12 grudnia 2020r. godz. 16:03, odsłon: 1879, Bolec.Info/BolecnauciTajemnica szmaragdu - odcinek 29
Część, w której żołnierz strzela do Julii serią z kałasznikowa, a Bolek wykopuje dół nożem.
Las nocą (fot. pixabay)
REKLAMA
Już jest dwudziesta dziewiąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Dwudziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dwudziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M. znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie! Dzisiaj wrócimy do szalonej Julii grzebiącej na wojskowej plandece.
Kiedy Julia, niepomna ostrzeżeń Bolka, wpadła na szatański pomysł wejścia na pakę radzieckiej wojskowej ciężarówki, miała zamiar jedynie spróbować otworzyć, albo chociaż uchylić wieko którejkolwiek z przewożonych skrzyń i tylko jednym okiem zerknąć do środka, aby sprawdzić, co takiego żołnierze obcej armii mogą w środku nocy wywozić z polskiej jednostki wojskowej. Jeżeli to z powodu zawartości tych skrzyń przed paroma minutami żołnierze otworzyli ogień do członków złodziejskiej bandy z ewidentnym zamiarem ochrony wyjeżdżającego właśnie konwoju, to warto było dowiedzieć się czegoś więcej o tym ładunku. Ciekawość Julii podkręcał fakt, że na wszystkich skrzyniach napisy i oznaczenia były niemieckie i to najwyraźniej pochodzące z czasów, kiedy hitlerowskie Niemcy podbiły niemal całą ówczesną Europę.
Podczas, gdy kierowca ciężarówki oddawał się wiadomej czynności w gęstwinie krzaków rosnących po drugiej stronie drogi prowadzącej do jednostki wojskowej, Julia kątem oka zobaczyła jak cykor Bolek wraca na ich wcześniejszą, bezpieczną pozycję za drzewem blisko stojącego pojazdu z włączonym silnikiem. Wykorzystała chwilę nieuwagi Bolka, odchyliła wiszącą luźno plandekę, wrzuciła do środka latarkę i chwytając krawędź burty podciągnęła się na rękach. Przerzuciła nogi z łatwością, z jaką na lekcjach WF zwykle wskakiwała na kozła. Kiedy znalazła się w środku, podniosła latarkę, stanęła wyprostowana i rozejrzała się dokoła.
Powierzchnia zajmowana przez różnej wielkości skrzynie nie była zbyt duża, gdyż trzyosiowa, sześciokołowa ciężarówka typu KrAZ-255 z charakterystycznym, wydłużonym nosem kabiny i o niewielkiej 7,5 tonowej ładowności była bardzo krótka. Julia stanęła na niewielkim skrawku pozostałego wolnego miejsca przestrzeni ładownej i wolną ręką spróbowała poruszyć kilkoma deskami, z których zbudowane były górne powierzchnie drewnianych pojemników. Nic z tego. Szybko zorientowała się, że skrzynie są tak solidnie zamknięte i zabite gwoździami, że bez odpowiedniego sprzętu nie ma szans ich otworzyć. Niestety nie dowie się więc, co zawierają. Możliwe do odczytania niemieckie słowa również były dla niej zbyt trudne do zapamiętania.
Po lewej stronie zauważyła jednak jedyną możliwość zaspokojenia swojej ciekawości. Na wierzchu jednej z wielkich skrzyń, której górna krawędź sięgała jej aż do ramion, stała inna, niewielka skrzynka, a właściwie pojemnik bez żadnych napisów. Nie wyglądał jakby miał być zbudowany z drewna. Jego gładkie ściany były raczej metalowe i pomalowane farbą, która zapewne jakieś pięćdziesiąt lat temu miała kolor biały. Na skrzynce nie zauważyła żadnych napisów. Intrygujące wydało się jednak Julii, że pojemnik ten nie miał żadnego uchwytu, ani żadnego widocznego zamka, za pomocą którego można było go otworzyć.
Julia wiedziała, że rosyjski kierowca za chwilę wróci z miejsca odosobnienia. Nie zastanawiając się zbyt długo odłożyła latarkę na jedną ze skrzyń, chwyciła zagadkowy, dość ciężki jak się okazało pojemnik, odchyliła łokciem krawędź plandeki i ściszonym głosem krzyknęła się do ledwo widocznego w półmroku, skulonego za drzewem Bolka:
- Bolek! Łap! – i rzuciła pojemnikiem najmocniej jak umiała w kierunku Bolka. W tym momencie usłyszała, jak trzaskają zamykane drzwi ciężarówki.
Julia przez odchyloną plandekę zauważyła, że rzut nie wyszedł jej tak, jak to sobie zamierzyła i pojemnik uderzył w mały pagórek na skraju drogi, porośnięty niewysokimi krzewami jagód. Po uderzeniu w ziemię pojemnik obracając się kilka razy, sturlał się po drugiej stronie tego małego wzniesienia i zatrzymał się w niewielkiej kępie krzaczków tak, że od strony drogi nie można go było dostrzec bez dokładnego przeszukania.
Julia była pewna, że pomruk włączonego silnika zagłuszył zarówno jej głos, jak i hałas spowodowany upadkiem pojemnika. Stwierdziła, że najwyższa pora ewakuować się z ciężarówki. Obróciła się w stronę latarki i już miała ją chwycić, kiedy skrzynia biegów zgrzytnęła i samochód ruszył. Latarka potoczyła się po skrzyni i wpadła w wąską szczelinę między skrzyniami. Cholera, co za pech, zaklęła w myślach Julia.
Z powodu szarpnięcia samochodu przy ruszaniu po dość nierównej drodze, Julia także zachwiała się. Nie zdołałaby odzyskać równowagi i byłaby upadła, gdyby nie chwyciła się jedną ręką którejś ze skrzyń, a drugą metalowego pręta podtrzymującego plandekę. Julia zobaczyła, że szpara między skrzyniami była zbyt wąska, aby włożyć tam rękę, więc szybko porzuciła zamiar odzyskania latarki. Musiała teraz tylko wydostać się z ciężarówki.
