Już jest siedemdziesiąta pierwsza część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Sześćdziesiąta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Sześćdziesiąta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy małe żółte polo jest warte więcej niż szpital z parkingiem, na którym stoi? Zapraszamy do lektury:
Dymitr odłożył telefon na blat stołu i przyglądał się wyświetlaczowi, aż nazwa rozmówcy i czerwona słuchawka zniknęły, tak jak jego nadzieja na korzystne dla niego zakończenie całej tej sprawy. Albert starał się jak zwykle być uprzejmy, rzeczowy i elokwentny, ale przecież i tak musiał mu powiedzieć to, co powiedział, bo tacy jak on nie dzwonią po to, żeby pogadać o pogodzie. Bez ogródek i lojalnie poinformował go, że czas na wykonanie zadania się skończył.
Nigdy dotąd nie znalazł się w takiej kłopotliwej sytuacji, więc nie krył zdenerwowania. Przez chwilę obracał telefon wokół jego osi, co przypomniało mu dawną muzyczną winylową pocztówkę z piosenką „Człowieczy los” kręcącą się na gramofonie, którą kiedyś miał w swojej kolekcji.
„Człowieczy los nie jest bajką ani snem.”
Anna German pięknie śpiewała, ale według Dymitra najładniej to po rosyjsku. Z chęcią znów usłyszałby jej cudowne piosenki, jak „Katiusza” czy „Nadieżda”. Piękne czasy. Gdyby tak móc cofnąć się do tamtych dni...
W zasadzie mógł się spodziewać tego telefonu, ale nie przypuszczał, że tamci stracą cierpliwość tak szybko. Zwykle uwijał się z tak prostymi zleceniami w jeden-dwa dni, nie licząc okresu przygotowania do akcji. A tutaj już piąty dzień bawi się z robotą, a sprawy nadal się wydają komplikować. Najpierw przez rzucającego rowerami szalonego komandosa, a potem przez tę cwaną babę, której wydawało się, że nikt nie odróżni oryginału od szklanej podróbki. W sumie to można śmiało powiedzieć, że razem zrobili z niego durnia i skompromitowali go na rynku, na którym dotąd oferował swoje usługi. Pilna wymiana córki tej rudej na kamień naprawdę będzie jego ostatnią szansą bez względu na zakomunikowaną mu decyzję. Nie mogę już więcej nic spieprzyć, obiecał sobie solennie, bo to może być moja ostatnia karta przetargowa w grze o życie. A ta dwójka dostanie potem to, na co zasługuje. Gratis.
Po poinformowaniu go o odwołaniu zlecenia odnalezienia i dostarczenia kamienia, spotkany niedawno w Legnicy wypachniony elegant dodał jeszcze od siebie:
- Kiedy wysłałeś zdjęcie tej podróby szef się rozsierdził. Powiedział, że jesteś niepoważny i nie chce już twojej roboty, a całą dotychczas otrzymaną kasę możesz sobie zatrzymać. Zbiera właśnie ludzi i zamierza zająć się tym osobiście. Pierwszy raz dzisiaj usłyszałem z jego ust „Job twoja mać”. A więc nie masz już u nas roboty, Dymitr. I nigdzie indziej jej nie dostaniesz. Uprzedzam, bo czuję się za ciebie trochę odpowiedzialny. Jesteś spalony.
Rozmowa z Albertem nie dawała mu spokoju. Co to oznacza, że szef się tym zajmie? Albert chciał mu coś przekazać, ale pewnie nie mógł tego zrobić wprost. Dymitr zaczął podejrzewać, że ten szef chyba ma wobec niego jakieś niedobre plany? Ale jakie? W jego fachu słowo spalony może oznaczać jedynie potrzebę natychmiastowej ewakuacji…
Dymitr zawsze zdawał sobie sprawę, że dotyka go wysokie ryzyko zawodowe i raczej nie ma szans umrzeć ze starości we własnym łóżku, trzymany za rękę przez równie jak on siwą i pomarszczoną kobietę, pełniącą od co najmniej pięćdziesięciu lat zaszczytną funkcję jego małżonki. Ale żeby z takiej błahostki robić sprawę tak wielkiej wagi? Jak nie wiadomo o co chodzi… Cóż, trzeba będzie po prostu zachować czujność, bo stron, z których może czyhać niebezpieczeństwo, właśnie przybyło.
