Wycieczka do Lwowa to podróż na własne ryzyko. Nieraz zdarzało się, że wrogie pociski spadały na to miasto i jego okolice - w zeszłym roku rosyjska rakieta trafiła w jedno z lwowskich osiedli, zabijając tam kilka osób. Jeśli ktoś jednak wybiera się czy do Lwowa, czy w inny rejon Ukrainy, powinien wcześniej pobrać aplikację Alert!, która ostrzega przed alarmami rakietowymi i pokazuje, gdzie można znaleźć schron. Dobrze jest też wykupić sobie ubezpieczenie - moje weekendowe kosztowało tylko 8 złotych - i zgłosić podróż w rządowym systemie Odyseusz. I najlepiej nie jechać samemu - będąc we Lwowie, też miałem towarzystwo.
Do Lwowa można się dostać bez większych trudności, ale lepiej nie jechać samochodem, bo na granicy są spore korki. Aby dostać się tam pociągiem, trzeba najpierw przyjechać do Przemyśla i odstać swoje w długiej kolejce do placówki Straży Granicznej. Znajdujący się tuż obok dworzec PKP nadal jest punktem recepcyjnym dla uchodźców, ale ma tam tak masowego ruchu, jak podczas kryzysu humanitarnego na początku wojny. Ruch na granicy jest jednak nadal spory - nie mogliśmy kupić biletu na żaden pociąg, a o autobusie też mogliśmy jedynie pomarzyć. Pozostało jedynie dojechanie do Medyki, przejście granicy pieszo i znalezienie marszrutki w pobliskich Szeginiach.
Gdy dojechaliśmy do Medyki, w naszych telefonach nagle uruchomiła się aplikacja Alert, informując o ogłoszonym w obwodzie lwowskim alarmie rakietowym. Trwał on co prawda dość krótko, ale telefon wyjący znienacka jak syrena przeciwlotnicza porządnie nas wystraszył. Samo przejście przez granicę okazało się dosyć proste, bo trafiliśmy na moment, kiedy nie było kolejki - i na całe szczęście alarm rakietowy został dość szybko odwołany.
Na szczęście dojazd z Szeginiów do Lwowa to już żaden problem. Do najbliższego miasta, Mościsk, nasza żółta marszrutka - pamiętająca jeszcze zamierzchłe czasy sowieckiego sojuza - była pełna ludzi, ale później było już znacznie lżej. Jeździłem już kiedyś tą trasą i przez ostatnie lata nic się tam nie zmieniło - oprócz nowych pomników wojennych i licznych plansz ze zdjęciami poległych bohaterów, wystawianych w centrach miasteczek lub przy wiejskich drogach. Zmianą było też to, że niektórzy pasażerowie jeździli w mundurach, a tuż za Szeginiami widzieliśmy jeże przeciwczołgowe.
We Lwowie pierwszą rzeczą do zrobienia jest kupienie ukraińskiej karty SIM, bo polscy operatorzy nabijają horrendalnie wysokie stawki za transmisję danych z Ukrainy. To samo po przybyciu do Polski robią ukraińscy uchodźcy - kupują polskie karty, aby mieć kontakt z bliskimi i dostęp do internetu. Tak się złożyło, że nasza marszrutka zatrzymała się niedaleko głównego dworca kolejowego, więc po kupieniu kart zaszliśmy tam na chwilę. W głównym holu było ciemno, bo przez rosyjskie naloty władze Lwowa muszą ograniczać zużycie prądu i codziennie przez wiele godzin w całym mieście nie ma światła. Kupienie biletu kolejowego zajmuje sporo czasu, bo wśród podróżnych są żołnierze, którzy muszą okazać sporo dokumentów, uprawniających ich do przejazdu - odniosłem nieodparte wrażenie, że kasjerki niezbyt dobrze się w tym odnajdują.