Po kilkunastu sekundach Julia domyślając się, że samochód ciężarowy oddalił się już wystarczająco od jednostki i nikt jej nie zauważy, uniosła plandekę i wyskoczyła. Źle oceniła nie tylko kierunek jazdy, ale i wysokość na jakiej się znajdowała. Jednocześnie przeceniła swoje możliwości, a może to po prostu ciężarówka nagle zahamowała dodając jej dodatkowego pędu, bo kiedy tylko stopy dotknęły pokrytego pisakiem starego asfaltu upadła do przodu podpierając się rękami i ocierając sobie naskórek na obu dłoniach. Przekręciła się na bok i tuż przed swoim nosem zobaczyła dwa wojskowe buty. A nad sobą usłyszała podniesiony, zdenerwowany męski głos:
- Co za czort! Aaa… Alaaarm!
Nie wiadomo, kto bardziej się przestraszył, ona czy wartownik w polskim mundurze, pod którego nogami się znalazła. Żołnierz, kompletnie zdezorientowany i nie spodziewający się wyskakującej spod plandeki ciemnej postaci, niemal dostał ataku paniki, jakby zobaczył przerażającego stwora z piekła rodem. W pierwszym odruchu chciał uciekać, lecz w świetle lamp musiał w leżącym przed nim stworze rozpoznać równie groźnego człowieka, więc wiedziony instynktem sięgnął za plecy, chcąc dobyć wiszącego tam kałasznikowa. Nerwy jednakże wzięły górę i karabin AKM z powodu zaczepienia paska o pagony dłuższą chwilę nie mógł znaleźć się w rękach zaskoczonego żołnierza. Kompletnie zawiodło widać ponad roczne szkolenie wojskowe.
Julia nie czekała, aż wartownik upora się z przerastającym go na razie zadaniem wyplątania się z paska karabinu. Podniosła się na nogi i wzięła nogi za pas. Zaczęła biec oddalając się bardzo szybko od żołnierza, któremu przed chwilą całkiem niezamierzenie padła do nóg. Zamiast jednak wbiec między drzewa i klucząc próbować zniknąć w ciemności, Julia biegła krawędzią drogi. Górę wzięła chęć jak najszybszego spotkania z Bolkiem, przy którym jak dotąd mogła się tylko czuć bezpieczniej. Nie zauważyła, że starszy szeregowy pełniący tej nocy wartę przy bramie, mimo niezbornych ruchów odplątał wreszcie pasek, przełożył karabin do rąk, przykląkł i wycelował w jej kierunku przesuwając bezpiecznik i ustawiając go na ogień ciągły.
Julia usłyszała za sobą głośny okrzyk „Stój!”, ale nie zamierzała go posłuchać. Wierzyła, że zdoła dobiec do Bolka, razem uciekną i wreszcie zakończą tą pełną zbyt wielu już niebezpieczeństw noc. Za jej plecami rozległa się seria stuknięć, całkiem jakby dzięcioł pukał w drzewo. Koło jej nóg uderzyło kilka pocisków, jednak żaden w nią nie trafił. Julia nadal nie zatrzymywała się, ale uruchamiając wreszcie logiczne myślenie, postanowiła jednak skręcić w kierunku przydrożnych drzew, szukając pomiędzy nimi osłony i schronienia.
Druga seria była skierowana już nieco wyżej. I była też nieco dłuższa od pierwszej. Kilkanaście pocisków ze świstem uderzało w pnie drzew po obu stronach, odłupując korę i drzazgi. Julii przemknęło przez głowę, że opatrzność nad nią czuwa, ale ułamek sekundy później uderzenie w bark popchnęło ją do przodu. Przeszywający ból pleców w okolicy prawej łopatki towarzyszył jej. Upadała na igliwie i liście, odruchowo wyciągając ręce do przodu.
Chwilę leżała nieruchomo, mając nadzieję, że to nie jest to, o czym myśli. Wiedziała jednak, że ciepła ciecz, która zaczęła sączyć się wokół rany nie zwiastowała niczego dobrego. Wiedziała też, że kula nie przeleciała na wylot, ale utkwiła w jej ciele, bo ból czuła tylko na plecach. Próbowała podnieść się na obydwu rękach, ale ból był za duży. Podparła się więc tylko na lewym łokciu, podniosła głowę i próbowała zawołać Bolka. Zbyt cicho, aby mógł ją dosłyszeć. I pewnie zbyt ciemno, by mógł ją dostrzec.
Odepchnęła się lewą ręką i obróciła na plecy. Czuła, że musi podnieść się i o coś oprzeć. Ciężko dysząc podparła się na łokciu i kilkoma ruchami nóg przesunęła się pod najbliższe drzewo. Oparła się plecami o jego pień. Przyszło jej do głowy, że może jak dociśnie się trochę do drzewa, to zmniejszy upływ krwi. Siedziała kilka metrów od drogi, ledwie poruszając ustami i modliła się, aby Bóg nie pozwolił jej zakończyć życia w tak młodym wieku i to w tak głupi, banalny sposób. Obiecywała w zamian, że jeśli dane jej będzie przeżyć, to dalsze życie spędzi odpowiedzialnie i w zgodzie z dziesięciorgiem przykazań. Zamknęła oczy, czekając na najgorsze. Przejście w stan nieświadomości było łagodne i nieodczuwalne.
