Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
29 sierpnia 2020r. godz. 16:15, odsłon: 3140, Bolec.Info

Tajemnica szmaragdu - odcinek czwarty

Kolejna część wakacyjnej bolesławieckiej powieści w odcinkach
Leśny Zamek - Waldschloss
Leśny Zamek - Waldschloss (fot. Boleslavia.pl)
REKLAMA
Villaro zaprasza

Jest już czwarta część naszej bolesławieckiej letniej powieści w odcinkach!

Pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Kolejny - drugi odcinek możecie zobaczyć - TUTAJ

Trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Jak zwykle serdeczne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M. Dziękujemy także Bolecnaucie o nicku -- Różowy Len. To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!


Bolesław jednak zbyt pozytywnie podszedł do tematu. Zdał sobie z tego sprawę, kiedy po dwóch godzinach wystąpiły mu na czole kropelki potu. Trochę ze zmęczenia, trochę z irytacji brakiem sukcesów. Docinki Julii mu nie pomagały. Ciężko mu było wyobrazić sobie, żeby była lubiana w jakiejkolwiek remizie. 

Julia nie była potrzebna Bolesławowi do spaceru z pikającym geo-czymśtam, czy jak to nazwała dla własnego użytku - z neokosiarką. Przysiadła na krawędzi pozostałego po wartowni kawałka omszałego muru, podłożywszy oczywiście uprzednio pod pośladki pomiętą chusteczkę, znalezioną naprędce w kieszeni spodni moro, nie licząc w tej kwestii na rycerskość Bolesława, ani tym bardziej na zawartość jego przepastnego różowego nesesera. Zawsze obawiała się pogryzienia przez owady. A wobec pająków czuła wręcz paniczny strach. Widać i Pan Bóg przy stwarzaniu świata miał słabsze dni. Po zastanowieniu stwierdziła jednak, że w drodze wyjątku będąc tutaj sam na sam z Bolesławem, zapewne mogłaby dać się jakimś owadom obleźć i pokąsać jak Telimena. O ile oczywiście Bolesław stanąłby na wysokości zadania i nie krępowałby się zagrać roli Tadeusza. No, ale Bolesław wydawał się w tej właśnie chwili poświęcać całą swoją uwagę innemu zadaniu niż szukaniu mrówek.

Mieli dużo czasu, aby pobić się z myślami sam na sam. Każde ze swoimi. Zaczęła swoją bójkę od czasu do czasu spoglądając, czy żadna krwiożercza mrówka nie czyha na nią wspinając się po nogawkach ku górze, aby wpić się tymi strasznie wielkimi żwaczkami w jej tętnicę szyjną. Stwierdziła, że biorąc udział w tym survivalu, mimo wszystko przydałaby się jej jakaś broń. Jak Bolesław zrobi przerwę zapyta go, czy neseser nie zawiera też aby jakiegoś poręcznego arsenału.

Patrząc na Bolka kroczącego powoli i z godnością w specjalnych małych słuchawkach za toczącym się na kółkach urządzeniem, ze skupieniem wpatrującego się w ekran i najwyraźniej także zatopionego we własnych myślach, próbowała poukładać gnające po głowie obrazy. Nabierający pędu ciąg zdarzeń nie sprzyjał w chwili obecnej analizie wypadków ostatnich kilku dni, jak i przewidzeniu tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tylko zechciała pokierować swoim losem w tym samym kierunku, co miała nadzieję i Bolesław. Czy można jeszcze wrócić do tego, co było? Czy pod zastygłą dwudziestoletnią warstwą lawy cokolwiek jeszcze płynie? I wreszcie, czy to dobra chwila, aby wreszcie powiedzieć mu to najważniejsze?

