Już jest czterdziesta siódma część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Czterdziesta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dzisiaj dowiemy się... kto naprawiał kaloryfer. Zapraszamy do lektury:
Waldemar nie był zdziwiony wybuchem Julii. Pozwolił jej wyładować tłumione do tego dnia uczucia złości, frustracji, rozczarowania i nie wiadomo czego jeszcze. Walenie pięściami w jego pierś owszem, było odczuwalne, a może nawet i trochę bolesne, ale nie próbował jej powstrzymać, dopóki sama nie osłabła w zadawaniu mu razów. Dopiero z ostatnim uderzeniem, kiedy nie uniosła ponownie rąk do góry, pozwolił jej oprzeć się o swoją klatkę piersiową i, choć zrobił to z pewnym zakłopotaniem, wyciągnął ręce przed siebie i ją objął. Widział takie sceny w melodramatach, więc sądził, że tak należy zrobić. I jak to bywa w filmach, jego gest zadziałał zgodnie z oczekiwaniem. Julia dała upust emocjom i kiedy je z siebie wyrzuciła, przestała atakować, a zaczęła tylko ciężko dyszeć. Bicie mężczyzn jest widocznie dla kobiet bardzo męczące.
Po kilku chwilach Julia odkleiła się od Waldka, cofnęła o trzy kroki i uciekając na bok wzrokiem spokojnie się odezwała:
- Przepraszam. Nie zapanowałam nad sobą. Wybacz. Normalnie nie zdarza mi się nikogo witać tak wylewnie.
Prokurator ze śledczym popatrzyli na siebie, a podkomisarz Kamiński pozwolił sobie nawet na mały uszczypliwy komentarz:
- Uff, na nasze szczęście. Dobrze, że my mężczyźni witamy się jedynie uściskiem dłoni, prawda panowie?
Atmosfera się troszkę rozładowała, Julia lekko uśmiechnęła się razem ze wszystkimi i poczuła pewien rodzaj odprężenia. Może jednak nie trafi jeszcze dzisiaj za kratki.
Waldek z kolei ucieszył się, że Antek postanowił zostać z ocuconą Olą w pokoju pielęgniarek na OIOM-ie. Ten pajac byłby jeszcze gotów sięgnąć po służbową broń i w afekcie oraz w geście solidarności z rozżaloną Julią zastrzelić Waldka na miejscu, nie bacząc na prawdziwe przyczyny jej zdenerwowania, ani na przyszłe konsekwencje prawne swojego czynu.
Waldek nie zapominał jednak, dlaczego Bolek, Julia i jej wuj znaleźli się w szpitalu. Pokrótce, wyjawiając tylko tyle poufnych informacji ile mógł, wyjaśnił Julii cel swojego przyjazdu do Bolesławca. Julia słuchała go z prawdziwym zainteresowaniem, od czasu do czasu marszcząc czoło i potakując głową. Kiedy skończył, zapytał:
- No to co tam się u was w domu wydarzyło? Widziałaś napastnika?
- No, właśnie, pani Antonino? Co się stało w waszym domu? – prokurator był także bardzo zainteresowany szczegółami napadu, podejrzewając, że to kolejne posunięcie poszukiwanego Jacenki. Ten człowiek realizuje jakiś swój plan. I na pewno jest to związane z tą nieszczęsną skrzynką. Tym tropem należy teraz jak najszybciej podążyć, zdecydował w myślach.
Julia streściła pokrótce wcześniejsze wydarzenia z całego dnia, ale pominęła wszystkie szczegóły dotyczące wyjazdu na Politechnikę Wrocławską. Zamiast opisać wycieczkę ze szmaragdem wymyśliła, że były tylko z córką na ciuchowych zakupach w Legnicy.
- … no i kiedy stwierdziłam, że drzwi nie są zamknięte na dolny zamek weszłam do domu, a w kuchni zobaczyłam wujka siedzącego przy stole. Lecz zanim do niego podeszłam, oberwałam w potylicę – zakończyła swoją relację. – Nie widziałam, kto to był. Musiał się przyczaić za drzwiami. A potem sąsiedzi, którzy usłyszeli hałasy, znaleźli nas i powiadomili służby.
- A pani córka? Powiedziała pani, że byłyście w Legnicy razem – zainteresował się prokurator.
