Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Siedemdziesiąta dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy Żaklinie uda się uwolnić i uciec? Zapraszamy do lektury:
Żaklina miała wrażenie, że wszystkie jej zęby są luźne, jak klawisze w nadgryzionym zębem czasu, rozpadającym się, zakurzonym pianinie, odnalezionym przez ciekawską ekipę Urbexu na strychu zrujnowanego pałacu jakiegoś wymarłego rodu von Silbersteinów. Facet znał się na rzeczy. Niby nie bił mocno, ale przy każdym uderzeniu jego twarde kostki celnie trafiały we wrażliwe części twarzy, dochodząc przez miękką skórę i mięśnie aż do kości. Gdyby poświęcił się karierze stomatologa, z pewnością ekstrakcje gołą ręką byłyby jego specjalnością. I to bez znieczulenia.
Dość brutalnie potraktowana przy wyjęciu z bagażnika audi, który przedwcześnie uznała za bezpieczną kryjówkę, Żaklina, była następnie przez kilka minut obijana regularnie przez swojego porywacza, jakby była chińskim gongiem, którego brzmienie stało się uwielbianym przez gangsterską parę dźwiękiem. Wyglądało jednak na to, że tego wieczora bandyta i jego ruda cizia nie mają zamiaru trwale korygować Żaklinie zgryzu, bo gdyby tylko chcieli, uwinęliby się z tym w trzy minuty. Mimo to, każdy cios fachowo zaciśniętej męskiej pięści powodował u niej taki ból, że już po drugim razie miała ochotę wrzeszczeć i przerwać ten horror za wszelką cenę.
Ale ona, zacięta w sobie i lojalna Żaklina, ani nie darła się wniebogłosy ani nie pisnęła choćby jednego słowa na temat tajemniczego zniknięcia Oli. A wyłącznie o to była cały czas indagowana. Mężczyznę z blizną i zapatrzoną w niego, jak nastolatka w smartfona na przejściu dla pieszych, około trzydziestoletnią seksbombę o ciemnopłowych włosach, ciekawiło ogromnie, w jaki sposób uwolniła się i zniknęła jej towarzyszka z improwizowanej celi. Żaklina nie wiedziała, czy dobrze robi nic nie mówiąc. Może gdyby zdradziła, kto to zajrzał do hangaru nie tak dawno temu i zabrał Olę, to pozwoliliby jej przeżyć i wrócić do domu, do rodziny? Z drugiej strony, może jeśli nic nie powie, to również dadzą jej spokój? Z trzeciej strony, czy będzie im do czegokolwiek potrzebna, jeżeli nie uda im się niczego z niej wyciągnąć? Z czwartej - jeżeli się wygada, to przecież stanie się zbędnym balastem i też nie będzie sensu jej więcej przetrzymywać? A tacy jak ten gość zwykle dbają o to, żeby świadkowie znikali bez śladu, na przykład w dołach z wapnem…
Mimo, że przy niej nie zwracali się do siebie po imieniu, Żaklina w swojej głowie wymyśliła dla nich pseudonimy: Bonnie i Clyde. Pasowały idealnie. I nawet ta babka, choć dużo bardziej kształtna od aktorki z ponad półwiecznego filmu, była odrobinę podobna do Faye Dunaway. Tylko Clyde jakoś nie do końca wstrzelił się w urodę Warrena Beatty’ego, choć wzrostu mu Bozia nie poskąpiła. Bonnie widać, że była zielona i jakby trochę znalazła się tu z przypadku, bo działała raczej chaotycznie. Próbowała co chwilę żarliwie włączać się do przesłuchania, choć Clyde nie pozwolił jej ani razu sprzedać fangi swojej przesłuchiwanej. A Bonnie słuchała się go jak swojego władcy i pana, więc tylko stała tuż przy nim, łapczywym wzrokiem obserwując każdy jego ruch. Z niekłamaną i nieokiełznaną żądzą w oczach studiowała zarówno prędkość, jak i trajektorię męskiej pięści oraz każdorazowe miejsce jej lądowania. Miało się wrażenie, że z dużą chęcią i jeszcze większą przyjemnością zajęłaby jego miejsce i dokończyłaby katowskiego dzieła z sadystyczną wręcz werwą.
