...Opowiem Ci bajkę
......o smutnym kamieniu
...co leżał samotny
......przy drodze gdzieś w cieniu
...i o tym jak marzył
......by ktoś go przytulił
...lecz nikt go nie widział
......był szary i bury
...czasami ktoś przysiadł
......odchodził nie wracał
...a kamień wciąż czekał
......i tęsknił...i płakał
...był taki samotny
......i pragnął bez przerwy
...należeć do kogoś
......kto dobry i wierny
...czas mijał ulotny
......zmieniała się ziemia
...niestety nikt nie chciał
......szarego kamienia
...aż kiedyś porankiem
......gdy rosa błyszczała
...tęcza usiadła
......odpocząć gdzieś chciała
...i gdy poczuła
......moc uczuć kamienia
...po kropli kolorów
......na niego kapnęła
...łąkami polami
......szła sobie dziewczyna
...zwyczajna przeciętna
......samotna niczyja
...gdy kamień ujrzała
......zmieniony przez tęczę
...wiedziała poczuła
......i wzięła go w ręce
...wzruszona szepnęła:
......iść dalej nie muszę
...bo kamień znalazłam
......i piękną w nim duszę
...Opowiem Ci bajkę
......o smutnym kamieniu
...co leżał samotny
......przy drodze gdzieś w cieniu
...i o tym jak marzył
......by ktoś go przytulił
...lecz nikt go nie widział
......był szary i bury
...czasami ktoś przysiadł
......odchodził nie wracał
...a kamień wciąż czekał
......i tęsknił...i płakał
...był taki samotny
......i pragnął bez przerwy
...należeć do kogoś
......kto dobry i wierny
...czas mijał ulotny
......zmieniała się ziemia
...niestety nikt nie chciał
......szarego kamienia
...aż kiedyś porankiem
......gdy rosa błyszczała
...tęcza usiadła
......odpocząć gdzieś chciała
...i gdy poczuła
......moc uczuć kamienia
...po kropli kolorów
......na niego kapnęła
...łąkami polami
......szła sobie dziewczyna
...zwyczajna przeciętna
......samotna niczyja
...gdy kamień ujrzała
......zmieniony przez tęczę
...wiedziała poczuła
......i wzięła go w ręce
...wzruszona szepnęła:
......iść dalej nie muszę
...bo kamień znalazłam
......i piękną w nim duszę
a to tekst jeszcze bardziej wybitnego i trzeżwego poety Planta
człowiek nie pił nie brał narkotyków żyje do dziś
ochałem
Pracuję od siódmej do jedenastej, każdej nocy
To już kierat a nie praca...To nie w porządku, moim zdaniem
Zwykłym głupcem, głupcem jestem, wszystko z siebie daję
Bo ja kocham ciebie, tak, ja kocham ciebie, ja tak kocham ciebie
Jakże kocham ciebie mała, maleńka
Lecz, skarbie, odkąd cię pokochałem, do szaleństwa zadręczam się myślami
Wszyscy mi mówią, że mnie wystawiasz...
A tak się staram, Boże, przecież widzisz, przecież dobrze widzisz, jak się staram
Po nocach z pracy wracam, wychodzę o świcie. Kurde, moje życie to kierat, kierat, kierat
Boże, to niesprawiedliwe!…
Odkąd cię pokochałem, wciąż zadręczam się myślami
Bywa, że płaczę. Łzami ciężkimi
jak deszcz
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?
Czy pamiętasz, mała, jak zapukałem do twych drzwi
Miałaś odwagę rzec, że już mnie nie chcesz
Gdy otwieram swoje frontowe drzwi, słyszę trzask drzwi na ogród
To pewnie twój kolejny kochaś od ogrodowych drzwi
W pracy od siódmej, siódmej do dwudziestej trzeciej, i tak bez końca. Moje życie to kierat, kierat, kierat…
Skarbie, odkąd cię pokochałem, do szaleństwa zadręczam się myślami
Wyszedłem na nabrzeże doku, gdzie ładują puszki bananów, usiadłem
pod ogromnym cieniem lokomotywy linii Southern Pacific by patrzeć na
zachód słońca nad wzgórzami pudełkowych domów i płakać.
