Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMAEfekt-Okna zaprasza
BolecFORUM Nowy temat

Poezja. Wiersze ulubione.

~ niezalogowany
18 września 2014r. o 9:08
adieu, joanno
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~virgo niezalogowany
20 września 2014r. o 21:03
(skopiowano ze strony internetowej , podpisał :"Lekarzniezwarszawy")
http://wiadomosci.onet.pl/lublin/sobibor-znaleziono-komory-gazowe-na-terenie-bylego-obozu-zaglady/n2shx


Po latach rozmyślań,
niemal u schyłku życia,
dokonałem niezmiernie
głębokiego odkrycia.

Moje wielkie odkrycie
raz na zawsze, niezbicie
rozwiązuje odwieczną
zagadkę, mianowicie,

rozstrzyga nieomylnie,
ustala niezachwianie
ostateczną odpowiedź
na ciekawe pytanie,

co dręczy nas od wieków
i wciąż wraca od nowa:
Kto rządzi światem? Jaka
mafia anonimowa?

Nie wierzcie w bajki.
Nie ma żadnego Synhedronu
sekretnych władców nie ma.
Nie ma "Mędrców Syjonu".

Wiec to bajka. I bujda,
że "światem rządzą kobiety"
i nieprawda, że światem
rządzą Żydzi - niestety.

Nie my, t.j. nie oni.
Nie Żydzi i nie masoni,
nie mormoni, nie kwakrzy
nie fabrykanci broni.

Nie junkrzy, nie sztabowi
wojskowi kondotierzy,
nie monopole, kartele,
bankierzy ni bukmacherzy,

Nie związki zawodowe,
nie "standard oil", nie Watykan,
nie internacjonałka
kalwinów czy anglikan,

nie międzynarodówka
komuny, czy "kapitału" -
Ktoś inny. Kto? - pytacie.
Zaraz, ludzie, pomału.

Gotowiście na wszystko?
Ha, dobrze, jam też gotów.
Słuchajcie: światem rządzi
wielka zmowa idiotów.

Światem rządzi sekretna
międzynarodówka
agresywnego durnia
i nadętego półgłówka.

Trade union grafomanów,
tajna loża bęcwałów,
klub ćwierćinteligentów,
konfederacja cymbałów,

areopag jełopów,
jałowych namaszczeńców,
pompatycznych ważniaków,
indyczych napuszeńców.

To oni, sprzymierzeni
w powszechnym związku, który
rozstrzyga o powodzeniu
teatru, literatury,

Gramofonowej płyty,
filmu, obrazu, symfonii.
To oni decydują
o kulturze, to oni.

Przydzielają posady
stypendia, nagrody, szanse,
ordery, renumeracje,
bonusy i awanse.

Samym instynktem głupoty
odnajdują się wzajem.
Rozumieją się wspólnym
językiem i obyczajem.

I hasłem, które woła
z ochota raźną i rączą:
dziwny czlowiek i wszystkich krajów
łączcie się! Więc się łączą.

Przeciw wszelkim ambicjom,
przeciw wszystkim talentom,
przeciwko swoim wrogom,
przeciw nam - inteligentom.

To oni - pan generał,
co dziś rozumie bezwiednie,
jak dziś szach mach, wygrać
wszystkie wojny poprzednie.

To moderator, który skreśla
wszystkie mądre kawały,
tak, aby w rękopisie
same głupie zostały.

To krytyk, co bełkoce,
chociaż nikt go nie słucha
i czepia się cudzego
pióra, jak wesz kożucha.

Ekonomista, który
kosztem ogólnej nędzy
uzdrowi "wymianę dewiz"
i "pokrycie pieniędzy".

To polityk, mąż stanu
dyplomata, co wkopie
niewinnych ludzi w Azji,
w Afryce i w Europie

w tak trudne sytuacje,
w tak kręte labirynty,
w tak polityczne kanty
w dyplomatyczne finty,

że z nich jedyne wyjście
na świat i światło Boże -
przez wojnę, której nikt nie chce,
przez rzeki krwi i morze.

No cóż, oni nas trzymają
w ryzach, za twarz i pod batem.
to ONI - i to jest właśnie
ta mafia, co rządzi światem.

A jaka na nich rada?
Bo czuję, moi mili,
że z dziecięcą ufnością
pytacie mnie w tej chwili,

Muszę prawdę powiedzieć,
wbrew ufności dziecięcej:
niestety, nas jest za mało.
Durniów jest znacznie więcej.

My skłóceni, więc słabi.
durnie zgodni, więc silni.
my się często mylimy.
durnie są nieomylni.

My sceptycy, zbłąkani
na ziemi i na niebie.
A ONI tak aroganccy
i tacy pewni siebie

i tacy energiczni,
że serce z trwogi mdleje.
Ach, nie znam żadnej rady.
Mam tylko jedną nadzieję.

Żyję tylko tą drobną
otuchą i nadzieją,
że my umiemy śmiać się.
A durnie nie umieją.

Kto wie... może po wiekach,
kto wie... może w oddali,
to jedno przed durniami
obroni nas i ocali.

Tym śmiechem was zasłonię
i do serca przygarnę.
I może nie pójdziemy
ze wszystkim na he... marne









Zastosowana autokorekta

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
5183
magnum44
5 października 2014r. o 23:58
Julian Tuwim
Do Losu

Miłość mi dałeś, młodość górną,
Dar ładu i wysokie żądze.
I jeszcze na uciechę durniom,
Raczyłeś dać mi i pieniądze.

Płonącą kroplą obłąkania
W mózg szary mój sączyłeś tęczę.
Miraże wstają wśród mieszkania,
Palcami w stół na lutni dźwięczę.

I gdy poniosło, to już niesie,
Roztrącam dni i rwę na części,
I w zgiełku wieku, i w rwetesie
Ubrdało mi się jakieś szczęście:

Rytmowi przebieg chwil powierzać,
Apollinowym drżąc rozmysłem,
Surowo składać i odmierzać
Wysokim kunsztem słowa ścisłe.

I wtedy kształt żywego ciała
W nieład rozpadnie się plugawy,
Ta strofa, zwarta, zwięzła, cała,
Nieporuszona będzie stała
W zimnym, okrutnym blasku sławy.

Smutku! Uśmiechu! Melancholio!
W bęben żałobny bije gloria...
I smutnie brzmi: "Dum Capitolium ..."
I śmieszne jest: " Non omnis moriar"



:)


Dopisane 05.10.2014r. o godz. 23:58:


Taki sobie eksperyment :P


Czy to poezja? :|


;)
!


:) :)


:) :*


?!


:*

I moje wymarzone przyjęcie weselne:
:)

Alter, nie gniewaj się, ale dla mnie to też poezja... życia!
Pozdro!

Niczego w życiu nie należy się bać, należy to tylko zrozumieć. M.S.C.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~kajtek niezalogowany
6 października 2014r. o 9:43
Jeden z niewielu wierszy, które przeczytałem świadomie i dobrowolnie.

"Stanisław Barańczak"

W głuchą północ, w snów tumanie, gdy znużyło mnie dumanie
Nad księgami zapomnianej magii, znanej w dawnych dniach,
Chyląc głowę nad foliałem, niespodzianie usłyszałem
Chrobot, jakby ktoś nieśmiałym palcem skrobał znak na drzwiach.
Gość, mruknąłem, tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach:
Skąd ten zimny pot i strach?

