Już jest siedemdziesiąta trzecia część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Siedemdziesiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Siedemdziesiąta druga część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Co poradzić na brak szmaragdu i rozbitą szybę? Zapraszamy do lektury:
Julia siedziała na progu bagażnika żółtego polo z podniesioną klapą, ledwo dosięgając nogami do nawierzchni parkingu. Prawy łokieć oparła o udo, a głowę o prawą dłoń. Wyglądała całkiem jak frasobliwy Jezus z przydrożnej kapliczki. Z tym, że Jezus nie musiał w ciągu dwóch godzin wymyślić, jak uratować własną córkę bez posiadania karty przetargowej w postaci wartego miliony monet zielonego szmaragdu.
Zdałby się jakiś cud, stwierdziła w duchu. Zaczęła się zastanawiać, czy wśród umiejętności Waldka nie znalazłaby się przypadkiem znajomość technik stąpania po wodzie. Gdyby tak, istniałaby szansa na to, że opanował również kunszt przemieniania jednych przedmiotów w inne. Nie musi być Midasem, ale gdyby tak zamienił jakąś granitową kostkę brukową w ten cholerny szmaragd…
Miała ochotę powiedzieć Waldkowi, żeby zatrzasnął ją w tym bagażniku, tak jak porywacz wcześniej biedną, poturbowaną Olę. Chciałaby zwyczajnie zamknąć oczy, zasnąć i przeczekać najbliższe godziny, tak jak maturzysta, którego zjadają nerwy przed jednym z najważniejszych w życiu egzaminów szkolnych. Obudzić się, kiedy już będzie po wszystkim. Kiedy Ola uśmiechnięta stanie przed nią i padną sobie z płaczem w ramiona. Jak wtedy, kiedy wyszła z gmachu głogowskiego liceum i zaczęła schodzić po schodach z kwaśną miną i opuszczoną głową…
***
Od piętnastu minut, od kiedy Ola zniknęła za drzwiami szkoły, Julia nie mogła ustać w miejscu. Chodziła w tę i z powrotem, podziwiając kwitnące na biało i różowo rododendrony, rosnące w starym parku przed wielkim, ceglanym, przedwojennym jeszcze budynkiem pierwszego LO w Głogowie. Nie mogła się jednak skupić na czymkolwiek. Chodziła więc i gryzła skórki przy paznokciach. Niezdrowy i nieestetyczny nawyk, który przed laty zdołała wyplenić u swojej, teraz dorosłej już córki, u niej samej od czasu do czasu powracał przy dużym zdenerwowaniu. Czyli właśnie jak teraz.
Nareszcie Ola pojawiła się u szczytu szerokich schodów z kilkoma dziewczynami, które zanim poszły w swoich kierunkach, pomachały do uwielbianej przez nie mamy swojej koleżanki. Julia odmachała im obiema rękami, gdyż lubiła je z wzajemnością. Była z Oli taka dumna. Można byłoby powiedzieć, że wykapana z niej mama. Nie tylko bardzo dobrze się uczyła, ale też świetnie odnajdowała w towarzystwie, przez co była z góry skazana na popularność u rówieśników. Oczywiście rozważania dotyczące analogii cech córki przejętych od matki w ich przypadku musiały skończyć się w chwili, kiedy dochodziło się do kwestii podobieństwa fizycznego… Tu zdecydowanie przeważały inne geny.
- I jak? No mów! – Julia nie potrafiła ukryć zdenerwowania z powodu oczekiwania na wyniki pisemnej matury swojej córki.
Ola w końcu zeszła ze schodów, lecz nadal nie podnosiła głowy. Stanęła przy swojej mamie i czubkiem buta zaczęła coś jakby rysować na chodniku. Wydawała się jakaś nieobecna duchem. Julia odniosła wrażenie, że jej ukochana latorośl zaszlochała. O nie, to chyba naprawdę są łzy! - pomyślała, widząc, jak Ola przeciera wierzchem dłoni prawe oko.
- Słabo…
- Z czego słabo? – Julia zbladła, próbując od dołu spojrzeć w opuszczone oczy swojej córki.