- Tylko podrzuciła mnie pod dom, a sama pojechała do pracy. Ola pracuje tutaj w szpitalu… – Julia przełknęła ślinę. Jeżeli przesłuchali Olę i powiedziała im, że przedtem odwiozła jeszcze pana Stefana, to pewnie właśnie wpadła ze swoim kolejnym kłamstwem.
- Tak, wiemy. Już się nawet poznaliśmy z moją bratanicą. Miła i śliczna młoda osóbka. Wykapany ojciec. Dużo mnie ominęło przez te lata, Julia, całkiem jakbym pominął tysiąc odcinków „Mody na sukces” – stwierdził z przekąsem Waldek. – Cóż, dzisiaj wszyscy mamy dzień pełen niespodzianek.
- Czyli już wiesz, że mamy córkę… – Julia odetchnęła, jednak nie z tego powodu, że Waldek dowiedział się, że właśnie został wujkiem. Była po prostu pewna, że nie mieli powodu przepytywać Oli o cel wizyty na wrocławskiej uczelni. – To pozostaje jeszcze jedna drobna sprawa. Trzeba powiedzieć o tym Bolkowi…
- Ja się na to nie piszę, Julia – Waldek podniósł dłonie do góry w geście poddania. – To wasza sprawa i musisz sama mu o tym powiedzieć. Kiedy ja rozmawiałem z nim przed chwilą, nie był zbyt zadowolony, że po tylu latach ponownie mnie spotkał. Nie tylko on jeden zresztą – Waldek rozmasował klatkę piersiową przypominając Julii, że otrzymane razy nie należały do przyjemnych i nie należały mu się w ogóle. Winna cierpienia Waldka Julia spuściła głowę.
- Fajna rodzinka, nie ma co – podsumował trochę sam do siebie prokurator. – Nie mogę się doczekać, aż poznam całą waszą historię. Ale to nie teraz. Są pilniejsze sprawy. Panie podkomisarzu, proszę zadzwonić do swojego szefa i powiedzieć mu, że przejmujemy sprawę napadu na panią Polańską i jej wujka. Włączamy to do naszego dochodzenia. I proszę przy okazji skontaktować się z operatorem komórkowym, czy przesłali już nam te dane, o które prosiliśmy.
Podkomisarz odszedł na parę kroków i przyciszonym głosem zaczął wykonywać kilka rozmów telefonicznych. Prokurator Pietrzak nie lubił tracić czasu, jednak nie chciał na razie zbyt szczegółowo wypytywać o fakty z przeszłości braci Wilczyńskich i Polańskiej. Był jednak wciąż przekonany, że jakieś historie z dawnych czasów mogą mieć dużo wspólnego z obecnymi wydarzeniami.
Mimo zaskoczenia zaobserwowaną przed momentem sceną pomiędzy kobietą a agentem Wilczyńskim, postanowił Julię vel Antoninę Polańską także lekko postraszyć, jak wcześniej tego jej postrzelonego Bolesława. Musiał spróbować pokojowo wydobyć skrywane przez nich ważne informacje. Jak zwykle najpierw użył klasycznego blefu stosowanego podczas przesłuchania dwóch podejrzanych w dwóch osobnych pomieszczeniach.
- Pani Antonino albo, jak pani woli, pani Julio. Jestem zły na panią. Przed chwilą spowiadał się nam pani narzeczony, pan Wilczyński. Zostawiliśmy go na chwilę, aby zastanowił się, czy warto brnąć w to wasze kłamstwo, bo konsekwencje tego poniesiecie obydwoje... Wydaje się, że zrozumiał, prawda panie podkomisarzu? – popatrzył się na śledczego, a ten, czując do czego zmierza prokurator, kiwnął głową na potwierdzenie. – Jak znam życie, a znam je dobrze, to kiedy do niego wrócimy, opowie nam w szczegółach o tej historii ze skrzynką i jej zawartością, bo będzie chciał panią chronić przed nadal czającym się gdzieś tam na zewnątrz niebezpieczeństwem ze strony bandyty. Musicie mi wreszcie powiedzieć, co znaleźliście w tej wykopanej skrzynce! Dla waszego własnego dobra!
- Ale ja nie kłamię, panie prokuratorze. Niech Bolek niczego nie wymyśla na siłę. Widocznie nie myśli jeszcze logicznie po postrzale – próbowała wić się jak piskorz Julia. – Ja do tej skrzynki serio nie zaglądałam, ale nie wiem, może jemu udało się ją otworzyć?