Och, pamiętam: wlókł się żmudnie grudzień, jak to zwykle grudnie,
Po podłodze pełgał złudnie żar, co gasł już w siwych drwach.
I pragnąłem, by nieskory świt prześwietlił wreszcie story,
By oderwał od Lenory myśl zbłąkaną w niebios mgłach,
Od Lenory, której imię do tej pory śpiewa w mgłach
Chór aniołów w moich snach.

Lękiem się o serce otarł szelest purpurowych kotar,
Grożąc cieniem, mrożąc drżeniem, które niosło się przez gmach;
By nad tętnem rozszalałem zapanować, powtarzałem:
To gość jakiś tym sygnałem daje znać, że stanie w drzwiach;
Tak, to późny gość szeptałem stanie wnet w otwartych drzwiach;
Po cóż ten dziecinny strach?

Czując, że znów głos mi służy, nie wahałem się już dłużej:
Panie rzekłem czy też Pani gościu, któryś pod mój dach
Zbłądził dowiedz się, mój panie, że to nocne chrobotanie,
Gdy zabrzmiało niespodzianie, w ścianie jakby lub przy drzwiach,
Wziąłem zrazu za szmer myszy tu otwarłem drzwi; lecz w drzwiach
Mrok stał tylko, mrok i strach.

Całą trwożną mocą wzroku wpatrywałem się w głąb mroku,
Jakbym stanął nad otchłanią nie widzianą w ludzkich snach;
Ale ciemność trwała niema, świadcząc, że za drzwiami nie ma
Żywej duszy; tylko trzema sylabami poprzez gmach
Szept Lenora! niósł się z moich ust i echem poprzez gmach
Wracał, drżąc w okiennych szkłach.

Zawróciłem więc od proga, czując, jaka mi pożoga
Duszę niszczy, jak się iskrzy głownia serca w gniewnych skrach.
I znów chrobot przerwał ciszę: Pewnie rzekłem wiatr kołysze
Okiennicę, albo słyszę zgrzyt obluzowanych blach
Jakiejś rynny; ten niewinny chrobot przerdzewiałych blach
To nie powód, by czuć strach.

Pchnąłem okno. I z łopotem skrzydeł, z czarnych piór furkotem
Wdarł się przez nie szumnym lotem kruk, ptak święty w dawnych dniach.
Musiał znać swą przeszłość zatem, jakby gardził ludzkim światem,
Z wielkopańskim majestatem zasiadł w ciszy tuż przy drzwiach,
Na Atenie marmurowej tkwiącej w niszy tuż przy drzwiach:
Siadł, a mnie ogarnął strach.

Lecz przemogłem trwogi władzę: komizm jakiś był w powadze
Ptaka-starca, odzianego w zdartych piór żałobny łach.
A to z waści kawał mruka! rzekłem kpiąco. Do kaduka,
Tak wyleniałego kruka nie ma i na piekieł dnach!
Zdradź mi, jakie nosisz imię na Hadesu mrocznych dnach?
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Osłupiałem; czy to wszystko sen? jak mogło się ptaszysko
Tak odezwać, jak orator, co na wylot zna swój fach?
Choć w tym sensu było mało, przecież słusznie się zdawało
Rzeczą całkiem niebywałą, że ptak, siedząc przy mych drzwiach,
Na popiersiu marmurowym, bielejącym tuż przy drzwiach,
Kracze schryple: Kres i krach.

Gęstą czernią na boginię cień rzucając, kruk jedynie
Parę słów wykrakał, jakby skakał w nich po kruchych krach.
Potem milczał dłuższą chwilę widać chciał rzec właśnie tyle .
Lecz gdym rzekł: Czy się nie mylę? czy zbłądziłeś pod mój dach,
By mi zdradzić, jakie szczęście znajdzie drogę pod mój dach? .
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Słysząc znów tych słów dźwięk nagi, więcej w nich znalazłem wagi:
Brzemię wróżby spadło na mnie, jak na trumnę spada piach.
Pewnie spróbowałem zatem te dwa słowa są cytatem
Z wieszcza, znużonego światem, wciąż skąpanym w krwi i łzach,
Z mistrza, który swoją lutnię stroił smutnie, cały w łzach,
Na dwa tony: .Kres i krach.?

Lecz wciąż miał nade mną władzę komizm tkwiący w tej powadze,
Przeto w kąt, gdzie bielał marmur i gdzie czerniał ptak przy drzwiach,
Pchnąłem mój obity skórą fotel, by w nim wszcząć ponurą
Medytację nad naturą słów zrodzonych w zmierzchłych dniach,
Zgłębiać głuchą wróżbę, którą ów ptak, w dawnych czczony dniach,
Zawarł w krótkim: Kres i krach.

Gdym brnął przez hipotez listę, kruk źrenice swe ogniste
Utkwił we mnie, jak szachista, gdy szyderczo syczy: Szach!;
Trwało to milczące starcie; spoglądałem nań uparcie,
Głowę wsparłszy o oparcie: skóra, pękająca w szwach
Lecz wciąż gładka, odbijała światło świec, a w czaszki szwach
Huczał pogłos: Kres i krach.

I pojąłem w owej chwili: już się nigdy nie odchyli
Na poduszki droga głowa, z iskrą światła w złotych brwiach...
I załkałem: Tak, niestety! Bóg cię skrapia wodą z Lety,
Aby obraz tej kobiety nie nawiedzał cię już w snach!
Tak, spal wszystkie jej portrety wtedy ujrzysz w przyszłych snach...
Kruk dokończył: Kres i krach!.

Zły proroku! zakrzyknąłem czartem jesteś, nie aniołem,
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy sztorm cisnął cię na piach
Mojej duszy, na wybrzeże, gdzie Samotność pustki strzeże .
Zanim życiu sens odbierze Rozpacz, uśmierz w sercu strach:
Jestże balsam w Galaadzie? Powiedz, bo mnie dręczy strach!
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Zły proroku! zakrzyknąłem czartem jesteś, nie aniołem,
Na to niebo ponad nami na ten Boga wzniosły gmach
Zdradź mej duszy, którą pali ból: co czeka na nią w dali?
O, gdybyśmy się spotkali z mą Lenorą w nieba mgłach!
Co mnie czeka, co ocali czy Lenora w rajskich mgłach?
Kruk zakrakał: Kres i krach.

Zgrzyt tych słów niech nam się stanie pożegnaniem, zły szatanie! .
Poderwałem się. Leć w zamieć, w zamęt, zgiń na piekieł dnach!
Nie waż się uronić pióra niechaj czarna twa natura
Sczeźnie, wroga i ponura; nie chcę widzieć cię w tych drzwiach
Nigdy więcej! Wyrwij z serca dziób i precz, bo stoi w drzwiach...
Kruk dokończył: Kres i krach.

I wciąż jego czerń skrzydlata nie drgnie, jakby chciała lata
Spędzić nad Pallady bladym czołem, w niszy tuż przy drzwiach;
I wciąż w oczach mu się żarzy demoniczny blask lichtarzy,
A cień kruka trwa na straży mojej duszy, która w snach
Miota się, lecz nie powstanie, bo wciąż jawi się w jej snach
Krecha krwawa kres i krach!