Julia - matka, przyjaciółka i pocieszycielka nie potrafiła uwierzyć, że jej zdolna jedynaczka mogła oblać albo położyć egzamin dojrzałości. No ale cóż, zdarza się nawet najlepszym. Czasem licealistę zjadają nerwy, czasem tematy nie podejdą, a niekiedy zapomni się o jakimś minusie. Cholera, a przecież wybierała się na medycynę! Trzecia średnia ocen w szkole… Aktywna sportowo uczennica…
I co teraz? Może gdzieś się zahaczy na rok, a potem przeniesie się na Akademię, tfu… Uniwersytet Medyczny? Do czorta z tymi nazwami, co je niedawno pozmieniali. Studenci często tak robią, ale czy na medycynie to możliwe? Przecież Ola nie wyobrażała sobie innego kierunku. Nawet nie brała pod uwagę innej uczelni.
Julii krążyło po głowie ze sto opcji i już miała zacząć je proponować, kiedy wreszcie Ola ponownie się odezwała. A właściwie najpierw głęboko odsapnęła, a potem podniosła głowę. Ale nie po to, żeby spojrzeć na swoją zatroskaną mamę, lecz na płatki spadające z przekwitających kwiatostanów wiechowatych kasztanowca pospolitego, jak by to sama określiła będąc czasem nadmiernie precyzyjną. Dopiero wtedy odpowiedziała na zadane pytanie i wreszcie użyła więcej niż jednego słowa. Użyła dwóch słów.
- Ogólnie słabo…
Julia miała ochotę chwycić swoją córkę i wytrząść z niej więcej informacji. Kiedy były same, zwykle to Ola paplała więcej niż potrzeba, czasem nawet trzeba było dawać jej coś do roboty, jak zagłuszające wszystko odkurzanie, żeby od tego gadania głowa nie rozbolała. A teraz tak zamilkła… Chyba faktycznie musiało jej pójść kiepsko, stwierdziła Julia. Trudno, ale teraz to już po ptokach, jak mówi stare przysłowie…
- Słabo, bo mi z polskiego temat nie podszedł… Mówiłam ci, że nie cierpię niektórych pozytywistów… A oni zwykle rzucają w tematach Prusa albo Żeromskiego…
- No, ale żeby tak całkiem…? – Julia zawsze twierdziła, że nadzieja umiera ostatnia.
- No, nie tak całkiem… Spodziewałam się wszystkich szóstek, ale z polaka się nie udało i jest tylko piątka! – Ola zakończyła zdanie prawie piskiem. Z emocji kilka razy podskoczyła i rozpromieniła się na twarzy, ale chyba nie ze swoich ocen, ale z tego, że zwyczajnie jej nadopiekuńcza mamusia dała się tak łatwo zrobić w balona. – Mam cię! Trzy szóstki i piątka z polskiego! Wyobrażasz sobie? Nieźle, co?
- O, ty wredna małpo! Naprawdę mnie nabrałaś! – Julia nie odmówiła sobie kilku kuksańców, a potem obie wtuliły się w siebie mocno, jak nigdy dotąd. A łzy zaczęły im obu spływać po policzkach. – Ale dałam się podejść. Jak przedszkolak! Aktorstwo musisz mieć po mnie. Może jeszcze zmienisz zdanie, co do studiów, hę?
- Nie ma szans. Jak obiecałam, to obiecałam! – Ola sparafrazowała Basię Niechcic, bo Julia zaraziła ją już dawno temu czytaniem i oglądaniem „Nocy i dni”.
Ulga wlała się do każdej komórki ciała Julii, wypełniła wszystkie naczynia włosowate. Ufff! No, to Ola zdała maturę. I to jak! Co prawda na razie tylko część pisemną, ale reszta zwykle jest tylko formalnością. Kto jak kto, ale Olka na pewno jest dobrze przygotowana. A dyscyplinę w nauce i samozaparcie po kim ma? No, po kim? Wiadomo, po mamusi…
Kiedy się wreszcie rozłączyły, a ich policzki otarte pomiętymi, papierowymi chusteczkami wyschły, Julia, patrząc na swoją wysoką córkę, zdała sobie sprawę, że właśnie miał miejsce pewien znaczący gest. Gest symbolizujący mające nastąpić wkrótce prawdziwe oderwanie córki od matki. Opuszczenie gniazda. Domu, w którym Ola spędziła całe dzieciństwo i burzliwy okres nastoletni. Jej córka stanie się wreszcie dorosła i samodzielna. W każdym sensie. Objęła Olę i ruszyły w stronę najbliższej cukierni ze stolikami na zewnątrz o nazwie Markiza, znajdującej się po drugiej stronie dwujezdniowej Alei Wolności.