***
W oddali, przy bramie do jednostki, niemal natychmiast po wystrzałach zapaliło się kilkanaście wojskowych latarek. Ktoś wydał komendę „naprzód” i żołnierze przesuwając strumienie światła w prawo i w lewo rozpoczęli marsz w kierunku, w którym strzelał wartownik, licząc na odnalezienie spłoszonego szpiega bądź sabotażysty, który zapewne chciał nielegalnie przedostać się na ciężarówce do jednostki. Tak przynajmniej zaraportował dowódcy w kilku słowach strzelający wartownik. Był on jednym z tych, którzy kilka minut wcześniej nie ruszyli tyralierą w kierunku, z którego padły strzały w lesie niedaleko zbiornika wodnego. Tamten oddział zresztą jeszcze nie wrócił, bo nadal przeczesywał teren.
Żołnierze szybko zbliżali się do miejsca, w którym znajdowała się ranna Julia, ale ona już tego nie widziała, ani nie słyszała. Jeden z żołnierzy w stopniu kaprala po ujrzeniu młodej dziewczyny siedzącej przy drzewie i opartej o nie plecami, podszedł do niej i przyklęknął na jedno kolano. Przełożył karabin na plecy. Oświetlił latarką jej całą postać i zdziwił się, kiedy zobaczył, że ubrana jest w strój do nurkowania. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Pomyślał, że może śpi, ale wydało mu się to absurdalne. Zawołał do kolegów „Tutaj! Szybko!”.
Kapral nie widział rany na plecach, więc zastanawiał się przez chwilę, dlaczego dziewczyna się nie rusza. Może tylko zemdlała ze strachu? Odłożył latarkę, tak aby światło skierowane było w jej stronę. Chwycił ją za ramiona, lekko nią potrząsnął i powiedział: „Halo, słyszysz mnie?”. Potem odchylił dziewczynę w przód. Zobaczył ciemną plamę na plecach i mały otwór w tkaninie jej stroju, z którego powoli wypływała krew. Ciało dziewczyny było na tyle bezwładne, że gdyby nie jej przytrzymywał, poleciałaby do przodu. Niedobrze, pomyślał.
Inni żołnierze doszli do niego i stanęli w okręgu. Zobaczyli, że dziewczyna bezwładnie wisi kapralowi na rękach. Żołnierz oparł nieprzytomną z powrotem o drzewo.
- Zobacz, Michał, co żeś najlepszego narobił! – krzyknął kapral do jednego ze stojących kolegów, tego, który strzelał.
- Starszy szeregowy, to teraz migiem do wartowni, niech wzywają pogotowie! – rozkazał podoficer w stopniu chorążego, będący dowódcą pozostałych. Przestraszony starszy szeregowy pobiegł szybko w stronę bramy do jednostki. – A co z nią, kapralu? Żyje? – prawdziwie się zatroskał dowódca.
– Zdaje się, że tak. Ma ktoś może jakiś bandaż, albo chociaż czystą chusteczkę? – zapytał spoglądając po wszystkich dokoła.
Nikt się nie odezwał, ale któryś z żołnierzy szybko zdjął bluzę od munduru, a potem zdjął podkoszulek, zwinął go i podał klęczącemu przy ofierze kapralowi. Ten usiadł przy drzewie i przycisnął zawiniątko do rany na plecach dziewczyny. Popatrzył jeszcze raz na kolegów i powiedział:
- Oby nie było dla niej za późno. Na szczęście szpital jest blisko…
- A wy, chłopaki, nie stójcie tak. Na wszelki wypadek rozejrzyjcie się trochę – rozkazał chorąży. – Nie wiadomo, co to za dziewczyna i skąd się tu wzięła w tym stroju. Kto wie, może nie była tutaj sama?
***
Przerażony Bolek widział, jak ciężarówka z Julką w środku przejeżdża koło niego na wstecznym biegu. W świetle reflektorów cofającego pojazdu tym bardziej nie mógł nic zrobić, aby nie zdradzić swojej pozycji. Zerkał tylko zza drzewa i czekał na dalszy rozwój wydarzeń, gryząc w zdenerwowaniu paznokcie.
Widział, jak tuż przed bramą cofająca ciężarówka dość gwałtownie hamuje i zatrzymuje się, a po chwili wyłania się zza niej biegnąca Julia. Szybka jest, pomyślał Bolesław. Na pewno ją zauważyli i dlatego ucieka. Tylko czemu nie kieruje się pomiędzy drzewa, ale gna skrajem drogi? Przecież mają ją jak na widelcu!
Po krótkiej chwili koło ciężarówki pojawił się żołnierz z karabinem. Bolek przeraził się, bo wyczuł, co wartownik ma zamiar zrobić. Faktycznie, wojskowy uklęknął na jedno kolano, wycelował i puścił serię z kałasznikowa. Celował za nisko i kule odbiły się koło Julii od asfaltu. Bolek już miał zamiar wybiec naprzeciw swojej dziewczyny, ale ta na szczęście skręciła wreszcie między drzewa. Uparty żołnierz jednak nie dał za wygraną i puścił drugą, dłuższą serię w kierunku Julii, tym razem nieco wyżej niż poprzednio. Bolek zdążył z powrotem schować się za pień drzewa, kiedy kilka kul zaczęło stukać o drzewa i to całkiem niedaleko. A potem nastała dramatyczna cisza. Nie słychać było już wystrzałów, ani nie widać było biegnącej Julii.
Spod bramy wybiegło kilkunastu żołnierzy z latarkami. Szybko zbliżali się miejsca, w którym zniknęła im z oczu Julia, ale nie szli drogą, tylko weszli od razu w las. Co z Julką? Czy zdążyła uciec i się schować między drzewami? Bolek wiedział, że za chwilę żołnierze będą chcieli przeczesać cały okoliczny las. Zwłaszcza jeżeli zajrzą do ciężarówki, z której wyskoczyła Julia i zorientują się, że czegoś im brakuje. A co będzie jeśli znajdą skrzynkę i mnie przy okazji, pomyślał Bolek. Trzeba coś zrobić z tą skrzynką, ale co?
