Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Osiemdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czy redaktor zostanie zamknięty w radiowozie? Zapraszamy do lektury:
Czy córka Julii i Bolka jest już w busie czy na razie przenieśli tam tylko tę drugą dziewczynę? – zastanawiał się Waldek, lustrując znajdujący się przed nim niezbyt rozległy teren ze swojej aktualnej kryjówki. Kucał właśnie pomiędzy gęstymi krzewami, licząc, że ani jego, ani żółtego volkswagena, nie da się zauważyć spod hangaru. Mimo zapadającego zmroku obserwował i oceniał sytuację na przemian to przez lornetkę, to nieuzbrojonym okiem.
Odpowiedź na zadane pytanie była ważna dla niego z taktycznego punktu widzenia. Największa szansa na uratowanie obu dziewczyn byłaby, gdyby obie znalazły się w jednym miejscu. Choć równie dobrze przy odrobinie pecha mogłyby wówczas obie zginąć, razem i w tym samym momencie, stanowiąc dla potencjalnego strzelca łatwy i zdublowany gabarytowo cel.
Gdyby nie był sam, już dawno zadysponowałby ludzi do okrążenia całego terenu i powolnego, cichego podejścia w kilku podwójnych, ubezpieczających się w swoich polach widzenia obsadach. Element zaskoczenia byłby nieodzowny, jeżeli chciało się realnie zwiększyć szanse na powodzenie zaplanowanej akcji. W tym wypadku jednak nie mógł liczyć ani na operacyjne wsparcie, ani na efekt niespodziewanego ataku z ukrycia i z wielu stron jednocześnie.
O tym, że będzie działać w pojedynkę, zdecydował przecież dużo wcześniej. Gdyby się uparł, mógłby liczyć na przybycie jakiejś wyszkolonej jednostki antyterrorystów jeszcze dziś. A samotny atak tylko z jednego kierunku oznaczał brak możliwości odcięcia przestępcom wszystkich możliwych dróg ucieczki oraz drastycznie zwiększał szanse na wystąpienie nieprzewidzianych komplikacji. A Waldek takich komplikacji nie znosił. Wolał dwadzieścia razy coś planować i analizować, rozpatrując wszelkie możliwe opcje, niż wpaść w jakąś idiotyczną zasadzkę własnej niefrasobliwości bądź czyjejś niekompetencji.
Błyskawiczna likwidacja porywaczy oraz możliwość szybkiej i bezpiecznej ewakuacji oswobodzonych zakładniczek w spektakularnym szturmie na razie odpadała. Ale przydałaby się choćby zwykła lornetka termowizyjna, stwierdził. Szkoda, że nie przewidział tego w chwili pobierania sprzętu w centrali. Trudno, trzeba działać z tym co mam, bo naprawdę nie ma czasu do stracenia. Póki Jacenko myśli, że za chwilę dokona zaplanowanej wymiany dziewczyn na zagubiony kamień, zapewne nie spodziewa się niczyjego ruchu wyprzedzającego.
Waldek miał w jednej z toreb kamizelkę kuloodporną, ale po króciutkim namyśle nie zdecydował się na marnowanie czasu na przebieranie. Przełożywszy uprzednio telefon do tylnej kieszeni spodni, zdjął zamiast tego marynarkę, bo uznał, że może krępować mu ruchy. Poza tym sporo przecież kosztowała. Razem z lornetką wrzucił drogie wierzchnie odzienie na jedno z przednich siedzeń stojącego obok auta. Sięgnął do kabur przytroczonych po obu stronach specjalnych szelek i wyjął z nich dwie błyszczące, naoliwione jak trzeba Włoszki. Ucałował jedną i drugą w ich lufy i prosząc o boską opiekę, w mocno skulonej pozycji ruszył przed siebie.
Postanowił najpierw dobiec do bocznego nasypu. Wydawało mu się, to znaczy miał takie przeczucie, a może po prostu gdzieś to kiedyś miał już okazję zobaczyć, że do hangaru są dwie drogi wejściowe. Przez wielką, suwaną główną bramę, której ten akurat hangar został już pozbawiony oraz przez jakieś boczne wejście dla niegdysiejszych pilotów i innych członków naziemnej obsługi. Przy odrobinie szczęścia być może nie będzie musiał podejmować próby wejścia do środka pierwszą z dróg.
