Już jest czterdziesta dziewiąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Czterdziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czterdziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dzisiaj dowiemy się jak Żaklinie udało się zadzwonić do Hieronima oraz ponownie znajdziemy się w bolesławieckim szpitalu, gdzie zostaniemy świadkami strzelaniny. Zapraszamy do lektury:
Stan świadomości, w jakim po przebudzeniu znajdowała się Żaklina Sadza, był zgoła dziwnym stanem. Potrafiła odróżnić słyszane dźwięki przypominające warkot silnika i szum opon na asfalcie, odczuwała dotyk twardego podłoża i jego wstrząsy, czuła ledwo wyczuwalny zapach benzyny i spalin, a w ustach miała bardzo dziwny kwaśno-metaliczny posmak. Usta z kolei miała zaklejone taśmą samoprzylepną. W sumie to nie wiadomo, po co, bo i tak nie miała na razie zamiaru wzywać pomocy. Z pewnością mogłoby to rozwścieczyć tego faceta w płaszczu, a póki co nie chciała go denerwować, aż nie pozna jego prawdziwych zamiarów. Bo może wcale nie są to niecne zamiary. Może tylko pojeździ trochę sobie z nią w bagażniku i potem ją wypuści?
Jeśli chodzi o ostatni z pięciu podstawowych zmysłów – wzrok, to nie bardzo wiedziała, co się stało z jej oczami. Albo widziała głęboką czerń, albo po prostu oślepła i nie widziała nic. Jednak ledwo zauważalne smużki sączącego się nie wiadomo skąd słabego światła, uspokoiły ją nieco w tej kwestii. Najwyraźniej znajdowała w jakimś niemal całkowicie ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. Biorąc pod uwagę odczucia pozostałych zmysłów i zapamiętane zdarzenia z ostatnich chwil przed utratą świadomości, bez wysiłku domyśliła się, że jest więźniem przewożonym w bagażniku samochodu, który zamierzała śledzić, rozpoczynając swój spektakularny pościg za czterema kółkami na dwóch kółkach.
Nie miała na razie pojęcia, czy spała kilka minut, czy kilka godzin. Odnotowała za to kilka niepokojących rzeczy dotyczących swojej pozycji i ogólnego stanu zdrowia. Leżała w pozycji skulonej na lewym boku, mocno obolałym po upadku na asfalt w tunelu. Ręce miała skrępowane za plecami. Jakaś cienka linka czy taśma mocno wpijała się jej w nadgarstki. Również obie kostki były czymś związane. Jednym słowem była skutecznie unieruchomiona. Upolowana jak zwierzyna łowna. I tak się w tej chwili właśnie czuła, jak trofeum. Dobrze, że nie ma poroża. Gdyby miała, to marne zdaje się byłyby szanse na uniknięcie dekapitacji, wypchania jej truchła i zawiśnięcia na ścianie w pozycji na zawsze nieruchomej z wyszczerzonymi kłami.
Dobra wiadomość była taka, że wszystkie pięć zmysłów funkcjonowało, jakby nie patrzeć, prawidłowo. Nie wiedziała ile czasu będzie podróżować w tej niewygodnej pozycji, ale musiała zacząć ruszać mózgownicą. Szósty zmysł, który funkcjonował u niej również nader poprawnie, podpowiadał jej, że znajduje się w dużym niebezpieczeństwie. Wewnętrzny głos, jak przez megafon, wręcz darł się w jej głowie: „Dziewczyno, jak się stąd nie wydostaniesz, będzie po tobie!”. Okay, moja ty kobieca intuicjo. Posłucham cię, jak zawsze dotąd w ważnych sprawach życiowych. Przecież jeszcze mnie nigdy nie zawiodłaś. Szkoda jednak, że nie trzepnęłaś mnie w mój niemądry, kanarkowy dekiel, kiedy wsiadałam na ten rower…
Odtworzyła sobie w miarę dokładnie ostatnie minuty przed porwaniem. A potem przebieg dynamicznej akcji w tunelu. Facet miał swój plan opracowany zapewne od chwili kiedy zauważył, że podąża za nim wypożyczonym jednośladem. Może nawet celowo ją do tego sprowokował przejeżdżając koło niej swoim autem? A ona dała się tak łatwo złapać, jak płotka na kulkę aromatyzowanej przynęty.