- Masz ochotę na małe słodkie co-nieco? Ja stawiam! – Julia tak puchła z dumy i ze szczęścia, że z powodu ściśniętego gardła trudno jej było jeszcze swobodnie mówić.
- Oczywiście, mamuś. I ty też sobie zasłużyłaś – odpowiedziała uśmiechnięta Ola, zerkając na mamę raz po raz z prawdziwą wdzięcznością za wszystko, co ta do tej pory dla niej zrobiła. Była szczęśliwa, że mogła sprawić jej taką radość. Uniosła ręce w geście zwycięstwa. – Ju hu hu! Ale się dziadek z babcią ucieszą! Mogę zadzwonić do nich?
Ola wyjęła telefon i zadzwoniła do swojego dziadka, zostając nieco z tyłu. Na numer babci dzwoniła dużo rzadziej, czemu Julia wcale się nie dziwiła, bo sama też niezbyt często kontaktowała się z własną matką. Julia słyszała za plecami podniecony głos córki, kiedy ta opowiadała dziadkowi o wynikach części pisemnej egzaminu dojrzałości. Ola naprawdę cieszyła się z tego sukcesu, całkiem jak mała dziewczynka, która poskładała swój pierwszy domek dla lalek, a Ken zdecydował się zamieszkać w nim ze swoją Barbie.
Julia minęła jakiegoś roześmianego, niewiele starszego od Oli mężczyznę ze stojącym obok niego wózkiem spacerowym. Młody tata podrzucał swoją ubraną na różowo, może dwuletnią córeczkę, wrzeszczącą z radości „Wyzej, jesce wyzej, tata!”. Bolek to by się dopiero ucieszył, ale do sufitu to już by chyba Oli nie dał rady podrzucić, pomyślała Julia. Ale, kto wie? W końcu do mizeraków to on raczej nie należał... Ciekawe, co u niego teraz słychać?
Ponownie obiecała sobie, że następnym razem, kiedy odwiedzi wujka i chorującą ciocię w Bolesławcu, to już na pewno zajrzy na ulicę 1 Maja, nad staw miejski, na planty, na rynek. Wszędzie, gdzie pozostawiła jakąś cząstkę dawnej siebie i tego, co ją łączyło z ojcem Oli. Ciągle miała nadzieję, że gdzieś tam, przypadkiem, natknie się na wysokiego, ciemnowłosego przystojniaka, którego potomkini właśnie ukończyła kolejny ważny etap w swoim życiu, czego on niestety znów nie był świadkiem. Może wreszcie uda się zobaczyć faceta, po którym w jej sercu zostało puste miejsce, odciśnięte jak forma odlewnicza, do której żaden inny model nie mógł się, jak dotąd, dopasować.
***
Ciekawe, czy Bolek też by tak tylko łaził i gadał, czy od razu przystąpiłby do działania, rozważała Julia, kiedy wróciła myślami na parking pod bolesławieckim szpitalem. Waldek nie towarzyszył jej w zamartwianiu się, ani w wycieczce pomiędzy alejki głogowskiego Parku Słowiańskiego, tylko wciąż chodził w tę i z powrotem, zupełnie jak ona kilka chwil wcześniej. Tyle, że ona nie paliła, a Waldek kopcił jak komin w fabryce, gdzie testuje się silniki spalinowe aut znanej niemieckiej marki. Przez chwilę sama żałowała braku tego okropnego nałogu. Może nikotyna choć odrobinę potrafiłaby ukoić jej nerwy?
Waldek chodził i palił, nawracał i palił jeszcze więcej. I do tego non-stop rozmawiał przez swoją komórkę. Julia nie wsłuchiwała się ani z kim, ani o czym rozmawiał, bo pewnie za chwilę musiałaby złożyć śluby milczenia albo zostać zlikwidowana. Pustym wzrokiem i z pustą głową obserwowała tylko, jak przy tych kilku wykonywanych i odbieranych połączeniach brat Bolka gestykulował tak intensywnie, że z żarzącego się papierosa raz po raz odpadały okruchy popiołu. Spadały one na kostkę brukową, tuż obok przekleństw, które gęsto leciały pomiędzy słowami, wypowiadanymi przez człowieka, od którego teraz mogło zależeć życie kilku osób.