Jack Kerouac, kumpel, siedział przy mnie na pogiętym zardzewiałym
żelaznym palu, mieliśmy te same myśli o duszy, otępiali, melancholijni,
smutnoocy wśród splątanych stalowych korzeni drzew maszynerii.
Oleista woda rzeki odbijała czerwone niebo, słońce zapadało za grzbiety
wzgórz San Francisco, żadnych ryb w strumieniu, pustelnika w tych górach,
tylko my o wilgotnych oczach, skacowani jak starzy włóczędzy na rzecznym
nabrzeżu, zmęczeni ale sprytni.
Popatrz na Słonecznik, powiedział, a był tam mamy- szary cień na tle
nieba, wielkości człowieka, suchy, sterczące na szczycie starych trocin
Zerwałem się zachwycony - to był mój pierwszy słonecznik, wspomniałem
Blake'a - moje wizje - Harlem
i Piekła rzek Wschodniego Wybrzeża, dzwoniące mosty, Sandwicze Joes
Greasy, wózki martwych dzieci, czarce zdarte opony zarzucone, nie
naprawione, poemat z nabrzeża rzeki, prezerwatywy i garnki, stalowe
noże, nic porządnego, tylko wilgotny brud i jak brzytwa ostre wytwory
odchodzące w przeszłość
a szary Słonecznik trwał o zachodzie słońca, sponiewierany, z okiem
zapchanym przez sadz, smog i dym starych parowozów
pierścień krzywych płatków obwisły, połamany jak zdeptana korona
królewska, ziarna wypadłe z tarczy, z prawie-bezzębnych ust słonecznej
aury, promienie słońca ginęły w jego owłosionej głowie podobnej do
wyschłej pajęczyny drutów,
liście sterczące z łodygi jak ramiona, ruchomy korzeń w trocinach, kawałki
gipsu wypadłe spomiędzy czarnych gałązek, martwa mucha w jego uchu,
Mój słoneczniku, jakże nieświętą rzeczą byłeś; O moja duszo, kochałem
cię wtedy !
I Brud nie pochodził już od człowieka lecz od śmierci i ludzkich lokomotyw,
cały ten strój z pyłu, ten welon skóry pociemniałej od dymu lokomotyw.
sadza na policzku, powieka czarnej nędzy, zakopcona ręka, członek,
narośl wytworu gorszego-niż-brud - przemysłu - nowoczesności - cała ta
cywilizacja plamiąca iwą złotą szaloną ,koronę
i te mroczne myśli o śmierci i oczy w pyle i braku miłości, pędy i wyschłe
korzenie gdzieś w swojskiej stercie piasku i trocin, gumowe dolary -
zabawki, skóra maszynerii, kiszki i jelita auta, które płacze i kaszle,
puste zapomniane puszki o zardzewiałych językach, nieszczęsny dzień,
cóż jeszcze mógłbym wymienić, wypalony popiół fujara okształtnego cygara,
cipy taczek i mleczne piersi aut, dupy wytarte od siedzenia, zwieracze
prądnic - wszystko to
wplątane w twe zeschłe korzenie - a ty tam przede mną o zachodzie
słońca, w całej chwale swego kształtu !
Doskonałe piękno słonecznika! doskonałe wspaniałe ukochane istnienie
słonecznika! słodkie oko natury dla nowego księżyca hipstersów,
zbudziłem się żywy i podniecony w cieniu zachodu chwytając złoty powiew
wschodzącego słońca!
Ile much brzęczało wokół ciebie czystego mimo brudu, gdy przeklinałeś
niebiosa kolei i swą kwietną duszę?