Bolek w półmroku przeszedł schylony do miejsca, w którym upadła wyrzucona przez Julię niewielka skrzynka. Uklęknął i na czworakach próbował wymacać pojemnik. Szybko go wyczuł w krzakach jagód, chwycił w ręce i wrócił z powrotem do swojej kryjówki za drzewem. Ciężka ta skrzynka, a taka niewielka. Co dalej, zastanawiał się przez chwilę. Przecież jak z nią pobiegnie, to natychmiast go zauważą i złapią. A może także do niego będą strzelać za to, że ją ukradł?
Wpadł mu do głowy pewien pomysł. Głupi, nie głupi, ale może przynajmniej uratuje dzięki niemu życie. Sięgnął do kieszonki i odetchnął, kiedy znalazł tam scyzoryk otrzymany od Waldka. Miał braciszek rację mówiąc, że może mu się przydać. Bolek odsunął skrzynkę na bok, rozłożył ostrze i zaczął dźgać scyzorykiem ziemię pod drzewem, spulchniając ją. Odgarnął trochę ziemi, po czym znów uderzał szybko scyzorykiem. I znów odgarnął ziemię. I tak sprawnie pogłębiał dołek, aż uznał, że zmieści się w nim już skrzynka i zostanie jeszcze miejsce na wyrównanie ziemi i zasypanie igliwiem.
Kiedy skończył uklepywać ziemię, pozgarniał z powrotem suche igły, liście, trochę trawy i gałązek. Miał nadzieję, że kamuflaż będzie skuteczny. Wychylił się zza drzewa i zobaczył, jak światła latarek zbliżają się w jego kierunku. Nie było wyjścia. Wiedział już, że zostanie zauważony. Pomyślał, że jeżeli teraz nie odkryją jego sprytnej skrytki w ziemi, to może kiedyś uda się tu wrócić? Stanął twarzą do drzewa i zaczął coś szybko i nerwowo strugać w jego korze. Po około minucie tuż obok niego pojawiły się światła latarek i po obu stronach stanęło dwóch żołnierzy z wycelowanymi w niego karabinami.
- Hej, ktoś ty? Co tu robisz? – zapytał jeden z nich, a kiedy Bolek odsunął się od drzewa, zauważył w jego ręku scyzoryk. – Uwaga, on ma nóż! Rzuć to, kolego! Rzuć i ręce do góry, albo będę strzelał!
Bolek zastanawiał się nad słowami żołnierza. Dość daleko odrzucił scyzoryk i podniósł ręce. Najpierw usłyszał, a po chwili zobaczył, że drogą prowadzącą do jednostki szybko nadjeżdża na sygnale karetka pogotowia. Przejechała tuż koło niego i trzymających go na muszce żołnierzy. Po kilkudziesięciu metrach stanęła tuż obok chorążego czekającego na skraju drogi i machającego do kierowcy ambulansu.
- Panie chorąży! – donośnym głosem zawołał drugi z żołnierzy. – Mamy jeszcze jednego szpiega! Ten wygląda na całego!
Jeżeli coś niedobrego stało się z Julią, pomyślał z przerażeniem Bolek, to nigdy sobie tego nie daruję...
Jak wiemy, po sporej ilości czasu, Bolesław wyrówna rachunek z Julią w kwestii ilości ran postrzałowych. Jak ciężko zniesie to Julia? Czy przesłuchanie naszych bohaterów będzie bardzo niebezpieczne? Koniecznie napiszcie w komentarzu jak podobają Wam się losy naszych bohaterów! Jak wyobrażacie sobie ich dalsze historie?
Przepraszamy za opóźnienie w zamieszczaniu odcinków- problemy techniczne wynikając z braku możliwości zamieszczenia komentarzy zostały już usunięte i bardzo cieszy nas Wasz odzew i chęć komentowania. Pan M. także z pewnością czuje większą radość tworzenia, gdy widzi, jakie emocje wywołuje ta opowieść.
Kolejny odcinek już w środę jak zawsze w godzinach popołudniowych!
~Złotordzawy Omieg niezalogowany
15 grudnia 2020r. o 22:18
c.d.
--------------------------------------------------
- Panie aspirancie, proszę już odprowadzić naszego dzielnego pana Stefana do jego mieszkania. Nie będziemy go tu trzymać bez potrzeby – polecił prokurator Pietrzak policjantowi z dochodzeniówki. – Proszę zanotować też pana numer telefonu i zostawić mu swoje namiary. A pan, panie Stefanie – zwrócił się do emerytowanego nauczyciela. – W razie gdyby pan sobie jeszcze coś przypomniał, proszę niezwłocznie poinformować aspiranta. Dziękuję jeszcze raz za pomoc i dobranoc panu.
- Panie Stefanie, ja potem jeszcze zajrzę do pana – dorzuciła Julia. – Niech mi pan przypomni numer mieszkania?
- Sześć, moja droga – odrzekł zmęczonym głosem pan Rybka. – Koniecznie wpadnij na chwilę, może się jeszcze herbatki napijemy na uspokojenie. Nie wiem, czy w ogóle usnę tej nocy przez to wszystko. Dobranoc panom.
Aspirant Świgoń poprawił zsuwające się mu z nosa okulary, ujął pana Rybkę pod łokieć i wolnym krokiem udali się w stronę wejścia do klatki, w której mieszkał starszy pan. Prokurator poprosił Julię i podkomisarza Kamińskiego, aby poszli z nim w kierunku mercedesa, zza którego przed chwilą zawołał ich policyjny technik. Musiał widocznie znaleźć coś ciekawego, ale musiał im to pokazać tam na miejscu.
