Mieszkająca przy ulicy Staroszkolnej Krystyna Wołoch w miniony czwartek, gdy saperzy zarządzili ewakuację około 3000 bolesławian aby usunąć niewybuchy znalezione podczas prac budowlanych, była w domu z mamą. Jej matka jest chora, nie wstaje z łóżka. Mieszkają we dwie.
- O ewakuacji dowiedziałam się z TVN, wyszłam przed blok, ludzie powiedzieli mi, że trzeba się ewakuować - opowiada pani Krystyna. - Podeszłam do jednego z policjantów i mówię mu, że mam mamę, która nie chodzi, leży i co mam z nią zrobić. Powiedział mi, że przyjedzie pogotowie, ale policjant nawet nie spytał mnie o adres czy nazwisko. Spytałam go dlaczego nie weźmie ode mnie tych danych, to kazał mi czekać a potem poszedł. Po pewnym czasie wróciłam do mieszkania i zaczęłam dzwonić, najpierw na policję, ale nikt nie podnosił słuchawki. Zadzwoniłam ponownie i przekierowali mnie na 112. Tam kazali mi dzwonić na pogotowie. Pogotowie przyjęło zgłoszenie, ale powiedzieli że jeszcze zadzwonią na policję. Kazali czekać i mówili że przyjadą. I tak została sama z mamą w domu, bo nikt nie przyjechał. Sama nie dałabym rady wynieść jej z domu.
Przez kilka godzin obie kobiety były same w pustym bloku. Bały się wybuchu.
- Powiedziałam mamie, że jak zginiemy, to obie razem - mówi Krystyna Wołoch. - Myślałam, że blok jest z płyt o jak huknie to rozleci się jak domek z kart. Nie miałam sumienia zostawić mamę i wyjść. Dopiero koło godziny 19 zobaczyłam że puścili ruch i jest po wszystkim.
Pani Krystyna liczyła na wsparcie służb odpowiedzialnych za ewakuację mieszkańców. Zagrożenie było realne skoro, aż tylu mieszkańców musiało opuścić swoje domy.
- To jest lekceważenie obywatela, narażenie nas na niebezpieczeństwo - opowiada bolesławianka. - Czułam się zagrożona, nie wiedziałam co się naprawdę dzieje. To straszne zaniedbanie, że w takiej sytuacji nie dba się o ludzi niepełnosprawnych, chodziłam od okna do ona zestresowana. Mam nadzieję, że taka sytuacja nigdy się nie powtórzy.
Staraliśmy się ustalić kto był odpowiedzialny za tę sytuację, ale nie jest to łatwe. Szpital w Bolesławcu odesłał nas do legnickiego pogotowia, które jednak powinno podczas ewakuacji działać w przypadkach nagłych a ten takim nie był. Karetki do transportu chorych według pogotowia miał zabezpieczać szpital. Na policji dowiedzieliśmy się, że policjanci odwiedzali wszystkie mieszkania i pytali o ludzi którym trzeba pomóc opuścić mieszkanie. Może nie trafili do pani Krystyny, może nie słyszała pukania. Nie zmienia to faktu, że poczuła się zignorowana przez policjanta, którego prosiła o pomoc przed blokiem.
W powiecie odesłano nas do miejskiego sztabu kryzysowego, w mieście na policję. Wiadomo, że wezwanie pani Krystyny przyjęło pogotowie, ale na razie nie udało się ustalić co stało się z tym zgłoszeniem i dlaczego nie trafiło do kogoś, kto mógłby pomóc dwóm kobietom.
Cała nadzieja w tym, że po opisaniu tej historii bolesławianki, jeśli zdarzy się kolejna ewakuacja, odpowiedzialne za nią służby poważniej potraktują osoby w takiej sytuacji jak pani Krystyna i jej matka.
AKTUALIZACJA:
Po publikacji powyższego tekstu udało się ustalić, że bohaterka artykułu dwukrotnie rozmawiała z dyżurnym bolesławieckiej policji, który do niej zadzwonił w celu ustalenia szczegółów ewakuacji. Zebrano niezbędne informacje i przekazano sprawę do Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Legnicy. Tam przyjęto zgłoszenie.
~~Czerwona Konwalia napisał(a): Bardzo współczuję :( tego, co Panie przeżyły ...
Mocno ściskam :)
~~Ciemnokasztanowy Sit napisał(a): Przestępstwo to jest wtedy jak masz możliwości a ich nie użyjesz dla dobra mieszkańców.
Jeżeli masz 5 karetek to robiłeś wszystko w miarę możliwości na przestrzeni 2 godzin
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).