~~Piernikowy Heliotrop niezalogowany
29 sierpnia 2020r. o 0:54
c.d. późną nocą
--------------------------------------------
W zasadzie, mimo rosnących na całym terenie dawnego kompleksu wypoczynkowego Waldschloss wyjątkowo chaotycznie i dziko drzew i krzewów, to z drogi prowadzącej do Lwówka Śląskiego, a dalej do Jeleniej Góry, każdy przejeżdżający tamtędy miał cały teren widoczny jak na dłoni. Nawet niewytrawny obserwator byłby w stanie określić zarówno w którym miejscu znajdowała się niecka stawu, utworzonego poprzez wybudowanie śluzy i spiętrzenie wód strumienia Złoty Potok, a także jakiego kształtu i wielkości był znajdujący się przy stawie budynek.
Wielu mieszkańców Bolesławca znało dość dobrze historię tego miejsca, lecz niewielu się tu zapuszczało w obawie przed możliwymi pułapkami zaniedbanych mokradeł, a także przed możliwymi, a raczej pewnymi rojami komarów. Julia i Bolesław przyjeżdżali tu już wcześniej wielokrotnie. Wiedzieli zatem, którędy prowadzić rowery, aby nie zamoczyć butów, a także nie zniszczyć i nie pobrudzić odzieży. Kiedy dotarli do ukrytych w gęstwinie ruin, oparli rowery o drzewa i poszli usiąść na jednym z przewróconych pni, z którego na siedząco można było bezpiecznie opuścić nogi do wody. Rozglądając się dokoła szybko stwierdzili jednak, że tego dnia komarzyce są zbyt wygłodniałe i aby uniknąć późniejszego rozdrapywania bąbli po ukąszeniach, nie zdjęli obuwia i zrezygnowali ze zwyczajowego mieszania wody bosymi stopami, służącego głównie do obserwacji rozchodzących się fal i prowadzenia towarzyszących tej frapującej czynności długich pogawędek. O wszystkim, a czasem o niczym.
Zamiast tego postanowili połazić po zanikających resztkach dawnego budynku restauracji. Wchodząc do jednego z największych nieistniejących już pomieszczeń, Julia wzięła Bolka pod rękę. Dostojnie krocząc przez trawę udawali przez moment, że są elegancką parą zmierzającą do zarezerwowanego wcześniej stolika w tej wytwornej jadłodajni. On był dowódcą tutejszych koszar w sile wieku i w stopniu generała, a ona jego niedawno poślubioną młodziutką małżonką. Drugą. Ich ślub był podobno obyczajowym skandalem. Po drodze mijali siedzące przy stolikach inne dystyngowane pary, w tym burmistrza z żoną, aptekarza z żoną, szefa policji ze swoim zastępcą, który na pewno nie był jego żoną oraz właściciela jednego ze znanych zakładów ceramicznych z mocno umalowaną kobietą, która także nie wyglądała na jego obecną żonę. Generalska para witała się z każdym mijanym, a zajętym już stolikiem, Bolesław kłaniając się krótko i po wojskowemu głową, a Julia dygając i odwzajemniając posyłane jej uśmiechy, w większości sztuczne i wymuszone, ale jakże towarzysko pożądane.
Gdy dotarli do swojego stolika generał Bolesław udał, że po dżentelmeńsku odsuwa krzesło, a Julia udała, że na nim siada. Odgrywając trochę zbyt przekonująco swoją rolę, zrobiła to jednak chyba za gwałtownie, nie utrzymała równowagi, przechyliła się do tyłu i gdyby nie refleks Bolesława, zaliczyłaby bolesny upadek na swoje damskie cztery litery. Generał Bolek nie dał się jednak zaskoczyć i wykazując niezły refleks, zdążył pochwycić Julię pod pachy. Nie mógł pozwolić, aby wybranka jego serca uszkodziła sobie jakąkolwiek część ciała, a już na pewno nie tą tylną, tak ponętną i kształtną w tych letnich krótkich spodenkach. Jednak Bolesław, jak to Bolesław, nie po raz pierwszy przecenił swoje siły i umiejętności, więc razem z Julią w objęciach polecieli w tył, lądując na jego tylnej części ciała, a potem na jego plecach.
Nie był to co prawda zbyt bolesny upadek, co nie przeszkodziło Bolkowi przez moment leżeć na wznak z rozłożonymi rękami i udawać nieprzytomnego. Julia z kolei udała, że dała się Bolkowi nabrać i dalej grała swoją rolę. Obróciła się i sturlała z Bolesława. Klęcząc na kolanach pochyliła się nad nim, zaczęła wykrzykiwać „Panie generale!” i udawać, że go cuci, potrząsając za wtedy jeszcze wątłe ramiona swojego chłopaka. Nagle Bolek otworzył oczy, krzyknął „Mam cię!”, wyciągnął do góry ręce, oplótł nimi Julię i mocno przyciągnął do siebie. Ich usta zetknęły się, co było fizycznie i anatomicznie nieuniknione ze względu na pozycję w jakiej się znajdowali. Julia nie protestowała i odwzajemniła pocałunek.
W tej jednej chwili Bolesław na pewno wreszcie zdał sobie sprawę, że cała scena aż do tego właśnie momentu była przez Julię wyreżyserowana. Nie była. No, może tylko do chwili dojścia do stolika. Upadku nie zaplanowała i nie przewidziała jego jakże jednak przyjemnych następstw. Co nie znaczy, że w prawdziwym starodawnym melodramacie nie uwzględniłaby identycznej romantycznej sceny w scenariuszu.
Julia zawsze twierdziła, że był to ich najbardziej zapamiętały i na całe życie zapamiętany pocałunek. Jednak wtedy tylko pocałunek. Za to tak długi, że wszystko dokoła zamarło, ucichło i zdawało się być świadome, że nie należy im tego momentu absolutnie zakłócać. Zdawało się, że nawet komary przestały bzyczeć i zawisły nieruchome w powietrzu. Ale nie zawisły i gdyby właśnie nie te wredne, żądne krwi małe wampiry, które zleciały się nagle wielką chmarą i obsiadły ich odkryte łydki i ramiona, fantastyczna chwila mogła przeciągać się w wieczność, a nawet jeszcze dłużej.
Zamiast tego musieli się zerwać na nogi i zacząć opędzać od natarczywych owadów. Atakująca chmara nie ustępowała w swojej wojowniczości, zajadłości i zażartości. Gdyby więc się stamtąd biegiem nie ewakuowali, mogliby stać się pierwszymi na świecie ofiarami, którym wyssano całą krew aż do ostatniej kropli, a ich wyschnięte i zmumifikowane ciała zostałyby wsadzone do formaliny i podróżowały po całym świecie, pokazywane na seminariach naukowych jako exempla przegranej walki człowieka z siłami natury.
Chcąc uniknąć tej niezbyt chlubnej roli w świecie medycznym, trzymając się za ręce, niezwłocznie podjęli kroki dość długie, za to zmierzające najkrótszą drogą do pozostawionych nieopodal rowerów. I już już mieli do nich dotrzeć, gdy prawa ręka Bolesława wyrwała się z lewej ręki Julii. Julia z trudem i niemal z piskiem podeszew wyhamowała, obróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak właściciel wyrwanej prawej ręki pada na ziemię jak długi. Tym razem jednak na twarz. Sekunda, dwie, pięć, a Bolesław nie podnosił się. I nie ruszał. Ani trochę nie ruszał.
- Jezu, Bolek! Znowu udajesz? – krzyknęła przerażona Julia i podbiegła do leżącego nieruchomo chłopaka.
---------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M. (nie wiem jaki nick tym razem)