Podkomisarz Kamiński szedł obok prokuratora, a Julia za nimi. Żołądek skurczył się jej ze strachu. W miarę zbliżania się do samochodu Bolka uspokajała się jednak, bo widziała, że bagażnik nie jest otwarty, a technik nie wyjął z niego zawartości różowiutkiego nesesera. Nabrała więc przekonania, że technik wcale nie wołał prokuratora po to, aby pokazać mu schowany ciężki, oszlifowany sześcian.
Obeszli samochód i zobaczyli z drugiej strony, jak technik, leżąc na plecach w pozycji mechanika samochodowego, majstruje coś wsunięty połowicznie pod podwozie tuż za lewym tylnym kołem i przyświeca sobie pod spodem latarką.
- Jesteśmy. Cóż pan tam takiego odkrył? – zapytał podniesionym głosem prokurator.
- Jeszcze moment… tylko sprawdzę, czy nie ma jakichś przewodów… teraz muszę to podważyć nożykiem, aby nie oderwać magnesu… – informował technik, którego przytłumiony głos ledwie docierał do przybyłych.
Po chwili stękając zaczął wysuwać się spod samochodu, pomagając sobie ruchami bioder i ugiętych w kolanach nóg.
- A może pomóc? – zadeklarował się podkomisarz Kamiński.
- Nie trzeba. Jeszcze troszkę… i już. Niepotrzebnie pocisnąłem te serdelki na kolację. Poszłoby dużo łatwiej – technik z uśmiechem wysunął się już w całości i wstał, trzymając mały ciemny przedmiot w kształcie prostopadłościanu. Położył go na otwartej, ubranej w grubą, lateksową rękawiczkę dłoni, prezentując wszystkim przybyłym.
- A cóż to takiego? – podkomisarz pierwszy raz w życiu widział podobną rzecz, podobnie jak i Julia.
- Lokalizator GPS RTX, zdaje się model T4 – wyjaśnił technik. – Niezbyt tania rzecz. Odporny na warunki atmosferyczne, wyposażony w bardzo silny magnes. Czytałem ostatnio o nim, ale jeszcze na żywo nie widziałem.
- To znaczy, że ktoś Bolka… śledził? – podniosła brwi i szerzej otworzyła oczy Julia. Była wyraźnie zakłopotana i pogubiona w domysłach. Czyżby zostali z Bolkiem wciągnięci w jakąś większą aferę? Nikt nie robi takich rzeczy, jeżeli nie ma w tym poważnego lub dużego interesu. A może Bolek to członek jakiejś tajnej organizacji? Agent zero zero trzynaście?
- Dokładnie. Bandyta mógł jeździć za samochodem ofiary, ale równie dobrze mógł go tylko śledzić wirtualnie za pomocą specjalnego oprogramowania na laptopie, tablecie, smart fonie, a być może nawet i na smartwatchu – odpowiedział technik. – W każdym razie dzięki temu pudełeczku wiedział dokładnie, gdzie auto się w danej chwili znajduje.
- Tak jak podejrzewałem, włamanie nie mogło być dziełem przypadku, a złodziej dokładnie wiedział, gdzie i czego szukać – stwierdził prokurator. – Najpewniej tego, czego teraz nie ma w garażu. Pan Wilczyński od jakiegoś czasu musiał ciągnąć za sobą ogon – dedukował dalej policyjnym żargonem. Już chwilę wcześniej prokurator wyjął notes i zaczął zapisywać sobie zasłyszane informacje. – Czy jest pan w stanie stwierdzić, jak długo trwało to śledzenie? – dopytywał technika.
- Niestety nie – zaprzeczył technik. – Ogniwo takiego urządzenia jest w stanie pracować nawet miesiąc albo półtora bez ładowania. Przypomniałem sobie, że ten mały gadżecik ma jeszcze jedną bardzo ciekawą funkcję. Dzięki wbudowanemu mikrofonowi potrafi podsłuchiwać rozmowy.
- Wydaje mi się, że nie chodziło o podsłuchiwanie rozmów. Inaczej umieszczono by to wewnątrz samochodu – wyjawił swoje podejrzenia prokurator.
- A czy to urządzenie nie powinno mrugać diodą, tak jak w filmach? – zainteresował się podkomisarz Kamiński.
- Ten lokalizator uruchamia się wtedy, kiedy pojazd zmienia swoje położenie. Wykrywa ruch, a nawet uruchomienie silnika – odpowiedział technik, najwidoczniej obeznany w tego rodzaju urządzeniach. – Jeśli przyczepię to teraz na przykład do radiowozu, to przestępca będzie mógł sobie oglądać jego trasy w najbliższych dniach, a nawet tygodniach.
- Czy to urządzenie jest łatwo dostępne? – spytał prokurator Pietrzak.
- Kupi je pan nawet na allegro. Potem wkłada pan kartę SIM i voilà. Żona z kochankiem już się nigdzie nie ukryje – zaśmiał się kolejny raz technik, chociaż nie wiedział nic na temat stanu cywilnego prokuratora. – Ale można też wykorzystać je do mniej niecnych celów. Chociażby ukryć w swoim czerwonym ferrari albo przyczepić zwierzęciu do obroży. Można też na przykład wyposażyć w nie bliską osobę chorą na alzheimera. Zastosowań jest wiele.
- Rozumiem, że lokalizator jest cały czas podłączony do sieci komórkowej? – upewnił się prokurator.
- Inaczej nie działałoby dedykowane do niego oprogramowanie. Lokalizacja GPS to jedno, a przesył danych drugie – odparł technik. – Są na rynku także innego rodzaju urządzenia, będące wyłącznie nadajnikami GPS, bez potrzeby wkładania tam karty SIM.
- No to nasuwają się dwa ważne pytania – stwierdził prokurator. – Kto i gdzie kupił to urządzenie oraz kto zarejestrował kartę SIM? Proszę bezzwłocznie przystąpić do sprawdzenia tego – zwrócił się z poleceniem zarówno do podkomisarza Kamińskiego, jak i do technika.
