Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
19 grudnia 2020r. godz. 16:15, odsłon: 1921, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 31

Część w której poznajemy emocje, myśli oraz przeszłość Bolesława i planujemy razem z nim przyszłość.
Waldschloss - miejsce znane jako basen wojskowy
Waldschloss - miejsce znane jako basen wojskowy (fot. Boleslavia.pl)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Już jest trzydziesta pierwsza część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dwudziesta ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Dwudziesta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., pełen fenomenalnych pomysłów, znowu zdradza nam dalsze losy bohaterów. Zachęcamy gorąco wszystkich do komentowania! Czekamy na Wasze pomysły i opinie!

Dzisiaj wrócimy do szpitalnej sali, gdzie Julia obcałowywała przebudzonego Bolesława.


Zanim Bolesław poczuł na czole i na policzku dwa ciepłe całusy, nie mogąc ich jeszcze niestety odwzajemnić, w okresach przypływów i odpływów świadomości miał wiele czasu na myślenie, chociaż nigdy nie lubił zanadto poświęcać się tej czynności. W swoim dotychczasowym prawie półwiecznym życiu starał się unikać zbędnego filozofowania czy rozklejającego wspominania wydarzeń z przeszłości. Zwłaszcza po tym, kiedy Julia zniknęła z jego życia na dobre. Całą winę za to, co się stało tamtej czerwcowej nocy i w późniejszych tygodniach przyjął na siebie, co utkwiło w nim jak niemożliwa do usunięcia zadra pod paznokciem. Ale krótko potem jakimś pstryczkiem wyłączył w sobie chęć rozpamiętywania i roztrząsania. Już nie myślał „co by było, gdyby...”.

Po pocałunkach Julii pikanie urządzenia nieco zwiększyło tempo. Ewidentnie to serce Bolesława przyspieszyło swoje bicie. Przeszło mu przez myśl, że do tego szybszego taktu nie dałoby się już wyśpiewać żadnych hitów Modern Talking. Piosenek, które jemu i Julii towarzyszyły podczas ich spotkań, wspólnego słuchania radia, czy dyskotek, na które chodzili od czasu do czasu, tak jak prawie wszyscy nastolatkowie licealiści w wyjątkowej drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Pamiętał, że nie tylko ten zespół należał do ich ulubionych wykonawców. Rytmiczne, choć o niezbyt głębokich tekstach przeboje zespołów grających muzykę pop i disco sprawiły, że klimat tamtego okresu był niepowtarzalny i nigdy się już więcej nie powtórzył. Na przekór sobie zastanowił się jednak przez chwilę, jakby to się dalej wszystko potoczyło, gdyby tak dało się cofnąć czas…

„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”, przypomniał mu się nagle początek genialnego wiersza polskiej noblistki. Tak prawdziwe i tak straszne słowa zarazem. Szymborska była jego ulubioną współczesną polską poetką od czasu liceum. Właściwie jedyną, do której twórczości od czasu do czasu wracał. W wierszu, którego nie znał co prawda w całości na pamięć, „Wisia” na początku wydaje się odbierać takim jak on i Julia nadzieję i wiarę, ale tylko pozornie.

"Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy"

Bolesław poczuł usta Julii przy swoim uchu i usłyszał jej wyszeptane słowa „Teraz już nie pozwolę ci się wymknąć. Nigdy”. Chciał natychmiast odpowiedzieć coś w stylu „I ja cię też już nie wypuszczę”, ale znów tylko niewyraźnie zachrypiał. Czy Julia powiedziała to z serca, czy może tylko z litości? A może w nagłym przypływie poczucia winy? Czyżby wiedziała coś, czego on nie wie i obawiała się, że historia może się powtórzyć? Że zanim na dobre się ponownie odnajdą, coś mogłoby ich znów rozdzielić? Nie potrafił jeszcze do siebie dopuścić, że być może otrzymują z Julią drugą szansę. I że Julia, tak jak on, nie chce tej szansy wypuścić z rąk. Że to co było złe, przeminie. Jak to potem szło?

"Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne"

Bolesław starał się dotąd brać życie takim, jakim było i korzystać z tego, co mu codziennie przynosiło. Z każdego przeżytego dnia wyciągał wnioski, próbując unikać popełniania ponownie tych samych błędów. Nauczył się nie snuć planów. Ani dalekosiężnych, ani na następny rok, ani nawet na miesiąc naprzód. Bo właściwie, po co? Wojsko nauczyło go co prawda myślenia o przyszłości, ale raczej w sensie bycia zawsze przygotowanym i to z reguły tylko na szybką ewakuację. Zabranie najpotrzebniejszych rzeczy i pozostawienie zbędnego balastu. Choćby i takiego jak uczuciowe zaangażowanie.

Takie racjonalne podejście nie pozwoliło mu jak dotąd nawiązać jakiegokolwiek trwalszego związku z innymi kobietami. Także wśród nieżeńskich przedstawicieli gatunku ludzkiego mało kto potrafił zaskarbić sobie jego całkowite zaufanie i otwartość. Wymieniłby może na palcach jednej ręki tych, którzy w latach czynnej służby dotarli do niego, ale tak naprawdę, do samego środka Bolka. Chłopca, który w ważnym, kształtującym osobowość okresie swojego życia dużo przeszedł. Strata rodziców, całkowite zerwanie kontaktów z bratem, wyprowadzka Julii i tym samym utrata prawdziwej, młodzieńczej, pierwszej i jedynej miłości. Może to było zbyt wiele jak na jednego skromnego, wchodzącego w dorosłość nastolatka?