Dokładnie, choć na szybko, przeanalizowała i oceniła swoją sytuację. Nie miała zbyt wielu opcji. Ani zbyt wiele czasu. Wiedziała, że bandyta nie będzie jej woził godzinami po okolicy. Być może na razie tylko szukał ustronnego miejsca na odebranie jej życia i pozbycie się jej doczesnych szczątków. Z drugiej strony, jeżeli miał przygotowaną substancję usypiającą i nosił się z zamiarem porwania przy użyciu tego chemicznego preparatu, to na pewno miał wcześniej upatrzone jakieś miejsce, w którym planował choćby tymczasowo zadekować swoją ofiarę. Zaczęła się zastanawiać i rozważać możliwe powody, dla których bandyta zapragnął stać się właścicielem skrępowanej dwudziestokilkulatki. Pomijając oczywisty, samo narzucający się cel, to możliwe, że miał wobec niej także i inne zamiary. No cóż, nie trzeba być geniuszem dedukcji, żeby wyczaić, że chciał sobie z nią uciąć pogawędkę na temat zdjęć, które już na pewno znalazł w jej torbie. Co ją podkusiło, żeby wydrukować te fotki także i dla siebie i zapakować je to torby?
Próbowała poruszyć rękami. Czuła, że nadgarstki miała naprawdę solidnie unieruchomione. Facet musiał być wyjątkowo silny i niedelikatny. Próby uwolnienia rąk skończyłyby się zapewne urwaniem którejś z dłoni. Przypomniała sobie nagle scenę z jakiegoś filmu. Embrionalna pozycja ciała będzie pomocna w tym, co miała zamiar zrobić. Nie miała nadziei na wymacanie w ciemności swojej torby, bo porywacz na pewno zadbał o to, by nie podróżowała z nią w bagażniku, ale zawsze lepiej mieć ręce z przodu niż z tyłu, choćby i skrępowane.
Podciągnęła kolana do samej brody i powoli, acz z wielkim wysiłkiem zaczęła przekładać spętane ręce pod grubymi podeszwami swoich butów, co nie było takie do końca łatwe. W połowie tej czynności zatrzymała się nagle. Telefon w tylnej kieszeni spodni! Kiedy się mocno napięła podciągając nogi, poczuła wyraźnie, że jej prywatna komórka nadal tam tkwi. Czemu dopiero teraz sobie o nim przypomniała? Żeby tylko bateria nie była jeszcze rozładowana!
Jej ręce szybko wróciły do swojej poprzedniej pozycji za plecami. Po chwili wyciągnęła prawą dłonią telefon z kieszeni. Stwierdziła, że ze ściskanym w ręku telefonem gimnastyka z przekładaniem związanych rąk z tyłu do przodu pod stopami nie ma sensu. Dlatego postanowiła puścić telefon, a sama przesunęła się nieco do przodu i przeturlała się na drugi, mniej obolały bok. W ten sposób komórka znalazła się gdzieś przed nią, chociaż w ciemności nie mogła tego stwierdzić na pewno. Przystąpiła ponownie do porzuconego manewru przekładania rąk i teraz już nawet poszło jej to dużo sprawniej. Prawa, nienaruszona upadkiem strona ciała, nie bolała jej tak jak lewa i nie musiała już na nią tak bardzo uważać.
