Już jest sześćdziesiąta szósta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Sześćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Sześćdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Sześćdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Jak to jest śledzić swoja byłą pracownicę? Adam Mleczko już to wie! Zapraszamy do lektury:
Doktor Mikołaj Kosowski pogłaskał przekrzywiającą zawadiacko głowę bokserkę, poprawił miseczkę z wodą i zamknął jeden z kilkunastu ocienionych kojców dla czworonogów, które zbudował na terenie ogródka przy jego gabinecie weterynaryjnym. Kojce okazywały się bardzo przydatne w przypadkach, kiedy należało zdecydować o zatrzymaniu jakiegoś zwierzęcia na obserwacji z powodu niepewnego stanu zdrowia albo wystąpienia nietypowych objawów. W tej chwili jedynie połowa z dwunastu klatek była zajęta. Zawsze tak było, że w lipcu i w sierpniu ludzie starali się odkładać sprawy zdrowotne swoich podopiecznych na „po wakacjach”, bo dopiero wtedy mogli im poświęcić o wiele więcej swojej uwagi i troski.
Stojący obok, młody i przystojny właściciel sympatycznego czworonoga o pręgowanej sierści, białym krawacie i białych skarpetkach, ukląkł przy ścianie klatki i nie mogąc pogłaskać swojej pupilki, zawiesił jedynie palce na poziomych prętach klatki. W jego oczach doktor Kosowski zobaczył autentyczne łzy. Pomyślał, że człowiek ten musiał być i czuć się dla tej suczki nie jak zwykły opiekun, ale wręcz jak kochający tata. Doktor spotkał już w swojej karierze tysiące podobnych mu właścicieli psów, którzy za swoim zwierzakiem skoczyliby w ogień.
Po wcześniejszym zbadaniu przywiezionej pacjentki ultrasonografem, doktor poinformował Adama Mleczkę, że niestety będzie musiał dla dobra bokserki zostawić ją u siebie. Właściciel suczki opowiedział mu przed badaniem, że przywiózł ją do gabinetu doktora, bo bardzo zaniepokoił się jej stanem. Kiedy wrócił do swojego mieszkania, Kora leżała, była osowiała i często popiskiwała. No i patrzyła na niego takim błagalnym wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widział. Dosłownie jakby prosiła o pomoc.
Badanie wykazało, że psia ciąża jest wyjątkowo mnoga. Narodziny ośmiorga, a być może nawet dziewięciorga maluchów dla suki, która miała szczenić się pierwszy raz w życiu, mogły przynieść pewne nieprzewidziane komplikacje i dlatego doktor Kosowski zalecił, aby zwierzaka zostawić u niego. Adam Mleczko zrozumiał i zgodził się zostawić swoją ulubienicę pod fachową opieką, choć można było zauważyć, że niełatwo my było podjąć taką decyzję.
Kiedy weszli z powrotem do gabinetu, otwartego tego dnia do późnego popołudnia, doktor Kosowski usiadł za biurkiem i wypisał receptę na kilka medykamentów, po czym wręczył ją Adamowi.
- Najlepiej niech pan kupi te leki już dzisiaj. Tym bardziej, że wspomniał pan, że mieszka sam. Potem nie będzie pan miał czasu. Zobaczy pan jakie to urwanie głowy przy tylu szczeniętach – doktor Kosowski podkręcając wąsa udzielał praktycznych porad z uśmiechem na twarzy. – Ale radość i ubaw z ich zachowania wynagrodzi panu potem wszelkie trudy.
- A czy na pewno wszystko z nią będzie dobrze? – Adam rozejrzał się po gabinecie i zauważył w kilku przeszklonych witrynach białe, wypreparowane szkieleciki różnych domowych zwierząt. Pomyślał, że jako żywe zwierzaki wcześniej mieszkały z kimś, kto je zapewne kochał i kto się nimi opiekował. Tak naprawdę pierwszy raz miał zostawić Korę pod opieką obcego człowieka na noc, a może nawet i na kilka nocy.
- Niech się pan na zapas nie martwi. U psów poważne komplikacje porodowe są niezwykle rzadkie -uspokoił go doktor głosem, który naprawdę mógł koić nerwy. Z tego zresztą był w Bolesławcu i okolicach znany, że zarówno swoich pacjentów, jak i ich właścicieli nie zostawiał samych sobie z ich chorobami, problemami i rozterkami.
- Wierzę panu doktorowi, ale nic nie mogę na to poradzić. Związałem się z tym psiakiem chyba bardziej niż z własną matką. A właśnie, będę musiał zadzwonić do niej, jak będzie po wszystkim i przekazać, że mam u siebie nowych lokatorów – zażartował Adam.