A teraz przez grzebanie w przeszłości chyba ponownie wpakowali się w jakieś kłopoty. Miało być tylko ostateczne wyjaśnienie z Julią tajemnicy wojskowej skrzynki, a do czego to ich doprowadziło? Podejrzany sześcian, strzelający facet z blizną… Nie rokowało to najlepiej. Czuł gdzieś w środku, że kłopoty mogą się dopiero zacząć. Bolesława ogarnął nieokreślony na razie niepokój.

Ciekawe, czy drań zorientował się już, że buchnął pustą skrzynkę, czy nie? Musi szybko o tym powiedzieć Julii, żeby ukryła wydostaną przypadkiem z pojemnika zawartość i że powinna na siebie uważać, bo i ją może spotkać coś złego. Ale jak jej to powiedzieć, skoro nie mógł na razie wydać z siebie żadnego zrozumiałego słowa? Julia musiała zauważyć, że Bolek ma wyraźne problemy z nawiązaniem kontaktu zarówno słownego jak i wzrokowego, bo oprócz wyszeptanych słów nic więcej do niego nie powiedziała. Bolesław poczuł za to, że zaczęła głaskać go to po dłoni, to po czole i policzku.

Po chwili usłyszał na sali prawdopodobnie pielęgniarkę mówiącą coś do jakiegoś mężczyzny i tytułującą go „Panie doktorze”. Rozmyty obraz się zmienił i postaci zaczęły przy nim wykonywać wiele czynności, wymieniając jakieś fachowe medyczne uwagi. Julia musiała chyba zostać wcześniej poproszona o opuszczenie pomieszczenia. Bolesław miał jednak nadzieję, że szybko wróci i znów go będzie pocieszać, zarówno słownie jak i dotykowo. Już teraz wiedział, że pragnie, by ponownie stała się częścią jego życia.

Kiedy medycy wyszli, wbrew sobie popadł w nostalgiczny nastrój. Zanim ponownie zasnął, popłynął na chwilę w przeszłość.

W ostatnich latach, od kiedy osiadł ponownie na stałe w Bolesławcu, nastąpiło wiele zmian w jego życiu. Jako doświadczonemu, jeszcze młodemu emerytowanemu żołnierzowi, zaoferowano mu opcję pozostania w wojsku, tyle że w pionie szkoleniowym, jako doradca i wykładowca. Mógł wybrać miejsce dalszej służby, a więc wybrał i na własną prośbę trafił do swojej pierwotnej, macierzystej jednostki w Bolesławcu. Wykładał głównie taktykę pola walki i przystosowanie do działań w trudnym terenie. Dzięki temu, że nierzadko zapraszano go także do innych jednostek, czuł się nadal potrzebny i doceniany. Powoli zmieniało się tym samym jego podejście do własnego życia. Do tego, co było i do tego, co będzie. Zaczął odczuwać coraz większą potrzebę stabilizacji. Fundamentem owej stabilizacji i priorytetem przy realizacji tego celu stało się dla niego znalezienie sobie własnego miejsca na tej planecie.

Kiedy dwanaście lat temu dziadkowie odeszli, jedno po drugim w odstępie ośmiu miesięcy, zapisali mu mieszkanie na ulicy 1 Maja. Mieszkał tam z nimi od pierwszej klasy liceum, od wypadku rodziców. Przez kilka lat mieszkanie stało puste, ponieważ nie miał możliwości zrobić w nim remontu na odległość. Mieszkanie było dwupokojowe, cholernie nieustawne, z przejściową kuchnią, jednym przejściowym pokojem stołowym i jedną nieprzejściową sypialnią, a do tego bez toalety ani łazienki wewnątrz.

Próbował wynajmować to nieco zaniedbane mieszkanie, znajdujące się w starej poniemieckiej kamienicy, ale rzadko kto decydował się na zamieszkanie w „apartamencie” nie wyposażonym w nowoczesne wygody. Dopiero po remoncie, którym w większości sam się zajął, wydzielił i urządził wewnątrz mieszkania niedużą łazienkę z toaletą. Wtedy dopiero mieszkanie zrobiło się wystarczająco komfortowe. Wszystkie pozostałe pomieszczenia także uległy wielkiej przemianie i unowocześnieniu, zupełnie jak w jakimś programie typu ”Odmienimy twój kwadrat”. Pamiętał, że w dniu zakończenia remontu stanął w kuchni, podparł się pod boki i stwierdził, że przygotował sobie ładne i przyjemne gniazdko dla emeryta. Duży krok do przodu na drodze do stabilizacji.