Z zamyślenia wyrwał go lekko sepleniący, żeński głos.
- Podać coś? – spytała młoda, raczej mało doświadczona kelnerka, sennym ruchem wyciągając z krótkiego fartucha notesik i coś do pisania. Widoczny aparat na zębach nie dodawał jej uroku, ani nie poprawiał dykcji w okolicach szeleszczących głosek. Z kolei brak aparatu korygującego wady uzębienia niewiele by pomógł zarówno w kwestii lepszej wymowy, jak i urody. Swoim zachowaniem i wyglądem podkreślała swój ewidentny dar niewzbudzania męskiego zainteresowania, mimo przyjemnej fizyczności. Chyba za rzadko zaglądała w lustro, a za często w smartfona. Ech, to młode pokolenie „Pracuję, bo muszę”.
- Dziękuję, czekam na kogoś. Może później – Dymitr odpowiedział najuprzejmiej jak tylko potrafił, żeby tylko jak najszybciej się jej pozbyć.
- Rozumiem, proszę dać znać, jeśli będzie pan czegoś potrzebował – powiedziała bez entuzjazmu i ponownie nieco sepleniąc dziewczyna, ewidentnie rozczarowana brakiem zamówienia i potencjalnego napiwku, po czym odeszła, niknąc w drzwiach niezbyt licznie obleganego w to późne poniedziałkowe popołudnie kulinarnego przybytku.
Dymitr siedział sam na ciężkim drewnianym krześle przy jednym z sześciu wielkich, drewnianych stołów, znajdujących się na tarasie zewnętrznym dopiero co ukończonego stylowego budynku z drewnianych bali, imitującego prawdziwą góralską architekturę. Był jedynym potencjalnym konsumentem w tym miejscu, nie licząc kilku kawek, zaciekle walczących o rozjechanej kołami na przebiegającej nieopodal asfaltowej drodze resztki bułki po hamburgerze. Wielu kulturalnych podróżnych musiało pozbywać się w ten sposób resztek swoich smacznych i kalorycznych posiłków, bo na poboczach walały się dziesiątki charakterystycznych, biało-czerwonych opakowań po zestawach i napojach. Jak ma się tu żyć przyjemnie, kiedy ludzie to takie fleje, stwierdził zniesmaczony Dymitr. Ciekawe, czy w swoich domach też łażą po śmieciach?
Trudno było stwierdzić, czy był tu jedynym klientem. Przed budynkiem nie stał żaden samochód, więc wewnątrz, tak jak na tarasie, zapewne także nie było żadnych gości. Może to z powodu niedługiego czasu funkcjonowania, a może z powodu odleglejszej lokalizacji od zjazdu z tak zwanej autostrady. A może po prostu mają leniwą i niezaangażowaną obsługę także w kuchni?
Właściciel tej nowej restauracji, którą postanowił otworzyć tuż obok także świeżo wybudowanej, chyba już czwartej na tak małym obszarze stacji benzynowej, miał prawdopodobnie ambicję uszczknąć dla siebie coś z rosnącej liczby kierowców ciężarówek i innych podróżujących dwujezdniową drogą, niesłusznie nazywaną dotąd autostradą. Niesłusznie, bo od kilkudziesięciu lat definicja autostrady zmieniała się i obecnie stała się już prawdziwie europejska. A ta droga wiodąca z Wrocławia do Berlina na niektórych odcinkach pamiętała jeszcze swoich przedwojennych budowniczych. Oprócz fragmentów zniszczonej, betonowej nawierzchni oraz niewystarczającej szerokości i liczby pasów, nie posiadała odpowiedniej autostradowej infrastruktury, by zgodnie z przepisami zasłużyć na to miano. Ale wkrótce miało się to zmienić. Wszystko w Polsce się rozwija. Także sieć autostrad, logistycznie łączących Polskę z Europą po to, aby w przyszłości połączyć je również mentalnie. Na naszym Starym Kontynencie Zachód coraz bardziej się oddala od Wschodu, pomyślał Dymitr. A może Wschód od Zachodu? Z drugiej strony Wschód robił tak naprawdę niewiele, aby miało się to szybko zmienić.