Ręce wyciągnięte do przodu umożliwiły jej nareszcie zdarcie taśmy klejącej z ust, a następnie skuteczne przemacanie podłogi bagażnika. Oprócz wyjętej z kieszeni komórki nie natrafiła palcami na nic więcej, co mogłoby w jakimkolwiek stopniu posłużyć jej do uwolnienia się. Obróciła smartfon tak, aby guziki znajdowały się po prawej stronie i nacisnęła przycisk zasilania. Wyświetlacz rozjaśnił się i oświetlił ciemne wnętrze komory bagażnika. Faktycznie oprócz niej i telefonu w zamkniętej, ciasnej przestrzeni nie dało się zauważyć niczego przydatnego. Żadnego noża, klucza do kół, ani lasera do przepalania blachy. Tylko ona i jej telefon. Być może jej ostatnia szansa na uwolnienie.
Żaklina wprowadziła numer PIN i ekran się odblokował. Zegar pokazywał godzinę 16:54, ale nie to akurat było dla niej najważniejsze. O wiele bardziej przeraziła ją inna cyfra - 2. Ściślej 2%. Tyle pokazywał wskaźnik naładowania baterii. Boże, żeby tylko udało się wykonać chociaż jedno połączenie! Oczywiście nie spodziewała się znaleźć w tej ciasnej przestrzeni także odpowiedniej samochodowej ładowarki z odpowiednio długim kablem i to jeszcze o odpowiedniej końcówce. Ale mimo wszystko w takich właśnie chwilach, jak ta, wzywa się najpierw na pomoc wszelkie siły wyższe, w tym boskie, w złudnej najczęściej nadziei na interwencję. Dopiero potem wzywa się policję, a w tym konkretnym przypadku świeżo poznanego aspiranta Hieronima Świgonia. I tak postanowiła zrobić.
- Boże! Szybciej, szybciej! Gdzie jest to ha! – pospieszała sama siebie przewijając listę kontaktów. – Jest! Hieronim… – jej palec nerwowo i mocno nacisnął zieloną słuchawkę, jakby miało to przyspieszyć wybieranie numeru. – No, dzwoń, do cholery! Jakie tu-tu-tu?!
Odsunęła nieco ekran i przyjrzała się ikonce oznaczającej stan połączenia z siecią telefonii komórkowej. Pokazywała się ledwo jedna kreseczka. Gdyby tylko mogła głośno krzyknąć, nie zwracając uwagi kierującego autem porywacza, na pewno byłaby to bardzo głośna i niecenzuralna uwaga co do kiepskiego sygnału częstotliwości radiowej, niezbędnego do nawiązania połączenia. Klatka Faradaya, cholera. Dokoła sama blacha! Wiedziała, że przy słabym sygnale z nadajników komórka spróbuje wzmocnić swój własny nadawany sygnał, ale zużyje jeszcze więcej prądu. Uda mi się zadzwonić, czy się nie uda? Nacisnęła zieloną słuchawkę ponownie i na ekranie pojawił się napis „Łączenie”.
Po kilku sygnałach po drugiej stronie wreszcie odezwał się trochę przerywanym głosem tak pożądany przez nią rozmówca:
- No, co tam, Żaklina? Już zatęskniłaś za Hirkiem?
Trzymając słuchawkę telefonu w bardzo niewygodnej pozycji ze skręconą nienaturalnie głową, Żaklina nie mogła zauważyć, że dwa procenty właśnie zamieniły się w jeden procent.
***
Julia obserwowała biegnącego przed nią Waldka. Facet ładnych kilka lat starszy ode mnie, a skacze po tych schodkach lekko jak olimpijczyk! Dobrze, że to tylko jedno piętro, pomyślała, inaczej mogłabym się najeść wstydu za swoją kondycję. Cóż, kontynuowała swój wewnętrzny monolog, myślałam, że jestem w nieco lepszej formie. A może tylko dlatego się tak zadyszałam, że jestem taka zdenerwowana?
- A gdzie Zbyszek? – krzyknął nagle Waldek nie widząc przed sobą prokuratora, chociaż powinni go już zobaczyć po opuszczeniu klatki schodowej. – Chyba musiał pomylić piętra. Słyszałem zdaje się jego kroki gdzieś tam wyżej na schodach. Ale nie będziemy go teraz zawracać. Nie ma czasu. Biegniemy prosto do Bolka!