- Jasne. W końcu babcia to babcia. A ma pan już chętnych na szczeniaki? – zapytał doktor ze szczerym zainteresowaniem.
- Właściwie to jeszcze nie szukałem. Chciałem poczekać, aż maluchy się pojawią i wtedy dopiero zastanowić się, co dalej.
- Niech pan wystawi ogłoszenia, jak tylko się urodzą – doradził doktor. – A potem, co dwa tygodnie niech pan dokłada nowe fotografie, żeby pokazywać jak rosną i jak się zmieniają. Dla potencjalnych nabywców ważne są najpierw płeć i umaszczenie. Wiadomo nie od dziś, że ci, którzy szukają psów rasowych, najpierw zaglądają w rodowód, a zaraz potem w zdecydowanej większości kierują się wyglądem pieska. Oczywiście nie ma w tym niczego złego. Zgodność ze wzorcem w dużym stopniu bywa gwarancją pewnych pożądanych cech zwierzaka, charakterystycznych dla danej rasy.
- Z jednej strony mogę to zrozumieć – odpowiedział Adam analizując słowa doktora. Położył na biurku koszyk z kocykiem i ulubioną zabawką Kory, które zabrał z jej posłania w mieszkaniu. Chciał, aby jego ukochana sunia miała przy sobie coś ze znanym jej zapachem. – Ale z drugiej, takiej bardziej ludzkiej, to trochę jest nie w porządku, prawda? No, bo co z tymi szczeniakami, co mają coś za małe, nierówne albo nie w tym kolorze? Do schroniska?
- Ma pan całkowitą rację – poparł etyczne wątpliwości Adama weterynarz. – Każde zwierzę, wliczając dwunożnego homo sapiens, jest stworzone po coś i zasługuje na godne życie. Tu często można właśnie rozważać pierwiastek boski i kwestię, po co Bóg uczynił nas myślącymi i jakie miejsce zostało nam na tej ziemi przeznaczone.
Adam zastanawiał się, ile doktor Kosowski musiał widzieć w swoim życiu okrucieństwa i bezduszności, zajmując się porzuconymi, rannymi czy zaniedbanymi zwierzakami. Ile podłości ludzkiej i ile cierpienia musiały znosić niektóre przywożone stworzenia zanim trafiły do tego gabinetu weterynaryjnego. A ilu z nich nie udało się temu wspaniałemu lekarzowi uratować… Paradoksem przyrody i współczesnego świata jest to, że niektórzy ludzie mają mniej ludzkich odruchów niż zwierzęta, którymi powinni się opiekować.
Adam podyktował doktorowi swój numer telefonu, wiedząc, że ten zadzwoni natychmiast, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. Podziękował, a wychodząc z gabinetu, jeszcze raz poprosił o dobre traktowanie Kory.
- Wierzę że Korcia będzie miała tutaj najlepszą opiekę. Gdyby coś poszło nie tak, proszę samemu decydować, co dla niej najlepsze. Koszty nie grają roli – po tych słowach Adam ugryzł się w język. Słyszał i czytał bowiem opinie, że doktor Kosowski nie prowadzi gabinetu, żeby zarabiać nie wiadomo jakie pieniądze, ale przede wszystkim chce pomagać zwierzętom. – Do widzenia. Będę cały czas czekał na kontakt z pana strony.
- Oczywiście, zadzwonię, kiedy maluchy przyjdą na świat – przyobiecał doktor Kosowski nastawiając ucha na słyszane przez otwarte drzwi, dochodzące gdzieś z centrum miasta dźwięki wielu syren. – Ciekawe co się stało? Jeżdżą na sygnałach od kilku minut jak najęci. A o swojego pieska proszę być spokojnym. Do widzenia.
***
Kiedy Adam wjeżdżał swoim dwudziestotrzyletnim landroverem do podziemnego garażu w nowoczesnym budynku przy ulicy Śluzowej, w którym nie tak dawno nabył narożne i przez to niezbyt ustawne, dwupokojowe mieszkanie na najwyższym piętrze, z pięknym widokiem na wiadukt, czuł jeszcze w samochodzie charakterystyczny zapach psiej sierści. Woził co prawda w aucie specjalne maty zabezpieczające, ale krótkie, ostre włoski i tak skutecznie wbijały się w tapicerkę. Były bardzo trudne do zauważenia, a tym bardziej odkurzenia, więc nawet wożenie drzewka zapachowego nie do końca eliminowało ten problem. Dlatego właśnie swoją ulubienicę woził zawsze tym autem, a nie czerwonym chevroletem camaro, który stał pod przykryciem na drugim z posiadanych przez niego miejsc w garażu znajdującym się pod budynkiem.
