26 maja 2021r. godz. 15:31, odsłon: 1657, Bolecnauta Pan M./Bolec.InfoTajemnica szmaragdu - odcinek 75, czyli potrójne qui pro quo
Część w której redaktor zamienia się w Napoleona, Adam w Alana, a Sylwia w uzbrojoną gangsterkę.
Kobieta celuje z broni (fot. pixabay)
REKLAMA
Już jest siedemdziesiąta piąta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Siedemdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy ktokolwiek wyjdzie z takiej zamiany cało? Zapraszamy do lektury:
- Cholera jasssna, ależ mnie ten bark teraz nawala. Ma ktoś jakieś prochy? – Gerard Skrętkowski cicho syczał i sapał do przyglądającego mu się Kamila, który stał tuż obok, oparty pośladkami o krawędź redakcyjnego biurka.
Redaktor próbował właśnie włożyć policyjną kuloodporną kamizelkę taktyczną otrzymaną przed chwilą od policjantów, którzy ulegli mu i zgodzili się zabrać go do radiowozu na prawdziwą, ale i niebezpieczną akcję. Sprytnie obiecał wyjawić im szczegółowe informacje, w których posiadanie wszedł podczas rozmowy z Sergiuszem i Antonem, ale tylko pod warunkiem, że będzie mógł z nimi pojechać. Oczywiście, jego informatorzy, jako źródła tych informacji, będą musieli pozostać anonimowi, inaczej nie będzie sensu pracować w zawodzie, który często wymaga poruszania się na styku dwóch światów: dobra i zła. Spacerowanie po krawędzi nie jest łatwe ani bezpieczne. Nieostrożny człowiek może potrzebować jedynie ostatniego namaszczenia przed upadkiem w przepaść, albo zatopieniem w jakimś akwenie z betonowymi butami na stopach.
Każdy ruch ciała powodował u redaktora taki ból, że aż mu pociekło z oczu kilka łez. Nie chciał się do tego przyznawać w obecności przybyłych po niego stróżów prawa. Inaczej nie pozwolą mi ze sobą jechać, pomyślał.Ominie mnie taki temat! Po kilkunastu próbach założenia niewygodnego, ale ratującego życie kevlarowego wdzianka w końcu dał za wygraną, chociaż w ten sposób na pewno naraził się w oczach detektywów z dochodzeniówki na opinię ostatniego fajtłapy.
- Kamil pomożesz mi z tym? O tutaj, najpierw u góry, a potem z boków, lekko naciągnij i zapnij, tylko nie za mocno. Boli jak cholera, ale zaklinam cię, nic nie mów tym tam – dziennikarz nadal mówił półszeptem i kiwnął głową w kierunku czekających na niego przy drzwiach wyjściowych podkomisarza Kamińskiego i aspiranta Świgonia, którzy przybyli do redakcji już ubrani w identyczne kamizelki z napisami POLICJA. Kamil zastanawiał się, kiedy poturbowany podczas motocyklowych pokazów na rynku aspirant zdążył wymienić poszarpany garnitur na mniej oficjalne i bardziej sportowe ubranie. W każdym razie mimo założonej kamizelki kuloodpornej, teraz wyglądał na zdecydowanie bardziej wyluzowanego, ale także skupionego na czekającym go zadaniu. Znów zaczęły mu co chwilę opadać okulary, widoczne uszkodzone przy nieudanej próbie lądowania.
Nie dało się zaprzeczyć, że dla dziennikarza śledczego od strony zawodowej mogło to być ekstremalnie ekscytujące znaleźć się w samym środku akcji, rodem z filmów kryminalno-sensacyjnych. Redaktor Skrętkowski czuł wewnątrz narastające podniecenie, zupełnie jak chłopiec, który ma za chwilę otworzyć tajemnicze, skrzypiące wrota średniowiecznego lochu w poszukiwaniu legendarnego skarbu. Jego oczy wyrażały zarówno tą chłopięcą ciekawość nadchodzących wydarzeń, jak i odrobinę niepokoju, czy aby ten pomysł towarzyszenia policjantom w ich pracy nie zakończy się dla niego jakimś dramatem. No, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana...
Kamil próbował uporać się z poprawieniem i odpowiednim ułożeniem kamizelki na starszym redakcyjnym koledze, ale już po pięciu sekundach zorientował się, że wielki napis drukowanymi literami POLICJA powinien znajdować się jednak z tyłu, a nie z przodu. Szybko obszedł redaktora Skrętkowskiego i zanim ten zorientował się o co chodzi, czarna kamizelka równie dyskretnie, co nagle, zmieniła strony, a biały napis znalazł się na plecach. Z oddali Kamil mógł być wzięty za wiernego Sancho Pansę pomagającemu Don Kichotowi przywdziać ponad dwudziestokilogramową zbroję płytową, zanim obłędny rycerz dosiądzie swojego kościstego rumaka przed bitwą z wiatrakami.
- Leży jak ulał, widocznie to pana rozmiar. Jeszcze tylko brakuje kwiatka do butonierki – zaśmiał się Kamil. Lecz zanim redaktor Skrętkowski zdążył w jakiś inteligentny sposób odpowiedzieć, dodał szybko – Niech pan zaczeka. W naszej apteczce powinny być jakieś pigułki…
- Cokolwiek by to nie było, dawaj jak leci. Dziabnę wszystko naraz…
- Toby się pan mógł nam niechybnie przenicować na stronę nicości – Kamil znów zdawał się być dumny z rozbłysku swojego krasomówstwa.
- Nie mam wyjścia, Kamil. Gdybyś ty tak cierpiał, ale miał do wykonania ważną misję, też byś się nie wahał. Jak już wielokrotnie wspominałem, nasza praca wymaga czasem ogromnych poświęceń i znoszenia wielu niedogodności. Bo wiesz, dziennikarstwo to nie profesja, ale powołanie. Zawód, który wykonujesz, bez zastanowienia narażając życie bądź zdrowie – wydawało się, że za chwilę redaktor Skrętkowski wejdzie na jakieś krzesło i będzie kontynuował swoją patetyczną przemowę z nieco wyższego poziomu.
