W Roku Pańskim 1670 Bolesławiec był miastem królewskim Korony Czeskiej, czyli części Austrii rządzonej przez katolickich Habsburgów. Niejeden mieszczanin, jak Jan Paweł Adamczewski z Adamczychy, spluwał z pogardą na samą wzmiankę o Szwedach, ale i tak prawie każdy "pożyczał" materiały budowlane z ruin spalonego trzy dekady wcześniej przez najeźdźców zamku. Nikt nie myślał o odbudowie czy nowym zamku, a jeśli ktoś zająknąłby się o budowie kościoła dla ewangelików (a było na to duże zapotrzebowanie), zapewne usłyszałby, że ma iść się z tego pomysłu wyspowiadać. Albo uciekać na zachód, do innych innowierców, którzy po śmierci mieli szczeznąć w piekle, bo byli złymi ludźmi.
Cesarz nie przejmował się tym, że w małym mieście na skraju popolskich ziem zachodnich i północnych ludzie w większości byli ewangelikami. Jedyny kościół w Bolesławcu należał do małej grupy katolików, wysłuchujących że otaczają ich kurtyzany, przestępcy i wszechobecna zgnilizna. To ostatnie nawet było prawdą, bo ulice pokrywał szlam i brud, a tuż za murami znajdował się, wciąż cuchnący ekskrementami, Świński Staw. Magistrat, wybierany spośród najbogatszych kupców i rzemieślników, zazdrosnych o dochody sąsiadów ze Lwówka i żyłkę do biznesu sióstr magdalenek z Nowogrodźca - właśnie przegrywał proces z dominikanami o strategiczne parcele w obrębie murów miejskich. Jakby tego było mało, biskup akurat zapewnił sobie prawo zatwierdzania każdego podania o pracę w miejskiej szkole...
Co do kurtyzan - w nocy ulice były nieoświetlone, więc było łatwo o dyskretne spotkanie z ograniczoną odpowiedzialnością - i to nie tylko na słynącej z takich uciech ulicy Wróblej... Jeśli jednak ktoś chciał spędzić wieczór bez obaw o przykucie do pręgierza, miał do wyboru kilka karczm. Nie wiemy, kto odprowadzał z nich podatki w 1670 roku, ale na pewno żaden szaleniec nie miał powodów, aby gasić palące się w nich świece - Żydzi zostali wygnani z miasta dwa stulecia wcześniej. Najlepszym lokalem w mieście była karczma Pod Trzema Wieńcami, ale kuchenne rewolucje można było przeżyć także Pod Złotym Aniołem, ewentualnie Pod Trzema Lipami.
Dorocznego marszy innowierców, jak w Adamczysze, u nas nie było, ale w każdą niedzielę przez miasto maszerowali protestanci. Nie mieli wyjścia - musieli wędrować do saskiej Zebrzydowej, aby móc uczestniczyć w swoich nabożeństwach. Mogli maszerować przez całe miasto, iść przez 15 kilometrów, pokonać rzekę i nikt nie był za to palony na stosie! W odróżnieniu od aresztowanych kilka lat wcześniej czarownic... Przez granicę, czyli Kwisę, przechodzili też okoliczni chłopi, choć akurat dla nich nie zawsze dobrze się to kończyło. Dość wspomnieć, że ci, którzy szli z Ocic, często byli napadani przez sąsiadów z klasztornej wsi Parzyce podżeganych do ograbiania saskich agentów przez propagandystów nowogrodzkiego plebana.
W Bolesławcu było bezpieczniej niż w Adamczysze, bo Tatarzy tutaj nie dotarli, a synowie magnatów nie ginęli w wypadkach drogowych. Hasło "stóp Tatarom drogowym" by się u nas nie przyjęło.
I tak to się u nas żyło w 1670 roku...
~~Szarożółty Bluszczyk napisał(a): Jan Paweł....Piotr Roman...a dziwne skojarzenie pcha się na myśl,ale wszystko w ramach fantazji politycalfiction..hahaha
~~Różowawy Agrest napisał(a): Jedno się nie zmieniło, tak samo ciemno na ulicach jak w XVII wieku. To chyba z miłości do historii nauczyciela rządzącego naszym grodem.
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).