Do mieszkania przynależała dość duża niegdyś komórka, widoczna z wszystkich wychodzących na podwórko okien. Komórkę tę Bolesław po skończonym remoncie i po zakupie mercedesa postanowił w końcu przerobić na garaż. Na wiosnę załatwił wszystkie konieczne pozwolenia wspólnoty oraz nadzoru budowlanego i powoli przystosowywał budynek do nowej funkcji. Przerobił i od nowa wyposażył jego wnętrze, powymieniał instalacje, odnowił posadzkę i wstawił nowiutką bramę. Wszystko pachniało nowością i świeżą farbą. Wisienką na torcie był wstawiony do garażu jakieś trzy tygodnie wcześniej nowy rower niezłej klasy. Rower ten miał być pierwszym krokiem do realizacji jego ostatniego noworocznego postanowienia o zgubieniu paru nadmiarowych kilogramów, które zaczęły się powoli, acz skutecznie odkładać po zmianie pracy na bardziej biurową.

Bolesław na wszelki wypadek zainstalował także w garażu alarm. To samo urządzenie, które dziwnym przypadkiem nie zadziałało podczas włamania. Kiedy wjechał na podwórko alarm nie wył i nie błyskał, mimo, że Bolesław doskonale pamiętał, że przed odwiezieniem Julii na Graniczną uzbroił system za pomocą pilota. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. System alarmowy musiał zostać więc przez włamywacza dezaktywowany. Ale jak? Skopiowanym pilotem?

Ciekawe, jak zabezpieczyli mój garaż i auto, martwił się Bolesław. Kluczyki zostawiłem w stacyjce, to może przynajmniej zabezpieczą mietka i nikt mi go nie podprowadzi, pomyślał. Zresztą wątpił, czy ktokolwiek miałby chęć wejść w nielegalne posiadanie jego sfatygowanego i nadgryzionego zębem czasu wehikułu. A co z bramą garażową? Czy trzeba będzie ją wymienić? Na pewno tak, jeżeli została uszkodzona przez siłowe wyłamanie.

Bolesław domniemywał, że tak jak w filmach, policjanci zabezpieczą i okleją miejsce przestępstwa, czyli cały garaż. Domyślał się, że wkrótce, czyli wtedy kiedy tylko lekarz pozwoli, pojawią się u niego ludzie z Policji, bo jest dla nich obecnie nie tylko ofiarą, ale i kluczowym świadkiem. Na pewno pierwsze, o co będą go pytać, to wygląd przestępcy. Bardzo starał się więc przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z feralnego wieczora i utrwalać je, aby jak najlepiej pomóc śledczym w ich pracy. Jak wyglądał napastnik, jak był ubrany, czym się posługiwał, jak się zachowywał, jak mówił i tak dalej. Wszystkie te pytania na pewno padną już podczas pierwszego przesłuchania.

Bolesław był pewien, że to nie bandyta wiedziony wyrzutami sumienia w czysto humanitarnym odruchu wezwał pogotowie i że co najmniej kilkoro sąsiadów musiało usłyszeć strzały. Więc to zapewne dzięki nim nadal żyje. Ciekawe, który z sąsiadów okaże się tym bohaterem? Musiał przyznać, że niewielu z nich interesowało się dotąd jego osobą, a na pewno jeszcze mniej znało go z nazwiska. A to dlatego, że sam stronił od zawierania zbyt wielu znajomości zarówno w swojej kamienicy jak i w sąsiednich. Bolesław był jednak pewien, że wszyscy sąsiedzi, ci życzliwi, ale i ci mniej sympatyczni widzieli starania nowego i zaradnego lokatora. Co poniektórzy na pewno zazdrościli mu pomysłowości, zaangażowania i efektów jego pracy. Zazdrość jest niestety drugą naturą sąsiada. U niektórych nawet tą prawdziwszą i tą najlepiej widoczną z zewnątrz.

Nie wiedział, czy też mu zazdrościł, ale na pewno podziwiał go za wykonaną przy mieszkaniu i garażu pracę pan Stefan Rybka z kamienicy obok, z którym od momentu wprowadzenia do mieszkania po dziadkach bardzo się zaprzyjaźnili. Pan Stefan, emerytowany nauczyciel i obecnie wdowiec, pamiętał Bolesława doskonale z czasów liceum. Był bardzo sympatycznym, elokwentnym staruszkiem, którego wcześniej nie podejrzewał o takie ciepłe poczucie humoru, jakim potrafił jeszcze mimo wieku błysnąć. Bolesław zapamiętał go jako wymagającego, ale i sympatycznego nauczyciela, z cierpliwością potrafiącego tłumaczyć opornym na wiedzę uczniom różnice między ruchem jednostajnym a jednostajnie przyspieszonym. Raz tłumacząc klasie jego i Julii pojęcia napięcia i natężenia prądu wprawił ich w niemałe rozbawienie, kiedy powiedział:

- Tłumaczę to wam dziesiąty raz. Nawet ja sam już to zrozumiałem, a wy jeszcze nie?