"Władysław Jerzy Kasiński"

Raz posępna północ była gdym, znużony i bez siły,
Nad dziwnością obyczajów dumał, tych sprzed lat tysięcy,
Kiedym drzemał ( spać się chciało ), nagle coś w drzwi zastukało,
Jakby pukał ktoś nieśmiało, delikatne czyjeś ręce.
To gość jakiś snadź mruknąłem puka, czyż mu czas poświęcę?
Tylko tyle i nic więcej.

Pamięć mnie nie myli złudnie, było to w noc głuchą grudnia;
Po podłodze pełgał odblask węgli tlących w konań męce.
Patrząć, kiedy świt rozgorze, myślę: w księgach znajdę może
Ulgę w smutku po Lenorze, promienistej i dziewczęcej,
Którą tak zwą aniołowie moje już nie dotkną ręce
bezimiennej mgły dziewczęcej.

Szmer niepewny z mej alkowy, szelest kotar purpurowych
Dziwnej groźy dreszcz nieznany budził we mnie, drżały ręce.
Chcąc więc stłumić serca bicie, powtarzałem sobie skrycie:
Gość pomyślał o wizycie, czeka, kiedy klucz przekręcę;
Oto wszystko i nic więcej.


Aż, wysiłek robiąc duży, nie wahając się już dłużej,
Panie rzekłem czy też Pani, wybacz, proszę cię w udręce,
Bo, by prawdę rzec, drzemałem, a tak lekko zastukały,
A tak słabo kołatały delikatne twoje ręce,
Że wątpiłem, czy cię słyszę. Drzwi otwieram: w sieni wnęce
Ciemność była i nic więcej.

Patrząc w ciemność tę głęboką, stałem ze zdumieniem w oku,
Sny śniąc, jakich nikt z śmiertelnych nie śmiał śnić;drżąc w zwątpień męce.
Cisza była niezmącona, nie szedł żaden dźwięk z jej łona.
Rzecz jedyną wymówiono: imię zjawy mej dziewczęcej;
Jam to szeptał je i echa szept: Lenoro! brzmiał we wnęce
To jedyne i nic więcej.

Do pokoju się cofnąłem, ogień płonął mi pod czołem.
Wkrótce znów pukanie słyszę, lecz głośniejsze niż we wnęce.
Pewnie rzekłem, z bladym licem to coś u tej okiennicy,
Trzeba zbadać tajemnicę, serce ścichnie. Wzniosłem ręce.
Trzeba zbadać tajemnicę... dziwny skurcz uczułem w szczęce.
To wiatr wieje pewnie coż by więcej?

Okiennice-m pchnął; wnet z trzepotaniem i furkotem,
kruk majestatyczny wkroczył, święty ptak sprzed lat tysięcy.
Nie ukłonił mi się mile, nie zatrzymał się choć chwilę,
Z miny lord (powagi tyle), jeno wprost w wejściowej wnęce
Wczepił szpony w biust Pallady, co nad drzwiami stał we wnęce;
Uczepiony stał nic więcej.

Ptak z hebanu bałamutny precz odegnał nastrój smutny,
Przez powaśne swe decorum zbudził myśli wręcz chłopięce.
Choć czub zdarto waszej mości rzekłem obcyś trwożliwości.
Z brzegów nocy straszny gościu, powiedz, gwoli mej podzięce,
swe rodowe miano, które tam, w Hadesu mrokach świecą.
Kruk odrzecze: Nigdy więcej.

Zadziwiło mnie ptaszysko, że przemawia tu, tak blisko
Choć z niewielkim sensem wprawdzie odrzekł mi ten dziw zwierzęcy.
Chyba przyznać mi możecie, że z żyjących nikt na świecie
Tak wybranym nie był przecie: ptaka mieć w wejściowej wnęce
Czy też zwierza, na popiersiu, w górze, tuż w wejściowej wnęce
Który zwie się Nigdy więcej.

Lecz Kruk nad rzeźbioną głową wyrzekł tylko jedno słowo,
Jakby duszę w nim wylewał, jakby mi ją oddał w ręce.
Więcej nie miał rzec ochoty, nawet skrzydłem nie trzepotał
Ażem ledwo wymamrotał: Opuścili mnie odmieńcy
Druhy jutro on opuści, jak nadziei rój chłopięcych..
Na to ptak rzekł: Nigdy więcej.

Zaskoczony że w tej ciszy takie trafne słowa słyszę:
Bez wątpienia rzekłem tyle jeno przejął on, nic więcej,
Od nieszczęśliwego pana, co, przez mściwy los ścigany,
(Los dogoni rzecz to znana), poniósł brzemię swe w udręce,
Swoim snom Requiescat śpiewał, refren w melancholii męce
O tym Nigdy więcej".

Zmuszał smutne me oblicze zdobić w uśmiech ptak zwodniczy.
Pchnąłem fotel wyścielany tam, gdzie biust i ptak we wnęce,
Potem, tonąc w aksamicie, nanizywać jąłem skrycie
Was, me sny, co w duszy lśnicie, myśląc, co ten sprzed tysięcy
Lat złowieszczy ptak pokraczny, zmora, zwid sprzed lat tysięcy,
Myślał kracząc: Nigdy więcej.

Myśląc o tym się urzekłem, ani słowa doń nie rzekłem,
Zaś ptaszyska wzrok płonący pierś mi piekł coraz goręcej.
Zgadywałem to i owo, błogo zanurzony głową
W poduszeczkę welwetową, którą lampy blask najwięcej
Pieścił, w miękkie te fiolety, gdzie nie złoży, ach, już więcej
Ona głowy swej dziewczęcej!

Pokój się napełnił wonią, co szła z kołysanej dłonią
Serafina kadzielnicy jegoż kroki tam, we wnęce?
Nędzny! krzyknę. Przecz Bóg ciebie zesłał? na aniołów niebie!
woda z lety niech pogrzebie pamięć o niej, którą święce!
Pij! Zapomnij o Lenorze i mnie daj nepenthes w ręce!
Kruk odrzecze: Nigdy więcej.

O, proroku, zło uparte! mówię ptakiem-żeś czy czartem!
Piekła gońcem czy sztorm ciebie na brzeg cisnął, potępieńcze.
Opuszczony, lecz zawzięty, na brzeg pusty i zaklęty,
Gdzie ten grozą dom objęty szczerze mów, ja błagam w męce!
Zali jest w Gilead balsam? powiedz, powiedz, błagam w męce!
Kruk odrzecze: Nigdy więcej."

O, proroku! zło uparte! rzekłem ptakiem-żeś czy czartem!
Na to niebo tam i Boga, co go wespół z tobą święce!
Duszy w jarzmie smutku powiedz: w raju, co się eden zowie,
Czy te, którą aniołowie zwą Lenora, moje ręce
Dotkną, czy obejmą święta, ten promienny cud dziewczęcy?
Kruk odrzecze: Nigdy więcej.

To, coś rzekł, rozstania znakiem będzie diaskiem żeś, czy ptakiem!
Wrzasnę. Wracaj w jądro burzy, w mrok Hadesu, potępieńcze!
Nie roń piór, nie zostaw śladu po twym kłamstwie, pełnym jadu!
Nie mąć ciszy tej swą zdrada! Porzuć biust, gdzie tkwisz we wnęce!
A Kruk odrzekł: Nigdy więcej.