Kamil skończył poprawiać i dociskać wszystkie rzepy kamizelki, ale powstrzymał się od potwierdzenia wykonania zadania poprzez solidne klepnięcie redaktora w plecy. Zamiast tego podjął retoryczne wyzwanie i wzniósł rękę do góry, jak gdyby trzymał tam miecz, a za nim kotłowały się zastępy gotowego do walki kwiatu rycerstwa. Zakrzyknął głośno, zapewne po to, aby usłyszano go również w najdalej rozstawionych chorągwiach, a być może nawet i w szeregach wroga:
- Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż w naszej redakcji bohatera mają! – można było odnieść wrażenie, że Kamilowi w pełni udzieliła się przedbitewna gorączka. Lata nauki o literaturze ewidentnie także nie poszły na marne. Nieprzyjaciel w zasadzie powinien w tym momencie rozpierzchnąć się w popłochu, nie tylko z powodu bojowego okrzyku Kamila, ale choćby na sam widok Sir Gerarda, który wypiął pierś do przodu, rzucił wdzięczne spojrzenie swojemu giermkowi, uniósł ręce jak kapłan błogosławiący wiernych, a potem skierował oczy ku górze, wypowiadając dwa zdania.
- Pióro w dłoń i na koń! I niech Bóg ma nas w swojej opiece!
Podkomisarz Kamiński i aspirant Świgoń na te słowa spojrzeli po sobie znacząco. Zapewne pomyśleli, że trafili do jakiegoś teatru, ewentualnie do poradni zdrowia psychicznego, a nie do redakcji najbardziej poczytnego lokalnego portalu. Mogli mieć także uzasadnione obawy, że za chwilę któryś z tych dwóch pracowników redakcji każe się nazywać Napoleonem Bonaparte…
No cóż, biorąc pod uwagę charakter czekającej ich akcji, faktycznie można byłoby pomyśleć, że redaktora Skrętkowskiego, jak Małego Kaprala, czeka prawdziwa kampania: bój o czytelników, walka do samego końca o lajki i kliknięcia. Kto miał wiedzę o potencjalnych uczestnikach tej potyczki, z pewnością mógłby pokusić się o stwierdzenie, że będzie miał okazję relacjonować „bitwę narodów”. Kiedy ucichnie szczęk klawiszy, kiedy ostygną klawiatury i opadnie kurz komentarzy, zwycięzca będzie mógł być tylko jeden… Pogrążonego w mrokach średniowiecza, a może w czasach napoleońskich, redaktora wyrwał z zamyślenia czyjś zniecierpliwiony głos:
- Długo jeszcze, redaktorze? Bo nam w końcu bandyci uciekną i kamizelka się nie przyda… – pierwszy nie wytrzymał aspirant Świgoń.
- Ano właśnie – dodał podkomisarz Kamiński. – A chcieliśmy ją przetestować, bo to nasze najnowsze wyposażenie i każdy na komendzie jest ciekawy, czy zatrzyma tyle pocisków, co napisali w instrukcji, czy może jednak któryś się przebije…
Redaktor Skrętkowski spojrzał na Kamila oczami, które, można było powiedzieć, powiększyły swój rozmiar. Zaczął poważnie się zastanawiać, czy na pewno powinien był dać się zaprosić na tę przejażdżkę. Czy pierwsza linia ognia to na pewno miejsce dla niego? A, chwila… przecież to on sam tego zażądał. Teraz głupio byłoby się wycofywać. Słowo się rzekło, niestety.
Stuknął zdrową lewą ręką kilka razy w nieco zbyt cienką, jak mu się wydawało, kamizelkę. Czy TO COŚ naprawdę jest w stanie zatrzymać kulkę? A dwie?
***
„Cholera jasssna! Czemu te drzwi są otwarte?” – Dymitr zaklął w myślach. Czyżby było możliwe, żeby ich nie zamknął, albo nie domknął? Żołądek podszedł mu do gardła, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło… Nigdy, aż do teraz. Chyba najwyższy czas pomyśleć o emeryturze.
Obrócił się i spojrzał na stojącego przed hangarem mercedesa z włączonym silnikiem, w którym kazał zaczekać Sylwii. Zawołać ją, czy nie? Ale, co ona mu może pomóc? Jeżeli jakimś cudem te dziewczyny uciekły, to już po mnie, pomyślał. Nie mam zakładniczek, nie będzie kamienia. Jak ja się z tego wytłumaczę? Do końca życia będę musiał się za siebie oglądać. Nic to, trzeba się wycofać z interesu i rozpłynąć, zanim ktoś inny sprawi że przepadnę, jak przysłowiowy kamień w wodę. Choćby i zielony.
„A może to tylko wiatr otworzył te drzwi? W końcu związałem im nogi i ręce naprawdę mocno.” – Dymitr łudził się jeszcze, kiedy wchodził w ciemność. Sięgnął po wiszącą na ścianie lampkę na akumulator i ją zapalił. Skierował strumień światła w lewo, a potem przesunął go szybko w prawo. Pobieżnie obejrzane pomieszczenie wydawało się puste. Postanowił nie zawracać sobie głowy przeszukaniem prowizorycznej celi centymetr po centymetrze. W końcu dorosły człowiek to nie rybik cukrowy, w szparę nie wlezie, co nie? Czyli panny musiały się jakoś same uwolnić. Tylko jak, do diabła? Może ktoś im pomógł?
Dymitr skierował latarkę na podłogę. Płyty OSB, na których zostawił pojmane, pozbawione świadomości ofiary, aby nie leżały w zimnej, wilgotnej, błotnistej brei, były puste. Poświecił bliżej, prawie przed swoje stopy i tu spostrzegł jakieś podejrzane plamy. Uważnie obserwując, co ma pod nogami, wycofał się z powrotem do obszernej hali hangaru o półokrągłym, żebrowanym sklepieniu. Kiedy tylko wyszedł, obrócił się i zauważył dwie pary mokrych śladów, na które nie zwrócił uwagi, kiedy tu wchodził. Odrzucił na bok niepotrzebną mu już latarkę, nawet jej nie wyłączając. Odciski butów wyglądały na całkiem świeże i prowadziły do wyjścia z powoli niszczejącej budowli. Czyli z pomieszczenia wyszły dwie osoby. Jak te dziewuchy to zrobiły? Jak pozbyły się plastikowych, bardzo mocnych opasek zaciskowych?
W miarę zbliżania się do miejsca, w którymś kiedyś znajdowały się przesuwne, wielkie drzwi od tego schronu dla samolotów, ślady były coraz mniej wyraźne, a na zewnątrz zniknęły całkowicie. Wysoka temperatura sprawiła widocznie, że wilgoć szybko odparowała. Nie dało się zatem stwierdzić, w którą stronę skierowały się uciekinierki po opuszczeniu hangaru. Po drodze nikogo nie zauważył. Czy były na tyle cwane, że zamiast do najbliższego zatłoczonego miejsca, skierowały się w inną stronę? Możliwości miały wiele. Zbyt wiele.