Gnali już przez korytarz, w dalszej części którego znajdował się oddział intensywnej terapii. Przez ostatnie trzy dni Julia zdążyła poznać ten segment szpitala niemal jak własną kieszeń. Układ pomieszczeń i grafik pracy personelu pielęgniarskiego opanowała już pierwszej nocy spędzonej pomiędzy łóżkiem walczącego o życie i powrót do świadomości Bolka, a krzesłami ustawionymi przed salą chorych i służącymi jej co pewien czas do drzemania.
Ostatni fragment wyścigu po najbardziej zaciemnionej części korytarza był najgorszy. Julii przychodziły na myśl wszelkie możliwe czarne scenariusze, wliczając w to zastanie na miejscu zdesperowanego i gotowego na wszystko bandyty, trzymającego strzykawkę wbitą w butlę z fizjologicznym roztworem soli. Płyn dzięki grawitacji i podciśnieniu w arteriach dostarczyłby substancje mineralne do żył Bolka wraz ze śmiertelną trucizną i szybciutko byłoby po chłopie. Po jej chłopie.
Przeraziła się nie na żarty. Pozioma linia na monitorze, którą już kilka razy w życiu miała okazję widzieć, była najgorszym z możliwych widoków, jaki tylko przepełniony nadzieją bliski chorego może sobie wyobrazić. Piskliwy, wwiercający się w uszy ciągły dźwięk, który temu towarzyszył, zapewne miał pomagać duszy opuścić ciało i przenieść się do nowego, podobno lepszego świata. Żaden taki pisk nie dobiegał jednak z sali, do której się zbliżali, co pozwalało mieć nadzieję, że Bolka nie spotkało jednak, póki co, nic gorszego niż podczas włamania do jego garażu i nie dokonuje właśnie żywota.
Przebiegli koło pokoju pielęgniarek, ale o dziwo, okazał się on całkowicie pusty, więc nie zatrzymali się przy nim i nie zajrzeli do środka, tylko biegli dalej, nieco już zwalniając. Julia zrównała się z Waldkiem. Kątem oka zauważyła, jak brat Bolka sięga pod rozpiętą marynarkę. W jego ręku w mgnieniu oka pojawił się niewielki pistolet. Oj, może się tutaj zaraz zrobić gorąco!
Do pokoju Bolka zostało może z dziesięć metrów, kiedy stało się coś, czego w zasadzie mogli się spodziewać, ale jednak się nie spodziewali. Z wnętrza sali wyszła ubrana w zielony uniform postać chowając coś dużego do szarej, zamykanej na zatrzaski plastikowej skrzynki, jaką nosili zwykle ze sobą hydraulicy albo elektrycy. Osobnik musiał kątem oka zauważyć nadbiegających z jego lewej strony szaleńców z bronią, bo nagle odwrócił się w prawo i wystartował jak koń z boksu podczas Westminster Derby na Służewcu.
- Ty sprawdź, co u Bolka! Ja lecę za nim! - krzyknął Waldek do Julii, a potem przyspieszając kroku jeszcze głośniej krzyknął do pleców uciekającej postaci i wyciągnął broń przed siebie – Stój, bo będę strzelał!
- Uważaj, Waldek. On też może mieć broń! A jest zdolny do wszystkiego! – odkrzyknęła Julia i rozpoczęła niełatwy manewr hamowania na śliskiej nawierzchni toru wyścigowego.
Pomagając sobie chwytem oburącz za ościeżnicę, mimo pewnych kłopotów z utrzymaniem równowagi, zdołała zatrzymać się na wypastowanej podłodze pokrytej wykładziną PVC i przez otwarte drzwi wpadła do środka pomieszczenia, gdzie na jednym z łóżek leżał nieruchomo Bolek z czarną, szeroką opaską na oczach. Powoli, lecz miarowo oddychał. Czy to już jego ostatnie chwile?!