Omiecione światłami reflektorów landrovera sportowe auto zakryte było specjalną, bawełnianą plandeką, która podobno miała nie powodować mikrorys na karoserii. Adam uwierzył, kiedy sprzedawca auta i plandeki zapierał się, że inne okrycia przeznaczone dla aut osobowych rysują zewnętrzną, przezroczystą warstwę wielowarstwowego lakieru, którego powierzchnia po kilku latach może po prostu zmatowieć. A przecież, jak wspomniał zachwalający zalety wartej ponad pół miliona amerykańskiej legendy, każdy posiadacz tak wyjątkowego auta z perłowym lakierem lubi, kiedy jest czyściutkie i błyszczy się w słońcu.
Oprócz drogiej plandeki o cudownych właściwościach Adam przy zakupie luksusowego chevroleta dał sobie wcisnąć w salonie jeszcze kilka innych kosztownych, acz całkowicie zbędnych gadżetów, jak choćby czapeczkę ze specjalnym logo, termos z tym samym specjalnym logo czy wreszcie miniaturowy breloczek w kształcie tego właśnie modelu samochodu i to dokładnie w tym samym kolorze. Pieniądze przeznaczone na dziesiątki szkoleń, w których musiał uczestniczyć sprzedawca, na pewno nie były zmarnowane, ale procentowały z każdym wciśniętym przez niego dodatkiem do sprzedawanego pojazdu, wliczając nawet specjalne fluorescencyjne naklejki umieszczone na niektórych elementach nadwozia auta dla nadania mu pożądanego, spersonalizowanego wyglądu i wyjątkowego charakteru. Każdy właściciel tego auta na pewno to doceni, a u znajomych wywoła dreszczyk zazdrości. Niezły był ten gość w salonie, naprawdę niezły. Sprzedałby Beduinom piasek na pustyni…
Adam nie do końca poczuł się wyjątkowym człowiekiem, kiedy wyjeżdżał z salonu tym rasowym sportowcem o sześciolitrowym silniku i 453 koniach mocy. Sprzedawca oferował mu oczywiście mocniejsze wersje silnikowe, ale tutaj akurat nie odniósł sukcesu i nie udało mu się z klienta wycisnąć dodatkowych setek tysięcy złotych na setki dodatkowych koni mechanicznych.
Zakup tak drogiego auta był jedynym zbytkiem, na jaki Adam w życiu sobie pozwolił, a bez którego mógłby się najzwyczajniej obejść, tak jak bez 80-calowego telewizora, którego i tak nie miałby gdzie powiesić. Samochód był jednak spełnieniem jego marzenia jeszcze z czasów chłopięcych. Camaro było jego ulubionym miniaturowym autkiem z kolekcji małych resoraków, która zajmowała aż trzy z sześciu półek jedynego regału w jego pokoju współdzielonym z bratem.
Adam nie do końca poczuł również uszczuplenie swojego konta bankowego po zakupie samochodu swoich marzeń. Od kiedy osiem lat wcześniej, zaraz na początku swojej kariery w wojsku, po zrobieniu zakupów w Kauflandzie na szybko i sposobem „chybił-trafił” wysłał w kiosku kupon totolotka, stać go było na wiele innych, równie drogich rzeczy. Choć według niego większość z tych drogich rzeczy okazuje się potem z reguły nie za bardzo przydatna.
Zawsze był zwolennikiem tezy, że liczy się nie ilość, ale jakość, więc mimo posiadanej siły zakupowej, każdy większy zakup starał się najpierw kilkakrotnie przemyśleć. Jak się człowiek uprze, to i trzydzieści milionów przepuści w kilka miesięcy. Tylko czy to uczyni go bardziej szczęśliwym? Adam starał się dotąd nie myśleć o posiadanych pieniądzach w kategoriach „stać mnie na wszystko” czy „jestem lepszy, bo mam więcej”. Wielokrotnie czytał o ludziach, którzy wpadli w tę pułapkę i roztrwonili majątki szybciej niż bokser nauczy się aportować.
