Już jest sześćdziesiąta czwarta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Sześćdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Sześćdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Sześćdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu -TUTAJ
Dzisiaj Bolecnauta Pan M. ukazuje nam inne oblicze Oli. Czy to zimna krew po tatusiu? Zapraszamy do lektury:
Do miejsca koncertu muzyczno-tanecznego na terenie parkingu mieleńskiego MOSiRu miały jeszcze jakieś trzysta metrów w linii prostej, kiedy Żaklinie musiał akurat teraz wpaść jakiś ostry kamyczek do jednej z tenisówek, które założyła, mając zapewne nadzieję jeszcze tej nocy na kilka chwil pląsów na parkiecie w miłym towarzystwie. Zatrzymała się, prawą ręką oparła się o niestabilny płot i podniosła lewą nogę sięgając do stopy drugą ręką, aby rozsznurować, zdjąć i wytrzepać obuwie. Ola stanęła kilka metrów dalej i obróciła się.
- Co jest?
- A nic, kamyczek mi wpadł. Idź, idź, Ola. Zaraz cię dogonię – Żaklina uśmiechnęła się, choć było na tyle ciemno, że Ola mogła tego nie zauważyć. – Jakby co, zajmij mi miejsce przy stoliku, najlepiej z jakimś przystojnym Hiszpanem. A ty sobie bierz tego drugiego…
- Jakby co, to przecież koncert jest, a nie kolacja w knajpie, Żakciu. Dobra, pospiesz się, bo nawet na ostatnią piosenkę nie zdążymy…
Ola zobaczyła za Żakliną majaczące sylwetki jakichś trzech podejrzanych osobników, którzy stali kilkanaście metrów dalej, palili papierosy i wydawali się zajęci rozmową. Mimo pukającej do jej głowy ostrzegawczej intuicji, odwróciła się i ruszyła ponownie w kierunku, z którego dobiegała muzyka. Po kilkunastu sekundach znów jednak przystanęła, bo coś ją tknęło. Ponownie spojrzała w miejsce, w którym Żaklina pozbywała się uwierającego kamyka, ale Żakliny tam już nie było. Nie było też tych trzech gości, a nigdzie indziej w okolicy nie zauważyła żywej duszy. Jezu, Żaklina! Ola ruszyła z miejsca, a po chwili już biegła z walącym sercem. Była pewna, że za chwilę stanie się coś złego, a może już się stało. Takich rzeczy się nie wie, takie rzeczy po prostu się czuje.
Biegnąc, szukała w płocie dziury na tyle dużej, żeby zmieściła się w niej dorosła osoba. Ledwie kilka metrów za miejscem, w którym stała wcześniej Żaklina zobaczyła słup ogłoszeniowy, na który wcześniej nie zwróciła uwagi. Zaraz za słupem jeden z paneli płotu właściwie nie stał, tylko leżał, umożliwiając wejście na teren rzekomo strzeżonego placu budowy. W trzech susach Ola pokonała, niemal się przy tym wywracając, niestabilne, chyboczące się przęsło.
Plac budowy nie był duży, ale przynajmniej był dość dobrze oświetlony. Po prawej stronie Ola zauważyła jakiś barakowóz, w którym paliło się słabe światło. Tam nie zdążyliby jej zabrać, stwierdziła. Zostaje rozpoczęta budowa. Niewiele myśląc i nie chcąc tracić czasu na powiadamianie policji, ruszyła w kierunku budynku, który skutecznie odstraszał turystów swym wyglądem. Budowlany bałagan panujący wokół zmusił ją do ostrożniejszego stawiania kroków, ale i tak raz po raz o coś się boleśnie potykała w swym lekkim obuwiu o cienkich podeszwach. Tuż przed wejściem do jakichś pomieszczeń w przyziemiu, być może miał to być w przyszłości podziemny garaż, stanęła i zaczęła nasłuchiwać.
Głośna muzyka dochodząca z koncertu skutecznie zagłuszała jakiekolwiek dźwięki, więc Ola stwierdziła, że na słuchu nie ma co w tym miejscu polegać. Pozostało jej mieć tylko otwarte oczy. Wchodząc do nowo powstającego, pełnego pułapek budynku, próbowała wymacać ścianę i natknęła się przypadkiem palcami na opartą o mur łopatę. Chwyciła ją w rękę i zważyła, kilkakrotnie unosząc i opuszczając. Jako broń się nada, pomyślała. Tylko, że prawie nic nie było widać. Prawie.