Ktoś taki jak Dymitr, kto po raz ostatni przebywał w tej okolicy niemal trzydzieści lat temu, mógł doznać jeśli nie szoku, to przynajmniej zaskoczenia, w jaki sposób na odludnym niegdyś obszarze może powstać tak zatłoczone samochodami, stacjami benzynowymi, knajpami i ludźmi miejsce. Ale przecież to nic nadzwyczajnego. W każdym kraju, który dobrowolnie porzucił świetlaną przyszłość, gwarantowaną przez ustrój socjalistyczny, ludzie oczekiwali, oprócz wolności poglądów, także swobody gospodarczej. Przedsiębiorczość rozwija się niesamowicie szybko i jest motorem zmian. Zawsze tam, gdzie zjawiają się potencjalni klienci, znajdzie się ktoś, kto zechce na nich zarabiać. Można powiedzieć, że biznes jest jak inwazyjny gatunek rośliny, który rozwija się tam, gdzie są do tego najlepsze warunki. A znajdując takowe, biznes zapuszcza korzenie i rośnie.
Dymitr był akurat bardzo zadowolony z faktu, że ogródek knajpy, do której dotarł po kwadransie szybkiego marszu od wyjścia z hangaru, był pusty. Przynajmniej nikt nie zwróci na niego uwagi, ani go nie zapamięta. Odruchowo usiadł tyłem do zainstalowanej na budynku kamery, którą zauważył od razu, kiedy tylko zbliżył się do restauracji. Zawodowe przyzwyczajenie.
Ten budynek z drewnianych bali, któremu zdołał się przez chwilę przyjrzeć, nie podobał się Dymitrowi. Nowe to nie stare. Nie ma duszy, ani tego czegoś, co dawni architekci wkładali w swoje projekty. W dzisiejszych konstrukcjach rzadko kiedy można dopatrzeć się indywidualnej, unikalnej myśli twórczej i artystycznej, jedynego w swoim rodzaju pociągnięcia kreski. Dzisiaj najważniejsze są wygoda i koszty. Kiedyś liczył się kunszt, wyjątkowość oraz chęć wyróżnienia się i zapisania swoim dziełem w historii dla przyszłych pokoleń. Można tylko żałować, że obecnie rzemieślnictwo przegrywa z racjonalizacją, optymalizacją, wydajnością i globalizacją. Zdunów zastąpili glazurnicy, stolarzy – montażyści, piaskowiec – styropian, a deski kreślarskie – komputery.
Zanim wyruszył pieszo do opisanego Sylwii miejsca spotkania, zostawiając uprzednio na tyłach hangaru swoje dwa związane i zakneblowane trofea, dokładnie zamknął prowizoryczne, własnoręcznie skonstruowane, szczelne drzwi. Nie na klucz, ani na kłódkę. Wiedział, że zbyt długo nie będzie musiał tam przetrzymywać tych dziewczyn, gdyż będąc gwarantem otrzymania zielonego kamienia, niedługo miały stać się przedmiotem nietypowej wymiany. Nie sądził, by w poniedziałek, w przedwieczornej porze, ktokolwiek będzie próbował buszować po dawnym radzieckim schronie dla samolotów, a tym bardziej, że będzie próbował zajrzeć na zaplecze tego byłego wojskowego obiektu. Oprócz wartości historycznej, nie było w tych niszczejących budowlach niczego cennego, czy interesującego. No chyba, że pordzewiałe elementy stalowego zbrojenia. Ale kto o zdrowych zmysłach wycinałby podpory, bez których cały obiekt mógłby się zwyczajnie zawalić?