Adam zaparkował landrovera obok zakrytego chevroleta, wysiadł i stanął tak, aby mieć przed sobą oba auta. Łamał się, czy na dalszą część dnia przesiąść się do narowistego, krwistoczerwonego, wyjącego rumaka, czy pozostać w mało rzucającym się w oczy, wysłużonym i podniszczonym aucie terenowym. Szybko podjął decyzję o przesiadce, choć wiedział, że jego nowy środek transportu będzie wzbudzać zainteresowanie na ulicy. Ale jemu nie chodziło o wyprawę na wielki podryw, tylko o możliwość śledzenia bez bycia rozpoznanym przez Sylwię. Oczywiście w przypadku, gdyby udało mu się ją odnaleźć. Adam wiedział, że ona doskonale zna jego terenówkę w kolorze zgniłej zieleni, którą każdego dnia udawał się do pracy.
Po kilku minutach jazdy, pamiętając nazwę ulicy i numer domu z akt osobowych Sylwii przejrzanych w dziale kadr, zatrzymał auto tuż za skrzyżowaniem dwóch ulic na Osiedlu Kwiatowym. Ponad dachami domów widział czerwony dach kościoła, który jako jeden z dwóch nowo wybudowanych w Bolesławcu nie posiadał wysokiej wieży. W lusterku wstecznym Adam widział wjazd na posesję należącą do Sylwii i jej męża. Kilkumiejscowy parking przed ich domem zajmowało kilka całkiem nowych i całkiem drogich aut. Adamowi trudno było ocenić, czy wszystkie należały do właścicieli nieruchomości, bo z tej odległości nie dało się odczytać tablic rejestracyjnych.
Nie minął jeszcze kwadrans, kiedy przy obserwowanym domu stanęła taksówka. Adam obrócił się na siedzeniu, bo z taksówki wysiadła ewidentnie poszukiwana Sylwia. Tylko kolor włosów się nie zgadzał! Aldona miała rację. Sylwia oszukiwała ich nawet pod tym względem.
Taksówka odjechała, a Sylwia rozejrzała się dokoła, weszła przez furtkę i zniknęła w domu. Adam zaczął zastanawiać się, co teraz. Nie miał planu działania, ale nie miał też ochoty nocować w aucie. Na szczęście nie spełniły się jednak jego obawy co do konieczności spędzenia nocy w chevrolecie, bo nie więcej niż po trzech minutach Sylwia wyszła przed dom. Co ciekawe, zdążyła zmienić wierzchnią odzież poprzez narzucenie cieniutkiego sweterka, a na jej głowie pojawiła się czapka z daszkiem. Również buty na wysokim obcasie zamieniły się w białe adidasy. Wyglądała, jakby miała za chwilę pobiec na jogging.
Zamiast jednak zażyć trochę ruchu na świeżym powietrzu i rozpocząć przebieżkę truchtem, włożyła rękę do niewielkiej torebki i musiała nacisnąć tam guzik schowanego pilota, bo mrugnęły kierunkowskazy jednego ze stojących koło niej samochodów. Był to według najlepszej motoryzacyjnej wiedzy Adama Mercedes Vito, ale w wersji do przewożenia osób, z przyciemnianymi częściowo szybami. Sylwia wsiadła do samochodu, uruchomiła silnik i zaczęła wycofywać auto z niewielkiego parkingu. No, to chyba sobie trochę pojeździmy, pomyślał Adam, ciekawy, dokąd to wybiera się prawdziwa, rudowłosa Sylwia takim dużym, prawdopodobnie siedmio- albo ośmioosobowym busem.
Po kilku minutach jazdy zatrzymała się na pustoszejącym już o tej porze parkingu pod marketem Carrefour. Adam jakoś tak nieszczególnie się zdziwił, że pierwszym celem śledzonej Sylwii był bankomat. Dziwił się tylko, że wybrała ten dość mocno oblegany. Chyba nie przejmowała się, że ktoś może ją rozpoznać. Pewnie i tak nikt nie znał jej tutaj jako rudowłosej. Wyraźnie z czegoś zadowolona stała pod bankomatem i wybierała z pięć albo sześć razy grube pliki banknotów. Wyglądało na to, że kiedy wracała do mercedesa jej nabrzmiała torebka mogła być więcej warta niż samochód, do którego po chwili wsiadła. Ciekawe, po co jej tyle pieniędzy?
Drugim przystankiem na drodze Sylwii do nieznanego na razie Adamowi celu był łącznik ulicy Jana Pawła II z ulicą 1000-lecia. Atrakcyjnie wyglądająca, niestety już była, koleżanka Adama z pracy zostawiła mercedesa na jedynym wolnym miejscu parkingu wzdłuż chodnika i po chwili zniknęła w jednej z klatek czteropiętrowego bloku. Czyżby miała tu jakichś znajomych? A może posiadała tu mieszkanie? To wszystko naprawdę było bardzo tajemnicze.