Gdzieś w głębi, ale nie tak daleko od niej, musiała znajdować się jakaś klatka schodowa, bo lekka poświata, którą zauważyła, dobiegała trochę z góry, jakby z sufitu. Po kilkunastu krokach po równej posadzce, dotarła do odlanych z betonu schodów. Mimo ciemności widziała wszystkie stopnie, a dochodzące z góry światło migało, jakby ktoś palił tam ognisko. Ola usłyszała krótki, rozpaczliwy, przerwany krzyk Żakliny „Ratu…”. Mimo ogarniającego strachu, wołanie to musiało ją pchnąć do działania. Starając się stawiać ciche, choć szybkie kroki, wchodziła do góry stopień za stopniem.
Po chwili usłyszała trzy męskie, nerwowe, lekko bełkoczące głosy, chaotycznie i dość głośno szepczące jeden przez drugiego:
- Trzymaj ją i zakryj gębę, bo się będzie drzeć…
- Ja wolę nagrywać, za dużo mam w czubie…
- Dobra, to ja pierwszy…
- Ale wierzga, pinda jedna…
Ola wychyliła głowę ponad posadzkę pomieszczenia na wyższej kondygnacji i zobaczyła scenę, która tak naprawdę powinna ją zmrozić i całkowicie sparaliżować jej ruchy. Biorąc pod uwagę liczebną i siłową przewagę trójki napastników, mogłaby i tak uznać jakiekolwiek dalsze działanie za bezcelowe, a grożące narażeniem także i jej życia lub zdrowia na szwank. Ale niespodziewanie umysł Oli odrzucił panikę i stłamsił przerażenie. Jakiś przełącznik w niej musiał przestawić się gdzieś pomiędzy pozycję „Pewność siebie” a „Działanie odruchowe”. Być może miała nieodkryte dotąd wrodzone cechy wojowniczki, które aktywowały się tylko na szczycie uczucia desperacji i w obliczu największego zagrożenia, a być może przypomniały się jej się po prostu lekcje samoobrony, na jakie jej mama zabierała ją, kiedy Ola była w trzeciej i czwartej klasie głogowskiego pierwszego ogólniaka.
Któregoś razu widząc, jak siedemnastoletnia Ola, stojąc przed lustrem w łazience w samym ręczniku zasłaniającym ją wyłącznie od piersi do bioder, upina włosy, jej mama stwierdziła z zazdrością:
- Ależ ty masz figurę, córa. Powiadam ci, że faceci będę leżeć ci u stóp. Ale pamiętaj, że po świecie krążą też różne szuje i zbóje. A kiedy takiego spotkasz, nie możesz mieć skrupułów. Musisz umieć sobie sama poradzić. Ty albo oni. Gdyby twój tata żył, być może sam by cię tego nauczył. Znam właściciela takiego jednego klubu sportowego. Niedawno wyciągałam go z rozbitego auta i stąd się znamy. Zawodowo, prywatnie nie. To jeszcze młodzian. Zaprowadzę cię na te zajęcia. A nuż ci się spodoba. Znaczy… sport, a nie trener.
Trener Łukasz nie był w typie Oli, ale uprawiany i uczony przez niego sport spodobał się jej już wtedy, kiedy ten chciał się przed nią popisać i kiedy przerzucona przez jego plecy walnęła plecami o matę, nie czyniąc sobie przy tym żadnej krzywdy. Chciała koniecznie dowiedzieć się, jak można tak łatwo i bez wysiłku rzucić kimś wyższym od siebie, o podobnej sobie wadze, ale tak, aby delikwent nawet się nie zorientował, że został właśnie skutecznie unieruchomiony bądź unieszkodliwiony. Od tamtej pory mama zabierała Olę raz w tygodniu na zajęcia w najlepszym głogowskim klubie judo. Nie były to zajęcia męczące, ale Ola dzięki nim stała się sprawniejsza fizycznie, odporniejsza psychicznie, a przede wszystkim nabrała pewności siebie. Co, jak się okazało, było nie do przecenienia w obecnej, dramatycznie niebezpiecznej sytuacji.