Nie mogły przecież uciec daleko, pomyślał Dymitr. W najbliższej okolicy nie było żadnych innych budynków, oprócz drugiego, bliźniaczego hangaru. Tylko że tamten był całkiem zawalony. Dosłownie zrównany z ziemią. Natomiast większość płaskiego terenu była odsłonięta, a dokoła ocalałego hangaru rosło trochę drzew i krzewów w niewielkich kępach. W sumie to miały się gdzie ukryć. Samemu nie da rady ich szybko odszukać, chyba że dopisze mu szczęście. Ruszył w kierunku vana, z którego wcześniej kazał Sylwii nie wysiadać pod żadnym pozorem. Otworzył i odsunął boczne drzwi.
Sylwia obejrzała się przez ramię i spojrzała na niego pytająco. Znając Dymitra, wiedziała jednak, że lepiej nie zadawać żadnych pytań, dopóki ten sam się nie odezwie. Mimo krótkiego okresu znajomości musiała przyznać, że ten dość małomówny mężczyzna fascynował ją coraz bardziej. Te jego wszystkie tajemnice czy niezwykłe umiejętności, to było coś, co uzależniało ją od niego coraz mocniej. I podniecało. Już nawet jego hojność przestawała mieć znaczenie. Przy nim Sylwia mogła poczuć się potrzebna i bezpieczna. Kiedy przy nim była, zawsze miała wrażenie, jakby za chwilę miał ją spotkać coś ekscytującego. Jakby za chwilę miała nastąpić jakaś akcja rodem z Mission Impossible. Chciała więc zrobić wszystko, aby mu okazać, że jest odważna, że się nie boi. Pragnęła, aby był z niej zadowolony i dumny.
Dymitr sięgnął po leżącą na jednym z pustych siedzeń torbę, którą Sylwia zabrała z wynajętego mieszkania. Przysunął ją do siebie i rozpiął do końca zamek błyskawiczny. Przejrzał pobieżnie zawartość. Wyjął dwie sztuki broni. W lewą rękę chwycił Walthera P99, w prawą Glocka 17. Patrzył to na jeden pistolet, to na drugi, jakby analizował pojemności magazynków albo po prostu porównywał ich wagę i pewność uchwytu.
- Strzelałaś kiedyś? – zapytał Sylwię, nie patrząc na nią.
- Tak, w szkole z KBKS-u. Nawet dychę raz trafiłam…
- A z pistoletu? Na strzelnicy? – teraz Dymitr spojrzał już na atrakcyjną blondynkę, od kilku tygodni swoją partnerkę.
- Nigdy – Sylwia patrzyła prosto w oczy Dymitra, ale nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle.
- Czyli będzie ci bez różnicy. A może któryś ci się bardziej podoba? – Dymitr pomachał pistoletami jak chorągiewkami. – Czarny czy grafitowy?
- Dla mnie wyglądają tak samo – skrzywiła się Sylwia, ponieważ mimo wielu okazji podczas pracy w jednostce wojskowej, nigdy nie skorzystała ani ze szkoleń na strzelnicy, ani też nie brała udziału w żadnych zawodach organizowanych dla pracowników wojska i ich rodzin. – A na co to?
- Musisz mi pomóc. Sikorki uciekły mi z klatki. Trzeba na nie zapolować.
- Ale po co mi broń? W człowieka trudno trafić, a co dopiero w maleńkiego ptaszka… – Sylwia nie zrozumiała przenośni.
- W człowieka trafisz, jeśli tylko odrobinę się przyłożysz – zapewnił Dymitr. – Wysiądź, pokażę ci pozycję strzelecką i jak masz trzymać pistolet, żeby odrzut nie wybił ci twoich pięknych zębów.
***
„Jasssna cholera! Jak on ma na imię?!”, Ola spinała się jak agrafka i skupiała na maksa, ale imię przystojniaka nadal nie wracało z półki, na którą jej umysł odłożył tę informację. Co jest z moją pamięcią? Jak można było zapomnieć, przecież nawet do telefonu sobie go zapisałam! To pewnie przez ten cały stres. A może to już demencja… Ale w moim wieku?
Telepiąc się na nierównościach, uniosła głowę i zagadała do nowo poznanych kolegów, Romka i Bogusia, których nazwała roboczo „odrdzewiaczami”, gdyż uwalniali pogrążający się w katastrofie ekologicznej świat od korodujących metali. W tym sensie byli bardzo temu światu potrzebni, choć wielu ludzi bez wahania nazwałoby ich mętami i pasożytami społecznymi.
- Panowie, stójcie! Możecie mnie już wypuścić. Tam stoi mój znajomy!
- Gdzie? – „odrdzewiacze” zatrzymali się. Na chwilę przestali ciągnąć swój ciężki wóz przez ten okrutny, bezwzględny, bezduszny, pełen podłości i pozbawiony empatii padół. Rozejrzeli się i zauważyli kogoś, kto stał na skraju drogi, obok jakiegoś błyszczącego, czerwonego samochodu.
- Ten tam? Jakiś goguś. Nie podoba mi się. I nie wygląda na znajomego – ocenił zgrzytliwym głosem Romek.
- Ale to ja go znam, a nie wy! I wcale nie musi się nikomu podobać…
- Nie wygląda mi na twojego znajomego, moje dziecko – nie wiadomo dlaczego, ale Bogusiowi także ten widziany z daleka młody mężczyzna jakoś nie przypadł do gustu. Może to z powodu auta, z którego musiał chwilę wcześniej wysiąść? Wyglądało na luksusowe, a Boguś dawno temu odwykł od luksusów i obecnie miał prawo nie lubić wszystkich bogatszych od niego samego. Dlatego pewnie był taki samotny, nie licząc Romusia, z którym aktualnie dzielił swój los. Dzielił z nim sprawiedliwie także wpływy gotówkowe z upłynniania zebranych surowców wtórnych i szyjkę butelki, którą sporadycznie udawało im się kupić za dochody uzyskane z tego zajęcia.
- Ale ja naprawdę go znam! – zarzekała się Ola.
- No, to jeżeli go znasz, to powiedz jak go wołają? – zaproponował szybko i wybitnie inteligentnie Romek.
- Właśnie! – poparł go Boguś. – Zawołamy i zobaczymy, czy odpowie! Być może tylko nas chcesz wykiwać, moja droga. A mówiłem, że zawieziemy cię do ludzi… Ale ty pewnie ciągle myślisz, że chcemy zrobić ci coś złego.
- Moi drodzy przyjaciele – Ola podświadomie czuła, że z takimi osobami po przejściach trzeba postępować po dobroci. Trochę, jak z dziećmi. Pogłaskać i obiecać po cukierku. – Jestem wam wdzięczna, że mnie z takim poświęceniem ratowaliście.
- Ale nie ma o czym mówić, my ludziom zawsze pomagamy w potrzebie – przynęta zadziałała na Bogusia.
