Już jest sześćdziesiąta siódma część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Sześćdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Sześćdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Sześćdziesiąta szósta część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Jak to się stało, że szmaragd nie jest u pana Stefana? Zapraszamy do lektury:
Wypita prosto z kubka z logo miejscowej redakcji portalu internetowego zimna kranówka pozwoliła Julii na szybkie odzyskanie sił i powrót do pełnej przytomności. Waldek z panem Stefanem posadzili ją dokładnie na tym miejscu w kuchni, gdzie siedziała parę dni wcześniej, kiedy przyniosła profesorowi do obejrzenia cenny zielony szmaragd o niespotykanej wadze, wyjątkowym sześciennym kształcie, tajemniczym pochodzeniu i nieznanym przeznaczeniu.
Pan Rybka oprócz wody zaproponował coś na wzmocnienie, ale Julia odmówiła. Waldek, gdyby nie prowadził, z przyjemnością poczęstowałby się za to kieliszeczkiem jakiejś naleweczki, których starszy pan miał poukładanych w rządku równo dziesięć za szybką starej kuchennej witryny. Wszystkie butelki pochodziły z recyklingu po innych alkoholach, a na każdej z nich obok starej etykiety znajdowała się mała karteczka przyklejona taśmą klejącą, informująca o roku produkcji i rodzaju użytych do przygotowania trunku owoców. Człowiek nie wielbłąd, pić musi, przypomniał sobie stare porzekadło Waldek, ale tym razem musiał obejść się smakiem. Dziesięcioma smakami.
Brat Bolka, którego profesor Rybka nie miał okazji uczyć, bo ten nigdy nie był uczniem liceum, nie chciał usiąść przy kuchennym stole. Stał w oknie i patrzył na chylące się ku zachodowi słońce. Przyglądał się jak wygląda podwórko, na którym rozegrały się dramatyczne wydarzenia w garażu należącym do Bolka. Przypomniał sobie także, że jako dzieci niemal co niedzielę przyjeżdżali z rodzicami do dziadków na obiad i biegali razem po murkach albo wisieli na trzepakach, nieraz zdzierając kolana i łokcie do krwi. Bolek częściej nosił plastry, bo był dużo młodszy i jako kilkulatek dużo bardziej gapowaty.
Julia nerwowo potarła kark i upiła ostatni łyk wody z kubka. Wody, o której PWiK od wielu lat zapewnia, że można ja pić bez obaw prosto z wodociągu. Ale to nie z powodu obaw o zakażenie bakteriami Julia czuła się teraz taka roztrzęsiona.
- Jak to nie dała panu tego szmaragdu? Umawialiśmy się przecież, panie profesorze, że trzeba go u pana przetrzymać do jutra, a potem mieliśmy go schować do skrytki w banku! – podniesionym głosem wyrażała swoje pretensje do pana Stefana, który siedział naprzeciwko niej i poruszał kciukami wyciągniętych przed siebie, splecionych i opartych o stół dłoni. Wyglądał na wyraźnie zakłopotanego.
- Julia, nieładnie tak krzyczeć na starszych – zrugał ją delikatnie Waldek. – Tak, jak nieładnie przywłaszczać sobie i ukrywać cudzą własność. Są na to paragrafy, moi drodzy…
- Waldek, ale my chcieliśmy przecież… – przerwała mu, próbując się usprawiedliwiać, Julia. Nie dokończyła zdania, opuściła głowę i uparła się, żeby akurat teraz zabrać się za odrywanie odstającego naskórka przy jednym z paznokci. Nie było to łatwym zadaniem z jej dość krótko przyciętymi paznokciami i widać było, że najchętniej użyłaby do tego celu zębów.
- Ależ oczywiście, że mieliśmy to potem oddać. Naprawdę! – Pan Stefan także zdawał sobie sprawę, że nie tak powinno się postępować w kwestiach znalezisk archeologicznych czy historycznych. Sam wielokrotnie pouczał innych, że to co w ziemi, należy do państwa.