I Kruk nie drgnie nawet wcale: siedzi stale, siedzi stale
Na Pallady bladym biuście, ponad drzwiami w izby wnęce.
Jego wzrok nieporuszony snem lśni, jaki śnią demony.
Lampa rzuca blask przyćmiony i w dół spływa cień zwierzęcy.
Z tego cienia na podłodze duszy mej już żadne ręce
Nie podniosą NIGDY WIĘCEJ.

"Zenon Przesmycki"

Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobie
Nad księgami dawnej wiedzy, którą wieków pokrył kurz
Gdym się drzemiąc chylił na nie, usłyszałem niespodzianie
Lekkie, ciche kołatanie, jakby u drzwi moich tuż.
To gość jakiś wyszeptałem. Puka snadź przy drzwiach mych tuż.
Nic innego chyba już.

Ach pamiętam, jakby wczoraj była przykra grudnia pora,
Głownie mrąc to cień rzucały, to blask jakichś krwawych zórz.
Tęsknom czekał, by świat biały błysł, bo księgi nie sprawiały
Ulgi w mej boleści stałej, odkąd znikł mój anioł stróż,
Dziewczę słodkie, które zwie Lenorą anioł stróż...
Tu bez nazwy ona już!

Strach zdejmował mnie nieznany, pełny grozy niezbadanej,
Kiedy u drzwi zaszeleścił purpurowy kotar plusz:
By ukoić serca trwogę, rzekłem sobie: Pojąć mogę:
To podróżny zgubił drogę zbłąkał się wśród śnieżnych wzgórz...
W drzwi me puka, Zabłądziwszy pośród białych śnieżnych wzgórz...
Tak nikt inny chyba już!

Więc nabrawszy męstwa wstałem, z ugrzecznieniem mówiąc całem:
Panie albo pani, błagam, nie obrażaj się ni chmurz,
Bo zasnąłem ze zmęczenia, a twe lekkie uderzenia
W drzwi mojego tu schronienia nie zbudziły mnie. Więc cóż
W tym dziwnego, żem nie słyszał? Tu otwarłem drzwi i cóż?
Ciemność w krąg nic więcej już.

Patrząc w mrok ten na wsze strony, stałem trwożny i zdumiony,
Rojąc mary, jakich dotąd głąb nie znała ludzkich dusz.
Lecz milczenie głuche trwało, ciszy nic nie przerywało,
Tylko lekki szept nieśmiało drgnął: Lenora? gdzieś tuż, tuż.
Tom ja szepnął i: Lenora! wyszeptało echo tuż.
Tylko to, nic więcej już.

Powróciwszy do pokoju, w niesłychanym już rozstroju,
Posłyszałem znów stukanie, jakby gdzieś przy ścianie wzdłuż.
Pewnie rzekłem coś kołacze w okno: wiatry snadź tułacze?
Zaraz, co to jest, zobaczę, nie bij, serce, ni się trwóż
Wnet wyjaśnię tę zagadkę, serce, nie bój się ni trwóż.
Tak, to wiatr nic więcej już!

Otworzyłem okno zatem... Szumiąc skrzydły, z majestatem,
Wzleciał ciężko Kruk wspaniały, jakby czarny piekieł stróż.
Nie pozdrowił mnie ukłonem, okiem powiódł w krąg zamglonym
I siadł z pańskim jakimś tonem pośród dwóch kamiennych kruż
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż.
Usiadł tam nic więcej już.

Ptak ten sprawił, że przy całym rozsmętnieniu mym musiałem
Rozśmiać się z poważnej nader jego miny: Tyś nie tchórz,
Widzę, stary, chmurny ptaku, co choć piór już ani znaku
Na swym czubie szukasz szlaku wśród posępnych nocy mórz?
Mów, jak zwą cię na plutońskim brzegu czarnych nocy mórz?
Kruk rzekł na to: Nigdy już!

Zadziwiłem się nie lada, że ptak tak wyraźnie gada,
Choć żem jego odpowiedzi nie mógł pojąć ani rusz,
Boć to przyzna nawet dziecię, że nikt z ludzi dotąd w świecie
Nie oglądał chyba przecież ptaka przy drzwiach izby tuż.
Ptaka, co by przed nim usiadł na popiersiu przy drzwiach tuż.
Z takim mianem: Nigdy już.

Ale Kruk ten z łysą głową wyrzekł jedno tylko słowo,
Jak ci, którzy w jeden wyraz całą głąb wlewają dusz.
Potem milczał znów nieśmiele, Pióro mu nie drgnęło w ciele,
Aż gdym szepnął: Przyjaciele opuścili mnie wśród burz.
I on też za dniem mnie rzuci, jak Nadzieje pośród burz.
Ptak mi odrzekł: Nigdy już!

Zadziwiony niewymownie odpowiedzią tak stosownie
Wyrzeczoną: Widać rzekłem umie tylko to. A nuż
Dar to pana, co w niewoli poznał tylko to, co boli,
I swe pieśni jął powoli echa kłaść przeżytych burz,
Aż pieśń każda w smętnej zwrotce brzmiała niby echo burz:
Nigdy, nigdy, nigdy już!

Lecz że w rozsmętnieniu całym wciąż się z Kruka śmiać musiałem,
Przysunąłem miękki fotel na wprost ptaka, do drzwi tuż,
I usiadłszy nań co żywo, jąłem myśli snuć przędziwo,
Co te stare, chmurne dziwo, czarne jakby piekieł stróż
Co ten ptak złowróżbny, groźny, czarny jakby piekieł stróż
Mniemał, kracząc: Nigdy już!

Myśląc, czego to oznaka, nie mówiłem ni do ptaka,
Który swe płonące oczy w serce wbijał mi jak nóż.
Tak siedziałem, wsparłszy głowę o poduszki fioletowe,
A blask lampy światło płowe lał na ich matowy plusz.
Ach, niestety, Ona o ten fioletowy, miękki plusz
Skroni swej nie oprze już!

Wtem powietrze się zamgliło, jakby wkoło się dymiło
Sto anielskich trybularzy, tchnących słodką wonią róż.
Bóg na bóle, co trapiły serce, lek ci zsyła miły
Zawołałem zbierz swe siły i wspomnienia ciężkie zgłusz,
Wdychaj lek ten i wspomnienia o Lenory stracie zgłusz!
Kruk zakrakał: Nigdy już!

Zły wróżbiarzu rzekłem ptaku czy czarciego sługo znaku!
Czy cię szatan przysłał tutaj, czy pęd wściekły zagnał burz
Na brzeg smutku i boleści, gdzie żal tylko pustka mieści,
Gdzie noc każda zgrozę wieści powiedz, błagam, wzrusz się, wzrusz!
Jestże, jestże balsam w Gilead? powiedz, powiedz, wzrusz się, wzrusz!
Rzekł Kruk na to: Nigdy już!

Zły wróżbiarzu rzekłem ptaku czy czarciego sługo znaku!
Na to niebo, co nad nami, i na Pana ziemi, mórz
Powiedz duszy mej zbolałej, czy w Edenie szczęścia chwały
Znajdzie dziewczę, które biały zwie Lenorą anioł-stróż,
Dziewczę święte, słodkie, które zwie Lenorą anioł-stróż?
Kruk mi odrzekł: Nigdy już!