- Skontaktujemy się z dystrybutorem tych urządzeń w Polsce oraz z operatorem sieci komórkowej po wyjęciu karty ze środka – zapewnił podkomisarz. – Jeżeli uda się pozyskać jakieś informacje, to powinniśmy mocno posunąć się w tym śledztwie do przodu.
- Zgodziłbym się z panem, gdybyśmy założyli, że to włamywacz był tym, który podłożył tę „pluskwę”. Co się tu logicznie samo narzuca. Pani Antonino – prokurator zwrócił się do Julii. – Proszę w ciągu najbliższej doby spróbować przypomnieć sobie dokładny rozkład wczorajszego dnia. Najprościej będzie to rozrysować w formie prostej mapy lub zapisać sobie miejsca i godziny od momentu, kiedy spotkała się pani z panem Wilczyńskim do chwili, kiedy pani się z nim pożegnała. Spróbujemy potem to przeanalizować i przejrzymy zapisy z kamer na trasie waszego przejazdu. Może bandyta dał się gdzieś nagrać, oczywiście jeżeli za wami jeździł. Panie komisarzu – kolejne polecenie skierowane było znów do śledczego. – Musicie podjąć intensywne działania i sprawdzić monitoringi w tej okolicy i na trasach przejazdu mercedesa wczorajszego dnia.
- Oczywiście, panie prokuratorze. Uruchomimy wszystkich dostępnych funkcjonariuszy – zapewnił podkomisarz.
- Może dzięki nagraniom wyjaśni się, w jaki sposób i w którą stronę mógł się oddalić przestępca po strzelaninie i kradzieży – prokurator poskrobał się po brodzie. – Na pustych ulicach wieczorową porą łatwo będzie zauważyć podejrzaną postać. Jutro z rana skontaktuję się ze szpitalem i poproszę o bieżące informowanie mnie o stanie zdrowia ofiary. Mam nadzieję, że nasz najważniejszy świadek szybko odzyska świadomość i siły, bo kluczowe będą jego zeznania.
- Kiedy tylko sprawdzę, co u pana Rybki, natychmiast pojadę do szpitala, bo także się bardzo martwię o mojego Bolka – zapewniła Julia. – Panie prokuratorze, mam jeszcze prośbę. Wspominałam już podkomisarzowi, że w bagażniku samochodu jest walizka z drogim sprzętem, który mój… narzeczony pożyczył od znajomych. Chciałabym zabrać tę walizkę i schować w domu, żeby była bezpieczna – Julia ułożyła sobie w głowie tę przemowę wcześniej. Wypadła naprawdę wiarygodnie potwierdzając swój wrodzony talent aktorski.
Julia miała nadzieję, że jej zamiar tymczasowego ukrycia sześcianu ze skrzynki się powiedzie. Nie wiedziała czemu się w to pchała, ale coś mówiło jej, że może to być dla niej i Bolka ważne. Miała przeczucie, że bandyta nie odpuści im i obydwoje mogą być w śmiertelnym niebezpieczeństwie, dopóki nie dostanie tego, czego szuka. Ale skąd drań mógł wiedzieć, że wczorajszego dnia odnaleźli skrzynkę, którą Bolek zakopał pod drzewem feralnej nocy prawie trzydzieści lat wcześniej?
Lokalizator pod mercedesem wyjaśniał jedynie częściowo, skąd podejrzany typ wiedział, gdzie jej szukać, ale to już po tym, kiedy ją wydostali i przewieźli do garażu. Ewidentnie musiał mieć jeszcze jakieś źródło informacji w bezpośrednim otoczeniu Bolka, pomyślała Julia. Kogoś, kto wiedział i zdradził bandycie, że Bolek interesuje się starymi mapami. Julia postanowiła, że trzeba będzie koniecznie podążyć tym tropem. Może właśnie popełniała duży błąd, ale zdecydowała też nie informować o tym kogokolwiek, dopóki nie upewni się, że już nic więcej nie zagraża jej ani Bolkowi. Ani nikomu innemu. Słowa prokuratora wyrwały ją z zamyślenia.
- Myślę, że skoro ten sprzęt nie był celem włamywacza, to może pani zabrać walizkę, ale niech pan technik najpierw zdejmie z niej ewentualne odciski, dobrze? – prokurator spojrzał na technika, który w międzyczasie wcisnął przycisk na jednej ze ścianek elektronicznego gadżetu i włożył lokalizator do niewielkiej metalowej kasetki, a kasetkę włożył do torby. Zablokował w ten sposób możliwość dalszego wysyłania sygnałów przez urządzenie, dopóki nie wyjmie z niego karty SIM.
Technik skinął głową, lecz zanim otworzył bagażnik oświetlił klapę latarką, przypominając sobie wcześniejszą uwagę aspiranta Świgonia o widocznym tam śladzie buta.
- Coś pan zauważył? – zapytał prokurator Pietrzak widząc, jak technik uważnie przygląda się pokrywie bagażnika.
- Rzeczywiście. Tak jak mówił aspirant, jest tutaj odcisk buta. Trzeba go zabezpieczyć – stwierdził technik i schylił się do swojej torby. Dzięki światłu dochodzącemu z garażu nie musiał przynosić stojaków z lampami ze swojego samochodu. Wyciągnął ponownie aparat i kilka innych niezbędnych mu do pracy akcesoriów.