- Dobrymi chęciami piekło wybrukowali – mentorski ton Waldka był do niego niepodobny i brzmiał trochę sztucznie. – Ale teraz to nieważne. Póki co, nic nie widziałem i nic nie słyszałem. Najpierw trzeba myśleć o bezpieczeństwie Oli, a potem będziemy myśleć o konsekwencjach, zgoda?
- Zgoda… – przytaknęli w tym samym momencie winni przestępstwa wspólnicy.
- No to gdzie jest teraz ten kamień, panie Stefanie? – Waldek odwrócił się od okna, podszedł do stołu i szeroko oparł rękami o blat, jakby chciał go za chwilę oderwać. W tej pozie szybko wszedł w rolę detektywa.
- Ano, twoja córka Ola nie wyjęła go z bagażnika i nie dała mi go – pan Stefan patrzył Julii prosto w oczy. – To, co miałem zrobić, siłą jej go zabrać? Tak po prostu?
- Myślisz, Julia, że tak po prostu, ten kamień nadal może być w bagażniku samochodu Oli? Czy to możliwe, że kilkadziesiąt milionów być może leży teraz na jakimś parkingu pod szpitalem? – Waldek sam nie mógł uwierzyć w niefrasobliwość swojej bratanicy. W nerwach pozwolił sobie na dyskryminującą uwagę. – Wyobraźnię chyba musiała odziedziczyć po tobie. W końcu to też kobieta.
- Wypraszam sobie, Walduś! A wy z Bolkiem to co, kurde felek? – Julia starała się nie pozostać dłużna. – Jeden lepszy od drugiego. Same tajemnice, obrażanie się, wypominanie i czort wie, co jeszcze tam z tej waszej mrocznej przeszłości pozostało wam w głowach. Fajna mi rodzinka. Rambo i Agent 007… Z wami to nigdy nie wiem, czy mówicie prawdę, czy znowu serwujecie mi jakieś ściśle tajne przez poufne. Znaleźli się, szpieg i komandos, cholera!
- Ło, matko! Ale mi się teraz oberwało. Ajajaj, aż mi uszy zapłonęły! – Waldek otwartymi szeroko oczami spojrzał na profesora Rybkę, próbując dotrzeć do jego pokładów męskiej solidarności. – Tym babom to jednak w stresie ewidentnie coś się robi nie tak. Skup się, dziewczyno. Córkę ci porwali, nie dociera to do ciebie?! Wyżalisz się na Bolka albo na mnie kiedy indziej…
- Jak to porwali?! Z powodu tego kamienia? – poważnie przestraszył się pan Stefan. – Julia, o co chodzi? Co myśmy znowu najlepszego narobili?!
- Pan nic złego nie zrobił. A Julia i owszem – zaczął wyjaśniać zagmatwaną sytuację Waldek. Postanowił pokrótce opisać całą historię panu Stefanowi, chociaż nie mógł wiedzieć, że pewna część tych faktów jest już panu profesorowi znana z ust Bolka i samej Julii. – Z ramienia mojej instytucji prowadzę obecnie ciekawe i dość nietypowe śledztwo. Niech pan sobie wyobrazi, że jacyś ludzie ze starych wojskowych akt dowiedzieli się, że Bolek i Julia jeszcze w liceum buchnęli z wojskowego transportu pewną skrzynkę, którą ukryli gdzieś w lesie za dawnym Waldschloss. Po latach rozłąki, jakimś przypadkiem nasza zakochana para spotkała się znowu i umyślili sobie, że tą zakopaną skrzynkę odszukają i odkopią, żeby dorwać się do jej cennej zawartości…
- Nie umyśliliśmy. To ja Bolka do tego namówiłam – swym wtrąceniem przyznała się do winy Julia. Zżymała się w sobie, ale postanowiła nie przerywać Waldkowi po każdym zdaniu. Albo i częściej. – Ale nie wiedzieliśmy, co jest w środku, zanim tego nie zabraliśmy do jego samochodu.