- No a gdzie schowaliście to, co tam pan Bolesław znalazł? – prokurator widząc dobry efekt swojej metody, dalej improwizował. – To, że bandyta napadł na was w pani domu, oznacza, że zorientował się, że ukradł pustą skrzynkę. No i teraz szuka dalej. On dokładnie wie, czego szuka! Musi być pani świadoma, że taki typ nie odpuści, dopóki tego nie znajdzie. A to nie przelewki z kimś, kto ma broń i nie waha się jej użyć.
- A Bolek panu nie powiedział, co tam znalazł? Ja mówiłam, że nie wiem – Jezu, ile można tak kłamać, coraz bardziej denerwowała się w środku Julia. – Zamiast szukać, może powinniście skupić się na złapaniu bandyty?
Prokurator słyszał, widział i czuł każdym ze swoich zmysłów, że Polańska kłamie. Postanowił wykorzystać jeszcze jedną broń, chociaż bez danych od operatora sieci komórkowej miał dotąd na ten temat tylko podejrzenie. Nie chciał póki co zabierać kobiety do prokuratury ani na komendę, bo zaprze się i już nic z niej nie wyciągną. Ona w końcu musi sama pęknąć!
- Proszę nas nie pouczać, pani Julio! Pewnie nie wie pani, że ten przestępca od kilku dni śledzi samochód pani córki za pomocą przyczepionego do jej auta lokalizatora? Bo my wiemy. Pod mercedesem pana Wilczyńskiego znaleźliśmy takie urządzenie, a mamy dowody, że przestępca niedawno nabył dwie sztuki!
Julia zbladła, a język sam się jej natychmiast odblokował.
- Samochód Oli stoi teraz na pewno pod szpitalem. To żółty volkswagen polo. Trzeba prędko iść i go sprawdzić! – Julia już zaczęła nerwowo przepychać się między Walkiem, a prokuratorem. – Ja najpierw zobaczę, co z wujkiem, a potem muszę znaleźć Olę i ją ostrzec!
- Chwileczkę, nie tak szybko, pani Antonino – podkomisarz Kamiński krzyknął i zatrzymał Julię, chwytając ją za ramię. Przed chwilą skończył rozmawiać przez telefon, a potem przyglądał się parę sekund ekranowi smartfona. Na ekranie wyświetlona była jakaś lista albo tabelka. – Panie prokuratorze. Druga z kart SIM kupionych i zarejestrowanych przez Jacenkę nadal jest aktywna. Tu jest lista lokalizacji logowań. Ostatnia lokalizacja znajduje się blisko szpitala. Wcześniej faktycznie jest na liście Legnica, ale i Wrocław. Ale najbardziej interesujące jest to, że pozycja nadal się zmienia! Gdyby urządzenie było pod samochodem, to przecież by teraz stało w miejscu przy szpitalu, bo córka pani Julii jest przecież w pracy!
- Niech pan pokaże – prokurator prawie wyrwał podkomisarzowi telefon z ręki. – Rany boskie! Wygląda na to, że Jacenko był dopiero co pod szpitalem. Albo ukradł samochód pani córki i krąży dokoła szpitala, albo odczepił lokalizator i gdzieś się tu teraz kręci! Panie podkomisarzu! – podniósł głowę i zakomenderował. – Biegiem na parking szukać żółtego polo! A my, Waldek, lecimy z powrotem na OIOM. On chyba chce kropnąć Wilczyńskiego! – prokurator ruszył biegiem z powrotem w głąb korytarza, z którego przyszli, a podkomisarz wybiegł przez drzwi na zewnątrz budynku.
Waldek stał przez chwilę ze zmarszczonym czołem, jakby coś sobie przypominał. A może po prostu nie wiedział, komu będzie teraz bardziej potrzebny. Spojrzał na Julię. Ona musi mu teraz zaufać.
- Chodź ze mną, Julia. Nie możesz zostać tu sama! To chyba ten facet, co naprawiał u Bolka kaloryfer! Do jasnej cholery, przecież mamy środek lata! – niemal krzyczał do kompletnie zdezorientowanej tymi krzykami i zamieszaniem Julii.
Chwycił ją za rękę. Julia nieco przestraszona w ogóle nie opierała się, a więc w niezłym tempie pobiegli śladem prokuratora Pietrzaka.