Julia obserwowała sposób, w jaki Waldemar chodzi i w jaki porusza rękami. Patrzyła na jego mimikę twarzy, wyrażającą zdenerwowanie, zdecydowanie i chęć rozszarpania każdego, kto tylko stanie mu na drodze i śmie się sprzeciwić albo nie wykonać polecenia. Oczy Waldka, którymi raz po raz na nią spoglądał, sprawdzając pewnie, czy frasująca się niefrasobliwa Julia faktycznie nie rzuca się z łopatą do kopania w poszukiwaniu jakiegoś substytutu drogocennego kamienia, wyrażały zatopienie w głębokim procesie myślowym. Nie było w nich szaleństwa, jakie sugerowała niedawno siostra Żaneta.
To mogą być objawy zdolności przywódczych, albo też i determinacji rodzącej się z desperacji, stwierdziła Julia. W końcu Ola to dla niego jakby rodzina. Świeżo objawiona, ale jednak rodzina. Jedna krew, choćby nie wiem jak temu zaprzeczać od strony medycznej. A za wspólną krew wielu gotowych jest oddać krew własną. Czy przystojny, choć nieuchronnie zbliżający się do wieku emerytalnego Waldek do takich należy? Trudno stwierdzić. Za mało go jeszcze znała. Ale skoro Bolek powiedział, że ma nie odstępować Waldka na krok, to nie odklei się od niego, choćby miał ja ciągnąć za sobą uczepioną do nogawki, jak osadzony w dawnym więzieniu skazaniec kulę u nogi.
Wreszcie Waldek skończył swoje, męczące zdaje się, bo wymagające od niego wiele wysiłku psychicznego i myślowego, rozmowy. Rzucił niedopałek, nie przejmując się jego zadeptaniem. W końcu pożaru raczej na betonie nie wywoła, co nie? Wkładając rozgrzany do czerwoności telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki, podszedł do Julii i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, jakby chciał się od czegoś zasłonić, albo zatrzymać swoją wiedzę tylko dla siebie.
- No i co wymyśliłaś, mądralo? Oświeciło cię, jak wykupić swoją córeczkę? – spytał irytującym tonem i stylem, jakby właśnie przystąpił do ciężkiego przesłuchania.
- Sorry, ale naprawdę mam pustkę w głowie – szczerze odpowiedziała Julia. – Nie ukrywam, że liczę w tej kwestii bardziej na ciebie. Na pewno masz doświadczenie i wiesz, do czego możemy się posunąć, aby nie przegrać następnej rundy.
- No, cóż. Lepiej było oddać ten kamień, kiedy tylko facet po niego przyszedł. A jeszcze lepiej by było, gdybyście w ogóle się nie wybierali na te wykopki. Ale zostawmy gdybanie. Co za nami, to za nami. Z roztrząsania nic dobrego nie wyniknie…
- To nie roztrząsajmy – wtrąciła, zgadzając się z nim Julia. – Jakie masz zatem propozycje?
- Według mnie mamy dwie możliwości – Waldek oparł prawy łokieć na podwiniętej lewej ręce, wyciągnął prawą dłoń i rozprostował kciuk. – Albo jeszcze zdołamy odszukać prawdziwy kamień…
- A z rzeczy bardziej realnych? – przerwała niepotrzebnie Julia, co Waldek potwierdził spojrzeniem, wzbogaconym o nisko opuszczone brwi.
- … albo przez dwie godziny obmyślimy, jak drania oszukać – do kciuka Waldka dołączył palec wskazujący. – To znaczy, tak go zaczarować, żeby jak najdłużej miał wrażenie, że go nie oszukujemy. I tutaj mamy kolejną alternatywę…
- Zamieniam się w słuch… – Julia niechcący znów mu przerwała.
- Julio, czas leci… – kolejne karcące spojrzenie stojącego przed nią prawie szwagra próbowało doprowadzić ją do porządku. A raczej do podporządkowania jakiemuś planowi, którego zarys prawdopodobnie kiełkował już w jego głowie.
- Przepraszam, Waldemarze – pokajała się Julia cichym głosem, którego Waldek wydawał się nie usłyszeć.
