2 września 2013r. godz. 22:03, odsłon: 24350, Krzysztof KrzemińskiByłem DJem na gejowskim weselu w Polsce!
Na specjalne życzenie czytelników prezentujemy wpis pochodzący z bloga naszego redakcyjnego kolegi, który doczekał się ponad 200 000 wyświetleń!
Wesele (fot. Bart Chmielewski)
Prawo w nadwiślańskiej krainie zabrania zawierania formalnych związków (małżeńskich, partnerskich ani żadnych innych) przez osoby tej samej płci. Ale nikt nikomu nie zabrania organizacji takich wesel. I… i bardzo dobrze!
Jestem „mobilnym DJ’em” (www.djdowynajecia.pl), czyli gościem którego możesz sobie wynająć na swoje party, niezależnie czy to wesele, impreza firmowa czy prywatka. Pakuję na plecy swoje nagłośnienie, światełka i resztę majdanu i pędzę do ciebie by zapewnić oprawę muzyczną i prowadzenie imprezki. A jako, że mamy XXI wiek coraz częściej klienci kontaktują się ze mną drogą mailową. Bo szybciej, łatwiej, taniej i naraz kilka osób o to samo można zapytać. Podobnie było i tym razem – odebrałem krótki mail, że o wesele chodzi, że w grodzie Bachusa w lipcu ma się ono odbywać itp. Odpisałem, że wolny jestem, że kosztuje to tyle a tyle, że do usług i… dostałem odpowiedź, której się nie spodziewałem:
„Z Pana strony internetowej widzimy, że jest Pan profesjonalistą i nie przeszkodzi Panu poprowadzenie wesela angielsko-polskiego dla pary Gejowskiej. Chcielibyśmy zaznaczyć, że nie chcemy, żeby to wesele odbiegało od tradycyjnej polskiej imprezy weselnej”.
Jak się później dowiedziałem, w tym momencie „zatrudniania DJa” co najmniej kilku „kolegów z branży” nagle przypominało sobie, że mają jednak ten termin zajęty, mają inne plany, albo „nie mogą, bo mają w domu pranie”… ale nie ja. Zawahałem się tylko przez chwilę… czy dam sobie radę z dwujęzyczną imprezą? A co z tradycjami weselnymi? Nie dość, że trzeba będzie je „zmężczyźnić” to jeszcze przetłumaczyć na angielski. To spore wyzwanie… ale jestem młodym, hardym, odważnym i dzielnym niebywale, a do tego heroicznie wręcz profesjonalnym dejotem – dam radę, nie straszne mi są żadne wyzwania! Szybko podpisaliśmy umowę i zacząłem prace związaną z opracowaniem scenariusza imprezy. Problem w tym, że żaden z moich „kolegów po fachu” nigdy takiej imprezy nie grał, nie robił na niej zdjęć ani nie kręcił wideo. Nikt nawet nie znał nikogo kto by to robił. Nie mam pojęcia ile rocznie odbywa się wesel gejowskich czy lesbijskich w kraju orlich gniazd. W 2013 roku co najmniej jedno.
Musiałem więc poradzić sobie sam… i chyba mi się udało! Wielka w tym zasługa samej pary młodej i gości, których zaprosili oni na swoje przyjęcie. Ci ostatni to nie tylko ich przyjaciele, ale przede wszystkim rodzina. Byłem autentycznie poruszony ciepłem z jakim rodzice i bracia „polskiego-młodego” przyjęli jego wybranka (którzy to jak przystało na prawdziwego szkota założył na tą okazję autentyczny szkocki kilt w barwach swojego klanu)!
Dla mnie była to, od początku do końca, jedna z najlepszych impreza na których kiedykolwiek byłem! Początek to moja wielka trema. Młodzi podeszli do mojego stanowiska i… powtórzyli przysięgę małżeńską (w dwóch językach) i wymienili się obrączkami. A wszystko to w asyście około 70 gości, z czego 40 osób przybyło z zagranicy: z Anglii, Szkocji, Indii, Australii, Holandii, Irlandii i Niemiec. „Prawdziwy” ślub odbył się kilka dni wcześniej w angielskim urzędzie i tylko niewielka część gości mogła być na nim obecna.
Później było nieco po angielsku – nie mogło obyć się bez toastów i podziękowań. Pierwszy taniec w akompaniamencie klarnetu… i wreszcie przyszła pora na mnie. Od pierwszych akordów pierwszej piosnki miałem pełen parkiet i naprawdę świetną zabawę w fantastycznej atmosferze! Goście naprawdę wiedzieli po co przybyli na wesele! Szaleli na parkiecie, po staropolsku pili wódkę (która co jakiś czas okazywała się być gorzka i młodzi musieli ją słodzić) i biesiadowali przy stołach! Okazało się, że oczepiny można zrobić bez welonu.
Dla mnie przyjęcie nie skończyło się tak jak wiele innych – sprzątnięciem sprzętu i ruszeniem w drogę do hotelu. Co to, to nie. Goście nie chcieli mnie puścić i jeszcze przez kilka godzin po zakończeniu przyjęcia siedzieliśmy razem w ogródku przed salą weselną, piliśmy wódkę i gadaliśmy o starych polakach, anglikach i szkotach. O filmach, o muzyce i o rosole. O DJach, którzy im odmówili i o tych, którzy później chcieli „podkupić” to zlecenie. I o tym, kiedy po raz kolejny przyjdzie mi zagrać podobnie szaloną imprezę. Nie mam pojęcia… ale na pewno nie będę się wahał ani chwili.