Niech to będzie pożegnanie krzyknę ptaku czy szatanie!
Precz na burzę, na plutońskie brzegi czarnych nocy mórz!
Niech mi żadne czarne pióro nie przypomni, jak ponuro
Mroczysz wszystko kłamstwa chmurą! Ruszże się z popiersia, rusz!
Wyjmij dziób z mojego serca i rusz się z nade drzwi, rusz!
Kruk mi odrzekł: Nigdy już!

I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła spod rzęs chmury
Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
Nie powstanie Nigdy Już!

"Jolanta Kozak"

Noc już była, północ zgoła; rozmyślałem w pocie czoła
Nad trwożliwą tajemnicą z dawna zapomnianych ksiąg,
Przysypiając niespodzianie, gdy rozległo się pukanie,
Jakby ciche chrobotanie w mój samotny, senny dom.
Jakiś gość, powiadam sobie, w mój samotny stuka dom,
Nocny gość i tylko on.

Ach, dokładnie to pamiętam: zima, grudzień, noc posępna,
Ogień, co dogasał w mękach, słał na ziemie legion zmor.
Nagle zapragnąłem świtu, wiedząc, że już nie wyczytam
Z ksiąg pociechy i dosytu po najmilszej mej Lenore!
Tej, o której aniołowie jedni mówią dziś Lenore
Ja już nigdy! Nevermore!

Skrzętny, smętny, jedwabisty szelest zasłon płomienistych
Płoszył, groził, budził jakiś lęk nieznany dotąd mi,
Więc, by serce oszalałe uspokoić, powtarzałem:
Puka ktoś a ja zaspałem. Puka ktoś do moich drzwi.
Zagapiłem się, zaspałem, a tu puka ktoś do drzwi!
Nocny gościu czy to ty?

Zaraz jednak, czując w duszy nowy przypływ animuszu,
Panie!, mówię, czy też Pani! Wybaczenia udziel mi,
Gdyż jest faktem, że drzemałem i pukania nie słyszałem,
Było bowiem tak nieśmiałe twe pukanie do mych drzwi,
Żem nie wiedział czy je słyszę, czy to tylko mi się śni
Otworzyłem. Noc i mgły.

Martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem,
Tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt.
Ciemność była niewzruszona Cisza była niezgłębiona.
Tylko ciszy szept Lenora! zjawił się i zaraz znikł.
To mój własny szept Lenora! echo oddawało mi.
Echo. Ciemno. Nocne mgły.

Drzwi zamknąłem. Stoję w cieniu, z biedną duszą na ramieniu,
Gdy wtem słyszę znów pukanie, donośniejsze niźli wprzód.
To z pewnością coś na dworze, coś u okna wisi może;
Sprawdzę, co też to być może i wyjaśnię cały cud.
Tylko serce uspokoję i wyjaśnię cały cud:
Wiatr kołacze do mych wrót.

Szarpię okno nic! a potem z wielkim szumem i trzepotem
Kruk postawny wszedł do środka, zwiastun dawnych, świętych dni.
Ni dzień dobry, ni ukłonu, tylko wzleciał bez pardonu,
Jakby był u siebie w domu, nad komnaty mojej drzwi.
Na Pallady siadł popiersiu, które strzegło moich drzwi.
Przyszedł, wzleciał, siadł i tkwi.

Był mój gość ebonitowy tak dostojny i surowy,
Żem uśmiechnął się wbrew sobie i tak mówię, czyniąc skłon:
Chociaż łeb twój łysy nieco, widać żeś jest nie byle co.
Groźny, górny i złowrogi skąd przybywasz? Jak cię zwą?
Czy z plutońskich brzegów nocy tu przybywasz? Jak cię zwą?
Nevermore!, powiada on.

Zadziwiłem się niezmiernie, że przemawia tak misternie,
Chociaż sensu w jego mowie nadaremnie szukać by,
Bo czyż widział kto nad drzwiami, na popiersiu Pallas pani
Ptaka, który by powiadał wprost, że imię jego brzmi
Ptaka, czy też inną zgoła bestię, której imię brzmi
Nigdy więcej? Chyba nikt.

A kruk sterczał niewzruszenie na Pallady biustu scenie,
Rzekłszy jedno tylko słowo, jakby duszę zawarł w nim.
Ani słowa już nie wznieci, nieruchomym ślipiem świeci,
Aż szepnąłem: On odleci, rzuci domu mego próg.
Zniknie za dnia jak nadzieje, rzuci mój samotny próg.
Nevermore!, zakracze Kruk.

Wypowiedział to tak nagle, tak dorzecznie i dosadnie,
Żem aż drgnął, lecz myślę zaraz: Jedno słowo tylko zna,
Widać jego pan poprzedni, bólem zdjęty, błędny, biedny,
Sforą plag prześladowany, wciąż powtarzał tylko to
Lotnych plag ścigany sforą mówił w kółko tylko to:
Nigdy więcej! Nevermore

Uśmiechając się wbrew sobie kruczoczarnej tej osobie
Miękki fotel przysunąłem gdzie popiersie, ptak i drzwi
I w poduszki zapadając, wnet zacząłem łączyć w całość
Luźne myśli, pragnąc dociec, co też ów z zaświatów ptak,
Ów posępny, posągowy, smętny i złowróżbny ptak
Miał na myśli, mówiąc tak.

Tym swe myśli zatrudniłem, lecz nic głośno nie mówiłem
Do ptaszysko, co płomiennym okiem świdrowało mnie.
Snułem racje i dowody, głowę wsparłszy dla wygody
Na obiciu aksamitnym, gdzie blask lampy ślizgał się;
Tam, gdzie ona swojej głowy, gdzie blask lampy ślizga się,
Nie położy już o nie!

Wtem w powietrzu gęstym, parnym woń kadzideł niewidzialnych;
Puch kobierca stopą smukłą musnął Seraf, co je niósł.
Przez anioły, znaki święte, Pan Bóg zsyła ci nepenthes!
zawołałem w głos Nepenthes, byś zapomniał o Lenore!
Pij, nieszczęsny, pij nepenthes, i zapomnij o Lenore!
Kruk mi na to: Nevermore!

Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Czy Kusiciel, czy kurzawa śle cię tutaj na mój próg
O! Sterany, lecz nietknięty! na bezludny ląd zaklęty,
Na ten dom mój grozą zdjęty mów mi prawdę, błagam, mów:
Czy jest balsam w Gileadzie, abym ją zapomnieć mógł?
Nevermore!, zakracze Kruk.

Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Na to niebo wysklepione, gdzie nasz wspólny mieszka Bóg
Czy w Edenie Żyje ona? I czy wezmę ją w ramiona,
Tę, o której tylko anioł po imieniu mówić mógł?
Moją świętą, jasną, czysta, gdy w Edenu wejdę próg?
Nevermore!, zakracze Kruk.

Gdy tak twardy jest twój upór precz stąd, diable! precz stąd, kruku!
Wracaj w burzę, skąd przybyłeś i w plutoński nocy brzeg!
Czarne pióro niech, mój panie, nawet tutaj nie zostanie
Na pamiątkę tego kłamstwa, którym uraczyłeś mnie!
Zabierz dziób z mojego serca i Pallady opuść biust!
Nevermore! Więc nigdy już?