Wróciła pamięcią, chociaż wszystko wydawało dzisiaj się takie odległe i zamazane, do kilku młodzieńczych, szalonych licealnych lat, spędzonych z Bolesławem na spacerach, przesiadywaniu na parkowych ławkach, całodziennych wycieczkach rowerowych, letnich eskapad na Krępnicę, nad Bóbr, czy nad Błękitka. Wymieniłaby co do jednego wszystkie miejsca, dosłownie wszystkie, które mieli okazję wspólnie odwiedzić, które fotografowali, w których odpoczywali, albo w których łapał ich rzęsisty deszcz, kiedy pod koniec majowego czy czerwcowego wypadu, po upalnym dniu zdarzało się nie zdążyć wrócić do domów przed burzą. Dałaby wiele, żeby jeszcze raz, z tą samą beztroską, z tą samą głową pełną marzeń o podróżach dokoła świata, ale pełną też nie zawsze mądrych pomysłów, poczuć ciepły wiatr rozwiewający włosy, bolącą od zbyt twardego siedzenia roweru dolną część pleców, a z tyłu słyszeć śmiech jadącego zawsze za nią Bolesława na starym, wyciągniętym z piwnicy jego dziadków rowerze, w którym nie dało się wyeliminować skrzypienia przekładni łańcucha, ani klekotania niedokręconego błotnika, choćby Bolesław starał się jak mógł. A że nie zawsze chciało mu się starać mieć sprawny i odpicowany rower, to już inna para dętek.

Przypomniała sobie godzina po godzinie także i ten dzień, przez który właśnie dzieje się to, co się dzieje tu i teraz. A zaczęło się jak zwykle od niewinnego wypadu, w tym dniu do ruin Waldschloss.

Była sobota. Piękna, słoneczna, czerwcowa. Zapowiadali w Wiadomościach taki żar, że na pewno ta sobota powinna zakończyć się grzmotami. Po zmianach w TVP, tak jak wszystkim, Julii ciężko było przestawić się z nazwy Dziennik Telewizyjny na Wiadomości. Wiatr zmian wiał już od kilku miesięcy. Julia i Bolesław, jako wchodzący właśnie w dorosłość nastolatkowie i licealiści odczuwali ten wiatr na razie jako lekki wietrzyk. Wicher, czy też huragan miał nadejść potem. Jeszcze nie wiedzieli, co może oznaczać bezwzględny kapitalizm, czy prawdziwa demokracja i w jakim stopniu zmiany społeczne i gospodarcze wpłyną na nich, ich rodziny i otoczenie, kiedy to Polska będzie musiała przez kilkanaście lat dźwigać się z posocjalistycznej gospodarczej zapaści. Nie znali dotąd takich pojęć jak bezrobocie, czy hiperinflacja, ani tym bardziej skutków tych zjawisk, które czekały cały kraj w trudnym okresie przemian.

Ich głowy były zajęte sprawami im najbliższymi, przyziemnymi, jak choćby kończący się właśnie rok szkolny. Jeszcze tydzień i finisz. Oceny wystawione. Julia średnia 4,56 i czerwony pasek, a Bolesław odrobinę poniżej 4,0. Tragedii nie ma, jak mówił. Mówił też, że „Nie matura, a chęć szczera…” i tak dalej. I tutaj akurat się nie mylił.
Rozdanie świadectw za kilka dni. A potem? Potem wakacje, koniec wakacji, czwarta klasa, studniówka, strach w oczach, kawa na nieprzespane noce, waleriana i matura. A potem? A kto by się przejmował, co potem? Jeszcze dużo czasu na myślenie. Jeszcze rok na zastanawianie się nad wyborem drogi życiowej. Aż rok. A może tylko rok?

Umówili się o ósmej rano przy pomniku Kutuzowa. Najpierw śmignęli sprintem Kubika i Gdańską rowerami nad Bóbr. Oczywiście śmignęli na tyle szybko, na ile pozwalał sponiewierany, wiekowy, czerwony bicykl Bolesława, bo mimo swojej nazwy – Gazela – rower ten nie był taki rączy, ani nawet w połowie tak szybki jak afrykańska antylopa. Śmignęli, bo po prostu jeszcze wtedy ruch samochodowy był mały, a po drodze nie było żadnych świateł. Mimo braku dróg rowerowych nie groziła im także właściwie żadna kolizja z jakimś maluchem, wartburgiem, zastavą ani škodą 120 L. Używane auta z Niemiec dopiero zaczynały się na ulicach pojawiać i to w minimalnej ilości. O nowych nikt na razie nie marzył. A właściwie nikogo nie byłoby na nie stać, nawet jakby ewentualne salony samochodowe oferowały promocję „Kup nowe auto, a drugie dostaniesz za darmo!”. Zamiast sznurka aut minęli więc tylko kilka spieszących z rana z siatkami na bazar po włoszczyznę osób, które na widok dwojga wyglądających na szaleńców rowerzystów usuwali się im na wszelki wypadek z chodnika.