Ciemnorudej heterze nie dane było zadać Żaklinie razów, ale cały czas wykonywała grożące gesty i formułowała głośno swoje groźby. A Clyde’a najwyraźniej to bawiło. Musiał coś do niej czuć, zdaje się, ponieważ gdy na nią spoglądał, na jego twarzy odmalowywały się wyrazy pożądania i rozmarzenia na przemian. Wydawało się przez to, że to co robi, robi wyłącznie dla jej uciechy, jakby wyjaśniał córce podstawy sadyzmu i demonstrował, jak należy bawić się zabawką z zestawu Mały Oprawca. Żaklina już rozumiała, jak się musi czuć laleczka voodoo, raz po raz nakłuwana igłą. Jak to dobrze, że ta dwójka nie miała w zanadrzu, ani w kieszeniach żadnych ostrych przedmiotów.
Porywacz tak ogólnie, to wyglądał na pełnego profesjonała w swoim fachu. W niejednej menażce musiał wiosłować i z niejednym osiłkiem musiał mieć w życiu na pieńku. Wskazywały na to nie tylko jego diabelsko precyzyjne uderzenia, ale także wywołująca skurcze serca i żołądka mimika, kiedy wyprowadzał swoje bezwzględne ciosy. Kamienna, nic nie wyrażająca, momentami przerażająco zimna maska. Jak żywy trup.
Zombiak Clyde miał nie tylko bogate doświadczenie w damskim boksie, ale miał także niesamowite gadane. Starał się nawet momentami być zabawny i sztucznie szarmancki, zapewne chcąc umilić swojej ofierze przekraczanie granic wytrzymałości, a być może nawet i podróż w ostatnią, promiennie świetlistą drogę do niebios. Jego teksty o gratisowym makijażu, jaki ma zamiar Żaklinie sprezentować, o darmowym zabiegu zastępującym wstrzykiwanie botoksu w usta, czy o uwydatniającej korekcie konturów nosa i kości policzkowych, miały ewidentnie konotacje do nomenklatury medycyny estetycznej. Prawdopodobnie chciał tym jedynie rozbawić swoją kochanicę, bo ta faktycznie reagowała szczerym i perlistym śmiechem na jego prymitywne, choć inteligentnie dobierane porównania i metafory.
Żaklina postanowiła nie okazywać grama strachu. Nie chciała dawać im obojgu tej satysfakcji. Od początku grała niemowę, a po pewnym czasie znoszenia bólu i poniżania przybrała także pozę obojętności, aż w końcu zaczęła udawać przejście w stan beznadziei i katatonii. Liczyła na to, że ten bydlak i oprawca szybko zrezygnuje z bezowocnego przesłuchania. I miała rację. Koleś chyba tak naprawdę musiał myśleć zupełnie o czymś innym niż o jak najlepszym zaprezentowaniu swoich umiejętności wyciągania informacji. Dość szybko do Clyde’a musiało dotrzeć, że efekt jego zwyrodnialczych metod będzie raczej mierny i szkoda jego kolejnych starań i wysiłku.
Zamiast cierpliwie kontynuować swoje pasjonujące zajęcie, bandyta w pewnej chwili zdecydował, że odłożą tę sprawę na później. Wydał Bonnie jasne i krótkie polecenia, a potem przewrócili swoją ofiarę na ziemię, chwycili pod ramiona i za skrępowane kostki, po czym ponieśli jak truchło wielkiego upolowanego zwierza. Żaklina nie wiedziała, co zamierzają, dopóki po przejściu z nią kilkudziesięciu metrów nie położyli jej ponownie i nie zobaczyła, jak facet otwiera suwane drzwi jakiegoś ciemnego busa, zaparkowanego przed wejściem do hangaru. Dobra nasza, pomyślała w duchu. Czyli, gdzieś ją zamierzali wywieźć, a to by oznaczało, że aktualnie nie mieli zamiaru załatwić jej na miejscu i „na sicher”.