Zarówno panu Stefanowi jak i Bolesławowi brakowało bliskiej osoby czy to do rozmowy o sprawach ważnych i w razie potrzeby poproszenia o poradę, czy po prostu zwykłej pogawędki o pogodzie. Stąd musiała powstać między nimi pewna szczególna więź, którą można nawet byłoby nazwać przyjaźnią, mimo dzielącej ich różnicy wieku. Ktoś z zewnątrz mógłby określić tę więź jako synowsko-ojcowską. Bolesław potrzebował od czasu do czasu pogadać z kimś bardziej doświadczonym życiowo, a pan Stefan często potrzebował pomocy w wielu rzeczach, z którymi sobie nie mógł sam poradzić: drobne naprawy, przesunięcie mebla, wniesienie cięższych zakupów czy choćby znalezienie zapodzianych gdzieś okularów.

Bolesław uwielbiał wysłuchiwać opowieści pana Rybki o historycznych ciekawostkach ziemi bolesławieckiej. Pozazawodową pasją pana Stefana, nie wiadomo nawet od kiedy, było odkrywanie i poznawanie historii Bolesławca i okolic. Kiedy już dotarła do niego jakaś nowa, intrygująca informacja, potrafił poszukiwać i docierać do źródeł w polskich archiwach znajdujących się we Wrocławiu, a nawet kilkakrotnie odwiedzał miejsca przechowywania zbiorów historycznych w Niemczech. Kilka razy Bolesław na jego prośbę podwoził go nawet do stolicy Dolnego Śląska.

Pan Rybka swoją wiedzą i pasją dzielił się w sposób szalenie interesujący i dowcipny, zarówno wobec grona znajomych, jak i poprzez tworzenie artykułów do prasy. Kiedyś pisał je do wojewódzkich i lokalnych czasopism, a odkąd Internet wypchnął periodyki drukowane, zanosił pisane na maszynie historyczne przypowieści do lokalnych portali, gdzie ktoś zamieniał je w format elektroniczny i publikował.

Ostatnio jednak i to hobby pana Stefana musiało zostać ograniczone, jako że jego wzrok i słuch powoli odmawiały posłuszeństwa, a coraz słabszy ogólny stan zdrowia nie pozwalał na niezbędne wyprawy w teren, ani na zbyt częste odwiedziny we wrocławskich archiwach. Jednak od czasu do czasu któryś z redaktorów zapraszał go jeszcze na wywiady prowadzone najczęściej na żywo, co w zupełności i z sukcesem zastępowało rubrykę historyczną dawnych gazet, a panu Stefanowi zapewniało zaspokojenie nadal silnej potrzeby dzielenia się wiedzą i realizowanie jego powołania jako pedagoga. Każdy kto kończył swoją edukację w minionym tysiącleciu z nostalgią wspominał podobnych panu Rybce nauczycieli starej daty, których dzisiaj można tylko zobaczyć praktycznie jedynie w czarno-białych filmach z okresu powojennego.

To właśnie przed panem Rybką w ostatni Tłusty Czwartek Bolesław pierwszy raz w życiu się otworzył i zrelacjonował przebieg wydarzeń czerwcowej nocy 1990 roku. Opowiedział też mu o jedynym potem i zarazem ostatnim, przypadkowym spotkaniu z Julią na imprezie u ich wspólnego znajomego we Wrocławiu, kiedy on był już zawodowym żołnierzem, a ona studentką drugiego roku medycyny.

Ta swoista spowiedź trwała jakieś cztery godziny, które spędzili wspólnie przy trzech herbatkach i sześciu pączkach od Kruka, z których pan Stefan zdołał wcisnąć zaledwie jednego. Kiedy włożył w końcu puste szklanki i talerze do zlewozmywaka, w ojcowskim odruchu podszedł do siedzącego przy stole kuchennym Bolesława, chwycił jego głowę w swoje dłonie, uniósł twarz do góry tak, aby widzieć jego oczy i powiedział zupełnie tak, jakby był jego prawdziwym ojcem:

- Synu, to nie była twoja wina. Przestań się wreszcie zadręczać. Zobaczysz, że jeszcze ci się wszystko poukłada, bo bardzo dobry z ciebie człowiek. A tak z ciekawości, czy próbowałeś dowiedzieć się, jak potoczyły się potem losy Antoniny? Znaczy Julii…?

Pana Stefana oczywiście od tamtej pory korciło pogrzebać w jakichś wojskowych dokumentów w poszukiwaniu informacji na temat tajemniczego konwoju opuszczającego polską jednostkę wojskową tylną bramą. Zdawał sobie jednak sprawę, że po tylu latach nie będzie szans na uzyskanie dostępu do jakichkolwiek papierów, zwłaszcza że pewnie wiele z nich mogło opuścić kraj razem z wyjeżdżającymi jednostkami dawnej armii radzieckiej. A pewnie i znalezienie świadków tego wydarzenia graniczyłoby z cudem. Chciał nawet zapytać Bolka, czy zna może w jednostce wojskowej kogoś, kto ma dostęp do archiwów, ale dość szybko porzucił ten pomysł.

Od tamtej pory zatem nie rozmawiali więcej ani o przygodzie Bolka i Julii przy dawnym Waldschloss, ani o podziemnej dziupli bandy Wiewiórskiego, ani o rosyjskich ciężarówkach, ani nawet o Julii. Do czasu kiedy jakieś trzy tygodnie temu, kiedy Bolesław akurat kończył malować pierwszą ze ścian garażu, zadzwonił jego telefon.