Wyhamowawszy bez pisku opon na piasku tuż przed malowniczym, poniemieckim jeszcze progiem wodnym na rzece Bóbr, zdjąwszy skarpetki postanowili pomoczyć nogi. Kiedyś próg ten tworzył piękną, dwustopniową falującą kaskadę, spiętrzając wyższą część płynącej rzeki tak, że dawała wrażenie nieruchomej tafli wody. Teraz jednak miejsce to nie wyglądało już na pewno tak, jak zamierzyli to sobie przedwojenni architekci, a to dlatego, że elementy zaniedbanej konstrukcji uległy zniszczeniu. Być może winny był upływ czasu, a być może po prostu ktoś potrzebował materiału budowlanego z cennego piaskowca. Jednak nadal, oczywiście przy zachowaniu ostrożności oraz przy niskim stanie wody, utrzymując równowagę dało się przejść po progu wodnym z jednej strony na drugą przy minimalnym zanurzeniu nóg.

Po kilkunastu minutach nad rzekę zaczęli schodzić się ludzie, głównie tacy z drącymi się i objadającymi się cukierkami dzieciakami, co skłoniło Julię i Bolesława do porzucenia przyjemnej kąpieli stóp. Osuszyli nogi, ubrali ponownie skarpety i wyruszyli rowerami, tym razem bez pośpiechu z powrotem ulicami Gdańską, Śluzową, Leśną, aż dotarli do Jeleniogórskiej. Zostawiając szpital z tyłu po lewej stronie już po kilkuset metrach dotarli do dawnego Waldschloss, co w dosłownym tłumaczeniu brzmiałoby Leśny Zamek lub Leśny Pałac. Oczywiście nawet kiedy budynek stał sobie w całości i w pełnej okazałości, wyglądem nie przypominał żadnego zamku ani pałacu w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, no chyba jedynie wtedy gdyby ktoś był „breszczaty” na jedno oko i to właśnie na to, którym patrzył.

W owym czasie miejsce, w którym tak chętnie spędzali swój wolny czas mieszkańcy przedwojennego Bunzlau, przypominało częściowo wyschnięte, zarastające mokradła, pokryte chaszczami, kikutami drzew i samymi drzewami, ale od strony lasu, tam, gdzie przed wojną stał budynek restauracji, wyraźnie widoczne były porośnięte pozostałości fundamentów budynku sporych rozmiarów. Spod gęstwiny krzaków wystawały jeszcze gdzieniegdzie porośnięte mchem, nikłe ceglane resztki dawnych murów. Trudno się było do nich dostać zwłaszcza z rowerami, ale dla chcącego nic trudnego. Wielu ciekawskich amatorów starych ruin próbowało dotąd tutaj swojego szczęścia w poszukiwaniu jakichkolwiek staroci czy śladów bytności ludzkiej.

W zasadzie, mimo rosnących na całym terenie dawnego kompleksu wypoczynkowego Waldschloss wyjątkowo chaotycznie i dziko drzew i krzewów, to z drogi prowadzącej do Lwówka Śląskiego, a dalej do Jeleniej Góry, każdy przejeżdżający tamtędy miał cały teren widoczny jak na dłoni. Nawet niewytrawny obserwator byłby w stanie określić zarówno w którym miejscu znajdowała się niecka stawu, utworzonego poprzez wybudowanie śluzy i spiętrzenie wód strumienia Złoty Potok, a także jakiego kształtu i wielkości był znajdujący się przy stawie budynek.