Gdzieś w międzyczasie nastał już późny wieczór i Żaklina ze swej leżącej pozycji w wysokiej trawie nie mogła dostrzec niczego szczególnego dokoła nich. Nie mogła więc zorientować się, gdzie się znajdują, ani czy gdzieś w najbliższej okolicy mogą przebywać jacyś ludzie. Póki co, nie było więc sensu się drzeć, a co za tym idzie, zwiększyć swojej szansy na przeżycie, czy choćby i na zwykły ratunek.
Dopiero, kiedy wsunęli ją na miękkie, wygodne fotele w drugim rzędzie siedzeń luksusowo wykończonego wewnątrz busa, Żaklina poczuła efekty kilkunastokrotnych trafień w twarz. Oprócz zębów, bolały ją chyba wszystkie mięśnie i kości twarzoczaszki. Jak ten drań to zrobił? Miała nadzieję, że przynajmniej nic jej nie złamał i nie skończy się to interwencją chirurgiczną, dziesiątkami szwów i zmianą rysów twarzy. W sumie to przyzwyczaiła się już do swojej twarzy, której niestety tylko mniejsza połowa dotąd poznanych facetów uznawała za główną przyczynę zainteresowania jej osobą. Ta druga, przeważająca część męskiego gatunku, uważała jej twarz za dodatek do innych, bardziej atrakcyjnych dla nich części ciała.
Po zatrzaśnięciu drzwi gangsterska para dość długo nie wsiadała do samochodu. Żaklina uniosła lekko głowę i zobaczyła, jak Bonnie i Clyde znikają wewnątrz dawnej wojskowej konstrukcji. Postanowiła nie poświęcać już więcej czasu na zamartwianie się i zamiast tego zaczęła się zastanawiać, czy istnieje jakakolwiek szansa na samouwolnienie. Mimo, że ciemność zalewała wszystko dość szybko, zdążyła jeszcze zobaczyć przez szyby zarysy dawnego hangaru, puste, rozległe przestrzenie naprzeciw niszczejącej budowli, w oddali jakąś poświatę wokół wysokiego stacza z charakterystycznym logo fastfoodowej sieci, trochę drzew, jakąś drogę wzdłuż tych drzew i… nadjeżdżający samochód. W ocenie Żakliny miał na tyle intensywnie żółty kolor, że sam wydawał się świecić, mimo zgaszonych reflektorów.
Auto jechało podejrzanie powoli i Żaklina już miała ochotę zacząć krzyczeć, ale na oko ze sto metrów od niewielkiego placyku zlokalizowanego przed pagórkiem maskującym położenie hangaru kierowca postanowił zjechać z drogi i wjechał w kępę gęstych krzewów. Mimo rzucającego się w oczy koloru skrył się tak dobrze, że właściwie stał się niewidoczny. Tak niewidoczny, że zajęci Clyde i Bonnie go nie zauważyli.
Po kilkudziesięciu sekundach oczekiwania, kiedy w nieodległych krzakach nic się nie wydarzyło, Żaklina zrezygnowała z dalszej obserwacji tamtego miejsca. Cholera, żaden to ratunek, pomyślała. Pewnie to jakaś napalona parka zajechała sobie na szybki numerek. Jak skończą, to zwyczajnie odjadą, przecież spać tu raczej nie będą...
Żaklina nie chciała dłużej zaprzątać sobie głowy czyjąś dyskretnie skrywaną przed osobami postronnymi aktywnością seksualną. Zmieniła pozycję i teraz mogła już opuścić nogi na podłogę busa. Z rękami skrępowanymi za plecami rozejrzała się po wnętrzu. Wychyliła się do przodu, zaglądając na puste miejsca kierowcy i pasażera. Nic ciekawego ani przydatnego. Na fotelach w jej rzędzie również nie zauważyła niczego interesującego. Ale kiedy okręciła się i zerknęła na ostatni rząd siedzeń, ożywiła się, a serce zabiło nieco mocniej. Leżała tam jakaś torba. Czyżby to była torba jej ostatniej szansy?