Kontury kolejnej kępy zarośli szybko wyłoniły się z czerniejącego otoczenia. Waldek wszedł między młode drzewka, poprzeplatane niższymi krzewami i poczuł jakiś stęchły zapach. Podszedł jeszcze dwa kroki i tuż przed nim pojawiła się ciemniejsza pionowa szczelina. Podziękował losowi za łut szczęścia i poprosił o jeszcze odrobinę, aby i zawiasy nie okazały się na tyle pordzewiałe, co metalowe skrzydło. Aby przejść przez otwór w drzwiach, musiał je dodatkowo nieco uchylić, co uczynił przy użyciu prawego łokcia. Dźwięk skrzypienia był wyraźny, ale niezbyt głośny. Pisk zgubił się pomiędzy wieczornymi trelami jakiegoś skrzydlatego stworzenia ćwiczącego nieopodal swój repertuar.
Waldek sprawnie wsunął się do środka. Przez chwilę oswajał wzrok z czernią, a nos z dokuczliwą mieszanką fetorów kilkudziesięcioletniej latryny i zawilgotniałych betonowych murów. Wewnątrz czegoś w rodzaju krótkiego korytarza było na pewno o kilka stopni chłodniej niż na zewnątrz. Wykonał kilka kroków przy jednej ze ścian i natrafił na drugie drzwi. Te z kolei powoli popchnął butem. Niezbyt mocno, ale na tyle, aby móc zajrzeć do pomieszczenia, które się za nimi znajdowało. Drzwi na szczęście nie zaskrzypiały. Waldka zaskoczyło to, co zobaczył w powstałej szparze.
Jakaś postać oderwała się od ściany, do której musiała chwilę wcześniej w ciemności stać przylgnięta plecami i przecinając kilka czerwonych świetlnych linii, wyszła, a właściwie wybiegła z pomieszczenia przez nieco jaśniejszy otwór oznaczający istnienie tam kolejnego przejścia. Oceniając geometrię, wielkość i rozstaw pomieszczeń, Waldek stwierdził, że prawdopodobnie ten tajemniczy człowiek wszedł właśnie do ogromnej hali przeznaczonej niegdyś do parkowania samolotu. Był przekonany, że przed chwilą niemal wpadł mu pod lufy ścigany Jacenko. Tylko gdzie jest jego wspólniczka? I co miały oznaczać te laserowe szperacze?
Czyżby ktoś tu na kogoś polował? Prawdopodobnie. Ten ktoś musiał go także wcześniej śledzić i wezwał na miejsce kominiarzy. Tylko kto? Pewnie znów jakaś nieskoordynowana między służbami akcja. I jak tu do cholery pracować, kiedy każda agencja robi co chce?
***
- Jeżeli panienka życzy być słoną… żoną… podziurawionego marynosa… komandosa, to ja się ofiaruję – Bolesław klęczał przed Julią i obcałowywał ją po lewej ręce. Ślinił się przy tym niemiłosiernie i mlaskał, jak knur nurzający się w korycie z półpłynną karmą. Prawdopodobnie doznał jakiegoś ślinotoku i opętania jednocześnie. Przerwał na chwilę amory i pomacał się po kieszeniach spodni. – Gdzie ja spożyłem… włożyłem ten pierścionek z zamętem… diamentem… A nie… z tym… no, ze szmelcadłem…
- Czym? – Julia nie dosłyszała, choć bardzo była ciekawa jakim pierścionkiem Bolek zamierza się jej oświadczyć. Miło by było, gdyby w końcu zdecydował się na ten krok. Lepiej późno niż wcale. Oby się tylko nie rozmyślił i pamiętał o tym także, kiedy dojdzie do siebie.
Spojrzała na swojego odzyskanego faceta. Strasznie komicznie prezentował się w tych przykusych spodniach i przyciasnej bluzie ratownika. Wyglądał niemal jak Hulk w jednej ze środkowych faz transformacji ze zwykłego człowieka w umięśnione zielone monstrum, choć nie przypominał jeszcze wyglądem żadnego potwora z bagien. Na szczęście koloru skóry też dotąd nie zmienił, choć ze zrozumieniem jego mowy można było mieć nieco problemów. Bolesław ponownie odszukał wypuszczoną rękę Julii, ale chwilowo chyba wstrzymał pracę ślinianek, bo przestał zalewać ją swoją wydzieliną.
- Szmiradłem… eee… szmaragdem… A gdzie szmaragd? – Bolesław nagle podniósł i wyciągnął głowę. Zrobił gest jakby poprawiał okulary. Oho, ciekawe kim teraz jest? - zastanawiała się Julia. Szybko domyśliła się, że najprawdopodobniej przeniósł się do czasów liceum, bo jego głos stał się bardziej piszczący. – Panie psorze, Tosia schowała… Sam widziałem…
- To nie ja, to Ola go gdzieś posiała… – Julia wdała się w dyskusję z siedzącym w Bolka głowie nie wiadomo kim. Chciała zobaczyć, co z tego wyniknie.