Waldek, nieraz biorąc już udział w podobnych akcjach pościgowych, z każdą sekundą i każdym mijanym metrem, w trybie ciągłym analizował sytuację. W przeciwieństwie do uciekiniera, nie umykały mu takie szczegóły, jak napisy na drzwiach i oznaczenia dróg ewakuacyjnych. Natychmiast zauważył, że w tym obszarze korytarza, którego koniec w szybkim tempie zbliżał się już zarówno do niego, jak i do uciekającego, wszystkie strzałki na zielonych tabliczkach skierowane były w przeciwnym kierunku, niż obaj się aktualnie poruszali. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że zbieg popełnił mały, ale być może brzemienny dla niego w skutkach błąd i właśnie zabrnął w ślepy zaułek. Jeżeli dotąd jeszcze się tego nie domyślił, to wkrótce przekona się, że jedyną dla niego drogą ucieczki będzie wyłącznie jakieś okno albo powrót korytarzem, którym obaj przybiegli. Ale odwrót przez korytarz blokował ściganemu podążający jego śladem Waldek, który postanowił właśnie zwolnić kroku. Z już odbezpieczoną i wycelowaną weń bronią, Waldek ustawił się w pozycji strzeleckiej i krzyknął:
- Rzuć skrzynkę i podnieś ręce do góry! Poddaj się! Stąd nie masz żadnego wyjścia!
Bandyta także zatrzymał się, lecz jakieś trzy metry przed ścianą kończącą korytarz. Musiał na gorąco analizować swoje opcje, bo rozglądał się nerwowo to w prawo, to w lewo, ale się nie odwracał. Nie podnosił też rąk do góry, co istotnie zaniepokoiło Waldka. Czuł, że typek coś knuje, może nawet dąży do konfrontacji, więc wzmógł czujność. Chociaż dzieliło ich jakieś sześć, może siedem metrów, Waldek nie mógł stwierdzić, czy delikwent jest uzbrojony, czy nie. Za pazuchą mógł mieć cały arsenał, nie wspominając o skrzynce, która mogła być ten na przykład wypełniona materiałami wybuchowymi. Na wszelki wypadek cały czas mierzył do niego z pistoletu.
- Celuję w środek twoich pleców! Jeśli masz broń, sięgnij po nią powoli lewą ręką i odrzuć daleko na lewą stronę! Jeden podejrzany ruch i po tobie!
Gość musiał mieć niebotyczną fantazję, szaleńczą odwagę i nieskończoną pewność siebie, a może tej samej wielkości głupotę, albo jedno i drugie naraz, bo całkowicie zignorował grożące mu konsekwencje. Nagle ruszył w prawą stronę i w pełnym pędzie uderzył barkiem w zamknięte drzwi, nie zaprzątając sobie głowy użyciem klamki. Drzwi z ogromnym trzaskiem i wraz z osobnikiem je atakującym, wpadły do środka. Waldek natychmiast ruszył w tamtą stronę. Obawiał się, że fantazja uciekającego przed nim mężczyzny była o wiele bogatsza i pchnęła go nie tylko do przetestowania właściwości antywyważeniowych drzwi, ale za chwilę podobnemu testowi podda on też okno znajdujące się zapewne gdzieś na drugim końcu pomieszczenia.
Waldek pomylił się jednak w swoim osądzie. Kiedy dotarł do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą dostępu do środka sali strzegły zamknięte zapewne na klucz drzwi, zauważył, że jest to na szczęście pokój bez okien. Okazało się, że to po prostu zwykłe pomieszczenie gospodarcze przepełnione regałami ze środkami czystości i typowym sprzętem używanym do sprzątania. Chwilowo jednak pakamera personelu sprzątającego zamieniła się w pobojowisko, pośrodku którego leżał na brzuchu uciekinier, stękając i zwijając się z bólu, jakby przed chwilą coś sobie poważnie uszkodził, może nawet złamał. I to więcej niż jedną kość. Wpadające do ciasnego wnętrza drzwi musiały uderzyć o któryś z regałów i strącić jego zawartość na podłogę, bo leżący przywalony był dodatkowo dziesiątkami opakowań ze środkami czystości, jakichś ścierek, jednorazowych ręczników i kijów od mopów, spod których nie potrafił się wygrzebać.