Usiadła bokiem, po czym uklękła i jednym sprawnym ruchem przerzuciła biodra na drugą stroną. Po chwili klęczała już na fotelach, za którymi znajdowała się niezbyt duża przestrzeń ładunkowa. W samochodzie nie paliło się żadne oświetlenie, więc Żaklina nie mogła dostrzec żadnych szczegółów. Nie mogła liczyć na światło księżyca, bo wiedziała, że akurat wszedł on w kilkudniową fazę nowiu. Po wschodniej stronie, tuż nad horyzontem pojawił się co prawda wąski paseczek w kształcie odwróconej litery C, ale raczej nie można na niego było liczyć w kwestii rozjaśnienia późnowieczornej, dramatycznej jakby nie oceniać, scenerii.
O ile wzrok jej nie mylił, torba była otwarta. Nachyliła się nad nią, jakby był to jakiś bukłak z wodą, a ona miała się napić prosto z niego. Rozchyliła krawędzie i wyczuła nosem zimne, metalowe elementy. Za nic jednak nie mogła zgadnąć, co to jest. Uniosła się z powrotem, obróciła i z niewielkim trudem usiadła na pupie tak, aby móc przechylić się na plecy i używając samych palców wymacać cokolwiek w tej torbie, co być może przyda się jej do uwolnienia rąk i nóg. Liczyła na nożyczki, może jakiś scyzoryk, nóż do kosiarki, żyletki Polsilver… Cokolwiek ostrego. A choćby i tępego, ważne żeby choć trochę cięło.
Nadgarstki bolały ją od wpijającej się w skórę twardej, plastikowej, a mocnej jak cholera, opaski zaciskowej. Mimo niewygody i bólu, jej palce usilnie pracowały i rozgarniały gładkie i zimne, metalowe przedmioty o różnych rozmiarach. Wyjęła jeden z nich i teraz macała go wszystkimi palcami próbując odgadnąć jego nazwę i przeznaczenie. W sumie fajna by to była zabawa, ale na jakiejś imprezie i do tego w rozrywkowym towarzystwie. Zamknęła oczy, choć było to akurat zbędne, ale zawsze tak jej się lepiej uruchamiało wyobraźnię. No, nie! Przecież to pistolet, do jasnej cholery! Lufa, kolba, osłona spustu i spust. Jak się tu naciśnie, powinien wystrzelić. Klik! Cyngiel przesunął się i przeskoczył zwalniając iglicę, ale broń nie wypaliła. Jezu, co ja durna robię?! - obsztorcowała się w myślach Żaklina. Przecież jak wystrzelę, to Bonnie i Clyde wrócą tu na pewno i jak nic mnie rozwalą za grzebanie w cudzej własności!
Dlaczego nie wystrzelił? – Żaklina przez kilka sekund szukała rozwiązania, usiłując przypomnieć sobie podobne sceny z filmów i wizytę na strzelnicy, bodajże w trzeciej klasie ogólniaka. Były tylko dwie możliwości. Albo broń była nie naładowana, albo zabezpieczona. Ale Żaklina nie znała się na tym i nie umiała zdiagnozować ani jednej, ani drugiej przyczyny nieprzydatności odnalezionej spluwy. Poza tym, nawet gdyby broń nadawała się do obrony, to jak miałaby celnie strzelać, trzymając ją za plecami i to skrępowanymi w nadgarstkach rękami? Odłożyła pistolet na siedzenie i podejmując kolejne ekwilibrystyczne wysiłki ponownie włożyła palce do podejrzanej torby, będącej jak podejrzewała arsenałem tego zbira, albo jego wspólniczki.
Nie potrafiła policzyć na ile rękojeści, czy luf w międzyczasie trafiła, ale jej uwagę przykuł jakiś inny przedmiot, przypominający jakby wąskie etui. Okulary? Może takie szpiegowskie z kamerą? Może takie strzelające, a może specjalistyczne z wyciąganą linką stalową? A nie, takie linki to w zegarkach zwykle mieli agenci. Oj, chyba za dużo Bonda się naoglądałam, pomyślała Żaklina, ale mimo to wyjęła dziwny obiekt. Obmacała go z każdej strony i stwierdziwszy, że to faktycznie może być zamykane etui, ostrożnie chwyciła palcami wzdłuż wąskiej długiej krawędzi i pociągnęła.