Bolesław spojrzał z wysoka na wyświetlacz telefonu. Nie znał dzwoniącego numeru. Położył pędzel na najwyższym szczeblu pięciostopniowej drabiny, wytarł ubrudzoną farbą rękę o artystycznie ufajdane już od całego tego remontu spodnie, wziął leżący na stole warsztatowym telefon do ręki i nacisnął zieloną słuchawkę. W słuchawce odezwał się kobiecy głos.

Nieco zmieniony i zniekształcony przez głośnik telefonu, ale Bolesław nigdy by go z żadnym innym głosem nie pomylił. Pomyślał, że dobrze zrobił, że zszedł był z drabiny, bo inaczej mógłby z niej spaść. Wesoły i jak zwykle żartujący głos odezwał się do niego tak, jakby zakończyli poprzednią rozmowę wczoraj:

- Bolek? Jak się miewasz? Tu Julka, gdybyś nie pamiętał. Masz może ochotę troszkę powspominać?


Jakie kroki podejmą teraz Julia i Bolek? Szwarccharakter już z pewnością knuje. Jak wielkie niebezpieczeństwo grozi naszym bohaterom? No i jaka będzie reakcja Oli, kiedy dowie się o tej historii? Jak podoba Wam się opowieść? Dajcie znać w komentarzu!

Która postać powieści podoba Wam się najbardziej? W kim widzicie podobieństwo do siebie? Czekamy na Wasze opinie!

Kolejny odcinek już w środę jak zawsze w godzinach popołudniowych!

 

Tajemnica szmaragdu - odcinek 31

~Ołowianoszary Szczodrzeniec niezalogowany
22 grudnia 2020r. o 11:30
A w komentarzach cisza jak po śmierci organisty...
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Srebrnobiała Brzoza niezalogowany
22 grudnia 2020r. o 11:35
Cóż, może faktycznie umarł i mają wakat... Jak na razie.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Srebrnobiała Brzoza niezalogowany
23 grudnia 2020r. o 7:25
c.d.
----------------------------------------
- Zjeżdżaj z drogi, do cholery! – wrzasnęła nagle Ola, nieco za ostro przyhamowując swojego żółtego volkswagena na lewym pasie zatłoczonej A czwórki w kierunku Wrocławia. Mama i pan Stefan, jej dawny nauczyciel fizyki z bolesławieckiego liceum, którzy poprosili ją o podwózkę w ten poniedziałkowy poranek na spotkanie na Politechnice Wrocławskiej, polecieli do przodu, aż pasy wbiły im się mocno w klatkę piersiową. Z prędkości 120 km/h w ciągu jakiejś sekundy musiała zwolnić do poniżej dziewięćdziesiątki, aby nie przykleić się do zderzaka jadącego przed nimi tira, wykonującego niedozwolony na tym odcinku A4 dla samochodów ciężarowych manewr wyprzedzania. Ola mrugnęła kilka razy światłami drogowymi i zaczęła narzekać. – Baran jeden. Takiemu wydaje się, że jak jedzie pięć na godzinę szybciej od innego tirowca, to zaoszczędzi kilka godzin na całej trasie, a to guzik prawda. A ty musisz wlec się za nim osobówką czasem przez parę kilometrów...

- Ola, pilnuj jęzora. Coś taka nabuzowana? – napomniała ją Julia, nie dopuszczając do kolejnego w ostatnich dniach wybuchu złości Oli. – Pięć minut w tę czy we w tę nam nie w niczym pomoże. A na naszej słynnej, wąskiej „autostradzie” wszyscy grzeją, bo wiecznie się gdzieś spieszą, więc o wypadek nietrudno. A potem co chwilę korki.

- Masz rację, Tosiu – poparł ją pan Rybka. Od kiedy wsiadł do samochodu wyczuwał, że między matką a córką wisi w powietrzu jakieś napięcie. Nie dociekał jednak przyczyny. – Olu, nie ma się co denerwować. Lepiej dojechać wolniej, ale bezpieczniej.

- Przepraszam, ale tym tirowcom wydaje się, że są królami szos – tłumaczyła się panu Stefanowi lekko zakłopotana Ola. – Nie popatrzy taki szeryf w lusterko, a pcha się na lewy pas. A przecież tutaj stoją jak wół zakazy wyprzedzania dla ciężarówek, bo nie ma pasa awaryjnego. Gdzie jest Policja, gdzie te kamery, do cho… inki jasnej – zreflektowała się w porę. Czuła się nadal nieco skrępowana przy starszej obcej osobie, którą poznała dopiero tego ranka, chociaż pan Rybka od początku dał się polubić.

- Więcej cierpliwości, Olu – dodał pan Stefan nadal próbując łagodzić temperament młodej i ładnej skądinąd, kierującej autem osóbki, ani w ząb niepodobnej jednak do Tosi vel Julii Polańskiej. Tak z charakteru, jak i z wyglądu. Oprócz wzrostu, sposobu uczesania i może jeszcze barwy głosu nie zauważał żadnych innych cech wspólnych między matką a córką. Widocznie musiała wszystko w genach odziedziczyć po swoim ojcu. – Czytałem niedawno, że przebudowa tej drogi lub budowa nowej, równoległej jest w planach na najbliższe kilka lat. Ale to mentalność kierowców musi się przede wszystkim zmienić, inaczej cały czas na drogach będzie niebezpiecznie, jakiekolwiek szerokie i nowoczesne by one nie były, nieprawdaż?