Po zaniesieniu dziewczyn do wcześniej przygotowanej celi, z których jedną musiał ponownie pozbawić przytomności za pomocą nasączonej szmaty, a drugiej, tej ważniejszej, zacisnąć grube plastikowe opaski na rękach i nogach, ukrył uszkodzone audi w kępie krzaków, rosnących za hangarem. Nie dbał o usuwanie pozostawionych w aucie śladów, bo i tak nie miało to już większego sensu. Policja zapewne nie ustaliła jeszcze jego prawdziwych personaliów, ale z pewnością dysponuje jego opisem, odciskami palców, a kto wie, może i zdjęciami. Dlatego, kiedy już dostanie od cwanej lisicy ten cholerny kamień, postanowił zniknąć stąd na zawsze. Ale dopiero po tym jak ona i jej gach dostaną to, co im się należy. Chyba że pojawią się jakieś kolejne nieprzewidziane komplikacje.
Wyjechać, zapomnieć o wszystkim i zacząć gdzieś nowe życie jako całkiem inny człowiek. Chodziło mu to po głowie od dłuższego czasu. A to, co powiedział Albert, tylko te kiełkujące w nim zamiary wzmocniło i przyspieszyło.
Wcześniej, podczas swojego niezbyt długiego spaceru, Dymitr wykonał dwa telefony. Obie rozmowy były ważne. Obie przeprowadził z kobietami. I obie miały zadecydować jak będzie wyglądać jego najbliższa i dalsza przyszłość. To od tych kobiet oraz od zachowania porwanych dziewczyn będzie teraz zależało, czy będzie w stanie zrealizować swoje plany.
Podczas pierwszej z rozmów telefonicznych naprawdę głupio się poczuł, kiedy musiał prosić Sylwię o przyjazd po niego. Przemilczając fakt rozbicia audi, poprosił ją o zorganizowanie jakiegoś większego środka transportu, zapowiadając, że będą mieli chwilowych pasażerów do przewiezienia, a jego auto byłoby na to zdecydowanie za małe. Jeszcze większy dyskomfort czuł, kiedy prosił Sylwię, aby wybrała i przywiozła ze sobą sporą ilość gotówki, a także kilka ważnych dla niego, a pozostawionych w wynajętym mieszkaniu rzeczy. Jak to dobrze, że niedawno użyczył Sylwii zapasowego klucza do mieszkania, zwyczajowego miejsca ich kilkunastu namiętnych schadzek.
O ile z potrzeby dostarczenia mu drogiego elektronicznego sprzętu i broni ukrytej w sportowej torbie jakoś udało mu się wytłumaczyć, powtarzając bajkę o swojej przeszłości międzynarodowego agenta wywiadu, o tyle nie za bardzo umiał racjonalnie wyjaśnić, do czego mu potrzebna jej gotówka. Przecież to zawsze on był sponsorem ich kolacji, krótkiego wypadu w góry i masy prezentów dla niej. Na szczęście zakochana Sylwia nie zgłębiała zbyt mocno tematu, ufając jego wyjaśnieniom, kiedy palnął bez namysłu, że przez wpisanie złego PIN-u po prostu zablokował swoją kartę kredytową.
Sylwia zupełnie nie zainteresowała się także tym, dlaczego w pierwszym lepszym fast foodzie miała kupić aż cztery zestawy z jedzeniem. Wyraźnie uspokojona rozmową z nim powiedziała tylko „W porządku”, a potem obiecała szybciutko opuścić galerię, w której ukrywała się przed ewentualnymi poszukiwaniami. Zachowując ostrożność i czujność miała pojechać taksówką do swojego domu po jeden z większych samochodów należących do jej męża. Dymitr wierzył, że jeśli ta kobieta jest równie obrotna, co piękna, to szybko uwinie się z listą swoich zadań i za chwilę będzie się mógł z nią ponownie zobaczyć.