Zamilkł po tej odpowiedzi i wciąż siedzi, i wciąż siedzi,
Na Pallady biuście bladym; nad nim lampy złota kruż.
Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie zawsze już.

"Maciej Froński"

W noc posępną i ponurą, gdy zgłębiałem z rzędu którąś
Zapomnianej wiedzy księgę, tajemniczych reguł zwód,
Gdy już zmogła mnie nauka, usłyszałem, że ktoś puka,
Delikatnie jakby stukał, stukał do mych skromnych wrót.
To gość jakiś wymruczałem stuka do mych skromnych wrót
I ten odgłos tak mnie zwiódł.

Ach, pamiętam to dokładnie, grudzień ciągnął się szkaradnie,
Choć żar tlił się jeszcze na dnie paleniska, był już chłód,
Odpoczynek miałbym w cenie, ale pchało mnie pragnienie
Znaleźć smutku ukojenie po Lenorze mój to ród
Po dziewczynie, co Lenorą już anielski zwie ją ród
Tutaj czas to imię zmiótł.

Wtem zasłony jedwab cienki zaszeleścił i te dźwięki
Uwolniły we mnie lęki, co krew w żyłach tną na lód.
Chcąc uciszyć serca bicie powtarzałem sobie skrycie:
To, choć księżyc już w zenicie, ktoś zapukał do mych wrót,
Pewnie jakiś zabłąkany gość zapukał do mych wrót
I to tylko strach mnie zwiódł.

Okiełznawszy nerwów burzę nie wahałem się już dłużej,
Panie mówię albo Pani, uspokoić racz się wprzód,
Lecz uśpiła mnie nauka i tak cicho Pan zapukał,
Delikatnie tak zastukał do mieszkania mego wrót,
Żem usłyszał ledwo Pana Tum uchylił lekko wrót
Tylko ciemność, wicher, chłód.

W nocy patrząc się odmęty długo stałem strachem zdjęty,
W głowie miałem jeden mętlik, nikt takiego nie miał wprzód;
Nie zmąciło nic wszak ciszy, któż w ciemności coś usłyszy?
Jeden tylko szept: Lenora! dał się słyszeć, istny cud!
Szept był mój, lecz znów Lenora! to tym razem echo. Cud?
Tylko echo u mych wrót?

Powróciwszy na pokoje (ciągle czułem, że się boję),
Usłyszałem znów pukanie, lecz głośniejsze teraz ciut.
Jasne rzekłem to kołatka, lub mojego okna kratka,
Sprawdźmy, co to, niech zagadka prosta stanie się jak drut,
Jeszcze chwila, a ta sprawa prosta stanie się jak drut.
Znowu tylko wiatr i chłód!

Miałem zamknąć drzwi z powrotem, gdy z trzepotem i furkotem,
Kruk się zjawił, ale jaki! Znać prastary było ród;
Zostawiając mnie gdzieś w tyle nie przystanął ni na chwilę,
Lecz jak jakiś wielkorządca siadł u góry moich wrót,
Na popiersiu usiadł Pallas hen u góry moich wrót,
Kto, u licha, go tam wiódł?

Swym poważnym i surowym wzrokiem mnie ten hebanowy
Ptak rozbawił, co tu gadać, śmiechu miałem z niego w bród;
Choć nie nosisz waść grzebienia rzekłem toś nie sługą cienia,
Przeraźliwym, starym krukiem, co przemierza nocą gród,
Mogę prosić, byś mi zdradził swoje imię, ziemię, gród?
Kruk zakrakał: Próżny trud!.

Nazbyt długo znam te ptaki, by mnie spotkał afront taki,
Byłem głodny odpowiedzi im odczuwał nadal głód,
Bo nie można się nie zgodzić, że nikt, kto po ziemi chodzi,
Nie miał dotąd szczęścia widzieć ptaka hen u swoich wrót,
Widzieć ptaka na popiersiu hen u góry swoich wrót,
Który zwie się Próżny trud.

Kruk się nawet nie poruszył, jakby całą swoją duszę
Wlał w te krótkie dwa wyrazy, jak się w beczki wlewa słód.
Nieruchomo trzymał głowę, nie odezwał się ni słowem,
Póki rzekłem: Jak mnie bliscy opuścili wszyscy wprzód,
Tak nazajutrz on odleci, jak nadzieje pierzchły wprzód.
Kruk zakrakał: Próżny trud.

Dziwi się przerwanej ciszy kto odpowiedź taką słyszy,
To stwierdziłem co powtarza, jakby z jakichś czytał nut,
Musiał od swojego pana często słyszeć; jakaż Rana,
Męka niewypowiedziana, pod nogami tuzin Kłód,
Mogły go do tego przywieść? Jakiż szereg ciężkich kłód
Każe mówić: Próżny trud?

Lecz kruk, może i na siłę, wciąż wrażenie robił miłe:
Naprzeciwko ustawiłem się popiersia, ptaka, wrót;
Kiedym pluszem się otoczył, otworzyły mi się oczy
I zacząłem myśleć, o czym ptak (prastary jego ród),
Ten złowieszczy, groźny, straszny ptak (prastary jego ród)
Myślał kracząc Próżny trud?

W główkowaniu jestem słaby, więc nie rzekłem ni sylaby
Temu, czyje złe spojrzenie pierś mi żarło niby wrzód;
Nie zdradziłem ani słowem swoich myśli, wsparłem głowę
Na poduszce atłasowej, którą światła pieścił miód,
Ale jaki ją otula atłas, jaki pieści miód?
Myśleć o tym próżny trud!

Wtem poczuły nozdrzy skrzydła delikatną woń kadzidła
Rozsianego przez Aniołów, których ledwo słychać chód.
Nieszczęśniku! wykrzyknąłem Bóg cię przysłał przez aniołów
Z eliksirem zapomnienia tych, co mi był zadał, szkód,
Daj eliksir, niech zapomnę śmierć Lenory, dosyć szkód!
Kruk zakrakał: Próżny trud.

Magu! na to ja złe oko, czyś ty z Piekła, czy z wysoka?
Czy Kusiciel cię tu przysłał, czy cię sztorm w te strony wgniótł?
Chociaż sam, nieposkromiony, w te rzucony dzikie strony,
Przerażeniem osaczony, powiedz, błagam na twój ród,
Czy jest balsam w Galaadzie? Powiedz, błagam na twój ród!
Kruk zakrakał: Próżny trud.

Magu! znowu ja złe oko, czyś ty z Piekła, czy z wysoka?
Na Niebiosa i na Boga, co Go cały wielbi lud,
Powiedz tej stroskanej duszy, czy w niebiańskiej jakiejś głuszy
Będzie mogła wziąć w objęcia świętą, swój wszak własny ród,
Cną dziewczynę, co Lenorą tam anielski zwie ją ród?
Kruk zakrakał: Próżny trud.

Czyś jest diabłem, czyś jest ptakiem, niech rozstania będą znakiem
Te dwa słowa! zakrzyknąłem Wracaj tam, gdzie byłeś wprzód!
Nie chcę twego pióropusza, kłamstw, do których lgnie twa dusza,
Nie zakłócaj mej samotni! opuść rzeźbę u mych wrót!
Zabierz dziób od mego serca, precz z popiersia u mych wrót!
Kruk zakrakał: Próżny trud.