- To bardzo denny… cenny kamień – Bolek tłumaczył coś tym razem niskim głosem jakiejś niewidzialnej osobie, unosząc do góry palec wskazujący w geście pouczania. – Ale pamiętaj, Tosiu! Ten kamień jest przegięty… przeklęty!!! Przynosi Lecha… pecha…
Ambulansem lekko zarzuciło na jakimś zakręcie i Bolesław usiadł na tyłku. Gdyby nie trzymał ręki Julii poleciałby na plecy. Teraz musiał zobaczyć jakiegoś przerażającego potwora.
- Nie popychaj mnie! A kysz, zworo… zmoro nieczysta! Nie dostaniesz mnie… Precz z powrotem do siekła… piekła…
O rany, chyba trzeba to jakoś przerwać, zaniepokoiła się poważnie Julia. Jeszcze sobie jakąś krzywdę zrobi, biedak, przez te zwidy. Drugą ręką próbowała od pewnego czasu kontrolować odruchy leżącego na noszach pacjenta z poważnie złamaną nogą, ale przez nachalnego i odjechanego Bolka nie mogła się na tej czynności skupić. Stan niejakiego Adama Mleczki był naprawdę bardzo poważny i Julia miała nadzieję, że kierowca ambulansu wyciska z silnika, co tylko fabryka dała.
Bolesław ponownie ukląkł. Zdaje się, że nagle wrócił do jednego z poprzednich wcieleń i kontynuował romantyczny epizod swoich fantasmagorycznych przeżyć. Na nieszczęście dla Julii wrócił oświadczający się i śliniący absztyfikant. Rafał, który nieco wcześniej podłączył jedynego pacjenta wymagającego w tym ambulansie pilnej medycznej opieki do urządzeń monitorujących funkcje życiowe, patrzył teraz z politowaniem na żałosnego amanta i z zażenowaniem kręcił głową. Wyglądał, jakby miał ochotę otworzyć drzwi i zrzucić Bolesława na jezdnię prosto pod jakiegoś nadjeżdżającego tira. Julia wahała się, czy powinien to zrobić, ale była bardzo ciekawa, ile Bolek zapamięta z tego, co aktualnie wyprawia, jeśli się w końcu ogarnie.
- Rafał, może weź go, bo mnie jeszcze w tej ślinie utopi – poprosiła Julia. – Coś ty mu kurde dał, że mi facet tak odleciał?
- Nie wiem, ciemno było. Pewnie pomyliłem pigułki – Rafał wydawał się żartować, ale tak naprawdę przestraszył się, że być może nie powinien przemycanemu na prośbę siostry Żanety koledze aplikować czegokolwiek bez odpowiedniego wywiadu lekarskiego. Nie wiedział przecież, jakie leki ten Bolek aktualnie otrzymywał na OIOM-ie. Widać było, że to, co miało go postawić na nogi, odniosło dość nietypowy skutek w połączeniu z innymi specyfikami. Kto wie, może jak się szybko nie otrząśnie, to trzeba mu będzie zrobić płukanie żołądka? Może jeszcze nie jest za późno.
Julia nie zgłębiała tematu faszerowania ukradzionych pacjentów, bo przypuszczała, że Bolek miał w tej swojej ucieczce ze szpitala spory, a może i nawet wyłączny udział. Liczyła na to, że jego odlot szybko minie, jeżeli tylko ponownie zajmie się nim jakiś lekarz.
Z kabiny kierowcy dobiegło głośne „Trzymajcie się” i karetka kilka razy przechyliła na skrętach, po czym ostro zahamowała. Szarpnięte drzwi otworzyły się i Julia kolejny raz tego dnia zobaczyła wejście na Izbę Przyjęć.
***
Podkomisarz Kamiński chyba dwudziesty już raz spojrzał na zegarek. Po raz siódmy albo ósmy w ciągu ostatnich dziesięciu minut zadzwonił do dyżurnego na komendzie.
- Kamiński. Wiesz już, kiedy dokładnie tu będą? A może pomylili lokalizacje? – nerwowym głosem dopytywał dyżurnego o przylot wezwanego wsparcia z Wrocławia i kolejny raz spojrzał w niebo, jak gdyby mógł w ten sposób przyspieszyć desant antyterrorystów. Na ciemniejącym firmamencie póki co nie zaświeciły się żadne pulsujące światła nadlatujących helikopterów.