Wielu mieszkańców Bolesławca znało dość dobrze historię tego miejsca, lecz niewielu się tu zapuszczało w obawie przed możliwymi pułapkami zaniedbanych mokradeł, a także przed możliwymi, a raczej pewnymi rojami komarów. Julia i Bolesław przyjeżdżali tu już wcześniej wielokrotnie. Wiedzieli zatem, którędy prowadzić rowery, aby nie zamoczyć butów, a także nie zniszczyć i nie pobrudzić odzieży. Kiedy dotarli do ukrytych w gęstwinie ruin, oparli rowery o drzewa i poszli usiąść na jednym z przewróconych pni, z którego na siedząco można było bezpiecznie opuścić nogi do wody. Rozglądając się dokoła szybko stwierdzili jednak, że tego dnia komarzyce są zbyt wygłodniałe i aby uniknąć późniejszego rozdrapywania bąbli po ukąszeniach, nie zdjęli obuwia i zrezygnowali ze zwyczajowego mieszania wody bosymi stopami, służącego głównie do obserwacji rozchodzących się fal i prowadzenia towarzyszących tej frapującej czynności długich pogawędek. O wszystkim, a czasem o niczym.

Zamiast tego postanowili połazić po zanikających resztkach dawnego budynku restauracji. Wchodząc do jednego z największych nieistniejących już pomieszczeń, Julia wzięła Bolka pod rękę. Dostojnie krocząc przez trawę udawali przez moment, że są elegancką parą zmierzającą do zarezerwowanego wcześniej stolika w tej wytwornej jadłodajni. On był dowódcą tutejszych koszar w sile wieku i w stopniu generała, a ona jego niedawno poślubioną młodziutką małżonką. Drugą. Ich ślub był podobno obyczajowym skandalem. Po drodze mijali siedzące przy stolikach inne dystyngowane pary, w tym burmistrza z żoną, aptekarza z żoną, szefa policji ze swoim zastępcą, który na pewno nie był jego żoną oraz właściciela jednego ze znanych zakładów ceramicznych z mocno umalowaną kobietą, która także nie wyglądała na jego obecną żonę. Generalska para witała się z każdym mijanym, a zajętym już stolikiem, Bolesław kłaniając się krótko i po wojskowemu głową, a Julia dygając i odwzajemniając posyłane jej uśmiechy, w większości sztuczne i wymuszone, ale jakże towarzysko pożądane.

Gdy dotarli do swojego stolika generał Bolesław udał, że po dżentelmeńsku odsuwa krzesło, a Julia udała, że na nim siada. Odgrywając trochę zbyt przekonująco swoją rolę, zrobiła to jednak chyba za gwałtownie, nie utrzymała równowagi, przechyliła się do tyłu i gdyby nie refleks Bolesława, zaliczyłaby bolesny upadek na swoje damskie cztery litery. Generał Bolek nie dał się jednak zaskoczyć i wykazując niezły refleks, zdążył pochwycić Julię pod pachy. Nie mógł pozwolić, aby wybranka jego serca uszkodziła sobie jakąkolwiek część ciała, a już na pewno nie tą tylną, tak ponętną i kształtną w tych letnich krótkich spodenkach. Jednak Bolesław, jak to Bolesław, nie po raz pierwszy przecenił swoje siły i umiejętności, więc razem z Julią w objęciach polecieli w tył, lądując na jego tylnej części ciała, a potem na jego plecach.

Nie był to co prawda zbyt bolesny upadek, co nie przeszkodziło Bolkowi przez moment leżeć na wznak z rozłożonymi rękami i udawać nieprzytomnego. Julia z kolei udała, że dała się Bolkowi nabrać i dalej grała swoją rolę. Obróciła się i sturlała z Bolesława. Klęcząc na kolanach pochyliła się nad nim, zaczęła wykrzykiwać „Panie generale!” i udawać, że go cuci, potrząsając za wtedy jeszcze wątłe ramiona swojego chłopaka. Nagle Bolek otworzył oczy, krzyknął „Mam cię!”, wyciągnął do góry ręce, oplótł nimi Julię i mocno przyciągnął do siebie. Ich usta zetknęły się, co było fizycznie i anatomicznie nieuniknione ze względu na pozycję w jakiej się znajdowali. Julia nie protestowała i odwzajemniła pocałunek.