Przy dochodzących z zewnątrz łagodnych, początkowych dźwiękach rozpoczynającej się na koncercie kolejnej melodii, w której wyraźnie rozpoznała „Hero” Enrique Iglesiasa, ukryta w cieniu zaczęła niepostrzeżenie zbliżać się do szamoczących się na betonowej podłodze łysych zbirów. Te obleśne, zapocone zakapiory próbowały przytrzymywać wyrywającą się i broniącą się kopniakami przerażoną Żaklinę. Mimo, że dzielnie stawiała im opór, to jednak ich było trzech, mieli trzy razy więcej kończyn i ze sześć razy więcej siły, na którą nawet desperacja ofiary niewiele mogła poradzić.
Pierwszy z napastników na klęcząco jednym przedramieniem przyduszał Żaklinie gardło, a drugą dłonią zakrywał jej usta. Drugi stał pochylony tyłem do skradającej się Oli i nagrywał całą scenę telefonem komórkowym. Trzeci, ten z najkrótszą szyją, chociaż żaden z nich nie wykazywał akurat w tej kwestii cech żyrafy, usiłował usiąść na Żaklinie i przygwoździć ją własnym, nadmiernie opasłym ciałem. Próbował przy tym jednocześnie nieporadnie i bezskutecznie zapanować nad jej machającymi na oślep rękami. Żaklina musiała być skrajnie zdesperowana, ale i w przypływie adrenaliny niesamowicie silna, że jak dotąd te oprychy nie zdołały jej skutecznie ujarzmić, pomyślała Ola. Dobra nasza. Walcz dalej, Żaki. Walcz!
Poziom wściekłości u Oli był tak ogromny, że niemal zaczął rozsadzać jej czaszkę. Ale nie mogła stracić chłodnej oceny sytuacji, ani pójść na żywioł. Po prostu wyobraziła sobie po kolei wszystkie ruchy, które miała zamiar za sekundę wykonać. Tylko nie opisała ich na głos, jak Schwarzenegger w „True lies” jednemu z bandziorów przed skręceniem mu karku. Ola postanowiła od razu wykorzystać łopatę, bo nie chciała ryzykować zabawy w żadne chwyty obezwładniające. Takim gnojom nie należało się obezwładnienie, ale bolesne i to jak najbardziej, obrażenia.
Ola podeszła dosłownie na palcach do stojącego tyłem łysielca, cieszącego się jak dziecko, że za chwilę będzie mógł nagrać sobie film, który pewnie potem miał zamiar rozesłać go kumplom. Chwyciła sztych niesionego narzędzia budowlanego obiema rękami, uniosła w prawo i do góry, jednocześnie skręcając swoje ciało. Chciała w ten sposób przy ciosie nadać łopacie maksymalny pęd i prędkość. Obie te wielkości fizyczne zdecydować miały o tym, czy ofiara uderzenia straci przytomność od razu, czy dopiero przy zetknięciu z podłogą. W sumie to nieistotne, bo chodziło jedynie o to, by za pomocą kawałka hartowanej stali wyeliminować sukinkota skutecznie i na długo, najlepiej na zawsze, bez względu na konsekwencje.
„Let me be your hero”, wyrecytowała w myślach wers refrenu piosenki dokładnie wtedy, kiedy usłyszała z koncertu fragment śpiewany przez przystojnego Hiszpana i wypuściła pierwszy, niemal zabójczy dla trafionego cios. Rozległ się taki huk, jakby facetowi pękła czaszka, co było wielce prawdopodobne, gdyż, jak Ola pamiętała z anatomii, skorupa chroniąca mózg nie była tak twarda, jak kość udowa. A do tego przypominająca płyty tektoniczne jakiejś planety mózgoczaszka miała swoje słabsze punkty w postaci łączących jej fragmenty szwów.