- Taa, jak poczebują żelaza, pomagamy! – dodał od siebie Romek, lekko rozdzielając wypowiadane sylaby. – Albo tego, no, Laluminum!
- Doceniam waszą pomoc i postaram się wam odpowiednio odwdzięczyć.
- Znaczy, da nam na jedno piwko? – filozofia życiowa Romka zaczynała i kończyła się na zaspokajaniu tej bardzo ważnej potrzeby życiowej.
- A ja się nie liczę? – wtrącił Boguś, oblizując się po wąsach i brodzie.
- Jak cza, to da na dwa? – dopytywał Romek.
- Dam na skrzynkę! – obiecała rozrzutnie Ola. Przeliczyła szybko w pamięci, że jakieś pięć dych to niewielka cena za uwolnienie.
- Skrzynkę na łebka, znaczy? – do negocjacji włączył się ochoczo Boguś, czując już pewnie gaz ulatniający się z pianki na dwa palce.
- A wiela to flaszek? – dopytywał się Romuś. Wyciągnął przed siebie palce, zapewne po to, aby na nich za chwilę zacząć liczyć.
- Starczy ci na dziś i na jutro, i na pojutrze – również i Boguś zdaje się zapomniał działań matematycznych. Albo nie miał pojęcia, jaka jest pojemność skrzynki piwa. Albo to i to.
- Dobra, dam na dwie – uległa Ola. W końcu stówa to też nie aż taki wielki majątek. A dla chłopaków zbawienie.
- Stoi. Romek, wołaj gościa – Boguś w ferworze negocjacji ewidentnie zapomniał, że to Ola miała wołać swojego znajomego. I że miała to zrobić po imieniu.
- Ej, TY tam! – gromki głos Romka prawdopodobnie mógł być słyszany aż w Bolesławcu. – Cho no tu!
- No, rusz się pan! – równie głośno po chwili zakrzyknął Boguś, ponieważ nieznajomy ani drgnął. – Bo chcemy mieć szybko gardziołka zalane!
No, jasne! Wreszcie pamięć Oli oddała zakopany w niej skarb.
- Alan! Alan! To ja! – Ola, choć znajdowała się nadal w pozycji leżącej na wózku, teraz darła się z całej trójki najgłośniej. – Alan, to ja, OLA!
***
Adam jechał powoli. Starał się trzymać w dużej odległości od śledzonego pojazdu. Zatrzymał auto, bo zauważył, że i ciemny van staje. Mercedes Vito zaparkował przed jednym ze starych poradzieckich hangarów. Z samochodu wysiadł bandyta ze zdjęcia i skierował się do wnętrza niszczejącego budynku, porośniętego niegdyś trawą, a teraz już krzakami i małymi drzewkami. Sylwia została w aucie. Czego on tam szuka? Może koleś sprawdza, czy w hangarze da się urządzić piknik dla dwojga na kocyku?
Adam zjechał autem na pobocze zarastającej, kruszącej się betonowej drogi i wysiadł. Zauważył idących przez porośniętą wysoką trawą łąkę dwóch złomiarzy. Prowadzili wózek z rdzewiejącymi metalowymi prętami, blachami i kształtownikami. Przez moment chciał nawet ich zapytać, czy nie widzieli czegoś podejrzanego w okolicy, ale zrezygnował.
Stał i czekał na ponowny ruch pod hangarem. Dosłowne za kilka minut miał pojawić się Waldek z tą Julią, co jej jeszcze nie znał. Panią Julią. W końcu to matka Oli. Głupio tak o niej mówić, jak o koleżance.
Drgnął, bo niespodziewanie tych dwóch obdartusów z wózkiem zaczęło się drzeć. Spojrzał na nich. Nie do końca rozumiał, co krzyczą, wymachując do innego rękami, ani nie był w stanie domyślić się, o co im chodzi, ale po chwili skądś, zupełnie nie wiadomo skąd, dobiegł go znajomy głos.
- Alan! Alan! To ja!
„Jasssna cholera, przecież znam ten głos!”, pomyślał lekko spanikowany Adam. Kto to na mnie woła? I to moim zmyślonym imieniem!
- Alan, to ja Ola! – głos dochodził wyraźnie od strony łąki, na której stali dwaj drący się i podskakujący tragarze.
„Jasne, że to twój głos, cudna Olu ze szpitala! Tylko gdzie ty jesteś?”. Adam zaczął gorączkowo się rozglądać. Przecież Waldek mówił, że Olę porwano. To co tu jest grane? Czyżby ci dwaj obwiesie byli w zmowie z porywaczem? A ja oczywiście bez żadnej broni!
Spojrzał w lewo. Od strony zatłoczonych parkingów i stacji benzynowych, skąd wcześniej nadjechał on sam, zbliżał się jakiś mały, żółty samochodzik.
Czy Julia odzyskała szklany kamień? Czy Adamowi uda się uratować i zauroczyć Olę? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów?
Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami swoją niesamowitą wyobraźnią i ogromnym talentem literackim oraz warsztatem pisarskim! Czekamy na Wasze komentarze! Piszcie, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom! A może ktoś wybitnie Was irytuje?
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
~~M niezalogowany
29 maja 2021r. o 15:26
Skoro już padło pytanie "Kto jest kim?"
-------------------------------------------------------------
Indeks postaci
Bohaterowie główni
Antonina Julia Polańska – chodzący ideał dziewczyny, kobiety, matki i córki. Choć w wypadku tych dwóch ostatnich życiowych funkcji można mieć pewne zastrzeżenia.
Rocznik – najlepszy. Obecny wiek – „trochę ponad” czterdzieści wiosen. Jedynaczka. Świetna uczennica – najlepsza w liceum. Do momentu skończenia matury – bolesławianka. Od matury do śmierci cioci Alinki – głogowianka. Z pewnych obiektywnych przyczyn, a właściwie z jednej – narodzin córki, nie udaje jej się zdobyć wyższego wykształcenia na Akademii Medycznej we Wrocławiu. Kończy w zamian studium medyczne, a prawdziwe powołanie odnajduje, zostając ratownikiem medycznym w Straży Pożarnej, gdzie dochodzi do wysokiego szczebla na długiej drabince stopni – młodszego brygadiera.
Dość wysoka, rudowłosa. Niegdyś szczupła i zgrabna, dziś nadal zgrabna. Wykazuje zdolności aktorskie. Niegdyś trochę szalona i postrzelona. Zarówno w swoich pomysłach, jak i podczas feralnej czerwonej nocy 1990 roku w pobliżu Waldschloss. Dzisiaj bardziej stateczna, choć głowa nadal u niej gorąca i obfitująca w przemyślane nie do końca pomysły. Osoba z gatunku: „chodź, coś zmalujemy, a potem jakoś to będzie”. Myślenie o konsekwencjach przeważnie zostawia innym.