W tej jednej chwili Bolesław na pewno wreszcie zdał sobie sprawę, że cała scena aż do tego właśnie momentu była przez Julię wyreżyserowana. Nie była. No, może tylko do chwili dojścia do stolika. Upadku nie zaplanowała i nie przewidziała jego jakże jednak przyjemnych następstw. Co nie znaczy, że w prawdziwym starodawnym melodramacie nie uwzględniłaby identycznej romantycznej sceny w scenariuszu.

Julia zawsze twierdziła, że był to ich najbardziej zapamiętały i na całe życie zapamiętany pocałunek. Jednak wtedy tylko pocałunek. Za to tak długi, że wszystko dokoła zamarło, ucichło i zdawało się być świadome, że nie należy im tego momentu absolutnie zakłócać. Zdawało się, że nawet komary przestały bzyczeć i zawisły nieruchome w powietrzu. Ale nie zawisły i gdyby właśnie nie te wredne, żądne krwi małe wampiry, które zleciały się nagle wielką chmarą i obsiadły ich odkryte łydki i ramiona, fantastyczna chwila mogła przeciągać się w wieczność, a nawet jeszcze dłużej.

Zamiast tego musieli się zerwać na nogi i zacząć opędzać od natarczywych owadów. Atakująca chmara nie ustępowała w swojej wojowniczości, zajadłości i zażartości. Gdyby więc się stamtąd biegiem nie ewakuowali, mogliby stać się pierwszymi na świecie ofiarami, którym wyssano całą krew aż do ostatniej kropli, a ich wyschnięte i zmumifikowane ciała zostałyby wsadzone do formaliny i podróżowały po całym świecie, pokazywane na seminariach naukowych jako exempla przegranej walki człowieka z siłami natury.

Chcąc uniknąć tej niezbyt chlubnej roli w świecie medycznym, trzymając się za ręce, niezwłocznie podjęli kroki dość długie, za to zmierzające najkrótszą drogą do pozostawionych nieopodal rowerów. I już już mieli do nich dotrzeć, gdy prawa ręka Bolesława wyrwała się z lewej ręki Julii. Julia z trudem i niemal z piskiem podeszew wyhamowała, obróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak właściciel wyrwanej prawej ręki pada na ziemię jak długi. Tym razem jednak na twarz. Sekunda, dwie, pięć, a Bolesław nie podnosił się. I nie ruszał. Ani trochę nie ruszał. W jego szyi tkwiła mała strzałka z kolorową, piórkową lotką, jak do usypiania zwierząt.

Julia zacisnęła powieki na to wspomnienie. Zamrugała kilka razy i wyostrzyła wzrok na Bolesława.

- Znów nic? - spytała po raz kolejny.

- Nie - odparł krótko po raz kolejny.

- Jesteś pewien, że dobrze zmontowałeś to ustrojstwo? Nie to, żebym podważała Twoje kompetencje, ale byłam już dwa razy sikać w krzaki i skończyły mi się pomysły na zajęcia poboczne. Jesteś pewien, że ta mapa była wystarczająco dokładna?

- Z messtischblattami chcesz się kłócić? - uniósł brwi.- Może szukamy nie tego, co trzeba. Nie marzyłem nigdy o karierze archeologa, kartografa czy przynajmniej geodety, nie pytaj mnie o takie rzeczy.

Julia zastanowiła się. Tereny te podobnie jak i inne miejsca wielokrotnie były penetrowane przez wszelkiej maści poszukiwaczy skarbów, militariów. Owszem przeszukiwano tu wszystko, ale raczej nie przy pomocy georadarów. Taki sprzęt wydawał się więc strzałem w dziesiątkę. Nie rozumiała, czemu zawodził. Ciągle pokazywał przekrój geologiczny ukazujący warstwowanie gruntów i skał oraz podziemne przeszkody i pustki. Żadnych znalezisk archeologicznych, żadnych skrzyń, żadnych podejrzanych instalacji podziemnych. Nagle coś ją tknęło. A może faktycznie warto by tam poszukać tuneli. Krążyły legendy, że przy śluzie odpływowej ze stawu jest przejście do podziemi. A w każdej legendzie jest ziarnko prawdy...