- Puszczamy cię na wymianę z czymś, co przypomina ten wasz szmaragd albo decydujemy się na otwartą konfrontację, to znaczy próbujemy odbić porwane dziewczyny. W drugiej opcji skazani jesteśmy na spore ryzyko niepowodzenia i śmierć zakładniczek, gdyż nie znamy ani terenu, ani uzbrojenia, ani zamiarów porywacza. Nie siedzimy u faceta w głowie…
- Wiesz dobrze, że nie pozwolę nikomu narażać życia mojej córki…
- Właśnie.
Waldek zwinął palce w pięść i lekko uderzył nią w otwartą lewą dłoń, po czym pokręcił pięścią jakby rozgniatał między dłońmi jakiegoś robala na miazgę. Może to samo zrobi z tym bandytą, łudziła się Julia. Waldek następnie opuścił obie ręce, ale znów zaczął stawiać krok za krokiem, to w lewo, to po nawrocie w prawo, jakby uparł się, że wydeptana uprzednio ścieżka nie była jeszcze wystarczająco głęboka. Julia była pewna, że Waldek za chwilę sięgnie po papierosa. Miała rację. Już po kilku sekundach z jego ust wydostawały się kolejne kłęby białego, gęstego dymu. Teraz myślał chyba na 120 procent. Dobrze, niech myśli. Wszystko, byle uniknąć opcji siłowej zakończonej jakąś strzelaniną, w której ktoś niewinny mógłby ucierpieć.
- Zostawmy na razie próbę odbicia jako ostateczną ostateczność – kontynuował rozważania Waldek. – Pierwsza opcja natomiast wymaga przygotowania czegoś, co by na ten kamień wyglądało. Masz jakieś pomysły, czy wyczerpały ci się po utracie pierwszej podróbki? Skąd ty ją w ogóle wytrzasnęłaś, dziewczyno?
- Od koleżanki. Pracuje w hucie szkła – odpowiedziała Julia.
- Rany boskie, to czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej? – Waldek stanął w miejscu. Julia nie wiedziała, czego można się spodziewać po tej przerwie w wydeptywaniu drugiego Rowu Mariańskiego. Waldek nikogo na szczęście nie pobił, nikim nie potrząsnął, tylko sięgnął ponownie po swój telefon. Zwrócił się do Julii nieco głośniej. – Dawaj numer do niej, niech zrobi po prostu kolejny egzemplarz i załatwione!
- To bez sensu – teraz z kolei Julia podniosła głos. – Wykonanie poprzedniej trwało co najmniej dwa dni. Gadałam z nią w piątek, a dała mi go dopiero dzisiaj, więc nie sądzę, aby niecałe dwie godziny wystarczyły na…
- Tego akurat nie możesz wiedzieć – Waldek się ewidentnie zirytował, przerywając Julii. – Nawet jeśli się nie uda, to nie mamy wyjścia, musimy to sprawdzić. To może być nasza ostatnia deska ratunku. Albo coś jak brzytwa dla tonącego. Wiesz, tego właśnie w ludziach nie rozumiem. Czemu niektórzy od razu zakładają, że coś nie jest możliwe, jeżeli nawet nie spróbują?
- Dobra, jak chcesz, to chwytaj się tej swojej deski – Julia sięgnęła do kieszeni, a kiedy spojrzała na wyjęty aparat, wyrwało się jej głośne i donośne – K..wa mać! Przecież to nie mój telefon!
Natychmiast położyła wolną dłoń na usta i bulgocząc próbowała jakoś usprawiedliwić swój brak kultury. Waldek usiłował trzymać wargi zaciśnięte, chociaż podobne przekleństwo także przyszło mu na myśl i to dokładnie w tej samej chwili, co Julii. Zamiast zacząć samemu złorzeczyć, podniósł tylko pytająco brwi. Nie musiał używać słów, żeby wiedziała, o co chce spytać. Odpowiedziała natychmiast na to niezadane na głos pytanie.
- Mój jest w domu. Na szczęście to tylko parę minut.