Biedny martwy- kwiat! kiedy zapomniałeś, że jesteś kwiatem? kiedy
spojrzałeś na siebie stwierdzając, że jesteś bezsilną brudną starą
lokomotywą? upiorem lokomotywy? widmem i cieniem niegdyś potężnej
szalonej amerykańskiej lokomotywy?
Nigdy nie byłeś lokomotywą, Słoneczniku, zawsze byłeś słonecznikiem!
A ty Lokomotywo, jesteś lokomotywą, nie zapomnij !
I wziąłem gruby szkielet słonecznika i zatknąłem go u mego boku niczym
berło,
i wygłosiłem kazanie przed własną duszą a także przed duszą Jacka i
przed każdym, kto zechce wysłuchać,
- Nie jesteśmy workiem brudu, nie jesteśmy wstrętną tępą zakurzoną
lokomotywą bez duszy, wnętrze każdego z nas to piękny złoty słonecznik,
każdemu z nas dane jest własne nasienie i dane są inne ciała, złotowłose
nagie, które wyrastają na szalone czarne uroczyste słoneczniki o
zachodzie, a my śledzimy je pod cieniem obłąkanej lokomotywy na
nabrzeżu w San Francisco siedząc na stosach puszek, doznając
wieczornych wizji.
przekład Marcin Walkowiak
i spokojnego popołudnia :) :) :)
Dopisane 23.04.2017r. o godz. 10:26:
:)
Szeptem
Nie zawiedzie - ale tylko w tym jednym,
nie odstąpi - ale tylko za tę cenę,
wierna - ale tylko w tej godzinie,
dzielna - ale tylko kiedy nóż na gardle.
Ani się do niej przyznać, ni nie przyznać,
ani służyć, ni porzucić służbę,
ni powierzyć się, ni nie dowierzać,
ani przysiąc jej, ani ją przekląć.
Wyjść najpewniej na przestrzeń niewinną,
gdzie by wszystko było o czym innym,
oddalonym, bez świadków, nie krewnym...
I wkorzenić się tam, i nareszcie rosnąć wielkim drzewem.
:)
Dopisane 23.04.2017r. o godz. 14:23:
AMARYLIS (Belladonna)...
Kwitniesz przepięknie Belladonno moja,
bez liści, kwiatem rozłożysta, kolorem flamingowym.
Fioletem przenikasz każdy mój oddech chroniczny,
bo jesteś kwiatem najznakomitszym, idealnym.
Zaszczytem jest być ogrodnikiem, kiedy zakwitasz,
mimo że nie łatwa to sztuka Kochanie.
I kiedy nawet fiolet znika pojawia się zieleń liści .
Coś co nie pozwala mi zapomnieć o tym;
że jesteś kwiatem na świecie najpiękniejszym.
Mogę pisać tysiące wierszy w rozterce pogrążony,
nie przestanę się chełpić Twoim pięknem wrodzonym.
Puki krąży krew w żyłach, jesteś moim ogrodem szalonym!
spokojnego :)
Dopisane 23.04.2017r. o godz. 20:03:
Ważne
Nie zapomnij o parasolce
bo się na chmurę zbiera
sprawdź czy masz chociaż pięć złotych w kieszeni
i to co tak ważne
jak chleb słońce ziemia
ucałuj upokorzenie
i po kolei zmartwienia
ks Jan Twardowski
a
Przed Tobą
coraz mniej wiewiórek
grzybów w barszczu
deszczów nie kwaśnych lecz całkiem zwyczajnych
buków co mają sto lat
dorobiły się dwustu tysięcy liści
miłości cierpliwych, które nie wydziwiają
kiedy poczta opóźnia szczęście
przedwojennej babci niecierpliwej z nudów
bo zmartwienia zabrała skleroza
starych fotografii w oprawce z łez
medyków którzy słuchają serca
przepisują tabletki duszy
wiecznych piór niebanalnych
wierszy co nie zadzierając nosa do góry
z policzkiem na ręku
zrozumiały świat na chwilę przed Tobą
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku.
Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.