Ola uspokoiła się nieco, kiedy łamiący przepisy kierowca ciężarówki zjechał wreszcie na swój pas, ale kiedy przejeżdżała po chwili obok wyprzedzanego czterdziestonowego kolosa nie odmówiła sobie zatrąbić kilkakrotnie klaksonem, na co z okna kabiny wysunęła się lewa ręka kierowcy czyniąc wiadomy znak. Nie był to na pewno znak pokoju, a kierowca nie wskazywał też, że dzień jest bezchmurny, a niebo nad nimi nabrało koloru azzurro, jak nad cudowną, utęsknioną przez Olę Italią.

- Cham jeden. I prostak. Chociaż nie, to to samo. A więc cham do kwadratu – gdyby Ola dysponowała odpowiednią na taką okazję bazooką, jak detektyw Billy Rosewood w „Gliniarzu z Beverly Hills 2”, ciężarówka jadąca z tyłu w chwili obecnej byłaby już jedną wielką kulą ognia, zamieniającą się powoli w atomowego czarnego grzyba widocznego we wstecznym lusterku.

Ten spektakularny widok być może nieco ostudziłby nerwy Oli i uspokoiłby kotłującą się w jej głowie burzę myśli. Ostatnio każda sytuacja, jak chociażby ta z wlokącą się lewym pasem ciężarówką, potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, a jej reakcje bywały niewspółmiernie przesadzone i często irracjonalne. Ola, odkąd poznała ukrywaną dotąd przez całe jej życie prawdę o swoim ojcu, była jak wulkan w pierwszych dniach po erupcji.

Erupcja miała miejsce w piątek po południu, zaraz po powrocie Oli ze szpitala. Ola postanowiła wtedy poważnie rozmówić się z mamą-kłamczuchą, co nie skończyło się niestety na zbyt kulturalnej i pokojowej wymianie zdań, aż musiał interweniować przestraszony wujek Zygmunt. Gdyby w pobliżu ich domu na Granicznej zamontować aparaturę sejsmologiczną, od trzech dni po pierwszym wybuchu emocji Oli sprzęt ten non stop rejestrowałby wstrząsy wtórne, które w rzeczywistości były kolejnymi kłótniami między matką, a zrzucającą na nią winę za wszystkie chyba nieszczęścia ludzkości córką.

Wcześniej, w szpitalu, Ola nie chciała robić sceny, chociaż miałaby do tego pełne prawo. Z trudem opanowała chęć rozszarpania mamy na strzępy, kiedy po obejrzeniu karty gorączkowej leżącego na OIOM-ie pacjenta Bolesława Wilczyńskiego lat 48, na pytanie „Mamo, czy my mamy w Bolesławcu jakichś krewnych?”, ta zmęczona, zrezygnowana i chyba nie mająca już siły kontynuować skrywania przez całe życie tej tajemnicy, siedząc na krześle z głową opartą na dłoniach, odpowiedziała po prostu „Nie denerwuj się, ale to twój tata, Olu”.

Ola, do której nie dotarło początkowo znaczenie wypowiedzianych przez jej matkę słów, stała przez kilka minut nieruchomo i wpatrywała się w wypełniony ręcznie formularz, na którym pielęgniarki rejestrują kilka podstawowych parametrów życiowych potrzebnych do oceny stanu pacjenta w czasie pobytu w szpitalu. Patrzyła na czerwone oraz niebieskie kropki, liczby oraz słowa i nie mogła przez moment przypomnieć sobie, co one znaczą. Zupełnie jakby ktoś wymazał jej wszystkie zdobyte podczas sześciu lat nauki i szpitalnych praktyk informacje z pamięci. Całkowity reset minął po chwili, ale Ola nadal nie patrzyła na mamę, tylko zapytała:

- Co ty powiedziałaś? Czyj tata? – zabrzmiało to jakby nie dosłyszała słów swojej mamy.

- Bolesław Wilczyński to twój ojciec. Powinnaś o tym wiedzieć, na wszelki wypadek, gdyby przegrał walkę o życie – Julia nadal nie wstawała z krzesła, choć podniosła już głowę i wpatrywała się w Olę, czekając na jej reakcję. – Wiem, że nawaliłam, Olu. Pewnie teraz mnie znienawidzisz.

Ola dziwnie zamilkła i mimo, że powinna w tej chwili cokolwiek matce odpowiedzieć, nadal analizowała trzymaną kartkę. Niewiele z niej wynikało, bo była świeżo założona i naniesiono na nią dopiero dwa odczyty tętna i temperatury. Ale nawet na podstawie tych skąpych informacji doskonale wiedziała, że rokowania dla pacjenta nie mogą na razie być ani pozytywne, ani jednoznaczne. Każda operacja niosła za sobą bowiem ryzyko powikłań i nigdy nie wiadomo w jaki sposób będzie reagował organizm człowieka. Gdyby przy sali, patrząc przez szybę na otoczone skomplikowaną medyczną aparaturą łóżko z chorym, czekali jego krewni, pewnie jako lekarz opisałaby im w jakim stanie znajduje się ich bliski oraz musiałaby uprzedzić, z czym się będą musieli liczyć w najbliższych godzinach, wlewając w nich nadzieję, albo delikatnie ich jej pozbawiając i przygotowując na najgorsze. Ola nie była na usłyszaną wiadomość nawet w niewielkim stopniu przygotowana.