- Przecież wiem, że się pan niecierpliwi – odpowiedział dyżurny. – Jeśli tylko będę wiedział coś więcej, natychmiast dam panu znać. Z dziesięć minut temu mijali Legnicę… Tyle wiemy…
- A niech to szlag… – podkomisarz rzadko kiedy przeklinał, a już nigdy wulgarnie. Wśród bolesławieckich policjantów krążyły legendy, że podobno znał jakieś brzydkie słowa. Nikt nigdy jednak nie słyszał jego wersji łaciny podwórkowej. – Czekam na informacje…
- Wiem. Do usłyszenia, panie podkomisarzu.
Śledczy zastanawiał się, czy nie zadzwonić aby do aspiranta Świgonia. Ale wiedział, że ten prawdopodobnie jest już w akcji i nie chciał go rozpraszać, ani mu przeszkadzać. W zdenerwowaniu i w zniecierpliwieniu przestępował z nogi na nogę, jakby wykonywał jakiś tajny szamański taniec, którego być może uczy się policjantów na szkoleniach, aby mogli zapewnić sobie powodzenie w wykonywaniu zadań. Podkomisarz nie był pewien, czy dobrze zrobił, zgadzając się na pomysł aspiranta i tej młodej lekarki, aby spróbować w pierwszej kolejności wydostać drugą z zakładniczek po cichu, bez angażowania uzbrojonej po zęby armii antyterrorystów.
Nagle poczuł trącenie w ramię. Przewrócił oczami. Boże, znów ten gryzipiórek! Czego on znowu chce? A może by go tak w bransoletki i zamknąć z powrotem w radiowozie?
- Jakieś njusy w eterze, panie podkomisarzu? Złapiemy dzisiaj jakiegoś groźnego bandytę? Zresztą po co pakować do pierdla, może od razu prujemy w nich cały magazynek? – dziennikarz chyba się zapomniał i poczuł jak członek zespołu operacyjnego, skierowanego do tej akcji.
- My złapiemy, MY! I my sobie postrzelamy. A pan, panie… jak panu tam…
- Skrętkowski… Gerard, portal wbolcu.net! – ożywił się redaktor.
- Panie Skrętkowski! A pan to niech lepiej trzyma się z daleka. Dziękuję jeszcze raz za pana informacje, ale jak dotąd nie zostały potwierdzone i tak naprawdę nie wiadomo, czy nie postawiliśmy na nogi naszych chłopców na próżno. Jeśli się okaże, że daremna ich fatyga, to mnie się oberwie, a nie panu.
- E, tam, panie podkomisarzu… – redaktor nie mógł się niestety żachnąć, bo stan zdrowia nie pozwalał mu na nagłe ruchy rękami. – Ja mam zawsze pewnych i sprawdzonych informatorów. Zobaczy pan, jaka tu zaraz będzie rozpierducha! Wszyscy bandyci jak na talerzu. Żeby tylko pestek wam wystarczyło! I niech pan pamięta, komu to zawdzięczacie…
Redaktor i podkomisarz naraz zamilkli, nastawili uszu i jednocześnie podnieśli do góry głowy, jakby byli marionetkami, a nici przyczepione do wkręconych w ich czaszki haczyków zostały pociągnięte przez to samo ramię krzyżaka sterującego ich ruchami. Ale na terkoczący dźwięk wirników dwóch śmigłowców odezwał się tylko podkomisarz.
- Czyżby to nasza powietrzna kawaleria? No, wreszcie… – podkomisarz zignorował całkowicie obecność przedstawiciela prasy, jakby ten nagle zrobił się przezroczysty, odwrócił się w kierunku jednego z radiowozów wciąż stojących na kogutach i zawołał jednego z funkcjonariuszy. – Henryk, to pewnie nasze orły. Spróbuj wywołać pilotów na radiu… A potem opróżnijcie jeden z tych parkingów. Trzeba im pilnie zrobić miejsce do lądowania.
***
Hieronim ruszając na buksujących kołach sięgnął do dźwigni po lewej kierownicy, służącej do operowania światłami i chwilę kombinując pierścieniami, wyłączył oświetlenie. Pokonywali kolejne metry w ciemności, ryzykując najechanie na ewentualne przeszkody, jeżeli takowe pojawiłyby się na ich drodze. Był jednak przekonany, że powinni pojawić się w pobliżu miejsca, w którym porywacz ukrył Żaklinę i Olę, jak najmniej zwracając na siebie uwagę.