Ta wizyta trwała nieco dłużej niż wypłata pieniędzy w bankomacie. Dopiero dwadzieścia dwie minuty później Sylwia wyszła z klatki, dźwigając sporych rozmiarów tekturowy karton. Niosła go z naprawdę dużym wysiłkiem, a dziwnym trafem jakoś nie napatoczył się żaden rycerski dżentelmen, aby ją w tym wyręczyć. Kiedy dotarła w końcu do vana, z wyraźną ulgą postawiła na ziemi szczelnie zamknięte i zaklejone pudło. Otworzyła boczne drzwi, podniosła pakunek i z trudem wsunęła go na siedzenie.
Po chwili Adam wyjeżdżał już za Sylwią z Bolesławca, drogą wylotową w kierunku Legnicy. Minęli Kruszyn, a potem Tomaszów Bolesławiecki. Ciekawe, dokąd jedzie, zastanawiał się i z niepokojem zauważył, że wskaźnik paliwa w jego samochodzie pokazuje na zapełnienie benzyną mniej niż ćwierć zbiornika. Niedobrze. Jeżeli przejażdżka potrwa dłużej, będę musiał zjechać na jakąś stację benzynową, a wtedy mogę stracić ją z oczu, obawiał się Adam. Może pojedzie autostradą, a tam będzie łatwiej ją dogonić moją bryką, próbował się pocieszyć.
Jeszcze zanim Sylwia wjechała na rondo w Okmianach, zauważył z daleka, że przy pierwszym zjeździe na Wrocław mrugają niebieskie koguty. Koguty pod kogutem, uśmiechnął się Adam pod nosem. Nie wiadomo, czy Sylwia zrobiła to akurat z powodu obecności tej policyjnej kontroli, ale zamiast jechać dalej prosto, skręciła na rondzie w lewo i zatrzymała się w dość długiej kolejce przez lokalem znanej fastfoodowej marki. Widocznie musiała zgłodnieć, ale to się przypadkiem świetnie składa. Zanim ona zamówi żarcie i dostanie swoje zamówienie, ja zdążę zatankować na stacji, ucieszył się Adam.
Kiedy płacił za paliwo pomyślał, że Sylwia chyba dotąd nie zorientowała się, że ktoś za nią podąża. Wydawało się, że ma jakiś określony plan, którego wydaje się ściśle trzymać. Ale jeżeli jedzie na spotkanie z tymi szpiegami, to co? Przecież nie mam żadnej broni, zorientował się Adam. Postanowił, że w takiej sytuacji nie będzie się wygłupiał i nie będzie zgrywał bohatera, próbując kogokolwiek zatrzymywać. Nie ma co ryzykować. Od tego są fachowcy, więc w razie czego trzeba będzie po prostu zadzwonić do brata Bolka.
Po zajęciu z powrotem miejsca na wygodnym fotelu kierowcy, sięgnął po wizytówkę agenta Waldemara Wilczyńskiego i wcisnął ją za krawędź ramki otaczającej ekran systemu multimedialnego. Wyjął telefon, uruchomił bluetootha i aparat nawiązał połączenie z systemem głośnomówiącym w samochodzie. Przestawił auto spod dystrybutora na miejsce parkingowe, z którego miał dobry widok na okienko, z którego wysuwały się raz po raz ręce podające kierowcom wysokokaloryczne potrawy i napoje. Sylwia jeszcze stała w zmotoryzowanej kolejce, ale była już trzecia. Adam wyjął i ugryzł batona z orzechami, którego dorzucił przy kasie do rachunku. Ludzie to się żywią naprawdę na szybko i byle jak, połajał sam siebie w myślach. A potem się dziwią, że chore żołądki, jelita, o wałeczkach na biodrach nie wspominając.
Wreszcie Sylwia podjechała do okienka, opuściła do końca szybę i zaczęła wkładać do samochodu to co było jej podawane. Jeden zestaw, drugi, trzeci… Co jest? Po co jej aż cztery zestawy makjakieśtam? Czyżby miała zamiar nakarmić cały pluton szpiegów? A może tylko dorabia sobie na boku dowożeniem żarcia na wynos?
Czy Adam poinformuje na czas Waldka? Czy Sylwia zauważy, że jest śledzona? Czy Kora urodzi w bezpiecznych warunkach? Jeśli tak, komu przypadną w udziale szczeniaki? Czy Adam uratuje i zauroczy Olę? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, przybliżając nam historie nietuzinkowych bohaterów. Piszcie w komentarzach, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).