- Został przed północą postrzelony w brzuch – postanowiła przekazać jej więcej informacji Julia. – Na szczęście pomoc przyszła bardzo szybko, ale i tak stracił wiele krwi. Operowano go przez kilka godzin dzisiejszej nocy. Jeśli chcesz, możesz oddać dla niego krew, bo macie taką samą rzadką grupę. Znajomy ratownik powiedział, że krwiobus jeszcze dzisiaj będzie stał na Placu Piłsudskiego, jak zwykle pod BOK-iem – Julia chyba chciała swoim słowotokiem zagadać Olę, aby zyskać choć trochę czasu przed nadchodzącą z pewnością eksplozją pretensji i złości, okłamywanej jak by nie było przez całe życie jedynej córki.

Ola wreszcie postanowiła się odezwać podnosząc głowę znad trzymanego dokumentu. Zmierzyła Julię wzrokiem. Siedząca przed nią, dręczona na pewno potwornymi wyrzutami sumienia mama, wydawała jej się taka malutka, jakby miała się za chwilę przenieść w świat liliputów razem z Guliwerem. Na pewno chciałaby, aby dziś było jutro i aby było już po tej rozmowie. Ale Ola wcale nie miała ochoty na normalną rozmowę ze swoją mamą. Nie było to też miejsce na jakąkolwiek awanturę, która bacząc na ich odmienne charaktery i tak wydawała się wkrótce nieunikniona.

- Przestań, mamo. Jak śmiesz mnie o to prosić! – podniosła głos Ola i trzymaną nadal w dłoni kartą pacjenta pokazała na leżącego za szybą, nieprzytomnego Bolesława Wilczyńskiego, jej świeżo upieczonego, nieświadomego jeszcze swojej nowej roli, ojca. Na jej podniesiony głos z pokoju pielęgniarek wyłoniła się korpulentna siostra, ale bez słowa szybko wróciła do pomieszczenia widząc, że tu raczej na pewno rozgrywa się jakaś ważka sprawa rodzinna. – Chciałaś, żeby to był dla mnie obcy człowiek, to może niech tak zostanie, co? Po co mi to powiedziałaś? Mogłaś spokojnie wymyślić jakąś kolejną bajkę dla mnie o dalekich krewnych o tym samym nazwisku, a i tak bym ci uwierzyła, bo przecież u nas w rodzinie się nie kłamie, prawda? Chyba tak mnie uczyłaś, co nie?

- Ola, daj spokój. Nie kłóćmy się. Nie teraz. Po co nam to? – broniła się Julia. – Chciałam ci to powiedzieć. Już niedługo. Tylko musiałam poczekać na odpowiedni moment. Miałam zamiar najpierw przygotować was oboje na to. Chciałam dobrze, córeczko...

- A wyszło źle. Nawet fatalnie. Jeżeli on umrze, to chyba lepiej dla mnie byłoby, gdybym się o nim nie dowiedziała, co nie? Nie chcę z tobą teraz rozmawiać. Nie mogę – Ola wróciła do sali i powiesiła kartę na swoim miejscu, na poręczy metalowego łóżka.

Przez kilkanaście, a może kilkadziesiąt sekund stała jeszcze i wpatrywała się w twarz leżącego na łóżku mężczyzny w średnim wieku, którego jedyną obecnie oznaką życia było miarowe i powolne pikanie oznaczające rytm bicia serca oraz syk urządzenia wspomagającego oddychanie. Ola znała nazwy wszystkich tych urządzeń, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.

Ola z zamętem w głowie mimowolnie szukała fizycznego podobieństwa. Oczywiście takie podobieństwo od razu rzucało się w oczy, nawet mimo wystających z ust chorego rurek i niezbyt dobrego oświetlenia zainstalowanego w pomieszczeniu. Oraz mimo tego, że ona była dwudziestoparoletnią kobietą, a on prawie pięćdziesięcioletnim, łysiejącym mężczyzną, którego kolor nieposiwianych włosów jeszcze nie tak dawno musiał być identyczny jak u niej.

Kiedy Ola wyszła z sali, nie spojrzała już na twarz swojej mamy, tylko na jej splecione palcami jak do modlitwy dłonie. Dłonie mamy spoczywały na kolanach, zaciskane i rozluźniane na przemian, jakby gniotły kawałek ciasta. Te same dłonie, które trzymały Olę za jej ręce, kiedy uczyła się chodzić. Kiedy chodziły razem na spacery, do przedszkola, a potem do szkoły. Dłonie, które żegnały ją, kiedy wyjeżdżała na obozy, wakacje z dziadkami, a potem do akademika. Które tuliły jej głowę, kiedy potrzebowała pocieszenia i głaskały po plecach zastępując potrzebne jej słowa otuchy. A teraz? Ola nie chciała, aby te dłonie dotykały ją, kiedy mama na pewno spróbuje ją za chwilę uspokajać i przepraszać. Ale o dziwo, mama nie powiedziała już ani słowa więcej, jakby bała się, że każde kolejne może tylko pogorszyć jej sytuację.