- Buta? No, faktycznie… – potwierdził prokurator, kiedy także spojrzał z bliska na powierzchnię lakieru. Potem cofnął się, rozejrzał w lewo i w prawo, ocenił odległości i rozważył w głowie pewne opcje dotyczące potencjalnej drogi ucieczki przestępcy. – Myślę, że nadjeżdżające nadspodziewanie szybko dzięki panu Rybce radiowozy odcięły przestępcy możliwość ucieczki tą samą drogą, którą zapewne się tu dostał i dotarcia do pozostawionego pod cukiernią samochodu, jeżeli oczywiście założymy, że należał on do niego. Musiał się stąd oddalić, więc być może zdecydował się na improwizowany skok z samochodu na dach garażu. A to świadczy, że musiał być dość sprawnym mężczyzną, bo ta odległość jest dosyć spora. Jeżeli tak, to byłaby kolejna ważna poszlaka. Może będziemy musieli wykonać eksperyment ze skokiem, aby przyjąć albo odrzucić tę teorię. Powinniśmy potem jeszcze sprawdzić, którędy mógł uciekać, jeżeli udało mu się wskoczyć na ten dach.
Technik przez kilkadziesiąt sekund fotografował oświetloną klapę bagażnika. Za pomocą specjalnych środków chemicznych i arkuszy folii pozostawiony przez kogoś ślad buta został utrwalony do dalszego zbadania. Pozostawione na miejscu przestępstwa odciski obuwia należały do najważniejszych i najbardziej interesujących śladów, bardzo często dostarczając wielu unikalnych informacji o przestępcy.
Do stojącej przy samochodzie grupy osób dołączył wracający po odprowadzeniu pana Rybki do jego mieszkania aspirant Świgoń. Technik otworzył bagażnik, położył w środku latarkę i oglądał walizkę oraz jej uchwyt, używając pędzelka i lupy. Stwierdziwszy, że na korpusie nic ciekawego nie znajdzie, za pomocą standardowych narzędzi zdjął tylko odciski palców z uchwytu nesesera.
- Wydaje mi się, że będą to odciski jednej osoby i to tej, która niosła walizkę jako ostatnia – oznajmił i zwrócił się do prokuratora. – Panie prokuratorze, na tym chyba mogę zakończyć oględziny tego samochodu.
- Dziękuję panu. Niech pan idzie teraz obejrzeć to audi stojące na parkingu, które zgłosili wcześniej funkcjonariusze – prokurator wskazał kciukiem za siebie w kierunku muzeum i znajdującej się za nim cukierni. – A pani może zabrać już walizkę pana Wilczyńskiego.
Technik pomógł Julii wyjąć dość ciężki różowy neseser z bagażnika, po czym zapakował wszystkie swoje narzędzia i akcesoria do przepastnej służbowej torby i odszedł w kierunku wyjazdu z podwórka na ulicę 1 Maja. Julia chwyciła za rączkę, ale poczuła, że nie będzie miała siły przenieść takiego ciężaru. Stęknęła i opuściła walizkę na ziemię. Aspirant Świgoń szybko zreflektował się i jako dżentelmen, z uśmiechem zaoferował jej swoją pomoc:
- Dokąd pani życzy zanieść, pani Antonino?
- Nie mam przy sobie kluczy do mieszkania Bolka. W pośpiechu nawet nie pomyślałam, aby je zabrać – skłamała, ale tylko troszkę Julia. – A Bolek pewnie ma swoje w ubraniu, w którym go zabrano. Więc na razie może do pana Stefana.
- A to ja już znam drogę. Niech pani idzie przodem, tylko że musimy obejść budynek, bo domofon jest jedynie od ulicy. Pan Rybka szczegółowo objaśnił mnie w kwestii wejść do budynku, kiedy wspinaliśmy się po schodach – uśmiechnął się kolejny raz wysoki aspirant. Poprawił okulary i ruszył z walizką naokoło kamienicy. Julia poszła za nim, ale za chwilę szła już koło pomocnego młodego wiekiem śledczego i zaczęli jakąś rozmowę na temat koloru i wagi walizki. Faktycznie aspirant dał się lubić każdemu.
- Panie podkomisarzu, niech pan poprosi tutaj policjantów. – polecił prokurator. – Trzeba zamknąć garaż i mercedesa, okleić wszystko taśmami i zaplombować. Kluczyki wyjąć ze stacyjki i zabezpieczyć. Gdybyśmy zdecydowali o eksperymencie ze skokiem na dach garażu, lepiej żeby samochód stał w tym samym miejscu, zanim zostanie odholowany na policyjny parking. Wydaje mi się, że nie powinien tutaj przeszkadzać innym mieszkańcom. Proszę też nakazać, aby na podwórku stał cały czas jeden patrol i pilnował, aby nikt na razie się nie zbliżał do garażu. I niech pan o dziesiątej będzie u mnie w prokuraturze. Spróbuję złapać kilka godzin snu, a i pan też niech trochę odpocznie. W ten weekend będziemy niestety dość mocno zajęci, bo musimy szczegółowo przeanalizować wszystko, co wiemy do tej pory i określić dalsze postępowanie. Proszę pamiętać o uczuleniu prewencji, aby przez najbliższe kilka dni zachowali wzmożoną czujność na patrolach. Nie możemy dopuścić, aby pod naszym nosem jakiś rewolwerowiec biegał swobodnie z pukawką po Bolesławcu. Media nie zostawią na nas suchej nitki, jeżeli coś podobnego się powtórzy.
- Tak jest, panie prokuratorze. Do zobaczenia w takim razie o dziesiątej – podkomisarz pożegnał się z prokuratorem uściskiem dłoni i skierował się w stronę policjantów, którzy po rozmowach z sąsiadami stali teraz w grupie przy jednym z radiowozów.
Prokurator wsiadł do swojego służbowego samochodu, wyjechał powoli pod górkę, skręcił w prawo, przejechał skrzyżowanie i zatrzymał się jeszcze na chwilę na tym samym parkingu, na którym technik właśnie zabezpieczał ślady w otwartym audi. Na ulicy zgodnie z poleceniem z centrali nadal stał na światłach jeden z radiowozów. Prokurator wysiadł i spojrzał na zegarek. Wskazywał kilka minut po pierwszej.