Poza jedzeniem potrzebował także jej pomocy w tym, co planował zrobić po zakończeniu drugiej z przeprowadzonych przed dotarciem do knajpy rozmów. Choć z początku trudno mu było porozumieć się z rudą lisicą, w końcu jakoś się dogadali. Na razie zatem wszystko układało się po jego myśli. Do uzgodnionej transakcji pozostały jeszcze dwie godziny. Co prawda będzie już wtedy panował niemal całkowity mrok, ale ciemność miała być dla Dymitra sprzymierzeńcem, którego potrzebował i miał zamiar wykorzystać.
Na niewielki parking przez restauracją zajechał wyjątkowo czysty i zadbany mercedes vito, z którego wysiadła Sylwia. Brawo, mądra dziewczynka! Auto będzie idealne. Uśmiechnięty Dymitr wstał od stołu i zszedł po kilku schodkach. Sylwia padła mu w objęcia i uniosła prawą nogę do góry w swojej charakterystycznej pozie.
- Cześć, kochanie. Byłeś bardzo tajemniczy, a ja tak bardzo się dzisiaj bałam – Sylwia naprawdę mocno tuliła się do niego, próbując chyba wcisnąć w niego wszystkie swoje cudowne kształty. Dymitr nabrał przekonania, że nigdy dotąd nie była taka szczera i oddana, jak w tej chwili, która według niego powinna trwać jak najdłużej. - A teraz pochwal swoją myszkę. Zrobiłam wszystko tak, jak prosiłeś. Tylko po co kazałeś mi przywozić tyle tłustego żarcia, skoro mamy tutaj taką przyjemną knajpeczkę?
***
Telefon Julii zadzwonił dokładnie w momencie, w którym na wybrukowaną nawierzchnię parkingu posypały się okruchy rozbitej z hukiem przez Waldka bocznej szyby auta należącego do Oli. Ponieważ rękami zasłoniła uprzednio uszy, wyjęcie telefonu z kieszeni i przesunięcie palcem po ekranie trwało w sumie sześć albo siedem dzwonków.
- Co jest, do cholery?! – głos porywacza w słuchawce nie należał do mocno zdenerwowanych, ale za to emanował pewnością siebie i jadowitością jednocześnie. Zapewne zwykle działa to na jego ofiary, pomyślała Julia i wysłuchała do końca jego pretensji. – Postanowiłaś olewać moje telefony? Chyba nie myślisz, że w ten sposób nasz problem załatwi się sam? Tu chodzi o życie twojej córki, głupia ździro!
- Jeśli spadnie jej włos z głowy, osobiście utnę ci wszystko poniżej pasa! – Julia ściszyła i obniżyła głos, żeby brzmieć bardziej groźnie i bezwzględnie. – Będziesz do końca życia pełzał i podciągał się rękami jak weteran, który nadepnął na minę, padalcu jeden. A załatwiał się będziesz przez rurkę!
Waldek zastygł w bezruchu z kamiennym wytrychem w ręku. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał z ust Julki. Ona prawdopodobnie sama nie mogła w to uwierzyć. Zasłoniła słuchawkę i głośno szepnęła do stojącego nieruchomo z otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami niedoszłego szwagra.
- Milczy. Chyba jest w szoku. Tak to jest, jak się ze mną zadziera. Nie jestem żadną głupią ździrą…
- Przypomnij mi, żebym się z tobą nie żenił, gdyby Bolek jednak się przekręcił – odpowiedział również szeptem Waldek z niedowierzaniem kręcąc głową. – Jego też zresztą będę starał się od tego odwieść. Może zrozumie, jak mu opowiem, co z ciebie za źźź… ziółko. W końcu w łepetynę nie dostał...
Julii musiała się spodobać jej nowa rola, bo nie dając nawet dojść do głosu bandycie, spokojnie kontynuowała, dając kolejny popis swojej elokwencji i cynicznego humoru:
- Biznesmen z ciebie, jak z wielbłąda saturator. Nie potrafiłbyś znaleźć dupy we własnych gaciach. A z tym swoim gnatem jesteś gó… wartym, pożal się Boże, kilerem, co nie trafiłby w słonia, nawet jakby wsadził mu klamkę w odbyt.