***
Czarne audi jechało bardzo powoli. Dziennikarka śledcza Żaklina Sadza bez problemu mogła więc podążać śladem typa poszukiwanego przez bolesławieckich policjantów. Dziwnie wolna jazda powinna wzbudzić jej podejrzenia, ale nie wzbudziła, lecz raczej ucieszyła. Żądza sukcesu w śledzeniu i ujęciu niebezpiecznego bandyty przesłoniły nieco jej zdrowy rozsądek. Postanowiła, że jeżeli tylko nadarzy się okazja na chwilę zatrzymać i sięgnąć po telefon, to od razu zadzwoni do Hirka i jak prawdziwy policjant poprosi o wsparcie w pościgu. Ale się chłopak zdziwi. A jaki tytuł będzie miał artykuł: „Dziennikarka ryzykując życie pomogła w ujęciu poszukiwanego groźnego przestępcy!”. Nie, za długie. Redaktor Skrętkowski wymyśli coś krótszego i lepszego.
Facet w płaszczu po krótkiej chwili skręcił w prawo przed jakimś warzywniakiem, pokluczył między blokami i dojechał do Dolnych Młynów. Pojechał w lewo, a tuż za Biedronką skręcił w ulicę Mostową. Most przez Bóbr od wielu miesięcy był w remoncie. Ruch był tam regulowany wahadłowo przez sygnalizację ustawioną po obu stronach rzeki. Trafili akurat na czerwone światło, chociaż przez sygnalizatorem nie stało z tej strony ani jedno auto. Jest okazja powiadomić Hieronima, pomyślała Żaklina. Zanim jednak sięgnęła do tylnej kieszeni, światło zmieniło się na zielone i musiała ponownie ruszyć, aby nie zgubić śledzonego pojazdu.
Wkrótce dojechali do skrzyżowania z ulicą Ceramiczną. Żaklina obawiała się, że samochód przed nią pojedzie w prawo, a tam mogłaby go zgubić, jeśli wyjedzie z miasta w kierunku Krępnicy. Na szczęście auto skręciło w lewo i po kilkudziesięciu metrach dojechali do tunelu pod nasypem kolejowym. Po drugiej stronie nie stało żadne inne auto, ale nie miało to znaczenia, bo pierwszeństwo i tak miały pojazdy nadjeżdżające od strony Bolesławic.
Kierowca audi zwolnił i z nadmierną ostrożnością, powolutku wjechał do tunelu o szerokości jednego pasa ruchu. Żaklina bez zatrzymywania podążała jego śladem. Po kilkunastu metrach, dokładnie pośrodku przejazdu, samochód przed nią nieoczekiwanie zwolnił, a potem stanął. Trzy ostro świecące na czerwono lampy nagle zapaliły się i w panującej w tunelu ciemności silnie ją oślepiły. Jedną ręką przesłoniła oczy i już nie mogła zauważyć, że trzy żarówki świateł hamowania zgasły, a zapaliły się dwie równie mocne białe, oznaczające manewr cofania. Skąd miała wiedzieć, że lepiej by było dla niej, aby natychmiast porzuciła rower, zrobiła w tył zwrot i uciekła gdzie rośnie pieprz i wanilia. Rower wstecznego biegu nie posiada. Przynajmniej nie ten wynajęty.
Niespodziewane poczuła uderzenie w przód roweru. Co jest? Facet po zatrzymaniu się po prostu cofnął i uderzył ją tyłem swojego auta! Przednie koło roweru mocno wykręciło na bok, Żaklina przechyliła się, straciła równowagę i boleśnie upadła na lewy bok. Próbowała wstać i wygrzebać się spod jednośladu, ale w ciemności nie było to takie proste.
Usłyszała, że drzwi samochodu się otwierają. Może gościu pomylił biegi, a teraz zechce jej pomóc? Krzyknęła w ciemność:
- Halo, czy pomoże mi pan wstać?
Głos, który jej odpowiedział, wydawał się być całkiem łagodny i przyjemny. Żaklina przez chwilę nawet uwierzyła, że doczeka się oczekiwanej pomocy.