- To jedziemy…
- Poczekaj, a to autko? – Julia opuściła nogi i stanęła wyprostowana. Spojrzała na samochód Oli z podniesioną klapą bagażnika, wskazując na niego ręką. – Zostawimy je tak tutaj rozbebeszone? Przecież zaraz je rozkradną, a Ola się zapłacze… Nie możemy…
Waldek wahał się przez moment, po czym przeszedł obok Julii, wsiadł na siedzenie od strony kierowcy. Coś zgrzytnęło, coś chrupnęło i za kilka sekund rozrusznik pokręcił silnikiem, a ten zapalił, jakby ktoś właśnie uruchomił go oryginalnym kluczykiem. Pierwszy z cudów stał się faktem.
Zapatrzona wciąż na otwartą przestrzeń wewnątrz auta, poczuła nagłe szarpnięcie za rękę do tyłu. To Waldek odciągnął ją od volkswagena, zatrzasnął podniesioną pokrywę i jak gdyby nigdy nic odszedł w kierunku zaparkowanego tuż obok czarnego, służbowego, lśniącego bmw na warszawskich numerach. Wsiadł, a zanim zamknął drzwi, szybkim ruchem wyciągnął niebieskiego koguta na dach i przykleił go na magnes. Uruchomił silnik, nawrócił niemal z piskiem opon, włączył błyskającą lampę bez syreny, a widząc, że Julia nadal stoi jak zaczarowana, podjechał do niej, zatrzymał samochód i opuścił szybę.
- No, co? Mówiłem, że nie zawsze byłem po dobrej stronie. Wsiadaj do żółtka i prowadź. Nikt cię nie zatrzyma z tą rozbitą szybą, dopóki nie zaczniesz jechać zygzakiem…
***
Waldek okazał swoją legitymację służbową policjantowi, nadal pilnującemu pustej w chwili obecnej posesji, która tak niedawno stała się miejscem napadu i kradzieży. Wyjaśnił mu w kilku słowach powód wizyty i policjant kiwnął głową, przepuszczając ich i sięgając do radiotelefonu na swoim ramieniu. Zapewne musiał zameldować fakt nietypowej wizyty swoim przełożonym, ale być może chciał też potwierdzić tożsamość agenta ABW.
Julia, rzucając zaskoczonemu policjantowi krótkie „Ja tu przecież mieszkam!”, minęła stojący przy otwartej bramie radiowóz i szybkim krokiem skierowała się do drzwi na tyłach domu, które nadal nie były zamknięte na klucz, ale za to były teraz zaklejone w dwóch miejscach na całej szerokości specjalną policyjną taśmą. Zerwali taśmy i weszli do środka. Waldek towarzyszył Julii, kiedy ta dopadła swojej torby i w kilku nerwowych ruchach wygrzebała z niej telefon. Bez problemu udało się go odblokować i po kilku sekundach czekała już na połączenie z dawną koleżanką z liceum. Nie zawracała sobie głowy powitaniem.
- Ja znów w sprawie tego szklanego, zielonego sześcianu…
- Nie mów, kochana, że stłukłaś to piękne świecidełko! – śpiewny głos Miki wyrażał wyraźne zadowolenie z ich ponownego kontaktu i zmartwienie jeszcze nieznanym kłopotem niegdysiejszej przyjaciółki.
- Gorzej, Mika! – Julia nie mogła uniknąć tonu rozpaczy i zniecierpliwienia.
- A co? Wujek rozpoznał, że zrobiłaś go na szaro?
- Hmmm… blisko, ale nie o to chodzi – Julia nie mogła tracić czasu na wyjaśnienia. – Potrzebuję pilnie drugiego, takiego samego…
- Aha, rozumiem. Wujek w zamian za utracony oryginał chce dostać dwa? Umie się targować, skubany – Mika zaśmiała się głośno. – Dobra, poproszę szefa i Staszka, to może na jutro po południu wyczarujemy ci drugie takie cudeńko…
- To niemożliwe, muszę mieć go dzisiaj, najdalej za godzinę! – w Julii narastała rozpacz.
- Niemożliwym jest zrobić coś takiego w godzinę – wyjaśniła rzeczowo Mika.
- Mika, ratuj. Ja muszę to mieć, inaczej komuś może stać się krzywda…
- A co? Ten twój wujek to aż taki furiat? To, może zabierz mu noże kuchenne… – Mika nie wydawała się ani zmartwiona, ani przestraszona., ale wciąż miała ochotę do żartów. Nie mogła przecież zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Mika, proszę, zrób coś! Błagam! – Julia zaczęła podnosić głos. – Później ci wszystko wytłumaczę…
Waldek nie wytrzymał i z głośnym sapnięciem, brzmiącym jak „Dawaj”, wyszarpnął jej telefon.