Waldek postanowił wykorzystać tę chwilową niedyspozycję ściganego. Nacisnął włącznik światła znajdujący się na wewnętrznej ścianie, podszedł do leżącego mężczyzny, przełożył broń do lewej ręki, a prawą chwycił kolesia za kołnierz, pociągnął i odwrócił na plecy. Obmacał go sprawnie i szybko w poszukiwaniu jakiejkolwiek ukrytej broni. Nie znalazłszy żadnego uzbrojenia, sprawnym ruchem buta odsunął szarą skrzynkę, cofnął się o trzy kroki i dopiero teraz mógł dobrze przyjrzeć się twarzy łobuza.
Być może facet przeszedł ostatnio ze dwadzieścia bolesnych i skomplikowanych operacji plastycznych, a być może przeszczepiono mu twarz, jak w tym filmie z Travoltą i Cage’m, ale na jego agenckie zawodowe przeczucie, z pewnością nie był to Jacenko ze zdjęć, które tego dnia miał okazję oglądać. Zdziwienie szybko ustąpiło ciekawości i Waldek zaczął zadawać pytania:
- Kim ty jesteś, człowieku?! Co robisz w szpitalu i dlaczego, do cholery, przede mną uciekałeś? Przecież mogłem cię zastrzelić, idioto!
Obdarowany tym paskudnym epitetem osobnik jęczał i kwękał, mnąc w ustach wiele przeróżnych przekleństw, ale nie odpowiadał na żadne pytania. Waldkowi zdawało się, że usilnie stara się trzymać lewą ręką za swój prawy łokieć. Zdaje się, że musiał się też nieźle walnąć w nos, bo z którejś dziurki popłynęła mu strużka krwi po policzku. W tym momencie Waldek usłyszał za plecami damskie kroki.
- Z Bolkiem na szczęście wszystko w porządku. Śpi smacznie – Julia stanęła za plecami Waldka i spojrzała przez jego ramię. – O Jezu! To ty go tak urządziłeś? Wolno wam tak od razu bić podejrzanych? Kto to w ogóle jest? Jeśli to ten, co mnie i Bolka tak urządził, to ja mu jeszcze zaraz poprawię…
Julia chciała się przepchnąć obok Waldka i udała, że zakasuje rękawy szykując się do bójki, ale Waldek powstrzymał ją wolną ręką, zanim ubiła gościa na marmeladę do końca.
- Zostaw, Julka. Jeszcze nie wiem, kto to, ani co robił u Bolka, ale to na pewno nie ten, którego szukamy. Na razie nie chce gadać. Albo i nie może. Żałuj, że nie widziałaś, jak ten wariat staranował drzwi. Mogłem to, kurde, nagrać i wrzucić do Internetu. Gwarantowany milion odtworzeń i sto procent lajków – zaśmiał się Waldek na wspomnienie brutalnego, ale skutecznego, choć okupionego ofiarami, ataku na skrzydło drzwi. Waldek schylił się, podniósł i podał Julii zarekwirowaną ściganemu skrzynkę. Sam nadal trzymał typa na muszce.
- Sprawdź, co jest w środku.
Zanim Julia wyszła ze zdemolowanego pomieszczenia z pojemnikiem trzymanym w rękach, przez chwilę stała i przyglądała się wyraźnie cierpiącemu fałszywemu hydraulikowi. Przechyliła głowę w lewo, następnie w prawo i znów w lewo. Potem odwróciła się i wyszła na korytarz. Położyła skrzynkę na podłodze i zajrzała do środka.
- Waldek, tutaj jest tylko dobrej klasy lustrzanka z wielkim obiektywem.