- No i ci tajemniczy i zdecydowani na wszystko ludzie… – kontynuował Waldemar ignorując wyjaśnienie Julii. – … jakimś sposobem zorientowali się, że Julia z Bolkiem bawią się w poszukiwaczy skarbów. Po leśnej wyprawie musieli ich zapewne śledzić i stąd właśnie niezapowiedziana wizyta i bijatyka w garażu Bolka, w trakcie której chłopak niemal otarł się o śmierć. A co robi nasza Julia? Zamiast oddać, co do niej nie należało, to jak zwykle musiała zrobić po swojemu. „Ale będę bogata!” pomyślała sobie ruda chytruska i próbowała wcisnąć bandycie nieudolną szklaną podróbkę.
- Dzięki ci bardzo! – zaprotestowała Julia. – Nie próbowałam, tylko sam ją znalazł w walizce, którą ukradł z mojego domu. Prawdziwy kamień odjechał razem z Olą i profesorem…
- No i przy okazji omal nie wyprawiłaś na tamten świat swojego wujka. To zaraz po Bolku ofiara numer dwa – Waldek pokazał dwa palce, kciuk i palec wskazujący. Spojrzał na Julię, która w myślach musiała na szybko coś policzyć i chyba przestraszyła się, że w dalszej części opowieści Waldkowi szybko zabraknie palców. Marną pociechą była myśl, że miał przecież jeszcze drugą rękę.
- Jedziemy dalej. Trzecią ofiarą… – Waldek nie chciał odginać samego środkowego palca, aby nie wyszło, że jest wulgarny, więc zamiast tego szybko wytłumaczył. – … mogłaś być ty, lecz zostałaś potraktowana jakoś podejrzanie delikatnie. No, ale niech tam. Być może pomyśleli, że gdybyś odwaliła kitę, to już w ogóle nie dowiedzieliby się, gdzieżeście skitrali ten klejnot. Więc postanowili, że podasz im tą informację dobrowolnie, zachęcona groźbą pozbawienia życia twojej córki. Tak było? Czy może się mylę?
- No, z grubsza…
- No więc, z grubsza ten uzbrojony facet nagle wpada do szpitala. Na monitoringu widać, jak wynosi z budynku porwaną, nieprzytomną Olę na własnych plecach. Tak naprawdę nie wiemy w jakim ona jest stanie. Ale ponieważ bandyta będzie chciał iść na wymianę, doświadczenie podpowiada, że na razie Ola jest mu potrzebna żywa. To mamy już czwartą osobę, która ucierpiała… – Waldek przytrzymał mały palec prawej ręki, pokazując tym samym wszystkie pozostałe cztery odgięte i wyprostowane. – Teraz robi się coraz ciekawiej. Niech pan sobie wyobrazi, że zanim ten kiler zapakował Olę do bagażnika swojego auta, kilkoma ciosami powalił dwóch krótkoszyich byczków, którzy być może w ludzkim odruchu ruszyli dziewczynom na pomoc…
- Chyba dziewczynie – pan profesor jako uważny słuchacz, szybko wychwycił tę drobną nieścisłość.
- Dziewczynom. W bagażniku widać na nagraniu drugą ofiarę porwania. Podkomisarz Kamiński coś mi wspomniał o jakiejś uprowadzonej redaktorce i to by się chyba zgadzało. To musiała być ona. Na razie nie wiadomo jeszcze, jak do tego doszło, lecz w tym momencie nie jest to takie istotne. Dobra, no to mamy ofiary numer pięć, sześć i siedem – Waldek musiał w tym momencie uruchomić drugą rękę. Ocenił, że zostały mu tylko trzy palce do liczenia poszkodowanych w całej tej aferze. – Kurczę, Julia, ile masz wolnych palców?
- Razem z panem Stefanem będziemy mieć jeszcze dwadzieścia… – Julia próbowała zażartować, choć nieśmieszny był akurat ten żart. Ugryzła się w język. Chyba Waldek nie dojdzie powyżej dziesięciu? A może jednak…?