Kruk bynajmniej się nie biedzi i wciąż siedzi, i wciąż siedzi
Na popiersiu bladym Pallas hen u góry moich wrót;
Para oczu w dal wpatrzona czyni pozór snu demona,
Światło lampy jego kształtu na podłodze kreśli rzut;
Czy wyzwoli się spod cienia, co wypełnia tenże rzut,
Moja dusza? Próżny trud!

"Barbara Beaupre"

Raz w godzinie widm północnej
Rozważałem w ciszy nocnej
Mądrość dawnych ksiąg przesławnych
Zapomnianych dzisiaj już.
W tem znużoną chyląc głowę,
Na pożółkłe karty owe
Słyszę oto w nocną ciszę
Kołatanie do drzwi, tuż.
Gość to myślę, u podwoi,
Zapóźniony u drzwi stoi.
Pragnie wejść choć późno już.
Gość, lecz jaki? Któżby? Któż...?

Grudzień to był wichrem śpiewny,
Lampy mojej blask niepewny
Kładł u stóp mych cienie drżące
Jak gasnących płatki róż.
Chciałem nim dnia wróci białość
W starych księgach uśpić żałość,
Za promienną, rzadką dziewą
Gdzieś zniknioną w blaskach zórz.
Za straconą, opłakaną
Dziś Lenorą w Niebie zwaną
Co w dal senną, bezimienną
Poszła i nie wróci już.

Słyszę smętne snując mary
Purpurowej szum kotary.
Fantastycznym zdjęty lękiem
Nie wiem, co mam myśleć już.
Tłumiąc trwożne serca bicie
Chciałem lęk ów uśpić skrycie
Powtarzając: "U podwoi
Gość spóźniony jakiś stoi,
Pragnie wejść choć późno już
Cóż innego? Cóżby? Cóż?

Wreszcie płonnej zbywszy trwogi
Bez wahania szedłem w progi,
Gdzie u wniścia, mego przyjścia
Czeka gość wśród nocnych burz.
Panie! rzekłem czy też Pani!
Wasze lekkie kołatanie
Tak ostrożne, ciche, trwożne,
Ledwie do mnie doszło już.
Byłem senny, śniłem może,
Raczcie wejść, wnet drzwi otworzę.
Otworzyłem, lecz na dworze
Nic, prócz nocnych wichrów, burz.

Nie śmiąc wejść w te pustki ciemne
Stałem długo... Sny tajemne...
Marząc jakich nikt śmiertelny...
W taką noc nie wyśni już.
A przede mną ciemność głucha,
Wicher tylko jeno z jękiem dmucha,
Niosąc tylko jedno imię smętne,
Tej, co zgasła w blaskach zórz.
Imię to Lenora! śpiewne,
Wyrzekł ktoś... To ja zapewne
Sam je rzekłem w tę noc burz
Bo któż inny? Któżby? Któż?

Więc na miejsce wracam dawne,
By znów badać księgi sławne
Lecz znów słyszę, w nocną cisze
Kołatanie, bliżej, tuż!
Czując żar płonący w łonie
Myślę: ... "chyba w nocnej toni
Wicher w szyby okien dzwoni,
Wicher co jęczy w tę noc burz.
Okno w ciemną noc otworzę
Wicher w szyby dzwoni może
Cóż innego! Cóżby? Cóż?

Otworzyłem. I wnet potem
Szumnym, pewnym, równym lotem
Czarnopióry kruk wspaniały
prosto ku mnie leciał już.
Ni się wstrzymał, ani zbaczał,
Ku drzwi moim lot zataczał
Gdzie u góry biust Pallady
Jak domowy świeci stróż.
Na Pallady posąg biały
Wzleciał czarny kruk wspaniały
Czarnopióry demon burz.

Nie chcąc by gość hebanowy
Przejrzał z marzeń mych osnowy
Nawał mętnych myśli smętnych
Co mój duch obległy już.
Rzekłem siląc się na żarty:
Choć czub nosisz mocno zdarty,
Wiem, żeś nie jest zwykłym kurem
Co przy ziemi gdacze tuż.
Tyś wędrowny kruk prastary
Co piekielne rzucił mary
Z Plutonowych spiesząc wzgórz
Powiedz jak cię tam nazwano?
Jakie nosisz wśród nich miano
A kruk rzecze:
Nigdy już!

Lęk ogarnął mnie bezradny,
Na ten dziw tak bezprzykładny,
Że się do mnie ten twór ptasi
Tak od razu ozwał już.
Bo pomyślcie tylko sami!
Jak to dziwnie!? gdzieś nad drzwiami
Kędy biały biust Pallady
Jak domowy świeci stróż
Widzieć taki twór ponury,
Wyschły, straszny, czarnopióry
Co się zowie:
Nigdy już!
Na popiersiu cicho tkwiący
Siedział czarny kruk milczący
Jakby w słowie, które wyrzekł
Całą duszę zawarł już.
Więc ja w smętnej rzekłem mowie:
Jak odbiegli mnie druhowie
Jak nadziei jasne gońce,
W zmierzch wieczornych zgasły zórz,
Tak nim ranny brzask zaświeci
Gość skrzydlaty mnie odleci!
A kruk rzecze:
Nigdy już!

Słysząc znów tak trafna mowę,
Rzekłem wznosząc trwożnie głowę,
Gdzie nad cichą biel posągu
Wzleciał czarny demon wróż.
Bez wątpienia, w słów twych treści
Co nad biustem siedząc tuż
Oczy we mnie wpił błyszczące,
Jako żagwie dwie płonące,
Paląc serce mego łona
Jak pożarnych ogniem zórz.
I tak w dziwnych mar osnowie
Czoło wsparłem o wezgłowie
Gdzie się kładły mętne blaski
Jak opadłych płatki róż.
Na wezgłowiu głowę kładę,
Gdzie Lenory czoło blade
Już nie spocznie nigdy już!

Naraz w nocnej ciszy łonie
Słodkie się rozeszły wonie,
Jakby miękko, cicho ręką
Ktoś wonności rozlał kruż,
Chłonąc wonnych dym kadzideł,
Usłyszałem jakby skrzydeł,
Jakby lekkich stóp anielskich
Cichy szelest blisko, tuż!
Panie! rzekłem Ty łask zdroje
Przez anioły szlesz mi swoje,
Balsamicznych lek nektarów
Gdzieś z niebiańskich zsyłasz zórz.
Przychyl ustom wonnej czary,
Bym przepomniał smętnej mary
A ból we mnie zmilknie stary
A kruk rzecze:
Nigdy już!

Kruku! rzekłem Hej wróżbito!
Czarnych potęg zły najmito!
Powiedz czyś ty twór śmiertelny?
Czy piekielnych poseł burz?
Lecz na święte Niebios godło
Co z nicości nas wywiodło
Powiedz, błagam dziwny ptaku!
Z Plutonowych zwiany wzgórz
Mów! czy ból mój i tęsknota,
Za Edeńskie spłyną wrota,
Gdzie Lenory duch promienny
Wśród niebiańskich gości zórz
Czy w Edeński kraj daleki
Wnijdę złączon z nią na wieki?
A kruk rzecze:
Nigdy już!

