Kocham cię, światło! Na moje źrenice
zlewasz się falą; nurzam się w niej, tonę,
oczy ku tobie wznoszę roztęsknione,
na twej jasności promienną mgławicę.
Kocham cię, jasna! Patrzę na twe lice,
oczu szafiry rzęsą ozłocone,
na krasę twoich ust - patrzę i płonę,
tym więcej pragnąć, im więcej się sycę...
Kiedy mię światło fala opromienia,
zda mi się, czuję twoje uściśnienia,
a gdy w ramiona ciebie, jasna, chwytam:
Cała mi światła płonie świat ozdoba
i sam już nie wiem i sam siebie pytam:
czyś ty jest światłem? czy światło jest tobą?
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
:)
Dopisane 07.07.2017r. o godz. 20:31:
''Jeśli duszek źle was bawił,
Sprawcie,by wszystko naprawił.-
Pomyślcie,że wszyscy śnili,
Gdyśmy tutaj z wami byli.
A marny obrazek ten
To po prostu był wasz sen''.
Kiedy po włosach kręte płomyki wiją się pośpieszne
i iskra wzrok wypala, czoło w sieć zamienia,
twe ręce przeorane ogromnym powietrzem
kulistym bardzo - drżą.
Za oknem jak krawędzią dwu odmiennych światów
jest ciemna pogoń planet, milczenie kamienia
i niebo dymiąc głucho płynie cieniem statku,
pod którym wieją skrzydła żegnających rąk.
A światy są ogniste i oczom dostępne.
Nie chwila staje w ogniu, lecz horyzont ziemski:
na morzach drobnych fala ociera się z lękiem
o brzegi nagich piasków, na których jak kreski
powstają ciężkie dymy i błysk się wyzwala.
Tam domy drżą dziecinne w ogrodach zniszczenia
i pocisk szlak wyznacza, a za nim jak palma
upada gałąź ognia na miasto z kamienia.
Ten obszar pełen głosów to ojczyzna ludzka
i nad nią jest granica z księżyca i chmur.
Rozwarte chodzą gwiazdy, powietrze jak z piór
pod niebem danym ustom jak niebieskie płuca
granice, co z obłoków dokładnie wypełnia
i kraj zaludnia chłodny farbami marzenia.
I chociaż bije ziemia skalista i srebrna
pod tobą jest ojczyzna z drżącego płomienia.
Bo wieją długie trawy i przy każdej drodze
stanęło lekkie drzewo za kamieniem białym
i widzisz prędki pyszczek myszy w polnej norce,
i księżyce stalowe twarde zboża kładą;
więc jeszcze: tutaj anioł oczyścił sandały
i miecz na wadze złożył, i dotknął cię światłem,
że jesteś pełen blasku, w ciało ledwie wierzysz
i z trwogą słuchasz dźwięków okrutnych, mosiężnych.
I do kwiatu powiadasz w pieszczotliwej mowie:
mój bracie. Wciąż ojczyzna wspomnieniem porasta
i wracasz znów nad rzekę, gdzie jak mały chłopiec
do ręki piasek bierzesz i w zwierciadło miasta
na fali niespokojnej jak w szybę się patrzysz.
Lecz nie widzisz tam wiele: kilka ogni stoi
milczących pośród domów, a na wodzie płaskich
i łuna trąca falę, rzeźbi w drzewne słoje.
I idziesz coraz głębiej, i wciąż cię zachwyca
twa własność niepodzielna, zaprzedana stopom
i nie wiesz, jak w tej chwili nad ziemią ci obcą
krzyknęły usta armat, człowiek dłoń położył,
a inny człowiek upadł; pod światłem księżyca
zalśniły w drzewach bronie, zahuczały wozy,
nad miastem ogień zawisł jak kometa długa
i niebem rzucał gęstym na gwałtownych łukach.
I trwoży cię dźwięk ostry i tulisz powietrze
w powiekach, aby obraz zatrzymać na zawsze,
gdy szedłeś obok matki tym znajomym miastem
i pięści małe niosłeś już wtedy bezbronne,
i lękasz się, gdy mówią, że gorzka jest przestrzeń,
po której dzisiaj stąpasz, a myślisz wciąż: promień.
I jeszcze nie dostrzegasz, kiedy brzegiem krążysz,
jak trudna jest ta ziemia wysoka do łokci
smugami ciężkich kłosów wezbranych jak nurt.
Po czole spada światło słoneczne i w pocie
wypręża zgrzebny człowiek swe mięśnie jak orzech
nakryty posągami falujących chmur.
Więc trwożysz się daremnie, powracasz nieustannie
przez głos krzywdzonych rzeczy i przez człowieka krzyk
do miejsca wiecznej ciszy, co w tobie ma posłanie
i nigdzie więcej nie ma. Uderza w twardy brzeg
raniona w piersi woda odbiciem twojej ziemi,
o której myślisz: promień, nie krew i głaz, i pot -
znów słuchasz: skrzypi fala i ciągnie nad ciemnymi
drzewami długim sznurem gwiaździsty zwarty lot.
musi iść słońce
niech ostrzy złotym lemieszem!
śródpolne drogi rozcina piachem
lenistwem ruch wszelaki siecze
włóczy się rower u nogi
łąki kłosami padają pod lasem
i
od fury zaskrzypią niech koła
tak przecież ma być od lat
wiśta wio! - wozak zawoła
batem zawinie dokoła świat
mrukniesz
niech będzie pochwalony
na wieki wieków! - odburknie on
poderwie łeb koń zamyślony
kto znowu taki po co i skąd?
w oddali
na rozstajach świątek
(rzecz jasna nie ogolił się jak raz!)
zbutwiała czerń w jaskiniach oczu
schylona głowa przeklina czas
w odwiecznym żalu do kornika
cóż...
nawet i robak
nie chce potoczyć takiego życia
obok
przystanęły wiejskie baby
miniony spowiadają dzień
więc obrady i narady!
pod akacjami co drapią cień
Napisałem wiersz o kobiecie bez cienia,
która w pełnym słońcu spaceruje
przez rynek i bije z niej jasność jaśniejsza
od tej, przed którą mruży się oczy.
Napisałem ten wiersz i nie starałem się
uzasadnić braku cienia kobiety, jak również
jakoś specjalnie nie celebrowałem piękna
tego miejsca, w którym się poruszała,
ani nawet na chwilkę nie skupiłem się
na jej włosach czy innych kobiecych
atutach, takich jak nogi czy piersi.
Interesowała mnie tylko ta jaśniejsza
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku.
Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.