- Ale, ale – Waldek uniósł do góry obie dłonie z siedmioma rozpostartymi palcami. – Zapomniałem, że zanim porywacz młodych dam wyniósł Olę jak worek ziemniaków, na klatce schodowej spotkał się twarzą w twarz z prokuratorem nadzorującym śledztwo w sprawie napadu na Bolka. Było krótkie pif, paf i oto mamy ósmą ofiarę, w tym drugą postrzeloną. Na szczęście podziurawiony prokurator szybko trafił na stół operacyjny, więc ma duże szanse, że wyjdzie z tego bez większego uszczerbku.
- A o mnie wie ten łobuz? – wtrącił się zaniepokojony pan Rybka. – Czy ja też miałem albo mam szansę dołączyć do grona pokrzywdzonych?
- Sądzę, że nie wie. Inaczej już leżałby pan w szpitalu. Ale w jakim stanie, to zależałoby od tego, czy miałby pan ten kamień u siebie, czy tylko potrafił wskazać miejsce jego przechowywania – Waldek odpowiedział na pytanie profesora najlepiej jak umiał.
- Waldek! To było niedelikatne! – Julia patrząc na niedoszłego szwagra zmarszczyła czoło.
- Ale to prawda! – wzruszył ramionami Waldek. – Gdyby ten Jacenko dostał kamień od razu, mógłby pana kropnąć, żeby nie zostawiać świadka. No ale gdyby pan tylko wiedział, gdzie go należy szukać, to szanse na nieco dłuższe pozostawanie wśród żywych faktycznie miałby pan większe...
Pan Rybka zajrzał do pustego kubka Julii. Wstał od stołu i trzęsącymi się rękami wyciągnął z witryny pierwszą z brzegu nalewkę, odkręcił ją i pociągnął łyk prosto z butelki.
- Waldek, no przestań już… Zobacz, jak pan profesor się przez ciebie zdenerwował…
- To za dużo jak dla mnie… – szeptał do siebie pan Stefan, cały czas stojąc przy witrynie plecami do swoich gości. Również drugi łyk smacznego, słodkiego alkoholu z pewnością nie miał mu służyć do delektowania się jego smakiem i aromatem. Po trzecim łyku i kolejnych rozważaniach dokonywanych w swojej głowie, musiał uznać, że przydałaby się jakaś boska interwencja. – Matko boska, co myśmy narobili. Po co nam to było. Żeby na starość iść do więzienia, kto to widział…
- No właśnie – Waldek jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie każdemu należy walić prawdę prosto z mostu. W styczności z wszelkiej maści zdrajcami, szpiegami i oprychami nie musiał się dotąd zbyt często wykazywać delikatnością czy dyplomacją. – A najgorsze, że spodziewam się, że wkrótce będę mógł odginać kolejne palce. Być może nawet ktoś zginie. Obym nie wykrakał…
- Waldek!
Butelka spadła na podłogę i potoczyła się pod witrynę, z chlupotaniem ulewając przez szyjkę przy każdym obrocie ciemny, różowawy płyn. Julia nagle wstała, odsuwając krzesło, które wywróciło się z hukiem. Rzuciła się do pana Stefana, ponieważ jego głowa nieprzyjemnie mocno uderzyła przy upadku o jedną z czterech wystających nóg podpierających witrynę. Uklękła przy nieprzytomnym i delikatnie włożyła dłoń pod jego głowę, próbując ocenić, czy nie nastąpiła aby utrata oddechu. Pod siwymi włosami poczuła wilgotną plamę. Wysunęła rękę spod głowy staruszka. Jej palce były oblepione gęstą czerwonawą cieczą. Roztarła kleistą substancję palcami i powąchała, po czym odetchnęła z ulga. To była nalewka.
- Co z wami, ludzie! – Waldek wydawał się być zbulwersowany ale i skonsternowany jednocześnie. – To teraz tak na przemian będziecie mdleć?