Pewna swojej wartości, lecz bywa nie do końca świadoma, że inni mogą odczuwać i patrzeć na niektóre rzeczy inaczej. Niemal do końca broni swojego zdania, choć w prywatnym życiu, bez wsparcia innych, najtrudniejsze momenty mogą wywołać u niej stres i rezygnację z własnych planów. Potrafi być jednak uparta na swój sposób w stylu „Nie, to nie. Łaski bez”. Skutki tej postawy – kiepska relacja z własną matką idąca w parze z satysfakcją, że wszystko co ma osiągnęła dzięki własnej pracy i saozaparciu.
Choroby – brak fizycznych dolegliwości (stara się dbać o siebie), za to w sferze psychiki – trochę dziur do zdiagnozowania i załatania. Serce – mocne i twarde. Za małe, aby pomieścić jakiegokolwiek innego faceta poza tym jednym jedynym. Po wielu latach miejsce to zostało odkurzone, rozgrzane i czeka na dawnego lokatora.
Inteligencja i elokwencja zawsze szła u niej w parze z urodą. Z czasów licealnych pozostała jej maleńka skłonność do uzależnień. Głównie do uzależnienia od bycia podziwianą i adorowaną. Dość często wykazuje też chęć wyrażania postawy „ja wiem lepiej”, no bo przecież niewiele pomocy otrzymała od własnej matki. Przez brak dostosowania swojej postawy do zmieniających się czasów, z biegiem czasu doprowadza to do pogarszania świetnych relacji z córką.
Jest przekonana, że w życiu najlepsze jeszcze przed nią. Wierzy, że warunkiem osiągnięcia szczęścia i spełnienia jest powrót do tego, co było. Do tego, co dawniej zostało zaprzepaszczone i utracone. W kwestii uczuć oczywiście. Twierdzi, że sprawy materialne nie mają dla niej znaczenia, choć to wydają się być tylko pozory.
Obecnie zajmuje z córką dom schorowanego wujka Zygmunta, którym kilka lat wcześniej postanowiła się zająć (wuj załamał się po śmierci cioci Alinki), przyjeżdżając często do rodzinnego Bolesławca. W końcu, korzystając z okazji, że córka Ola rozpoczęła studia, podejmuje decyzję o przeprowadzce i zmianie jednostki PSP, w której dotąd pracowała.
Kiedy nadarza się do tego okazja, skwapliwie próbuje wykorzystać swoje atuty (także intelektualne) oraz umiejętności interpersonalne, aby ponownie zbliżyć się do swojego byłego chłopaka, ojca jej dziecka, nieświadomego tego faktu. Odrobinę przy tym Bolkiem manipuluje. Ale naprawdę ino, ino. Chce mu powiedzieć o ich córce, ale nie ma okazji, odwagi, a może tak po prostu boi się, czy nie nastąpi koniec, zanim jeszcze relacja zacznie się budować na nowo. W końcu dzisiaj oboje są już zupełnie innymi ludźmi…
Bolesław Wilczyński – rocznik ten sam co Julia. Wiek – tuż przed pięćdziesiątką. Owłosienie – gdzieniegdzie skromne, czoło wysokie (co w oczywisty sposób wiąże się ze stopniem owłosienia na głowie, a nawet może być jego skutkiem). Wzrost – wysoki. Waga – obecnie nieco powyżej indeksu BMI dla ludzi „normalnych”. Ale to ma się zmienić, kiedy zdejmie wreszcie z wieszaka w świeżo wyremontowanym garażu rower. Rower, który wyszedł bez szwanku po wizycie gangstera, przeciwnie do swojego właściciela.
Zwykle spokojny i opakowany Bolek, ma w naturze rolę hamulcowego i czasem potrafi naprawdę irytująco gadać, całkiem jak smerf Maruda. Wierzy w powodzenie dopiero, jeżeli przeanalizuje wszystkie możliwe opcje i sam stwierdzi, iż wybrał tą jedyną i właściwą drogę do osiągnięcia celu. Na służbie podobno zawsze słucha cierpliwie i niemal do samego końca. Jeżeli oczywiście nie zaśnie, bo nadmiernej gadaniny nie znosi. Dopiero kiedy ktoś skończy, wyraża swoją opinię, zwykle w formie jednozdaniowej, na przykład „W porządku” albo „Do dupy”. Prywatnie z kolei wzbogaca swoją wypowiedź, poprzedzając ją najczęściej imieniem rozmówcy.
Intelekt – wystarczający, aby zrobić maturę w 1991 roku na zadowalającym poziomie, lecz po przymusowym rozstaniu z Julią Bolek przestaje widzieć sens w dalszej edukacji. Korzysta z „biletu” do wojska i tam angażuje się całym sobą w szkolenie, które umożliwia mu wyjazdy na międzynarodowe misje, dzięki którym wspina się po szczeblach kariery w armii. Dzięki temu także, przez wiele lat tułając się po świecie z dala od Bolesławca, staje na nogi, a z biegiem czasu zaciera złe wspomnienia i zapomina o rozdartym sercu. Choć jeśli zapytać go, czy ma jeszcze zdjęcie Julii, z pewnością odpowie: „A które? To z wycieczki na Grodziec, kiedy złapała nas ulewa i oblepiła ją mokra koszulka, czy do ruin klasztoru w Nowogrodźcu, tam, gdzie upaprała mnie masłem ze swojej kanapki, jak wskakiwała mi na barana, aby zobaczyć co jest w tej dziurze, w której brakowało sześć cegieł nad trzecim oknem od lewej?”.
Kiedy spotyka wreszcie długo nie widzianego brata Waldka, nie potrafi „odpuścić” mu winy za swoje cierpienia jako osieroconego dziecka i nastolatka. Kilkanaście lat po utracie rodziców odchodzą także ich dziadkowie, którzy byli prawnymi i faktycznymi opiekunami Bolka od śmierci ich rodziców. Po dziadkach Bolek dziedziczy mieszkanie i garaż na ulicy 1 Maja. Mieszkanie stoi puste, dopóki Bolek nie przechodzi na wojskową emeryturę, nie wraca do Bolesławca i nie podejmuje w tutejszej jednostce wojskowej pracy jako instruktor i szkoleniowiec.
Bolek, mimo wielu prób, nie ułożył sobie z nikim życia na stałe. Uparcie twierdzi, że nieprawdziwe jest powiedzenie „Za mundurem panny sznurem” i że nie miał kobiet w każdym porcie na świecie, jak marynarz czy żeglarz. Kiedy remontuje mieszkanie i garaż, zaprzyjaźnia się z nowym sąsiadem z klatki obok, dawnym nauczycielem fizyki z liceum, który Bolka zaczyna traktować jak syna. Obaj sobie w pewien sposób trochę pomagają. Od innych ludzi Bolek raczej stroni.