Gdyby istniało takie przekleństwo na świecie, które kumulowałoby milion razy inne najgorsze na świecie przekleństwa, właśnie takiego użyłby teraz ten całkowicie zaskoczony fagas, przyduszający szyję Żakliny. Kiedy uniósł wzrok, zobaczył jak miejsce jego stojącego przed chwilą tuż obok kolegi, z którego łysej głowy, w miejscu bezkształtnego, zmiażdżonego ucha natychmiast trysnęła krew, zajmuje równie piękna, co zgrabna dziewczyna. Prawdopodobnie w jego pijackim widzie Ola objawiła mu się jako spadający z nieba demon zagłady. Przerażony gość na pięknej kobiecej twarzy nie był w stanie wyczytać jakiegokolwiek współczucia, ani niczego innego, poza lodowatą chęcią odwetu. Zauważył, a być może podpowiedziała mu to jakaś wyćwiczona bijatykami intuicja, że mściwy anioł bezzwłocznie po wysłaniu na beton zaślinionego operatora kamery, powtórnie zamierzał zaatakować.
Telefon pierwszej ofiary upadł na posadzkę ekranem w dół, silnie świecąca dioda LED, która oświetlała posępną poświatą wszystkie postaci tej konfrontacji zgasła. Ola, wykorzystując mrok i element zaskoczenia, nie marnowała czasu na ponowne przełożenie łopaty na prawą stronę, ale zamachnęła się łyżką narzędzia z lewej strony, kosząc nią jak żniwiarz śmierci dwustronną kosą.
Drugi z oprawców Żakliny ledwo zdążył zobaczyć nadlatujący, ułożony tym razem poziomo płaski kawałek metalu, skierowany dokładnie w centralną część jego twarzoczaszki. Gdyby w ułamku sekundy odruchowo nie cofnął głowy, mógłby zostać iście po królewsku zdekapitowany, jak Ludwik któryś tam na szafocie w osiemnastowiecznej Francji, lubującej się w przelewaniu krwi swoich władców. Dzięki refleksowi, a może zbyt krótkim rękom Oli, ostra końcówka użytego jako broni narzędzia, odcięła mu jedynie nos, przedtem przecinając aż do kości jego prawy policzek tuż pod oczami. Drugi z trafionych nietypową bronią krótkoszyich, razem z nosem musiał stracić także kontakt z rzeczywistością, ponieważ krwawiąc równie obficie co poprzednik, przewrócił się jak podcięte drzewo i na trwałe przylgnął do posadzki.
Po brutalnym, ale całkowicie usprawiedliwionym okolicznościami wyeliminowaniu dwóch z trzech przeciwników przez Olę, dziewczyny były teraz w przewadze. Trzeci z rywal drużyny przeciwnej w tej, jak wydawało się na samym początku, nierównej walce dobra ze złem, usiłował podnieść się i odskoczyć na bok, ale ochlapana jak dotąd dwoma grupami krwi Żaklina zdołała go mocno objąć nogami powyżej bioder i przytrzymać w żelaznym uścisku, spotęgowanym dodatkowo przepełniającą ją furią wściekłości. W normalnej intymnej sytuacji, taki zakleszczony samiec byłby wniebowzięty, ale temu tutaj daleko było do erotycznych uniesień. Spotkania z dwiema atrakcyjnymi dziewczynami tej nocy nie zaliczy do udanych, a być może będzie miał nawet uraz do kobiet już do końca swojego podłego życia, co przy niefortunnym zbiegu okoliczności mogło nastąpić jeszcze tej nocy.
W świetle latarki telefonu wzrok Oli napotkał wzrok leżącej przyjaciółki. W ułamku sekundy jakieś mentalne, a może telepatyczne fale przeniosły ostatnie istotne pytanie z jej głowy do głowy Żakliny. Bezgłośne zdanie z pytajnikiem na końcu było krótkie: „Tego też?”. Żaklina nie dając żulowi żadnej szansy na uczciwy proces i sprawiedliwy wyrok, skinęła głową i zamknęła oczy obawiając się, że kolejna porcja kropel krwi może również ochlapać jej twarz.