- Zadowolony? – Julia była prawdziwie wściekła na zdziwionego całą sytuacją Waldka. Chyba jeszcze bardziej, niż przy pierwszym wybuchu złości na braci Wilczyńskich. – Dzwoń po pogotowie! Masz swój dziewiąty palec…
***
Ani Julia, ani Waldemar Wilczyński jeszcze nie wiedzieli, że pan Stefan stał się w ten sposób nie dziewiątą, ale już dziesiątą ofiarą aktywności będącego na usługach obcych służb Dymitra Jacenki. Dziesiątą, ponieważ w zasadzie plecy i kilka innych części ciała aspiranta Hieronima Świgonia wymagały dość pilnej interwencji medycznej, najlepiej w jakimś gabinecie zabiegowym, a jeszcze lepiej w szpitalnej izbie przyjęć. Ale sam poszkodowany z uporem maniaka twierdził, że nic mu nie jest i żadna kość na pewno nie jest u niego złamana. Hieronim był i owszem załamany, ale wyłącznie przez nieudany pościg. Mimo namawiania przez kilka osób, aspirant odmawiał przewiezienia do szpitala, pozwalając jedynie przybyłym na bolesławiecki rynek ratownikom na opatrzenie jego obrażeń na miejscu.
Wezwane przez podkomisarza Kamińskiego, na prośbę jeszcze wtedy zmotoryzowanego Hieronima, ambulanse, szybko pojawiły się na zdemolowanym, improwizowanym na czas Święta Ceramiki, targowisku, a obecnie smutnym pobojowisku. Medycy natychmiast zajęli się kilkanaściorgiem mniej lub bardziej poszkodowanych przypadkowych przechodniów oraz kilkoma osobami, będącymi przedstawicielami zarówno obsługi, jak i wystawców, które uciekając w popłochu ucierpiały w wyniku akcji godnej najlepszych filmów sensacyjnych. Na szczęście ich obrażenia, skaleczenia, czy stłuczenia od fruwających elementów motocykla i latających desek nie wymagały przewożenia do szpitala, a jedynie plastrów i podania zwykłych leków przeciwzapalnych i przeciwbólowych.
Strażacy dogaszali płonące resztki rozbitego motocykla blokujące wlot w ulicę Prusa, zbierali jego szczątki i zabezpieczali rozbite szkła okolicznych witryn sklepowych. Próbowali tez pozbierać na stertę porozrzucane elementy budek kupieckich. Zniszczenia drewnianych stoisk były na tyle duże i poważne, że jeżeli impreza miałaby się odbyć bez zakłóceń, w zasadzie konieczne byłoby odbudowanie ich w całości. Pomiędzy zalegającymi wszędzie szczątkami oraz krzątającymi się strażakami i ratownikami krążyli fotoreporterzy, dziennikarze i kamerzyści wszystkich trzech stacji telewizyjnych. Transmisje podobno szły na żywo i wiele dzieciaków, które pojawiały się znikąd, wbiegało w obraz kamer machając do anonimowych dla nich widzów, przygotowując się w ten sposób do przyszłych ról gwiazd ekranu bądź celebrytów. Informacje o Bolesławcu momentalnie pojawiły się na paskach i w okienkach „Pilne!” najważniejszych ogólnopolskich programów telewizyjnych, sugerując, że być może nawet doszło do zamachu terrorystycznego.
Na pewno nie była to wymarzona promocja dla Bolesławca, jakiej mógłby sobie zażyczyć udzielający akurat wywiadu prezydent miasta. Jak zwykle nienagannie uczesany i ubrany w garnitur stał blisko kręconych schodów prowadzących na piętro Ratusza, otoczony przez grupkę dziennikarzy i gapiów. Raz po raz między wypowiedziami odbierał jakieś telefony. Docierały do niego zbiorcze informacje od podległych mu osób, które w trybie pilnym zbierały dane na temat możliwości bezpiecznego kontynuowania przygotowań do Święta Ceramiki. Odwołanie tej ważnej, popularnej imprezy byłoby poważnym ciosem finansowym i wizerunkowym dla miasta, a żaden włodarz nie chciałby dopuścić do takiej porażki lokalnych władz.
Ktoś puknął w ramię siedzącego na ocalałej ławce i opatrywanego aspiranta Świgonia. Zarówno jego ubranie jak i plecy przedstawiały tragiczny obraz, ale Hieronim naprawdę zdawał się nie czuć pieczenia środków dezynfekujących aplikowanych na poważne otarcia jego skóry. Skupiony na myśleniu o losie porwanej dziewczyny, która zawróciła mu w głowie, a z powodu grożącego jej niebezpieczeństwa wciąż zaprzątała jego myśli, odwrócił się. Obok stał Kamil, kolega Żakliny, z którym nie tak dawno widział się w redakcji.