- Oczywiście, że ci pomogę, moja droga…
Żaklina poczuła pod prawą pachą bardzo silny uchwyt, nieco zbyt silny, jej zdaniem. Mężczyzna próbował unieść ją do góry. Jeszcze trochę i uda mi się stanąć na nogi, pomyślała. Kiedy wreszcie przyjęła pozycję pionową, poczuła, że uścisk ręki pod pachą wcale nie zelżał, lecz jeszcze się wzmógł a nawet ręka mocniej się wsunęła pod jej pachę i w ten sposób Żaklina została sprytnie unieruchomiona chwytem nieznajomego. W panującym mroku nie zauważyła drugiej zbliżającej się do jej twarzy ręki, która trzymała nasączony czymś kawałek śmierdzącego materiału.
Zanim domyśliła się, że nie jest to pomoc, której oczekiwała, miękka tkanina została przyciśnięta do jej nosa i ust. Ale się dałam podejść, zdążyła jeszcze pomyśleć. Próbowała przez kilka sekund bezskutecznie się wyrywać i szamotać, ale jej świadomość w ciągu kilkunastu sekund pofrunęła gdzieś w czarny kosmos i całkowicie straciła kontrolę nad swymi mięśniami.
Jedyne, co zdołała jeszcze usłyszeć, to otwieraną pokrywę bagażnika i zdanie z nieco już pourywanymi słowami „Teraz się przejedziemy i sprawdzimy, co jeszcze dobrego robisz oprócz fotografii”.
***
Dymitr popatrzył na leżącą na siedzeniu pasażera kolorową torbę, zdjętą z grzbietu naiwnej dziewczyny. Obok torby leżała też plakietka z nazwiskiem Żaklina Sadza i nazwą redakcji „wbolcu.net”.
Czyli jednak dziennikarka. Naprawdę jej się musiało wydawać, że może bezkarnie bawić się z nim w kotka i myszkę? Siksa ewidentnie pomyliła role i teraz myszka żółtogłówka leżała sobie spokojnie w bagażniku otumaniona i skrępowana, a kotek miał okazję ostrzyć na nią sobie w swojej wyobraźni ząbki i pazurki. Miejsce dla myszki miał już na szczęście przygotowane. Co prawda nie była to duża norka i nie była szykowana tak naprawdę dla niej, ale co tam, dwie sikorki będą lepsze niż jedna.
Przed chwilą, po wyjechaniu z tunelu, przejechał obok szkoły, sporej posiadłości z domem na wzgórzu, a potem koło niedużego, dość starego kościoła. Dojechał do skrzyżowania i pojechał na nim prosto. Wjechał na główną ulicę prowadzącą w stronę Zgorzelca i po chwili zatrzymał się na parkingu przed jakimś motelem czy hotelem. Nieco dalej pod niewielkim marketem było trochę za dużo samochodów, aby zagwarantować mu samotność i anonimowość, których teraz potrzebował.
Sięgnął ręką po plecak, rozwiązał sznurki i wysypał jego zawartość na siedzisko fotela. Aparat, telefon komórkowy, męski portfel, kilka damskich kosmetyków i jakieś białe kartki zwinięte rulon. Na wszelki wypadek wziął najpierw smartfona. Nie miał czasu na bawienie się w łamanie kodu dostępu, nacisnął dłużej guzik uruchamiania i telefon się wyłączył.
Następnie chwycił w obie dłonie aparat i obejrzał z każdej strony. Dobry i dość drogi sprzęt, pomyślał. Włączył zasilanie i przejrzał zdjęcia zapisane w pamięci. Większość z nich nie była dla niego interesująca, ale ostatnie kilkanaście cyfrowych fotografii to były faktycznie zbliżenia jego postaci i twarzy zrobione dosłownie kilkanaście minut wcześniej. Całkiem ostre i niezłe ujęcia.
- Po co ci były moje zdjęcia? Przecież nie jesteś z policji… – mówił sam do siebie pod nosem.
Sprawdził, czy jakieś zdjęcia nie zostały zapisane w pamięci wewnętrznej aparatu. Nie były. Wyjął więc jedynie kartę pamięci i zwyczajnie wrzucił ją do schowka na kubek z napojami. Odłożył lustrzankę, a potem wziął portfel i wyjął stamtąd dowód osobisty. Na wszelki wypadek zapamiętał adres. Odłożył portfel z dowodem i pieniędzmi w środku. Kwota ok. dwustu złotych nawet nie zwróciła jego uwagi, w końcu nie był jakimś zwykłym drobnym złodziejaszkiem, czy ulicznym kieszonkowcem. Przegrzebał palcami pozostałą rozsypaną zawartość torby i nie zauważywszy niczego godnego uwagi. Na koniec wziął w dwa palce biały, papierowy rulon i rozwinął go.