Unieruchomiony między udami swojej niedoszłej ofiary bandzior, w odruchu desperacji próbował jeszcze podnieść ręce tuż przed egzekucją i obronić się przed ciosem przeznaczonym dla jego ogolonej łepetyny. Tym samym jednak zrobił sobie podwójną krzywdę, skutkującą poczwórnym bólem łamanych gnatów, bo potworna siła trzeciego uderzenia złamała mu prawdopodobnie wszystkie kości przedramion. Ola z chęcią powiedziałaby mu dokładnie, jak one się nazywały po polsku i po łacinie, gdyby tylko nie była zajęta rozpędzaniem łopaty przed zadaniem finalnego, czwartego ciosu, kończącego brutalny i krwisty spektakl, jak w starej grze komputerowej Mortal Kombat. Jednocześnie z tym ostatnim, równie silnym co poprzednie, uderzeniem, które miało powalić i wyeliminować trzeciego z podpitych bandytów, Żaklina rozluźniła uścisk i rozchyliła uda, aby pozbawiony przytomności i władzy nad rękami degenerat mógł swobodnie i z gracją worka wypełnionego kamieniami zająć należne mu miejsce obok swoich kolegów.
Ola popatrzyła na swoje koszmarne, dokonane własnoręcznie dzieło. Mama miała rację. Faceci słali się u jej stóp, a po świecie wciąż krążą wszelakiej maści szuje i zbóje, którym tylko łopatologicznie można próbować wybić z głowy niecne zamiary. Ola chciała odrzucić łopatę na bok, ale ostatecznie wzięła ją w lewą rękę, a prawą pomogła wstać gramolącej się, szlochającej przyjaciółce. Objęły się z Żakliną za ramiona i bezzwłocznie zaczęły schodzić po schodach, aby jak najszybciej opuścić budynek i zostawić to feralne miejsce za sobą. Wychodząc z budowy na ulicę cały czas się podtrzymywały, także, co było nie mniej istotne, na duchu.
Walka musiała się skończyć, zanim jeszcze Enrique dośpiewał swój miłosny hit do końca. Przy ostatnich dźwiękach przeboju młodego Iglesiasa Żaklina jak w transie zaczęła nucić pierwszą zwrotkę tej piosenki, jakby chciała, żeby puszczono ją jeszcze raz od początku. Prawdopodobnie obie lubiły słuchać piosenek Hiszpana i znały większość tekstu na pamięć, bo po chwili zaczęły już wspólnie nucić słowa niegdysiejszego, popularnego zwłaszcza wśród dziewcząt przeboju. Słowa te pasowały jak ulał do tego co obie przed chwilą obie przeżyły:
“Would you die for the one you loved?
Hold me in your arms tonight
I can be your hero, baby
I can kiss away the pain
I will stand by you forever
You can take my very breath away”
Po chwili obie już płakały, łkały i śpiewały jednocześnie, powtarzając tylko sam refren, ale coraz głośniej i głośniej. Każdy kto by je teraz usłyszał pomyślałby, że nieźle musiały się przed momentem wyszaleć na koncercie i równie mocno wstawić, popijając u-booty, albo serię kilku niebieskich drinków z lodem pod rząd. Sądząc po zachowaniu i slalomie, jakim pokonywały drogę powrotną, niewątpliwie mogły być wzięte za podchmielone, rozbawione imprezowiczki, które dopiero skończyły kręcić piruety na parkiecie.
- Nie tak miał się skończyć ten wieczór – odezwała się wreszcie do Żakliny Ola cichym głosem, kiedy przechodziły przez furtkę ogrodzenia ośrodka. – Nie tak miało być. Przepraszam.
- Nie masz za co. To ja cię przepraszam, że cię namówiłam na ten nocny wypad.
- Przepraszam, że cię zostawiłam tam na chodniku samą, Żaklina. Nigdy nie powinnam…
- Przestań! – przerwała Żaklina. Wreszcie rozdzieliły się z Olą i obie usiadły na jednej z trzech ławek stojących przed wejściem do domu wczasowego „Albatros”. Żaklina ukryła twarz w dłoniach, potarła ją kilka razy, jakby chciała się obmyć z traumatycznych wspomnień. – I cicho już bądź. Musimy o tym jak najszybciej zapomnieć… A co z tymi gnojami? Myślisz, że żyją?
- Nie wiem. Kości są wytrzymałe, ale waliłam ich jednak chyba trochę za mocno. Wiesz, adrenalina – Ola próbowała się tłumaczyć Żaklinie, kto wie, być może nawet i z morderstwa. Zakrwawione narzędzie zbrodni wsunęła chwilowo pod ławkę.