- Ale jaja. Wracam sobie po robocie spokojnie do domu. Mam ochotę na zimnego loda, więc wpadam na rynek popatrzeć przy okazji jak idą przygotowania na Święto Ceramiki, bo wiem, że trzeba byłoby coś na ten temat skrobnąć i wrzucić w njusa. Kupuję dużą porcję, siadam przy stoliku, zajadam łyżeczką i patrzę, a tu jakiś wariat na wyjącym ścigaczu śmiga za wariatem w samochodzie. Nagle ten motor najeżdża na jakąś dechę i startuje do lotu. Już myślałem, że poleci w niebo jak ten rower z kosmitą w filmie „E.T.”, ale nie. Grawitacja okazała się jednak silniejsza. Motor spada i pierdu na bruk – przy tym zdaniu Kamil pokazał opadającą dłonią lot koszący aeroplanu. - Aż się lodem zakrztusiłem, bo myślałem, że z bajkera będzie miazga. A tu proszę, cud! Pan aspirant cały i prawie nietknięty! Szkoda, że nie zrobiłem zdjęć. Ale na pewno napiszę jakąś wzmiankę o pana akrobacjach. A ze zdjęciem coś wymyślimy albo spreparujemy na bazie jakiegoś gotowca…
- Kamil, wiesz co? – Hieronim obdarzył Kamila błagalnym wzrokiem. - Nie terkotaj tyle, chłopie, bo mnie głowa rozboli. Lot był przedni, nie powiem. Tylko lądowanie muszę jeszcze trochę potrenować. Na szczęście kask mnie uratował. Jak tam moje plecy?
- Lepiej… - Kamil spojrzał na podartą garderobę aspiranta. Uniósł brwi i pokręcił głową.
- To dobrze, że lepiej… – odzyskał na moment pozytywne myślenie Hieronim.
- Lepiej… nie pytać – sprostował młody redaktor. Mimo wszystko uśmiechnął się. – Ale do wesela się zagoi, tylko nikt pana nie pochwali i przez jakiś czas po plecach nie poklepie za ten rozwalony motocykl.
- Ślubu to ja zbyt szybko akurat się nie spodziewam. Najpierw trzeba znaleźć sobie odpowiednią kandydatkę na żonę…
- A ja myślałem, że już pan znalazł – mrugnął okiem Kamil. – Widziałem, jak Żaklina na pana patrzy. Wiem, że jest akurat chwilowo stanu wolnego. Ale nie będę robił panu konkurencji.
- No, obecnie to raczej niezbyt wolnego. Nachyl ucha, Kamil – poprosił aspirant konfidencjonalnym tonem. Kamil zbliżył głowę do aspiranta, tak aby ubrany w czerwoną koszulkę ratownik nie dosłyszał tego, co policjant miał mu do powiedzenia.
- Powiem ci coś, ale to tajemnica śledztwa – mówił szeptem Hieronim. – Pamiętaj, jak komuś piśniesz słówko, będę musiał cię przymknąć i będziesz w pierdlu wydawał gazetkę.
- Morda w ciup aż po grób – zarzekał się Kamil udając, że zapina wargi zamkiem błyskawicznym, wydając przy tym całkiem realistyczny dźwięk „bzzzyyt”. Aspirant rozejrzał się zanim przekazał Kamilowi następną informację.
- Żaklinę porwano, a ten, co uciekał, miał ją w bagażniku – zdradził mu Hieronim, a następnie nieco podniósł głos. - Będę potrzebował twojej pilnej pomocy.
- Mojej? A na co ja mógłbym się przydać? – Kamil otworzył szeroko oczy, być może przerażony losem redakcyjnej koleżanki, a być może dopatrując się w tym swojej szansy na zaimponowanie szefostwu i wypłynięcie na szersze dziennikarskie wody.