- Bolek, co Ci to dokładnie pokazuje?

- Nic ciekawego. Czy nawet samo nic. Dziurę, tak w sumie to dziurę. Tylko że taką dużą. Jakieś cztery metry pod nami jest pustka. W sumie jest na całym tym obszarze. Uważam że to bez sensu, jeżeli naprawdę wszystko zasypano.

- Tak bardzo ufasz w historie opowiadane przez Twoich znajomych z wojska?

- Co sugerujesz?

- Pamiętasz legendy o śluzie odpływowej? - zniżyła głos.

- Chcesz się iść kąpać teraz? - Bolesław był zbyt zmęczony na domyślanie się.

- Wejście do podziemi. Kąpanie się mamy już za sobą. To znaczy nie twierdzę, że bym się nie pokąpała, ale mówię o wejściu.

- To co? - spytał niepewnie Bolesław i rozejrzał się po zaznaczonym przez niego areale. W głowie rozważał opcje. Mogli zwinąć sprzęt,a następnego dnia władować się do śluzy. Mogli też poczekać na noc, która zresztą zaraz miała nadejść i prześledzić drogę do śluzy. Albo mogli prześledzić drogę do śluzy z kosiareczką od razu. Grzybiarze, nie grzybiarze, coraz mniej wierzył w powodzenie tej misji. Jakaś skrzynia mu się zamarzyła. Pewnie naprawdę był tylko fantastą. Odgonił od siebie wizję czekającej na niego jabłoni. Miał zadanie do wykonania.

- Zwijamy sprzęt i sprawdzamy tym cackiem, chociaż już trochę mu nie ufam, drogę do śluzy. - zadecydował. - Jeżeli jest tam jakieś wejście, georadar powinien pokazać tunel, korytarz, sztolnię...no, cokolwiek. Za ile będzie zachód słońca?

- Jakieś trzy godziny, teraz robi się ciemno dość szybko. Chcesz czekać do nocy czy wyrobić się przed nią?

- Oba. Plan jest taki: badamy teren do śluzy, jeżeli masz rację i jest tam jakikolwiek tunel, wracamy tam w nocy i szukamy wejścia. No i jeżeli mamy całkowitą rację, powinniśmy wziąć też od razu rzeczy, które potem nam się przydadzą. Wiesz o czym mówię?

- Jak najbardziej. Mam je już ze sobą w plecaku, ale nie wzięłam pod uwagę, co zrobimy z tym wszystkim, co mamy pod ręką. Przecież nie zostawimy ich w jakiejś powojennej podziemnej hali.

- Zatem plan powrotu w nocy. A tymczasem prowadź Julio, ku nieznanym przygodom i nieznanym lądom, a przynajmniej nieznanej śluzie.

Julia rzeczywiście prowadziła. Zebranie rzeczy nie stanowiło problemu, ale wyglądali dość komicznie przemierzając las z różowym neseserem i kosiarką z ekranem. Przy pierwszej możliwej okazji Julia upewniła się, że w różowym neseserze nie ma żadnej broni. Po zastanowieniu wyjęła szpadel, który używali do kopania i zważyła go w dłoni. Wzruszyła ramionami i założyła go za pasek od spodni. Zawsze to coś, a prowizorka jest najtrwalsza. Szli trochę wydeptanymi ścieżkami, a trochę chaszczami. Czasem musieli wymijać drzewa, żeby wybrać najkrótszą drogę. Powoli jednak odzyskiwali nadzieję i siły. Na ekranie czasem pojawiała się informacja o ubytku terenu. Kierowali swoje kroki, by jak najdłużej śledzić podziemny tunel. Udawało im się to, a co najważniejsze całkiem pokrywało się z drogą do śluzy. Kiedy do niej doszli, niebo już lekko szarzało. Spojrzeli na siebie z niedowierzaniem.

- Kto by pomyślał, że legendy jednak... Może naprawdę uda się nam tam dostać. A to by oznaczało zmianę biegu wydarzeń.

- Jesteśmy na to gotowi? - spytał Bolesław. Może nawet bardziej sam siebie, niż Julię.