- Należało im się. I to jeszcze mocniej – Żaklina położyła Oli rękę na ramieniu. – To co? Dzwonić na policję?
- Lepiej nie. Daj mi się zastanowić… Wiem, pójdziemy do Tadzia, pewnie jeszcze nie śpi. Niech znajdzie numer do tego stróża na budowie, zadzwoni i powie, że ktoś widział tam jakąś bójkę – zaproponowała Ola. – Może jeszcze się łachudry nie wykrwawią, jak ich tam znajdą.
- Nie byłaby to akurat wielka strata – Żaklina wiedziała, że tymi słowami wyszła właśnie na bezduszną, cyniczną osobę. Ale gdyby ktokolwiek inny miał przeżyć to, czego jej się udało dzięki Oli uniknąć, to zapewne nie toczyłby podobnej dysputy na temat ludzkich zachowań i motywacji w obliczu tragedii. – Dobra, tak zrobimy, Olka. Ale dzisiejszy wieczór zachowamy w tajemnicy, rozumiesz? To nie my. Niczego nie wiemy i nikogo nie widziałyśmy. Nas tam w ogóle nie było. Grzecznie położyłyśmy się spać z naszymi dzieciakami, okej?
Ola bez słowa przytaknęła. Jaki z niej będzie w przyszłości lekarz? Nieudzielenie pomocy i krzywoprzysięstwo? Nie składała jeszcze co prawda przysięgi Hipokratesa, ale nawet gdyby, to w sytuacji, która chwilowo pozbawiła ją zarówno współczucia, jak i ludzkich odruchów, i tak nie potrafiłaby jako potencjalna ofiara zdobyć się na nic więcej, niż powiadomienie odpowiednich służb. A jak któryś z nich umrze? Przecież wtedy na pewno będzie śledztwo. Trudno.
Obie jeszcze przez chwilę milczały, nie patrząc na siebie. Pewnie kolejny raz odtwarzały i analizowały przebieg wydarzeń. Każda z nich przeżywała to po swojemu. Nie mogły zrobić nic więcej. Ani mniej. Inaczej też nie, bo dla którejś z nich mogło to skończyć się tragicznie.
- Szczęście, że zabrałam stamtąd tę łopatę – stwierdziła Ola. – Może Tadziu znajdzie też sposób, żeby się jej pozbyć?
- Okej, no to idziemy do niego. Żeby tylko nie pomyślał, że chcemy go napastować w środku nocy – mimo nadal wyczuwalnego rozchwiania nerwowego, zażartowała Żaklina. Wstały z ławki, ale tym razem to Żaklina podniosła łopatę próbując ocenić, czy sama dałaby radę użyć jej jako broni w sytuacji zagrożenia. – Koniecznie musimy się tego pozbyć. Swoją drogą, to z ciebie to niezła zadymiara jest, Olka. Nie przypuszczałabym, że możesz bez mrugnięcia okiem spuścić komuś takie manto. Jakie jak mam szczęście, że cię poznałam. Jak ja ci się odwdzięczę?
- Daj spokój, Żaki. Nie ma o czym mówić. Na moim miejscu zrobiłabyś przecież to samo…
- Nie byłabym taka pewna. Zimna krew to raczej nie moja bajka. Jak coś się dzieje, to na początku od razu panikuję – przyznała się Żaklina.
Zanim ruszyły odwiedzić oglądającego zapewne telewizję Tadzia, przytuliła się jeszcze mocno do Oli, tak mocno, że aż je obie zabolały mięśnie i kości. Szepnęła jej cichutko do ucha:
– Olcia, Nie zapomnę ci tego. Do końca życia będę mieć u ciebie dług…
Nie wiedziała wtedy, że za kilka lat przewrotny los znów je połączy i będzie miała okazję spłacić cudownej i bohaterskiej Oli ten dług. I to z nawiązką.
Jak Żaklina uratuje Olę? Czy dziewczynom uda się uwolnić z rąk Dymitra? Czy Hieronim pożyczy kolejny motor do ratowania dziewcząt? Czy Waldek z Bolesławem im pomogą? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami mrożącymi krew w żyłach historiami i talentem pisarskim. Piszcie w komentarzach, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).