- Jak to? Żadnej broni? – zdziwił się Waldek i odwrócił w jej stronę twarz z podniesionymi brwiami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Ano, nie ma. Chociaż… Jeśli można kogoś czymś takim zastrzelić, to tutaj jest jeszcze taka mała chromowana spluwa – zażartowała Julia wymachując wyciągniętym z torby niewielkim kluczem oczkowym „dziesiątką”, po czym wrzuciła narzędzie z powrotem do skrzynki.
- To co on tam na sali mógł robić tyle czasu? Pamiętam, że wszedł tam jeszcze, kiedy prokurator przesłuchiwał Bolka…
- Ja go zdaje się znam – patrząc na aparat fotograficzny, stwierdziła już teraz z przekonaniem Julia. – Przypominam sobie, że widziałam go wiele razy. Zdaje się, że to taki nasz lokalny kronikarz kryminalny, nazwiskiem Skrętkowski. Imienia nie pamiętam. Facet zawsze pojawia się na miejscach różnych wypadków dużo szybciej niż my ze strażakami. Wszędzie w mieście musi mieć widać swoje wtyczki, cwaniak. A potem dopisują na zdjęciach do tych artykułów „TYLKO U NAS!” – ostatnie słowa Julia wypowiedziała grubszym głosem, z teatralnym zamaszystym gestem przesuwając rękę z rozłożonymi palcami od lewej do prawej, jakby wskazywała i czytała wiszący przed nią ogromny baner.
- Coś mi się zatem zdaje, Julia, że po ostatnich wydarzeniach Bolek musiał awansować na lokalnego celebrytę – rzekł Waldek. – Nasz pan paparazzi, którego sądząc po możliwych uszkodzeniach, trzeba będzie pilnie odstawić na chirurgię, po prostu chciał sobie tutaj tylko troszkę powęszyć i zebrać materiały do kolejnego sensacyjnego artykułu. W sumie to mieliśmy szczęście, Jula, że to nie ten wasz Jacenko. Mimo wszystko, trzeba będzie poprosić, aby załatwili Bolkowi, jako świadkowi, całodobową ochronę. Ten bandyta wciąż gdzieś tu przecież może się kręcić.
- Lecę sprawdzić, co u wujka, Waldek. A potem poszukam Oli. Trudna misja mnie czeka. Muszę powiedzieć jej o tym wszystkim. Żeby na siebie uważała – oznajmiła Julia podnosząc się i wyprostowując. – Po drodze powiadomię jakiegoś lekarza, żeby przysłali nosze po delikwenta. A ty na wszelki wypadek miej go cały czas na oku, żeby ci pismak się gdzieś nie ulotnił… – Julia ponownie popatrzyła na skrzynkę. – Wydaje mi się, że dla dobra waszego śledztwa powinniście przejrzeć też jego aparat i zadbać o to, aby na razie nie publikował żadnych szczegółów, o których mógł się dowiedzieć, szpiegując tutaj w szpitalu.
– Dzięki za wskazówki, agencie Julio. Na pewno tak zrobię – Waldek wyszedł na korytarz i zabezpieczył służbową broń, po czym włożył ją pod marynarkę, zapewne umieszczając pistolet w niewidocznej dla postronnych osób kaburze. Jednocześnie wyjął telefon i zaczął wybierać numer. – Rzeczywiście muszę go pilnować, bo jeszcze wariat gotowy wskoczyć gdzieś do zsypu na śmieci, albo zniknąć w jakiejś kratce wentylacyjnej. – Waldek przyłożył słuchawkę do ucha. – Dzwonię do prokuratora. Jak mu o tym opowiem, na pewno pęknie ze śmiechu.