- Zarządzam spotkanie kwadrans po północy w tym miejscu.- szeroko uśmiechnęła się Julia. Ona była pewna. - Tymczasem złóżmy sprzęt i wracajmy do domów. Trzeba dobrze się przygotować. Potrzebuję czegoś lepszego niż ten szpadel. Tak na marginesie jestem na pieszo. Podwieziesz mnie?


Kolejny odcinek już za tydzień w kolejną sobotę. Jak myślicie, jak ta historia potoczy się dalej? Czy Bolesław zwątpi w powodzenie misji? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Cieszymy się, że jesteście z nami!

Tajemnica szmaragdu - odcinek czwarty

~~Piernikowy Heliotrop niezalogowany
31 sierpnia 2020r. o 4:55
c.d. nocnej dłubaniny
---------------------------------
- Przepraszam! Rany boskie, przepraszam! Gdzie dostał? – rzucił gorączkowo myśliwy mijając Julię i zmierzając do leżącego, zapewne niezaplanowanego trofeum. W tym pytaniu Julia nie usłyszała jednak prawdziwej troski.
- O tu, w szyję. – Julia ponownie uklęknęła przy Bolku i wskazała na mały czerwony punkcik na jego szyi. – Ale niestety nie ma farby. – Zakpiła sobie szyderczo, używając myśliwskiego określenia na krew zwierzyny.
- Aha, to dlatego go ścięło natychmiast. Gdyby dostał w inne miejsce, środek zadziałałby nieco później. – wyjaśnił myśliwy. – To na szczęście była dawka na małego zwierza.
- Jak pan śmie! To mój chłopak, proszę pana myśliwego, żaden zwierz! - Julia aż zapiszczała. Nie docierało do niej jeszcze, że życie Bolka nie jest zagrożone.
- Proszę się nie denerwować, moje dziecko. – poprosił myśliwy pojednawczym tonem. - Ocknie się najdalej za pięć minut. Ale jak będziesz się tak drzeć, to na pewno szybciej.
- Pozostaje mi pogratulować celności! – nie mogła się oprzeć ironii Julia. – Dlaczego pan tutaj w ogóle poluje?
- Drogie dziecko, ja tutaj nie poluję. W uzgodnieniu z Lasami Państwowymi i Ministerstwem Środowiska, koła łowieckie pomagają w realizacji programu badań nad populacją wydr. Strzelamy, kiedy są na lądzie, usypiamy, robimy zdjęcia, zapisujemy obserwacje i kolczykujemy. A tutaj, na tych mokradłach, mamy ich aż kilka osobników. – spokojnie wyjaśnił myśliwy, chociaż nie przypuszczał, że może to w tej chwili zainteresować zdenerwowaną rudowłosą dziewczynę.
- No wie pan, jakoś mój kolega do wydry nijak nie jest podobny. – rzekła Julia, rzuciwszy spojrzenie na nadal nieruchomo śpiącego Bolesława. A spał pięknie i spokojnie jak niemowlak.
- Otóż, dziecko, muszę ci się przyznać, że siedziałem tam, o w tamtych krzakach, całą noc. Przygotowałem sobie wczoraj dobrze ukryte stanowisko. I nad ranem zasnąłem, niestety z palcem na spuście. Kiedy nadbiegliście, nagle obudziłem się i przypadkiem pociągnąłem za spust. A że broń się przekrzywiła jak spałem, to lotka poleciała za wysoko. Moja wina. I niestety głupota. Jeszcze raz przepraszam – kajał się myśliwy. Nie do końca jakoś przekonywająco.
- Jego se niech pan przeprosi, jak się obudzi. À propos. Nie za długo już aby śpi? - zaniepokoiła się Julia.
- Myślę, że należy mu trochę pomóc. – zaproponował myśliwy. - Chyba uczyli cię w szkole jak się cuci człowieka?
- Uczyli, proszę pana. Ale co innego strzelić z plaskacza manekinowi, a co innego przyładować z liścia własnemu koledze. Być może przyszłemu mężowi i ojcu swoich dzieci. Trudno, nie ma co czekać, trzeba spróbować. – zdecydowała Julia. - Żeby tylko podziałało. Bolek! – Podniosła głos. I podniosła lewą dłoń. Bo już od przedszkola była leworęczna.
---------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
P.S. może to już wszystko w tym tygodniu
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ceglastoróżowy Agrest niezalogowany
31 sierpnia 2020r. o 13:55
A to dla Piotrka, vel Panny z dzieckiem. Jak szaleć to szaleć!
--------------------------------------------
Balansując gdzieś na granicy jawy i snu, samego plaskania po twarzy Bolesław dokładnie nie zapamiętał, ale serię na oko tysiąca i jednego pocałunków jak najbardziej zarejestrował w formie jakby nagrania VHS i mniej więcej w tej samej jakości, które obok wcześniejszego nagrania namiętnego pocałunku w zbyt licznym gronie komarów, odtwarzał sobie potem w głowie przez całe życie, w różnych jego gorszych i lepszych momentach. Od tej właśnie chwili nabrał także przekonania, że w relacjach damsko-męskich tego rodzaju zachowania, jakie okazała mu tego dnia Julia, stanowią miarodajny wyznacznik siły uczuć dwojga ludzi.