Od razu rzuca się w oczy brak turystów, szczególnie zagranicznych. Bywając wcześniej we Lwowie, bardzo często słyszałem język polski i angielski - teraz przez cały dzień trafiliśmy tylko na jednego Polaka. Szybko da się zauważyć, że na ulicach jest niewielu młodych mężczyzn - część jest na froncie, część pracuje, część wyjechała, a inni po prostu obawiają się poboru do armii i nie chcą się rzucać w oczy. Trudno się takiego poboru nie obawiać, jeśli na Rynku stoją plansze z nazwiskami i biogramami lwowian, którzy polegli w ostatnich dniach - i nieustannie są one aktualizowane. Ogromne wrażenie robi też nawa boczna barokowej cerkwi garnizonowej przy ul. Teatralnej, która niemal w całości jest zastawiona zdjęciami poległych lwowian.
Podobnie jak to czyniono w Polsce w 1939 roku, wiele zabytkowych rzeźb i pomników zasłonięto rusztowaniami, deskami i workami, aby chronić je na wypadek bombardowań. Widać to szczególnie na zabytkowej Katedrze Łacińskiej, której cenne witraże zasłaniają metalowe i drewniane osłony, a znajdujące się w jej wnętrzu rzeźby zakrywają białe worki. Znajdujący się w pobliżu pomnik Adama Mickiewicza otacza metalowy kokon rusztowań, całkowicie zakryto też cztery zabytkowe fontanny, będące przed wojną elegancką ozdobą Rynku. Wiele okien piwnicznych zasłonięto workami z piaskiem, a wejście na punkt widokowy w ratuszu jest możliwe dopiero po podaniu kompletu swoich danych osobowych i przejściu przez kontrolę, czy aby nie ma się przy sobie broni.
Na ulicach czuć napięcie, ale na pozór życie toczy się względnie normalnie. Gra muzyka, a ludzie spacerują swobodnie po Prospekcie Swobody (dawne Wały Hetmańskie), czyli głównym bulwarze Lwowa, łączącym imponujący gmach starej opery z pomnikiem Mickiewicza. Przed operą dzieci nadal bawią się w fontannie, a na ławeczkach zasiadają starsi panowie, mierząc się ze sobą - a nieraz też z przechodniami - w rozgrywkach szachowych albo karcianych. Wystarczy jednak zboczyć na pobliski targ staroci i zobaczyć, że zmniejszył się o jakieś 70 procent i że starocie w dużej mierze wyparła cepelia. Podobnie jest z rynkiem pamiątek - przed wojną we Lwowie były one niezwykle zróżnicowane, a teraz część sklepów albo padła, albo zamieniła się w składy cepelii. Dość popularne są nadal suweniry wojenne, takie jak wycieraczki do butów czy papier toaletowy z gębą Władimira Putina.
Ukrainę toczy bardzo wysoka inflacja - jeśli coś w Polsce kosztuje 10 złotych, we Lwowie kosztuje 100 albo 150 hrywien. Obowiązujący teraz kurs to zaledwie 9 groszy za hrywnę, podczas gdy przed wojną było to 15 groszy za hrywnę. Zarobki w Ukrainie są niższe, niż u nas, a wzrost cen mocno odbija się na całej gospodarce. Zauważyłem to szczególnie w mojej ulubionej lwowskiej restauracji, czyli Atlasie, lokalu o historii sięgającej jeszcze czasów zaborów. Kiedyś jadały tam tłumy, ale teraz ceny poszły w górę i było niemal pusto. Jeszcze podczas pandemii zbankrutował inny lokal, do których kiedyś chętnie zaglądałem, a na ulicy Ruskiej jakiś czas temu z torbami poszła polska restauracja. Pieniądze z portfela znikają błyskawicznie, bo nawet za bilet tramwajowy płaci się już 15-20 hrywien, podczas gdy parę lat temu bilet ulgowy szedł za hrywnę, a normalny - za dwie.