- Co do czorta! Znowu moje zdjęcia?! Ale skąd…
W rulonie zwinięte były dwie kartki. Były to dobrej jakości wydruki laserowe. Jedna kartka zadrukowana była lekko rozmytym zbliżeniem jego twarzy, a druga zawierała zrobione z pewnej odległości ujęcie w dniu, kiedy poszedł na bolesławiecki rynek, aby skorzystać z ogólnodostępnej sieci Wi-Fi. To wtedy zamawiał potrzebny mu do realizacji nowego zlecenia sprzęt.
- To dlatego mnie fotografowałaś, cwaniaro. Widziałaś mnie wcześniej na tych właśnie zdjęciach…
W głowie Dymitra uruchomiły się analityczne tryby. Skoro miała jego wcześniejsze zdjęcia, to musiała już mieć kontakt z policją, albo dopiero miała im je przekazać. Stawiał na to pierwsze, policja też ma maile i umie z nich korzystać. Nie trzeba latać do nich z wydrukami. Skoro miała kontakt z jakimiś gliniarzami i przesłała im te fotki, to wszyscy już wiedzą, jak wygląda poszukiwany przez nich przestępca. Ale przynajmniej nie wiedzą i się nie dowiedzą, kim jest tak naprawdę. Wszelkie pozostawione po nim ślady będą prowadzić donikąd. Odpowiednie osoby w odpowiednich miejscach i na odpowiednich stanowiskach starały się dbać o anonimowość takich, jak on. To dzięki temu po pewnym czasie ginęły różne dane z kartotek i znikały zebrane dowody. Konspiracja, przykrywki i zacieranie śladów były bardzo ważne. Inaczej działalność ludzi takich jak Dymitr, nie miałaby najmniejszego sensu.
Jeżeli dziennikarka przekazała zdjęcia oraz datę i godzinę ich wykonania na policję, to wkrótce ich informatycy złapią ślady, które pozostawiał po sobie dotąd w sieci. Tam przecież też pracują nieźli specjaliści. I do tego nie muszą płacić łapówek za dostęp do informacji. Ani nie muszą za te informacje nikogo odprawiać na tamten świat.
Fachowcy od Internetu sprawdzą transakcje i dokonywane płatności, a potem pętla szybko zacznie się dokoła niego zaciskać. Kurczę, niepotrzebnie wczorajszej nocy się pospieszył i podczepił drugi z lokalizatorów pod żółte auto na podwórku pod domem rudej lisicy. Kiedy się zorientują, że coś im może grozić, wezmą obie – matkę i córkę – pod ochronę. A wtedy nie da rady ich przycisnąć i kasa przepadnie jak zielony kamień w wodę.
Dymitr pomyślał, że jeszcze bardzo szybko można ten błąd naprawić. Wiedział już, że młodej ciemnowłosej lisicy nie ma w domu, a swoim samochodem tak naprawdę jeździła tylko do pracy w szpitalu. A to tylko parę minut stąd. Może uda mu się jeszcze niezauważenie zabrać urządzenie przyklejone pod kanarkową polówką? A potem może warto by się było i po szpitalu trochę rozejrzeć? Jak szczęście dopisze, to być może spotka tam starą lisicę, którą karetka zabrała dopiero co do szpitala. Miał nieodpartą chęć na małą pogawędkę z mamusią w sprawie pustej skrzynki.
Ciekawe, czy do bagażnika audi zmieszczą się dwie osoby naraz, czy jednak, oczywiście w razie takiej potrzeby, będzie musiał dwa razy jeździć na dawne lotnisko?
Cieszymy się, że razem z nami tworzycie, czytacie i emocjonujecie się historią. Bolecnauta Pan M. zapowiada powolne zbliżanie się do końca opowieści. Czy jesteście jak Bolecnauta (A) i powieść oraz twórczość Pana M. nie ma dla Was żadnych tajemnic?
Jak sądzicie, jak ta historia skończy się dla naszych bohaterów? Czy uda się naprawić wszystkie relacje rodzinne? Czy policja zdąży wziąć w opiekę Julię i Olę, zanim zajmie się nimi Dymitr? Co spotka krnąbrną dziennikarkę w bagażniku Jacenki?
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).