W trakcie remontu Bolek dostaje zaskakujący telefon. I od tego momentu jego życie staje się dużo ciekawsze, pełne dramatycznych momentów i zwrotów akcji. Choć Bolek nie do końca rozumie i wierzy w intencje Julii, poddaje się biegowi wydarzeń. W końcu czy ma cokolwiek do stracenia?
Członkowie rodziny i najbliższe grono znajomych
Aleksandra Wilczyńska – owoc jedynego spotkania swoich rodziców po ich rozstaniu. Przepis na wygląd? Figura nastoletniej Julii, reszta po ojcu.
Wychowywana przy istotnym materialnym wsparciu dziadków. Jedyna i najukochańsza wnuczka, z wszystkimi tego konsekwencjami. Przyzwyczajona przez dziadków, że dziecku się nie odmawia. Opuszcza dom i idzie na studia, nie zdając sobie sprawy, że mimo, iż matka była dość stanowcza i do tego trzymała ja trochę pod kloszem, to dzięki temu mogła uniknąć wielu życiowych błędów. Zdaniem usamodzielniającej się po liceum Oli, jej mama miała nieco za duży wpływ na jej życiowe decyzje. Obserwacje kolegów i koleżanek ze studiów, obracanie się w nowym środowisku zmienia jej podejście. Coraz bardziej pragnie wyrwać się spod zaborczej jej zdaniem, matczynej opieki. Do płci brzydkiej ma jednak nadal takie podejście jak własna matka. Nigdy nie ma dobrego momentu na zaangażowanie w jakiś poważny związek. Najpierw nauka i obowiązki. Najpierw zdobycie zawodu i praca.
Waldemar Wilczyński – rodzony brat Bolka. Starszy o ładnych kilka lat. Brak nadzoru zapracowanych rodziców sprawia, że wpada w mniej odpowiedzialne środowisko. Ledwo zdaje na prawo jazdy, doprowadza do wypadku, w którym giną rodzice. Wcześniej spożywa dwa piwa.
Trafia do poprawczaka, a potem do aresztu Traci kontakt z bratem. Po kilku latach pojawia się wśród członków bandy Wiewiórskiego. Znów znika, a potem, tym razem po dwudziestu kilku latach pojawia się znikąd i znienacka, ale staje się opoką, na której inni muszą zacząć polegać.
Rodzice Julii, dziadkowie Oli – Marian i Barbara – babcia Basia to temat na osobną książkę. Albo poradnik pod tytułem „Jak zepsuć życie swojemu jedynemu dziecku” albo „Jak zepsuć i rozpieścić wnuka”. Najlepszy przykład na to, że nie wolno narzucać dzieciom całkowicie swojej woli, imaginując sobie, że jego świat i jego życie może i musi być lepsze od naszego własnego. Najlepszy przykład najgorszego zarządzania własną rodziną. Brak sprzeciwu dziadka Mariana zawsze tylko utwierdzał babcię Basię w przekonaniu, że obrała jedynie słuszną drogę, aby doprowadzić do rozpadu więzi rodzinnych.
Wujek Zygmunt i ciocia Alinka – w ich domu na ulicy Granicznej zamieszkuje Julia z córką. Wujek Zygmunt po śmierci żony, podupada na zdrowiu i wymaga niemal stałej opieki, stając się nijako przyczyną powrotu Julii do Bolesławca.
Rodzice Bolesława i Waldka – niewiele o nich wiemy. Mieszkali w Iwinach, a zginęli w wypadku samochodowym spowodowanym przez Waldka, kiedy Bolek jeszcze był dzieckiem.
Stefan Rybka – emerytowany nauczyciel fizyki. Jak wszyscy dawni nauczyciele w ogólniaku, nazywany przez byłych uczniów „profesorem”. W zasadzie odgrywa jedną z najważniejszych ról w tej historii. Dzięki jego czujności, Bolesław nie wykrwawia się na śmierć w swoim garażu. Pan profesor staje się powiernikiem tajemnic Bolka, potem Julii, a potem powiernikiem szmaragdu, leczy tylko do momentu wyjazdu na wrocławską Politechnikę.
Pasjonat historii, niesamowity gawędziarz. W pewnym stopniu spiritus movens historii przy Waldschloss. Zarażał swoich uczniów ciekawością lokalnej historii. Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku wśród nich znaleźli się właśnie Antonina, czyli Julia oraz Bolesław.
Małgosia vel „Mika” – zabawna koleżanka Julii i Bolka z liceum, obecnie tworzy szklane ozdoby w hucie szkła. Dawniej miłośniczka prozy Chmielewskiej. Obecnie aktywnie prowadzi poszukiwania tego jednego jedynego księcia na koniu, nie zdając sobie sprawy, że dziesięciolecia mijają jak z bicza strzelił. Jak dotąd odniosła dwie trzecie sukcesu, bo podobno jest po dwóch rozwodach, ale jak twierdzi – do trzech razy sztuka. I nadal szuka. Najlepiej kogoś o aparycji i głosie George’a Clooneya.
Czarek Bednarek – przedsiębiorczy kolega Bolka z wojska, a Julii z pierwszego roku medycyny. Ani tu, ani tu ni potrafił się jednak odnaleźć. Ze studiów go wylali, a czas spędzony w wojsku wykorzystał do zrobienia dużych pieniędzy. Prawdopodobnie chciał połączyć jedno i drugie, gdyż na druczkach swoich rodziców lekarzy wypisywał lewe recepty na pigułki, które dawały komuś szczęście, a jemu zarobek.
Redakcja wbolcu.net
Gerard Skrętkowski – człowiek legenda. Guru dziennikarstwa. Nie cofa się przed niczym. Bez względu na konsekwencje artykuł musi pójść. Umie rozmawiać ze wszystkimi o wszystkim. Być może nawet wszystkich zna. Ale podobno nie wszyscy jeszcze znają jego. Ale to ma się wkrótce zmienić.
Żaklina Sadza – postać zwracająca uwagę nie tylko żółtą, trawiastą fryzurą. Już przy pierwszym spotkaniu na jej spore atuty stara się nie zwrócić uwagi aspirant Hieronim Świgoń. Dochodzi do obopólnego wzrostu zainteresowania. Ambicja chce u niej iść w parze z tempem rozwoju zawodowego. Umie naprawiać okulary, przez co inni mogą widzieć więcej i lepiej. Chociaż przy niej nie trzeba się akurat wysilać. Umiejętność dyskretnego śledzenia nie jest jej najmocniejszą stroną, tak jak i unikanie wpadania w tarapaty.