Ludzie próbują zarobić na różne sposoby. Na targu staroci jeden ze sprzedawców chciał mi sprzedać za 350 hrywien reprint polskiej gazety z XIX wieku, twierdząc że to jest oryginał. W Bolesławcu uznałbym to za bezczelność, ale we Lwowie na targ zagląda bardzo mało ludzi (w porównaniu z czasami przed wojną), zostało tam też niewielu wystawców, więc nie chcę ich łatwo oceniać - oni też muszą się z czegoś utrzymać. Mimo wszystko we Lwowie nadal da się kupić polską książkę z końca XIX wieku (bezspornie autentyczną) za zaledwie 10 złotych, można też zajść na Rynek i dostać bezpłatne zdjęcie z kozacką szablą od ulicznego sprzedawcy. W Rynku działa również centrum pomocy dla Sił Zbrojnych Ukrainy, gdzie można kupić rękodzieło, biżuterię, książki i pocztówki, wspierając przy okazji drobną cegiełką ukraińską armię.
Zaskakującą zmianą było dla mnie to, że w porównaniu do czasów sprzed wojny we Lwowie jest mniej symboliki unijnej i banderowskiej. Kiedyś w wielu miejscach powiewały flagi unijne, teraz wypatrzyłem tylko dwie - na operze i w ratuszu. Czy lwowianie mniej ufają Unii Europejskiej, niż kiedyś? Być może - widząc, jak Zachód lekceważy Ukrainę, zupełnie się temu nie dziwię. Z kolei mniejsza ilość pamiątek związanych ze Stepanem Banderą bardzo mnie ucieszyła, choć nadal rażą tu i ówdzie czerwono-czarne flagi. W Ukrainie nadal często przemilcza się lub przeinacza temat ludobójstwa na Wołyniu, więc wielu Ukraińców zna Ukraińską Powstańczą Armię głównie z jej powojennej (często zresztą heroicznej) walki z sowieckim okupantem - a skoro tak, patrzy się tam na upowców trochę jak w Polsce na Żołnierzy Wyklętych. No ale to jest temat na odrębny tekst.
Na szczęście we Lwowie nie ma pustych półek w sklepach spożywczych - aprowizacja miasta nadal działa. Nadal jeżdżą tramwaje i autobusy, choć bilety podrożały 15-krotnie, można też szybko się dostać do sąsiednich miast albo na granicę z Polską. W tym drugim przypadku jest jednak pewien haczyk. Z Ukrainy nadal nie mogą wyjeżdżać Ukraińcy w wieku poborowym, więc niedaleko przejścia granicznego wystawiono wojskowy punkt kontrolny. Moją marszrutkę skontrolował tam uzbrojony żołnierz, sprawdzając dokumenty wszystkich pasażerów. Na samej granicy trwa też agitacja w kierunku turystów - można się tam zapisać do międzynarodowego legionu, walczącego z rosyjskim agresorem.
Dwa dni po powrocie ze Lwowa, będąc już w dużo bezpieczniejszym Tomaszowie Mazowieckim, przeczytałem o rosyjskim nalocie na szpital onkologiczny w Kijowie. Takie przeżycia grożą każdemu, kto przebywa na terenie Ukrainy nawet przez jeden dzień. Tymczasem w sąsiedniej Polsce trochę o tym zapomnieliśmy. W większości wojnę traktujemy jako coś odległego i warto sobie przypomnieć, co tam się dzieje i jak bardzo trudne jest życie w sąsiadującym z nami kraju, walczącym z Moskalami już od przeszło dekady.
fot. Dariusz Gołębiewski, 2024-07-14
~~Liliowoczerwona Róża napisał(a): ” W Ukrainie nadali to jest to,nigdy tego nie wyciaglem w towarzystwie. Przykra prawda
często przemilcza się lub przeinacza
temat
ludobójstwa na Wołyniu,
więc
wielu Ukraińców
zna
Ukraińską Powstańczą Armię
głównie
z jej powojennej
(często zresztą
heroicznej )
walki z sowieckim okupantem
- a skoro tak,
patrzy się tam na upowców
trochę
jak w Polsce na Żołnierzy Wyklętych”
autor ;Dariusz Gołębiewski
~~Szarawa Jasnota napisał(a): A ja w piątek będąc w Biedronce na 1000lecia myślałem że jestem na ukrainie.jak słyszałeś słowo 'szto'- to z pewnością była to osoba z Rosji, jeśli jednak usłyszałeś 'szo'- to pewnie był to szon. Pozdrawiam
Wszyscy w sklepie mówią tylko po rusku łącznie z kasjerkami i obsługą.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).