Julia w gębie czuła się w tym momencie bardzo mocna, ale w razie ewentualnej konfrontacji tête-à-tête z przestępcą na pewno gorąco liczyłaby na profesjonalizm, wyszkolenie, uzbrojenie i szerokie plecy Waldka, którego miała zamiar, zgodnie z zaleceniem Bolka, nie odstępować odtąd ani na krok. Natomiast przeliczyła się sądząc, że ma do czynienia z nieczułym na obelgi, nieogarniętym, mało wygadanym i nieobytym w sferach złodziejaszkiem i rzezimieszkiem.
- Spokojnie, twoją znajdę. I obrobię ci tak, jak zaraz obrobię twoją córeczkę, jeśli się nie zamkniesz! – bandyta nie pozostawał dłużny. Musiał mieć naprawdę nieprzebrany zasób słownictwa i bogate doświadczenie w zastraszaniu. – Lubię zabawić się z takimi charakternymi, jak ty. Będę syczał, kiedy będziesz we mnie wbijać paznokcie wyjąc z rozkoszy.
Tym razem to Julię zatkało. Nie traciła jednak rezonu, jakby nie zdawała sobie sprawy, że swoje groźby ten drań szybko mógłby wcielić w czyn. Zdecydowała mimo wszystko trochę spuścić z tonu.
- Nie śmiesz jej tknąć, inaczej pożegnasz się z tym swoim świecidełkiem na zawsze. No, chyba że ci na nim nie zależy…
- Wierz mi, że bardziej niż tobie na twojej młodej…
Julia odwróciła się od Waldka i zaczęła się przechadzać po parkingu, kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę, nawracając za każdym razem z wykorzystaniem piruetu na jednej ze stóp. Niektórzy ludzie lepiej myślą, kiedy chodzą. Julia ścisnęła mocniej telefon, jakby miała z niego wycisnąć grosza nadpłaconego ostatnio abonamentu.
- Aha, zdenerwowałeś się, filozofie od analizy świeżych krowich placków…
- Zrozum, że naprawdę szkoda czasu na te twoje dowcipno-inteligentne pierdy. Wrzuć wreszcie na luz, bo zaczynasz mi działać na nerwy. Spinasz się, chociaż doskonale wiesz, na co mnie stać i wiesz, że dałem temu twojemu magikowi żyć, mimo, że już dwa razy mogłem go wykreślić z kartoteki. Jeśli się nie dogadamy, najpierw wyślę ci kurierem usmażoną nerkę twojej słodkiej niuni, a potem dla sportu dokończę jednak tę twoją podziurawioną łysawą łajzę w szpitalu. A potem tego glinę z klatki schodowej, tego staruszka, z którym mieszkasz, twoich starych, jeżeli w ogóle spłodził cię ktoś z tej planety i wszystkich, do których kiedykolwiek się jeszcze uśmiechniesz. Chociaż długo nie powinno być ci jeszcze do śmiechu, kiedy ten kurier odjedzie…
- Nie nazywaj Bolka łysawą łajzą. Ma tylko wysokie czoło. Jemu przynajmniej w życiu wyszło coś więcej niż tylko włosy – broniła na swój sposób swojego odzyskanego chłopaka Julia. A potem w odwecie jeszcze raz popuściła wodze fantazji. – A o tobie mówił, jakim to jesteś powolnym cieniasem, cieniem samego siebie z przeszłości, zakompleksionym wyrobnikiem i niewolnikiem, który do niczego w życiu nie doszedł i nie dojdzie, nawet z silikonową seksilalą. Twoje istnienie usprawiedliwia jedynie możliwość umieszczenia twoich szarych zwojów w słoikach z formaliną w jakimś instytucie kryminologii, żeby mogły posłużyć studentom do badań nad umysłem psychopaty. Jesteś wcielonym Złem. Mów, draniu po prostu czego chcesz, zamiast ciągle straszyć mnie i moich bliskich. A ja i tak wcale się ciebie nie boję, najarany szczurołapie...