Kuba (omyłkowo w części 67 przemianowany na Kamila, czego żaden z czytelników nie zauważył, podobnie jak autor zresztą) – równie młody, co Żaklina, adept dziennikarstwa. Równie dziwne nosi uczesanie. Stara się jak może imponować redaktorowi Skrętkowskiemu, licząc zapewne, że kiedyś uczeń przerośnie mistrza.
Wrocławska Politechnika
Profesor Piotr Kasperczyk – kierownik katedry Optyki i Fotoniki Politechniki Wrocławskiej , świadek interesującej rozmowy dawnych kolegów ze studiów i rozszyfrowania przeznaczenia szmaragdowego sześcianu.
Profesor Kazimierz Dulewski – były szef tej samej katedry, dobry kolega profesora Rybki ze studiów; kiedy Stefan Rybka poświęca się pracy pedagogicznej u podstaw na prowincji, ten robi karierę naukową, stając się uznanym autorytetem w świecie naukowym. Dzięki jego koneksjom dochodzi do wizyty pana Rybki i Julii w gabinecie profesora Kasperczyka.
Doktor Szarak – podczas wzmiankowanego spotkania wskazuje możliwe przeznaczenie tajemniczego szmaragdu, opisując jego cechę zwaną pleochroizmem.
Archiwum jednostki wojskowej
Adam vel „Alan” Mleczko – ulubiony i najprzystojniejszy szef ze wszystkich bolesławieckich archiwów wojskowych. Ma szczęście w grach losowych oraz niespełnione powodzenie u kobiet. Przez to jest potwierdzeniem porzekadła „Kto ma szczęście w kartach, ten nie ma szczęścia w miłości”. Być może brak stałego związku tłumaczy jego denerwująca cecha, że przy kobietach nie do końca bywa sobą. Nie daje mu spokoju napotkana przypadkiem Ola Wilczyńska, z początku posądzana o to, że jest siostrą braci Wilczyńskich. Znajduje się w nieciekawej sytuacji odnośnie Oli, bo Bolek jest jego dobrym kolegą, ale Waldek oskarża go o kolaborację z obcym wywiadem.
Sylwia Bartecka – drapieżnik w alkowie i dama na salonach. Salonach gier, oczywiście. Pieniądz jej się nie trzyma, bo od razu wpada do wrzutni u jednorękiego bandyty. Ponieważ bardzo lubi wydawać pieniądze, musi szukać źródeł ich pochodzenia. U boku nudnego męża brakuje jej pewnej dozy ekscytacji i szaleństwa, dlatego w pewnym momencie idzie na całość z dwurękim bandytą, podającym się za międzynarodowego szpiega, dorównującego umiejętnościami samemu agentowi 007.
Aldona Płoska – kobieta w wieku przedemerytalnym. Wobec swojego szefa Adama Mleczki zachowuje się trochę jak jego mama. Mają wspólną pasję – czworonogi.
Organa ścigania
Prokurator Zbigniew Pietrzak – niedościgniony rozwiązywacz zagadek kryminalnych. Człowiek stanowczy i konsekwentny. Zręczny manipulator i arcymistrz dedukcji. Niestety, zbyt nieostrożny i za powolny w sięganiu po broń.
Aspirant Hieronim Świgoń – młody policjant śledczy. Przyszłość polskiego wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania. Słaby wzrok nie uniemożliwia mu prowadzenia wszelakich pojazdów, wliczając ścigacze.
Podkomisarz Kamiński – spokojny, stateczny, precyzyjny, dociekliwy… Posiada także wiele innych cech, które czynią go skutecznym w łapaniu przestępców. As wydziału dochodzeniowo-śledczego. Nieznany z imienia.
Agent Antoni Moczydło – można byłoby powiedzieć, że właściwy człowiek na właściwymi miejscu, gdyby nie było akurat zupełne przeciwnie. Ofiara dziurawego i kulawego systemu rekrutacji do służb wywiadowczych. Choć dzięki temu prawdopodobnie ocalało wielu niewinnych ludzi. Pochodzi z Wólki Przypkkwskiej. Niby błaha informacja, ale w jego przypadku wiele tłumaczy.
Technik – znawca urządzeń podsłuchowych, ekspert w zabezpieczaniu śladów. Nieznany ani z imienia, ani z nazwiska, choć z powodu swoich zasług z pewnością zasługuje na więcej uwagi.
Funkcjonariusze policji, w tym
Grzegorz i Jarek – pierwszy patrol przybyły do garażu Bolka, który musi udzielać pierwszej pomocy nie tylko ofierze postrzału, ale i kilkorgu omdleńcom
Posterunkowy Tymoteusz Klich – pilnuje domu Julii i wujka Zygmunta
Straż Pożarna
Paweł – strażak w dyspozytorni PSK. Potencjalne źródło przecieków do prasy.
Kamil – strażak użyczający Julii kamizelkę podczas zabezpieczania akcji ratowniczej na ulicy 1 Maja. Uprzedzając pytanie – nie, pożaru tam nie było.
Szpital i pogotowie
Siostra Żaneta – korpulentna pielęgniarka na OIOM-ie. Podczas trzech dni, które Julia praktycznie spędza non-stop w szpitalu, staje się powiernikiem historii jej niespełnionego związku z Bolkiem. Uważny obserwator relacji międzyludzkich, trafny komentator. Z pewnością miłośniczka wenezuelskich i tureckich tasiemców o miłości. Ciepła, słuchająca osoba, której od razu chcesz wyznać wszystkie trapiące cię problemy. A ona z pewnością udzieli ci skutecznej porady.
Doktor Kumar Butani – pochodzący z Indii lekarz o charakterystycznym akcencie. Opiekun stażu świeżo upieczonej lekarki – Aleksandry Wilczyńskiej.
Rafał, Marek – członkowie zespołu karetki przybyłej po strzelaninie na 1 Maja. Rafał często spotyka Julię w akcjach ratowniczych. Jako kawaler, próbuje „palić zelówki” do Julii, bez powodzenia.
Inny personel, na przykład pomocna siostra Irena z wielką strzykawką i równie wielką igłą.