Obie połowy niewielkiego pojemnika rozchyliły się i Żaklina jednym palcem próbowała wymacać jego zawartość. Coś długiego, metalowego i okrągłego. Pióro do pisania? Wkrętak precyzyjny? Nie… To nie to. Na końcu jest przytwierdzone coś płaskiego, także metalowego i… ajajaj, ostrego! Żaklina syknęła, kiedy palec wskazujący przejechał po ostrzu ostrym jak… skalpel? Skąd w tej torbie skalpel? Może w wolnych chwilach pan Clyde zajmował się modelarstwem? A może jest zwyczajnym kleptomanem i ukradł go ze szpitala, kiedy porywał Olkę? A może od czasu do czasu potrzebował go, aby pozbawić kogoś życia…? Żaklina wzdrygnęła się, wyobrażając sobie czyjąś śmierć przez wykrwawienie po użyciu tego skalpela… Jak to dobrze, że zbirowi nie przyszło do głowy przesłuchiwać jej w bardziej krwisty sposób. Była pewna, że gdyby zobaczyła takie ostrze tuż przed swoim nosem, mogłaby nie być już taka harda i małomówna.
Krew sączyła się z rany na prawym palcu wskazującym, kiedy Żaklina wyłuskała precyzyjne narzędzie chirurgiczne z niewielkiego etui. Delikatnie ujęła uchwyt tuż poniżej ostrza i krótkimi, powolnymi ruchami naprowadziła je na plastikową opaskę. Kilkanaście razy przesuwała ostrą krawędź nożyka w tę i z powrotem, aż wreszcie więzy puściły. Teraz usiadła już normalnie na pośladkach i kilka razy próbowała zginać i prostować plecy, co przyniosło jej odczuwalną ulgę. Trzymała skalpel w lewej ręce, a krwawiący palec prawej dłoni włożyła do ust, zlizując krew i pozostawiając tym samym w ranie odrobinę śliny. W czystym, pachnącym jeszcze nowością wnętrzu busa nie mogła raczej liczyć na pajęczyny czy miękisz chleba i możliwość zrobienia naturalnego opatrunku. Teraz nogi. Ciach, ciach. Z opaską na kostkach poszło dużo szybciej. Wolność… na razie dla rąk i nóg. Dobre i to. Włożyła skalpel z powrotem do pudełka i odruchowo wcisnęła je do tylnej kieszeni spodni.
Przez chwilę próbowała jeszcze rozmasować bolące nadgarstki i kostki. To jeszcze nie koniec, pomyślała. Przecież tam na zewnątrz wciąż gdzieś są bezwzględni Bonnie i Clyde. I jeżeli, podobnie jak nieznajome ludziki z ukrytego w krzakach żółtego samochodu, nie oddają się aktualnie jakimś uciechom cielesnym w czeluściach hangaru, to za chwilę zjawią się tu ponownie.
Żaklina nie potrafiła jednak posługiwać się bronią, zwłaszcza taką, która po naciśnięciu spustu nie strzela. W vanie było już za ciemno, żeby na szybko przejrzeć pozostałą zawartość torby dwojga gangsterów w poszukiwaniu innej, najlepiej takiej plującej ogniem pukawki. Doszła do wniosku, że chyba lepiej będzie już więcej nie kombinować i się przypadkiem nie postrzelić. Już widziała nagłówek w gazetach i swoje nekrologi: „Ofiara porwania postrzeliła się na śmierć w aucie porywaczy ich własną bronią”. Ha ha! Darwin by się uśmiał.
No, ale żeby tak siedzieć bezczynnie i czekać być może na własną egzekucję, to nie byłoby do niej podobne. Żaklina Sadza nie będzie czekać potulnie jak owieczka na postrzyżyny. Nagle zauważyła, że z hangaru wyszła jakaś postać i bardzo szybko zniknęła w kępie krzewów rosnącej tuż po prawej stronie dawnego schronu dla radzieckich samolotów. Sądząc po wzroście, była to Bonnie. A więc rozdzielili się i bandyta został w hangarze sam. A więc to jest moja okazja! Może kiedy teraz wyskoczę, to mnie nie zauważą!