- I jak tam? Długo panu jeszcze zejdzie? – zapytał technika klęczącego właśnie przy otwartych drzwiach od strony kierowcy i zbierającego jakieś drobinki z dywanika pod fotelem.
- Aha, tutaj będzie dużo więcej roboty. Włosy, odciski, jakieś igliwie. Naprawdę sporo ciekawych śladów. I masa odcisków palców. Trochę czasu będę na to potrzebował. A i jeszcze tuż przy aucie znalazłem, sądząc po aromacie, świeży niedopałek. Co prawda zadeptany, ale ślady śliny powinny dostarczyć nam materiału do zbadania DNA. Porównamy z włosami z wewnątrz tego audi i z garażu. Jeżeli to nasz przestępca palił tego papierosa, panie prokuratorze, to będziemy go mieli prawie jak na widelcu – zadowolonym głosem wyraził swój optymizm policyjny technik, udając nadziewanie czegoś od dołu na pionowo trzymany widelec.
- Dobra robota, gratuluję. Oby pan miał rację – odparł prokurator. Gestem ręki przywołał opierającego się o radiowóz i obserwującego ich policjanta. Policjant podszedł szybkim krokiem, gdyż znał osobę prokuratora.
- Panie posterunkowy, proszę powiadomić podkomisarza Kamińskiego, aby zadysponował odholowanie tego auta, kiedy technik skończy oględziny. Dziękuję.
- Oczywiście, panie prokuratorze – odrzekł funkcjonariusz, a wracając na swój posterunek uruchomił nadajnik na ramieniu i przekazał polecenie kolegom na podwórku i do centrali.
- Do rana będziemy już wiedzieli, do kogo to auto należy. Poznamy jego historię i tak dalej. Wtedy zdecydujemy, czy będzie musiał pan jeszcze dokładniej zbadać pojazd. Być może to tylko przypadek, że ten samochód tutaj stoi, ale coś mi podpowiada, że mamy słuszne podejrzenia. To by było na razie na tyle. Wszystkie informacje proszę przekazywać podkomisarzowi albo aspirantowi. W razie potrzeby będę znajdę pana osobiście. Dobranoc panu i do zobaczenia – pożegnał się prokurator Pietrzak z technikiem. – Aha, jeszcze jedno. Jak ma pan właściwie na nazwisko?
- Nazywam się Soliwoda. Może pan mi mówić Staszek. Do następnego zobaczenia, panie prokuratorze – odpowiedział technik wkładając ostrożnie kolejne zebrane pęsetą dowody do kolejnej plastikowej torebki.
Prokurator wsiadł do swojego auta i odjechał. Może to być niełatwa sprawa, pomyślał kierując się w stronę siedziby prokuratury. Ziewnął i rozmasował dłonią kark, czując narastające zmęczenie. W głowie, jak zwykle na początku każdej sprawy, którą się zajmował, na razie miał kłębowisko myśli. Niby sprawa dość oczywista. Włamanie do garażu. Kradzież skrzynki z sejfu. Właściciel zastaje przestępcę i zostaje postrzelony. Bandyta ucieka z łupem. Prosty, logiczny ciąg. Ale… No właśnie. Zawsze jest jakieś ale, od którego zwykle sprawy zaczynają się stopniowo komplikować.
Lokalizator przyczepiony pod samochodem ofiary. Alarm rozbrojony zdalnie przed wyważeniem bramy garażowej. Zniknięcie tajemniczej skrzynki wykopanej tego samego dnia przez Wilczyńskiego i jego narzeczoną. Sześć strzałów oddanych z rewolweru z niewielkiej odległości. To raczej nie amator, chociaż z jakiegoś powodu i na szczęście dla Wilczyńskiego aż pięć kul trafiło w ścianę. Czyżby zatem jakiś fachowiec od włamań albo płatny zabójca na gościnnych występach? A może oba w jednym? Kto wie, czy nie trzeba będzie wkrótce włączyć do śledztwa ludzi z CBŚP, a może i ABW?
A zatem widzimy tylko czubek góry lodowej, mój drogi Watsonie, zażartował w myślach prokurator przypominając sobie czytane w dzieciństwie z wypiekami na policzkach kryminały Artura Conan Doyle’a. Ale co znajduje się pod powierzchnią?
Zadzwonił telefon. Na panelu umieszczonym na kokpicie wyświetliła się nazwa dzwoniącego „Najupierdliwszy redaktor na świecie”, którą zapisał sobie jakiś czas temu, aby rozróżnić najbardziej dociekliwego, ale i wścibskiego dziennikarza z lokalnych bolesławieckich portali od innych, tych mniej nachalnych. Gdyby redaktor Skrętkowski o tym wiedział, poczytywałby sobie to pewnie za powód do dumy i skręcałby się z zachwytu, że zasłużył sobie na to zaszczytne miano u samego prokuratora.
Czemu ten człowiek jeszcze nie śpi? Pewnie dostał jakiś cynk od gapiów na podwórku. No cóż, takie mają obydwaj zawody. Jeden z nich szuka bandytów, a drugi musi o tym informować opinię publiczną. Tylko czemu w środku nocy? Szczwany pan Gerard musiał dowiedzieć się od jakiegoś życzliwego mieszkańca, że prokurator właśnie wyjechał z miejsca przestępstwa i cierpliwie czekał na ten właśnie moment, zanim zadzwonił.
Prokurator mimo dobrych chęci odrzucił jednak połączenie. Jeszcze za wcześnie na udzielanie jakichkolwiek informacji. Założyłby się jednak o dobrą kolację, że redaktor już skutecznie powęszył w szpitalu, a jego samego ponownie zaatakuje telefonicznie jeszcze przed południem.
--------------------------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.