Odpowiedź długo nie nadchodziła, jakby koleś analizował, ważył i trawił każde jej słowo. Waldek nadal stał zafascynowany jej słowotwórczym wybuchem, chociaż już bez kamienia, który w międzyczasie odrzucił z powrotem na trawnik. Julia zrobiła aż trzy nawroty podczas swojego powolnego, wspomagającego procesy myślotwórcze spaceru, milcząc i czekając cierpliwie na reakcję porywacza. Wreszcie w słuchawce sapnęło i padły spokojne słowa Złego, kończące się konkretną propozycją:
- Polubiłem cię. Szkoda, że cię wcześniej nie spotkałem. Nadajemy na podobnych falach, bo chyba oboje musieliśmy wiele w życiu przejść. Pomyliłem się co do ciebie i przepraszam za swoje słowa. Nie jesteś głupią ździrą. Jesteś mądrą ździrą. Zakończmy to po prostu jak najszybciej i wracajmy do swoich spraw i do swojego życia. – tu minęła chwila potrzebna bandycie do sprawdzenia czasu na smartfonie. – Dokładnie za dwie godziny na dawnym lotnisku w Osłej. Tam jest tor do nauki szybkiej jazdy. Staniesz samochodem na parkingu przed bramą. Na pewno będzie pusty. Mam cię widzieć w samochodzie samą z tym cholernym kamieniem, inaczej wyślę ci kurierem... Cholera, znowu ci grożę, a przecież prosiłaś, żebym tego nie robił…
Julia odstawiła telefon od ucha. Dopiero teraz dopadł ją stres i zaczęła drżeć na całym ciele, jakby na dworze było minus, a nie plus dwadzieścia sześć stopni. Trzęsącą się ręką próbowała schować różowy telefon Oli do kieszeni, ale nie mogła trafić. Po trzeciej próbie udało się, a wtedy nagle poczuła pukanie w ramię. Odwróciła się. Tuż za nią stał Waldek. A tuż za nim Julia zobaczyła otwartą klapę bagażnika żółtego volkswagena.
- Słyszałem, że się umówiłaś z Jacenką – ton Waldka był jakiś dziwny, jakby nie dowierzał, że sobie mogła tak świetnie poradzić w zakończonej trudnej rozmowie z asem świata przestępczego.
- Tak, za dwie godziny na tym dawnym ruskim lotnisku. Mam przyjechać sama, wtedy puści Olę… no i chyba tę druga dziewczynę też – wręcz entuzjastycznie odpowiedziała Julia, wierząc, że tego wieczora koszmar Oli wreszcie zostanie zakończony.
- No, to mamy, jak by to powiedzieć, całkiem sporo czasu, żeby wykopać spod ziemi jakieś świecidełko, oszlifować i udawać, że to oryginał. Bo, na nic innego Oli nie wymienisz, a w bagażniku nie ma niczego innego, co by się nadawało…
Julia zerwała się do biegu, ominęła Waldka, potrącając go i dopadła do samochodu. Zaczęła w panice grzebać w środku rękami. Nie licząc znanego pomarańczowego kocyka i kilku starych marketowych ulotek, bagażnik był pusty.
- Jak to nie ma? – z przerażeniem w oczach patrzyła naprzemiennie to na pusty bagażnik, to na Waldka. – To, gdzie się podział?!
Waldek objął ją i pozwolił jej wypłakać się na swoim ramieniu. Tym razem przynajmniej nie waliła w niego pięściami i nie krzyczała, że to jego wina.
- Wieloma rzeczami się w życiu zajmowałem, Julia, ale za jasnowidza jeszcze nigdy nie robiłem.
Gdzie podział się szmaragd? Czy to możliwe, żeby Pan Rybka go schował, nie przyznając się? Czy Sylwia domyśli się prawdziwych intencji swojego kochanka? Czy Dymitr zastanie swoją kryjówkę bez zakładniczek? Czy Julia odzyska kamień i wymieni go na zdrowe dziewczyny? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami swoją niesamowitą wyobraźnią i ogromną wiedzą! Cieszymy się ze wszystkich Waszych komentarzy! Piszcie, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).