Więc gniew we mnie wezbrał mocny
I krzyknąłem: ptaku nocny!
Niech cię znów na zrąb piekielny
Grom niezlękłych niesie burz.
Zwiń te skrzydła co się ścielą
Nad posągu cichą bielą.
Zdejm mi z serca dziób twój ptasi
Co jak ostry razi nóż.
Niechaj kłamny byt twój zgaśnie
jak przebrzmiałych echo baśni,
Snem śmiertelnych cicho zaśnij!
W bezpamietnych toni mórz.
Precz ode mnie! W kraj daleki
Odejdź stąd, lub zgiń na wieki
A kruk rzecze:
Nigdy już!

I wciąż siedzi cicho tkwiący
Czarnopióry kruk milczący
Kędy blady biust Pallady
Jak domowy świeci stróż.
A wzrok jego w snów pomroce
Błyskiem dziwnych skier migoce
Jak sennego wzrok demona,
Co z piekielnych spłynął wzgórz,
Lampy mojej światłość blada
Na twór ptasi cicho pada
Czarnopióre cienie drżące
U stóp moich kładąc tuż.
A z tych cieni co się włóczą
U stóp moich marą kruczą
Już mnie żadne moce władne
Nie wyzwolą
Nigdy już!

Miłego, moje Ty alter ego :)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
10114
#alter nieaktywny
6 października 2014r. o 12:00
magnum44 napisał(a):
Alter, nie gniewaj się, ale dla mnie to też poezja... życia!
Pozdro!


Magnum, generalnie to życie tworzy Poezję :) A to dlatego, że życie to Poezja, także nie mam o co się gniewać. Ten wątek już dawno poszerzył swoją perspektywę, ale to właściwie dobrze. Pozdrawiam.




Dopisane 06.10.2014r. o godz. 12:00:

~kajtek napisał(a):

"Stanisław Barańczak"
W głuchą północ, w snów tumanie, gdy znużyło mnie dumanie

"Władysław Jerzy Kasiński"
Raz posępna północ była gdym, znużony i bez siły,

"Zenon Przesmycki"
Raz w północnej, głuchej dobie, gdym znużony siedział sobie

"Jolanta Kozak"
Noc już była, północ zgoła; rozmyślałem w pocie czoła

"Maciej Froński"
W noc posępną i ponurą, gdy zgłębiałem z rzędu którąś

"Barbara Beaupre"
Raz w godzinie widm północnej

Miłego, moje Ty alter ego :)


Pominąłeś najważniejszą informację?! To wiersz "Kruk", a autorem jest Edgar Allan Poe :) Pomyślałem, że to było celowe, aby sprowokować moją wypowiedź? Zestawienie tych tłumaczeń znakomicie ukazuje, jak poezja jest zależna od czytających, których wyobraźnia tworzy obrazy. Autor wierszem daje nam tylko impuls... wiecie tak samo jest ze wszystkimi aspektami naszej egzystencji.

Proszę nie kierujcie już do mojej osoby żadnych komentarzy, ponieważ moja decyzja co do obecności na forum naprawdę jest nieodwołalna. Już jej nie zmienię. Będę tylko na priv! Pozdrawiam serdecznie :)

<b> Poezja Królową Sensytywnego Życia. </b>
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~virgo niezalogowany
16 października 2014r. o 21:54
Oto tekst utwo­ru Pawła KUKIZA "Sa­mo­kry­ty­ka (dla Mich­ni­ka)":
- płyta ukaże się 04.11.2014 roku


"Je­stem mo­he­rem, oszo­ło­mem,

Na­zi­stą, świ­nią , ho­mo­fo­bem

Zdraj­cą, agen­tem, po­my­leń­cem,

Wro­giem dla Rosji i Unii Eu­ro­pej­skiej

Ka­to­lem, który nie ro­zu­mie,

Że za­ro­dek to nie czło­wiek,

Bo cho­dzić nie umie

Głą­bem, co wciąż ma jedną żonę

Je­stem mo­he­rem

Oszo­ło­mem

Ciem­no­gród je­stem i fa­szy­sta,

Wróg spo­łe­czeń­stwa, non­kon­for­mi­sta

Ma­to­łem je­stem obrzy­dli­wym,

Koł­tu­nem, cha­mem, ścier­wem par­szy­wym

Na­cjo­na­li­stą za­śle­pio­nym

I rosz­cze­niow­cem po­my­lo­nym

Dur­niem, co szuka dziu­ry w całym

W na­szym Sys­te­mie

Do­sko­na­łym

Tak - to ja

Przy­zna­ję się

Za­bij­cie mnie!

Idio­tą je­stem, który nie ka­po­wał

Gdy z ko­le­ga­mi mury ma­lo­wał

Nie sprze­dał es­be­kom na­rze­czo­nej

I na do­da­tek wzią­łem ją za żonę

Cha­mem nie­sub­or­dy­no­wa­nym

Co kon­te­stu­je je­dy­nie słusz­ne plany

Nie widzi, że Pol­ska jest wiel­ka!

(Tak jak za rzą­dów To­wa­rzy­sza Gier­ka )

Tak - to ja

Przy­zna­ję się

Za­bij­cie mnie!"


Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~virgo niezalogowany
16 października 2014r. o 22:40
"Moralitet o korycie"

"Gdyby to była przynajmniej kość
Ale to jest poszczerbiony kartofel
I trochę grysu.

A jednak żrą się.
Kąsają się, gryzą,
Cała świta do koryta,
Jedno ryło włazi z kopytami,
Drugie ryło pcha się pod kopyta,
Każdy ryj pod ryjem ryje,
Wszystko jedno grys, kartofel,
Byle było ryło w ryło,
Wiwat Rzeczpospolita.
*
Obywatele,
Nie samym chlewem człowiek żyje."

http://www.biecek.pl/semestr/?page=slowa&zakres=1&autor=63&wiersz=2768

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~ niezalogowany
25 października 2014r. o 18:32
Asnyk Adam

"Dzisiejszym idealistom"

" Czyliż fałszywy wzbrania wam wstyd
Z obłoków zstąpić do ziemian?
I czynnie walczyć o dalszy byt
Wśród życia wstrząśnień i przemian?

Czyliż sądzicie, iż spadek wasz
Całą wam wieczność zapewni?...
Że odwracacie od ziemi twarz
Bezczynni, a jednak gniewni?

Wprawdzie bogaty wzięliście dział,
Przyjąć dziedzictwo gotowi -
Lecz on na zawsze nie będzie trwał
Gdy zasiew żniwa nie wznowi.

Kto żyje z plonu dawniejszych lat,
Przeżuwa przodków dostatki...
Temu dowództwo odbierze świat.
A mienie - wydrą wypadki!

Do tych należy jutrzejszy dzień,
Co nowych łakną zdobyczy -
Kto się usuwa w ciszę i w cień,
Ten się do żywych nie liczy.

Dziś hasłem walka - i trudno już
Milczeniem przeczyć jej skrycie,
Dziś trzeba zstąpić w sam środek burz,
Potrzeba walczyć o życie!

Na próżno chcecie wykluczyć gwałt
Z duchowej sfery istnienia,
On tylko wyższy przybiera kształt
W głębiach ludzkiego sumienia.

Lecz i tu - walka powszechna trwa,
Podległa duchów potrzebie,
A ten zwycięzcą - kto drugim da
Najwięcej światła od siebie!"

Wiersz treścią trafia w sam raz w przedwyborczy czas..
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
REKLAMA Villaro zaprasza