- A, na pohybel im! – głośno szepnęła sama do siebie Żaklina i już miała chwycić za klamkę bocznych, suwanych drzwi, kiedy zauważyła w wysokiej trawie porastającej obszerne tereny łąkowe jasną, czerwoną, laserową smugę. A potem w miejscu, gdzie linia rozpoczynała swój bieg pojawiły się w krótkich odstępach czasu dwa białe rozbłyski. To mogło oznaczać tylko jedno - jakiś strzelec z bardzo nowoczesną bronią miał na muszce swój cel lub dwa cele i właśnie oddał ciche strzały. Tylko, kto to strzelał? Bo do kogo, było dla niej jasne. I wielce prawdopodobne, że Bonnie i Clyde właśnie przed sekundą zakończyli swoje podłe, przestępcze żywoty. I bardzo dobrze!
Żaklina na wszelki wypadek schyliła się, bo kto wie, czy snajper nie miał aby za zadanie zrobić tego dnia na swoim karabinie aż trzech nacięć. Kucnęła między siedzeniami obniżając pozycję, ale tylko na tyle, aby móc nadal obserwować otoczenie. Domyślała się, że jeżeli zacznie się jakaś poważniejsza strzelanina, to właśnie ona będzie mieć największe szanse na trafienie zbłąkaną kulą. Z drugiej strony, czy zwykła blacha użyta do wyprodukowania karoserii jest w stanie powstrzymać nadlatujące pociski? A więc jestem w potrzasku, uznała w końcu i na jakiś czas porzuciła myśl o opuszczeniu pojazdu i wystawieniu się na strzał. Postanowiła pozostać w ukryciu i poczekać na rozwój wydarzeń.
Minęła dłuższa chwila, ale nikt żywy nie pojawiał się w zasięgu wzroku. Ani w hangarze, ani przed hangarem, ani na łące. Normalnie chyba to jakiś duch musiał tu przed momentem strzelać, czy co? Żaden uzbrojony człowiek nie wstał z gęstej trawy, nie otrzepał się i nie zameldował przez radio likwidacji celów. Wewnątrz hangaru także panowała cisza i bezruch. No i co teraz? Jeżeli tak zwyczajnie wysiądę z busa, to moja osoba w całej okazałości wypełni wizjer lunety karabinu snajperskiego. Przyzwyczaiłam się do bycia żywą i wolałabym uniknąć jednokierunkowej wycieczki w stronę światła – rozważała swoje możliwości i szanse coraz bardziej zdezorientowana i zrozpaczona Żaklina. A wolność wydawała się już być tak blisko!
Co robić? Hmmm… A co by zrobił jej ulubiony bohater wojenny Rambo, kiedy wróg byłby w przewadze? Wiem! Najpierw odwróciłby od siebie uwagę, a potem wykończył ich jeden po drugim, po kolei i po cichu. Ale, jak to zrobić? Co ja mam do dyspozycji? Czym mogę ich zaskoczyć? - zastanawiała się Żaklina.
- Chyba już całkiem mi na głowę padło! – ofuknęła się na głos i popukała w czoło, kiedy na krótki moment przyszedł jej do głowy szybki striptiz.
Spojrzała na deskę rozdzielczą. Może zatrąbić? Przestraszą się i uciekną gdzie pieprz rośnie? Chyba nie… To nie byłoby po cichu. Poza tym, takie decybele raczej nikogo nie zabiją. Co my tu jeszcze mamy? Klima, jakieś radio, ekranik… trochę fajnych, dizajnerskich guziczków, pokrętełek… no i kierownica, też z guzikami. Jakieś wajchy po prawej i po lewej stronie… Wajcha z lewej… z lewej to są… Aha! Reflektory! Przecież to mogą być oślepiające światła!
Czy światła oślepią kogo trzeba, czy tylko ściągną na Żaklinę niebezpieczeństwo? Czy rudo-blond dziunia przeżyje wycieczkę w krzaki, czy jakiś snajper już ją ściągnął? Jak w tą scenerię wkroczy Ola z Hieronimem?
Pan M. dzielnie pisze i wymyśla, a grupa głównych komentujących nazwała się M.A.F.I.A. od pseudonimów komentujących. Kto to? Zerknijcie w komentarze! Bolecnautka Lola wierszykiem podpowiada, gdzie mógł ukryć się kamień. Czy to możliwe, żeby szmaragd był w kole zapasowym? Dajcie znać, co uważacie! Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów?
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).