Dźwignia gałki biegów w sportowym camaro znajdowała się bardziej z przodu, czyli w innym miejscu, niż przyzwyczajony był do tego Hieronim. Kiedy zamierzał wrzucić trzeci bieg, jego dłoń przypadkiem nie trafiła we właściwe miejsce i omsknęła się po śliskiej gałce, lądując na kolanie towarzyszącej mu niesamowicie atrakcyjnej brunetki. Ola nie zwróciła większej uwagi na ten manualny lapsus, po którym zmieszany Hieronim wykrzesał z siebie jedynie ciche „Ups”. Wychylona nieco do przodu dziewczyna, a właściwie młoda kobieta, bacznie obserwowała znajdującą się może jeszcze z trzysta metrów przed nimi dawną wojskową budowlę i kawałek terenu przed nią. Była w pełni pochłonięta myślami o tym, czy i w jakim stanie zastaną pozostawioną tam jej przyjaciółkę, Żaklinę. Teraz tylko to było dla niej ważne.
Profil Oli oraz jej rozchylone usta zadziałały na męską wyobraźnię Hieronima. Nie wiedział dlaczego, ale natychmiast przywołał do głowy obraz Żakliny i tryby jego męskiej, szowinistycznej, pokręconej wyobraźni z jakichś przyziemnych pobudek rozpoczęły samcze porównanie. Pobieżna analiza atrybutów właściwie nie rozstrzygnęła niczego na szali atrakcyjności dwóch kandydatek do tytułu „Miss Hieronima”. Aspirantowi przyszło nagle na myśl, że właściwie nie miałby nic przeciwko bigamii. Ofuknął się i szybko odgonił nieczyste myśli, choć te uparły się i nie zechciały odejść wystarczająco daleko. A do tego chichocząc i pokazują języki, machały do niego stamtąd z dzikim wyrazem satysfakcji na twarzach o malutkich, przebiegłych oczkach.
Ola, nieświadoma toczącej się tuż obok niej wewnętrznej walki Hieronima z samym sobą i z jego uwolnionymi demonami pożądania, wyciągnęła rękę do przodu i z dramatyczną miną pokazała palcem w kierunku stojącego przed hangarem ciemnego vana.
- Wiesz co, Hieronim, nie kombinuj, tylko wal prosto do tego samochodu. Nie będziemy się bawić w podchody. To może być samochód porywacza… Jezu, oby się nie okazało, że zjawiliśmy się za późno…
- Poczekaj, chyba mam pomysł – oby nie był to żaden z tych, jak w bajce „Sąsiedzi”, pomyślała Ola. – Trzymaj się czegoś, kochana, bo będzie trzęsło…
Hieronim sam nie wiedział, dlaczego w taki sposób zwrócił się do swojej… hmmm… partnerki? W końcu razem uczestniczyli w tej niebezpiecznej akcji, a takie rzeczy potrafią zbliżać. Zwiększył obroty silnika, zjechał z drogi prosto na pokrytą wysoką trawą łąkę i po kilku skrętach kierownicą, kontrując wpadającego w poślizgi tylnonapędowego krążownika szos ustawił dziób maszyny na wprost hangaru. Z dość dużą prędkością zbliżali się teraz do celu z takiego kierunku, że ktoś stojący w hangarze nie mógłby ich zauważyć, bo stojący tam bus doskonale przesłaniałby mu widok.
Jeszcze sto metrów, sześćdziesiąt… I nagle…
I nagle zalało ich ostre światło. Oślepiony Hieronim odwrócił głowę i ostro skręcił kierownicą, a Ola odruchowo złapała uchwyt nad drzwiami i zaparła się nogami o podłogę. Silnik samochodu przeraźliwie zawył i chevrolet wpadł w niekontrolowany poślizg. Wykonując kilka piruetów wokół własnej osi i wyrzucając przy tym spod kół niesamowite ilości ziemi pomieszanej z wyrwaną z korzeniami trawą, auto prowadzone przez doświadczonego policjanta wbiło się z ogromną siłą i ogłuszającym hukiem w dużo większego, choć ledwo dwieście kilogramów cięższego od niego, mercedesa Vito.
Jak zakończy się stłuczka aut, czy nasi bohaterowie zrobią krzywdę Złym, czy jedynie sobie samym? Czy rudo-blond dziunia przeżyje wycieczkę w krzaki, czy jakiś snajper już ją ściągnął? Jak redaktor zareaguje na wymianę ognia?
Pan M. dzielnie pisze i wymyśla, pozdrawiając M.A.F.I.Ę. (zespół najaktywniejszych komentujących) i czytelników. W komentarzach trwa dyskusja: kto kogo pokocha i dlaczego? Czy to Alan z Olą, czy Żaklina z Hieronimem, czy też na odwrót? Z rzeczy bardziej materialnych: czy to możliwe, żeby szmaragd był w kole zapasowym? Dajcie znać, co uważacie! Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów?
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).