- Mówi Wilczyński z ABW – niski, zimny głos Waldka u większości ludzi doprowadziłby do drżenia nóg i ultraszybkiego przeczesania pamięci w poszukiwaniu nawet najdrobniejszych, ukrytych dotąd przed światem przewinień i występków. – Julia nie żartuje, proszę pani. To jest sprawa życia i śmierci. Możecie nam przygotować drugie takie zielone coś, czy nie?
- Niech pan chwilę zaczeka – krótko odpowiedziała Mika. – Wiem, że Staszek jest jeszcze w hucie…
Waldek czekał może z pół minuty słuchając jakiejś umilającej czas muzyczki. Zdaje się, że było to pasujące jak ulał do sytuacji „It won’t be long” Beatlesów. Kiedy Mika odezwała się ponownie po skończeniu równoległej rozmowy, jej głos nie był jednak pełen entuzjazmu.
- Niestety, tak jak mówiłam. Stasiu potwierdza, że kolejny egzemplarz dałoby się wykonać dopiero na jutro. Najwcześniej mógłby być gotowy w południe, chyba że…
- Jasna cholera… – Waldek pomyślał, że teraz to już wszystko stracone i będą musieli naprędce improwizować. Może da się posklejać coś z jakiegoś zielonego pleksi? – No, to przepadło. Trudno, dziękuję za fatygę, nie będę zabierał więcej czasu…
- Ale chwila! Proszę mi dać dokończyć! Nie da się zrobić drugiego, ale przecież mamy pierwsze… to znaczy drugie takie coś, ale wykonane jako pierwsze. I nawet prawie identyczne. No, bo to pierwsze Staszkowi nie wyszło i dałam Julce to drugie, które wyszło lepiej i...
- Do sedna! – gdyby Waldek mógł wsadzić ręce do słuchawki, na pewno po drugiej stronie Mika padłaby już uduszona.
- No, dobra, dobra! Jeśli się pospieszycie, to zdążycie sobie jeszcze pogrzebać na śmietniku, bo Staszek mówi, że drugi zielony, zepsuty szklany sześcian wsadził do kontenera ze szklanym złomem, a jeszcze go nie zabrali – ta informacja całkowicie wystarczyła Waldkowi, ale z grzeczności chwilę uprzejmie czekał i słuchał, zanim nacisnął czerwoną słuchawkę. – Tyle, że podobno ma kilka małych baniek powietrza w środku i jeden narożnik uszczerbiony… A pan to ma normalnie taki głos, że nogi mi się do podłogi przykleiły… Jeszcze mi się to w życiu nie zdarzyło. Normalnie nie mogę… Taki głos to skarb… A jeśli się jeszcze okaże, facet, że jesteś podobny do George’a Clooney’a, to jestem ugotowana, normalnie… Na miękko, normalnie…
Waldek zakończył połączenie, mimo, że w słuchawce cały czas trwał zalotno-pochwalno-kulinarny trajkot Miki, nie zapowiadający jednak rychłego „Do widzenia”. Popatrzył na Julię, która tak jak i on odzyskała nadzieję, mimo, że nie znała jeszcze szczegółów zakończonej właśnie rozmowy.
- No, to teraz migiem do tego Staszka w hucie szkła – Waldek w swoim stylu wydał kolejne polecenie. – Podobno jest drugi egzemplarz, ale musimy trochę pogrzebać w śmietniku… Jedziemy moim, czy znów na dwa auta?
Jak to jest, że jemu zawsze się udaje wszystko załatwić? – zastanawiała się Julia, kiedy wsiadała tym razem już do jednego samochodu z Waldkiem Wszechmogącym.
Czy wśród innych odpadków naszym bohaterom uda się odnaleźć pożądaną szklaną bryłę? Oraz czy owa bryła przekona Dymitra wystarczająco skutecznie? Dajcie znać, jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów!
Bolecnauta Pan M. pisze, dzieląc się z nami swoją niesamowitą wyobraźnią i ogromnym talentem do snucia gangsterskich intryg! Cieszymy się ze wszystkich Waszych komentarzy! Piszcie, co najbardziej podoba się Wam w powieści i która postać jest najbliższa Waszym sercom!
Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).