Po drugiej stronie jasnej strony
Dymitr Jacenko – główny bohater negatywny. Były żołnierz sił specjalnych armii radzieckiej. Prawdziwe imię Daniło. Prawdziwe nazwisko nieznane. Pochodzi z przypominających Bieszczady terenów Huculszczyzny. Osoba równie tajemnicza, co niebezpieczna. Poziom inteligencji tak wysoki, jak niski poziom skrupułów. Ekspert we wszystkim, w tym w obsłudze broni i elektronicznych gadżetów, których posiada całe torby. Przemieszcza się w długim, ciemnym płaszczu i w samochodach marki audi. W płaszczu ukrywa wszystko, co mu jest potrzebne albo może mu się ewentualnie przydać, kiedy wszystko inne zawiedzie. Wykazuje pewien magnetyzm dla znudzonych kobiet. Równie droga rączka, co złota. Najlepiej sprawdzał się dotąd w sprawach trudnych i na polu mokrej roboty. Dotąd nieuchwytny, ale to się może wkrótce zmienić, dlatego myśli już o zasłużonej emeryturze na Zanzibarze.
Albert – elegancko ubrany, wygadany współczesny gangster. Na usługach „Szefa”. Pośredniczy w załatwianiu spraw między nim, a Dymitrem. Kto wie, być może nawet najdłuższa ręka „Szefa”, która potrafi wszędzie dosięgnąć.
Ochroniarze Alberta – zwykli ochroniarze. Zapewne oddaliby życie za Alberta, płacącego im w dolarach. A za garść dolarów więcej mogliby go zapewne sprzedać.
„Szef” – postać dość tajemnicza. I niech tak pozostanie. Miensze znajesz, dalsze budiesz.
Sergiusz – barwna postać, lokalny biznesmen, handlarz używanymi samochodami. Źródło płatnych, aktualnych informacji i wcześniejszych kłopotów ze zdrowiem redaktora Skrętkowskiego. Zna „Szefa”, Antona i wszystkich, których trzeba znać, aby utrzymać się na powierzchni. Jego zaś znają ci, którzy powinni go znać. Ale zbyt długo się tą znajomością prawdopodobnie nie nacieszą, gdyż Sergiusza toczy śmiertelna choroba.
Gang Wiewiórskiego
Wiewiórski, pseudonim „Taśma” – słynny włamywacz. Ma na koncie kilka ofiar, w tym także wśród funkcjonariuszy MO. Wielokrotnie łapany i zamykany w więzieniach. Tyle samo razy z nich uciekał. Ulubionym celem jego „wycieczek” i głównym źródłem utrzymania były PEWEX-y, w czasach komuny – źródło zaopatrzenia w towary zza „żelaznej kurtyny”. Kradł głównie polonezy, bo jako miłośnik polskiej motoryzacji, miał do nich sentyment.
Gienek – bystry i wygadany członek bandy, pochodził z kieleckiego. Zginął podczas wymiany ognia z żołnierzami przy ruinach Waldschloss. Szkoda chłopa. Wierny kompan z niego był. Choć bandyta, to jednak z zasadami.
Maniek – amator cudzej własności i jeszcze większy amator trunków. Kiepski strażnik, który zmęczony opróżnianiem flaszek ze starym winem z dawnych piwnic pod restauracją Waldschloss zasypia, zamiast czujnie pełnić wartę. Ma problemy z wymową, nie do końca wynikające z wysokiej liczby zaaplikowanych sobie promili. Być może stracił parę zębów podczas jakieś kulturalnej wymiany argumentów, a być może w jego rodzinnej miejscowości był problem z dostępem do logopedy.
Młody Waldek Wilczyński – jego misją była pomoc w rozpracowaniu gangu poprzez wniknięcie w jego szeregi. Jego nagrodą za wykonanie tego zadania miała być kasacja ciążącego na nim wyroku. Swoją pracę wykonał tak dobrze, że po rozbiciu gangu zaproponowano mu pracę z drugiej strony, w organach ścigania. Waldemar Wilczyński skorzystał z tej okazji i tak rozpoczęła się jego kariera w służbach specjalnych, a potem wywiadowczych.
Inni
Myśliwy z dubeltówką – prowadząc badania nad wydrami, przypadkiem trafia młodego Bolka w szyję, kiedy dwoje licealistów szuka przygód.
Starszy szeregowy Michał – ten żołnierz, który strzelał do Julii. I trafił. Najpewniej przez to właśnie przyczynił się do rozpadu związku Julii z Bolkiem, jeżeli już tak porządnie przeanalizujemy związki przyczynowo-skutkowe.
Radosław Samborski – były konduktor ze Środy Śląskiej, były właściciel pierwszego audi Jacenki.
Zofia i Wiesław Słowikowie – sąsiedzi wujka Zygmunta i Juli. Dzięki ich szybkiej interwencji, pomoc medyczna szybko dociera do Julii i wujka Zygmunta po napadzie w ich domu.
Patryk i Mateusz – umięśnieni amatorzy wrażeń kierujący się kodeksem rycerskim, lecz nie zdający sobie sprawy, że masa to nie wszystko. Na Dymitra nie wystarczy.
Ekipa telewizji, Artur Bryłka i Tomek – przygotowują wóz transmisyjny, a przy okazji pościgu Hieronima za Dymitrem wiozącym zakładniczki, tracą drogocenną kamerę.
Młodzież na skuterze – korzystają z ładnej pogody i schronienia oferowanego przez kępy krzewów nad zbiornikiem w Krępnicy. Natykając się na Dymitra w zniszczonym audi, chwilę potem testują wodoodporność skutera.
Trzech obleśnych, podchmielonych napastników w Mielnie – nic o nich nie wiadomo, prócz tego, że po spotkaniu z Olą potrzebowali pilnej pomocy medycznej lub worka na zwłoki.
Trener Łukasz – trener sztuk walki w głogowskiej szkole samoobrony, dzięki któremu Ola zyskała umiejętności radzenia sobie w warunkach stresu, a wymienionych wyżej trzech osobników w Mielnie straciło świadomość, zdrowie i części twarzy.
Tadziu – dozorca ośrodka w Mielnie. Niewiele więcej o nim wiadomo. Zupełnie jakby nie podpisał oświadczenia o RODO. A może nie zapłacono mu stawki dla statysty.
Doktor Mikołaj Kosowski – weterynarz, który podjął się opieki nad należącą do Adama Mleczki Korą, suczką bokserką, spodziewającą się szczeniąt. Prawdziwy fachowiec od leczenia zwierząt.
Romek i Boguś – słynni w okolicy książęta recyklingu. Ważne postaci w kontekście uwolnienia jednej z porwanych przez Dymitra dziewczyn. Ciężko doświadczeni przez życie, skazani przez społeczeństwo na nieotrzymanie drugiej szansy i na lecące w ich kierunku inwektywy.
----------------------------------------------------
Może kogoś pominąłem? Może o kimś za mało napisałem?
Przy okazji przeglądu powieści znalazłem istotny błąd, o którym wspomniałem.
Pozdrawiam serdecznie,
M.