Po drugiej stronie ktoś odebrał i musiał powiedzieć coś, co sprawiło, że Waldek niemal natychmiast odłożył telefon i rzucając krótkie „Prokurator właśnie tutaj idzie” popatrzył w kierunku, skąd rozpoczął się ich krótki pościg za pomysłowym dziennikarzem. Julia również obejrzała się w tą samą stronę. Zobaczyła zbliżającego się do nich prokuratora Pietrzaka. Szedł jednak jakoś tak powoli i dziwnie, jakby wiały silne wiatry boczne. Co jest, zdziwiła się Julia? Jego też wykończył ten sprint po schodach? No bo chyba nie zdążył w tak krótkim czasie odwiedzić baru? W szpitalach raczej alkoholu nie oferują.
- Zbyszek? – już z daleka wesoło zagadnął prokuratora Waldek - Złapaliśmy go, wyobraź sobie, że to jakiś dziennikarz z...
Waldek zamilkł równie szybko, jak próbował zacząć swoją relację, kiedy tylko zobaczył całą postać dopiero co poznanego w południe tego dnia kolegi. Począwszy od sporej plamy w górnej części jego lewego ramienia, pośrodku której widniał ciemniejszy, niewielki otwór, po marynarce prokuratora spływała krew. Jej krople koniecznie próbowały za idącym utworzyć na posadzce jakiś napis za pomocą alfabetu Morse’a. Być może nawet było to S.O.S.
Ranny prokurator Pietrzak stanął przed nimi i zaczął się osuwać. Waldek z Julią rzucili się do przodu, chwytając go z obu stron pod ramiona. Podtrzymując go, przeszli z nim dwa metry i delikatnie pomogli mu usiąść plecami przy ścianie. Ten, nadal całkiem przytomny, choć na pewno zszokowany tym, co go musiało przed chwilą spotkać, krótkimi zdaniami relacjonował:
- On miał pistolet…
- Ale nie słyszeliśmy strzału – całkiem niepotrzebnie wtrąciła Julia. Waldek przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie.
- Z tłumikiem… Tam na górze… Odwrócił się i po prostu do mnie wypalił… Kiedy upadłem mierzył jeszcze przez chwilę w środek mojego czoła, ale nie zabił mnie… Potem uciekł, drań jeden… Z powrotem po schodach na dół… Dzwoń Waldek po Kamińskiego, niech ściągają tu wszystkich… I cały sprzęt… – prokurator zamknął oczy, ale nadal regularnie oddychał. Może chciał tylko na chwilę się zdrzemnąć i potem po prostu obudzić się, zostawiając za sobą ten koszmarny sen.
Waldek wstał tak wściekły, że niemal się w środku gotował, rzucając stek nienadających się do zacytowania przekleństw. Wyszarpnął ponownie telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki, aż dało się słyszeć dźwięk rozdzieranego materiału i pękających nici.
- Myślałem dotąd, że to będzie bułka z masłem, piiip. A teraz to już trzeba wszystkich postawić na nogi – wyszukał na liście kontaktów numer do swojej centrali i nacisnął zieloną słuchawkę. – Lepiej od jutra korzystaj z komunikacji publicznej, Julia, bo będziecie mieli problem z korkami w mieście. Na jutro ściągam tutaj pół Warszawy.
W jaki sposób prokurator Pietrzak został postrzelony? Czy pół Warszawy w całym Bolesławcu pomoże? Jakie zamiary ma Jacenko wobec Żakliny? Czy uda jej się samej wydostać z bagażnika? Natomiast czy drugi dziennikarz dojdzie do siebie i odpowie na kilka pytań, popychając śledztwo do przodu? A przecież jeszcze jest kwestia bezpieczeństwa Oli... Czy ktokolwiek może czuć się bezpiecznie?
Cieszymy się, że razem z nami tworzycie, czytacie i emocjonujecie się historią. Bolecnauta (czy może, jak sugerujecie, Bolecnautka) M. ciągle oczarowuje nas swoją pełną emocji historią i doprowadza do szybszego bicia serca. Jak wyobrażacie sobie dalsze losy bohaterów? Kogo lubicie najmniej, a kogo najbardziej?
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Zastosowana autokorekta
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).