Ola spojrzała na drugie krzesło i zauważyła otwartą torbę należącą do swojej mamy. Odezwała się powoli bardzo stonowanym głosem, którego Julia nie spodziewała się u niej po zdradzeniu jej skrywanej rodzinnej tajemnicy. Ewidentnie cecha Bolka, pomyślała Julia, jak nie musisz się drzeć, to się nie drzyj. Co ma być to będzie, więc szkoda głosu i nerwów, a potem możesz tego żałować, powiedział kiedyś Bolek, kiedy spytała go jak on to robi, że prawie wszystko znosi ze stoickim spokojem.

- Oddaj mi kluczyki od auta i papiery, bo nie będę miała jak wrócić. Połączenia autobusowe są dobre, ale nie w godzinach porannych. Poradzisz sobie. Jak zwykle.

Julia trzęsącą się trochę ręką przełożyła plecak na kolana i wyjęła ze środka puszysty brelok z kluczami oraz dowód rejestracyjny. Przekazała je Oli, która cały czas starała się unikać wzrokowego kontaktu. Ola schowała przedmioty do kieszeni lekarskiego fartucha i bez słowa pożegnania odwróciła się i odeszła. Po kilku krokach zatrzymała się jednak, jak gdyby sobie coś przypomniała. Julia liczyła po cichu na jakieś cieplejsze słowa, choć spodziewała się, że być może „Kocham cię, mamo” na razie nie przeszłoby Oli przez gardło.

- Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale masz chyba rozładowaną komórkę – powiedziała Ola i poszła korytarzem z powrotem do swojej pracy w sąsiednim budynku szpitala.

A gdzie się podziało „Mamo”, zapytała ją bezgłośnie Julia, odprowadzając odchodzącą córkę wzrokiem. Zanim odłożyła torbę z powrotem na krzesło, wyjęła telefon. Rzeczywiście bateria padła. I tak nie mam ładowarki, pomyślała i włożyła urządzenie z powrotem tam, skąd je wyjęła. Wstała i podeszła do szyby, za którą walczył o życie dopiero co odnaleziony po tylu latach dawny kandydat na jej drugą połowę. Zatroskana i roztrzęsiona próbowała pozbierać błąkające się po głowie myśli. Jak tu poskładać ich w jedną rodzinę, zastanawiała się. Jak to wszystko posklejać, zanim się jeszcze rozpadnie? Po policzkach popłynęły jej łzy, które zaczęła natychmiast wycierać wierzchem obu dłoni. Nie mogę przecież być teraz taką beksą, skarciła się w myślach.

Poczuła lekki głód. Trzeba będzie iść coś zjeść, pomyślała. No cóż, od wczorajszej kolacji nie jadła i nie piła nic oprócz kilku krakersów z herbatą podanych przez pana Rybkę, w mieszkaniu którego przed przyjazdem do szpitala zostawiła walizkę z georadarem i wyjątkowo pięknym, zawiniętym w brudną szmatę, zielonym klejnotem w środku. Później powie o tym dziwacznym, oszlifowanym kamieniu panu Stefanowi, a może temu uda się odgadnąć, co to za tajemniczy przedmiot i dlaczego z jego powodu Bolek skończył leżąc w tym szpitalu z dziurą w brzuchu.

Ciekawe, jak mam powiedzieć Bolkowi o Oli, kiedy już się obudzi, zastanawiała się Julia? Bo oczywiście musi się obudzić. Inaczej nie byłby Bolkiem, pocieszała się. Przez jedno z okien sali wpadł promień porannego słońca i oświetlił plątaninę rurek pozwalających Bolesławowi trwać przy życiu. Walcz, Bolek, bo masz już dla kogo żyć. Podwójnie. Dla mnie i dla naszej dorosłej, niesfornej i upartej córeczki. A jeśli Bolek zareaguje tak jak Ola? Cóż, wtedy to raczej o spacerze do ołtarza można zapomnieć, zmartwiła się. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

Hmm… A co będzie, jak odzyskam Bolka, a stracę Olę? Chyba poczekam jednak z tą informacją dla niego, aż całkiem wydobrzeje, postanowiła. Tylko z Olą też trzeba będzie to ustalić. Jeżeli w ogóle jeszcze będzie chciała ją słuchać.

Julia zarzuciła niewielki plecak na ramię i udała się do pokoju pielęgniarek zapytać, gdzie stoją automaty z jakimiś przekąskami. Bar zdaje się był jeszcze o tej porze zamknięty. Ale dobry baton też nie jest zły. Ola przecież i tak się nie dowie, że jej matka zajada się potajemnie pustymi węglowodanami. Czy nie powiedzieć to tak samo, jakby nie skłamać?
---------------------------------------
c.d.n.
Pozdrawia i Spokojnych Świąt życzy
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).