- Wrócisz teraz migiem do redakcji i wygrzebiesz jakieś wyraźne, aktualne zdjęcie Żakliny. Tylko pamiętaj: zdjęcie samej twarzy, gamoniu. Żebyś mi się nie wygłupiał w jakimś fotoszopie – Hieronim ostrzegł młodego dziennikarza. – Dasz artykuł „Poszukiwana” albo „Zaginęła” z tym właśnie zdjęciem. Wielkie zdjęcie, wielkie litery i do tego krótki opis. Wiesz zresztą jak to się robi…
- No, wiem o co chodzi. I myśli pan, że jej tym pomożemy? – spytał Kamil.
- Na pewno nie zaszkodzimy. A być może ktoś gdzieś ją zauważy przez te jej włosy? – zadał retoryczne pytanie Hieronim.
- Co racja to racja. Ona akurat rzuca się w oczy… To będę leciał. W tym wypadku im szybciej, tym lepiej, co nie? – Kamil odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Poczekaj, Kamil. To nie wszystko – Hieronim podniósł rękę, jakby usiłował użyć mocy rycerza Jedi, aby zatrzymać Kamila w miejscu.
- Słucham? – Kamil zrobił dwa kroki do tyłu i ponownie spojrzał na obolałego policjanta.
- Widziałeś to auto, które ścigałem? – spytał Hieronim.
- Każdy widział, ale pewnie nie każdy zapamiętał. Pana podniebne ewolucje skutecznie odciągnęły uwagę widzów spektaklu od tego detalu – uśmiechnął się Kamil, rozkoszując się zapewne złożoną konstrukcją wypowiedzianego zdania i bogactwem użytych figur stylistycznych. – Czarne audi A4 w wersji kombi na takich specyficznych, pełnych alufelgach, przyciemniane szyby, dużo chromowanych dodatków.
- No, no spostrzegawczy jesteś, młody człowieku – z podziwem zauważył Hieronim. – Poszukasz jakiegoś zdjęcia podobnego audi do tego, które widziałeś. I zamieścisz drugi wpis. Też z napisem „Pilne” albo „Uwaga!”, że Policja poszukuje niebezpiecznego przestępcy, który porusza się takim audi o numerach…. yyyy… Kurde, nie pamiętam. Poczekaj.
Aspirant pogrzebał w wewnętrznej kieszeni marynarki. Potem w drugiej. No przecież miał gdzieś schowany ten swój notes. A w notesie miał zapisane numery tablicy audi kupionego w Środzie Śląskiej. Ale notesu już nie miał. A razem z nim nie miał tych numerów. Gdzie jest notes? Może wypadł podczas upadku? Obmacał wszystkie kieszenie ponownie, ale tym razem dokładniej i głębiej. Cholera jasna! Nieźle musiało mu poszarpać marynarką podczas upadku, bo obie sprawdzone kieszenie były dziurawe!
Trzeba w takim razie zadzwonić do Kamińskiego. On też ma te numery rejestracyjne. Ale gdzie telefon? Też wypadł z marynarki? Nie! Hieronim przypomniał sobie, że był przymocowany do kierownicy Hayabusy. No jasne, pewnie poszedł w drzazgi razem z motocyklem! No i co tu teraz zrobić? Ani notesu, ani telefonu. Dobrze, że chociaż dzięki kaskowi uratowały się naprawione przez Żaklinę okulary…
Nieco zrezygnowany swoimi chwilowymi niepowodzeniami, zwrócił się wreszcie do czekającego na dalsze dyspozycje młodego redaktora w dredach.
- Ostatnia prośba, Kamil. Skocz i poproś tu któregoś z policjantów z radiotelefonem na ramieniu.
Czy Hieronim odbije Żaklinę z rąk Dymitra, a Adam uratuje Olę? Czy szmaragd wciąż leży bezpiecznie w bagażniku samochodu na parkingu? Czy Julia jeszcze odzyska honor i da radę kogoś uratować? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, przybliżając nam historie nietuzinkowych bohaterów. Piszcie w komentarzach, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).