Nie wiadomo dlaczego, ale zapamiętał też, że podczas tych kilku minut bezprzytomności miał bardzo, bardzo dziwny sen, ocierający się wręcz o jakąś wizję kosmiczno-narkotyczną. Śnił, że leci w przestrzeni kosmicznej, zupełnie jak Superman, tylko w puszystym jak ludzik Michelin skafandrze kosmonauty, ale bez hełmu. Obok w drugim puszystym skafandrze, także bez hełmu (jak to w ogóle możliwe?), frunęła sobie w nieważkości jego ukochana kosmonautka Julia. Pod nimi przesuwała się Ziemia, taka piękna niebiesko-zielono-pochmurna wielka piłka. Lecieli tak sobie i lecieli, i lecieli. Robili już chyba trzecie okrążenie błękitnej planety, kiedy poczuł nerwowe pukanie w ramię. Julia napuchnięta i z wytrzeszczonymi oczami pokazywała na jego plecy i swoje usta.

Zorientował się, że Julia pokazuje mu, że jej butla tlenowa się wyczerpała! Podanie jej ustnika było technicznie niemożliwe ze względu specyficzną konstrukcję i wielkość kombinezonu oraz lokalizację ustnika na pierścieniu tuż przy brodzie. Za chwilę ani chybi mu się Julia zadusi! I co mu po takiej narzeczonej, która w ten banalny sposób zakończy żywot, odpłynie w krainę wiecznych łowów, czy uda się w eternistyczną podróż, jak zwał tak zwał. Czuł jednak także, że nie ma pod kombinezonem żadnej bielizny (nawet przemknęło mu przez myśl, że Julka także, ale co z tego? Co z tego?), więc kosmiczny striptiz wykonany na widoku wszystkich mieszkańców Ziemi i całego Kosmosu, raczej odpadał. Tym bardziej w duecie. A tlenu u Julki coraz mniej! Wpadł na jedyny możliwy w tej sytuacji pomysł. Zaciągnął tlen z ustnika, obrócił się w jej kierunku i podał jej tlen swoimi ustami. Zadziałało! Oczy Julki wróciły do oczodołów, po czym po tych samych oczach zorientował się, że jest mu dozgonnie wdzięczna za uratowanie życia. Najpierw zapiekł go policzek a potem w dowód wdzięczności Julia zaczęła składać na jego twarzy dziesiątki, czy nawet setki pocałunków. Trudno było je zliczyć.

Mimo dziwnego pieczenia prawego policzka, zauważył, że gwiazdy jakby przyspieszają i zamieniają się w linie ciągłe, zupełnie jak w scenie żywcem wyjętej z Gwiezdnych Wojen. Zdaje się, że właśnie przeszedł w prędkość nadświetlną. Kiedy wyleciał z tego intergalaktycznego tunelu, zaczął rejestrować najpierw plamiaste, a potem coraz wyraźniejsze kontury Julii, drzew widzianych od dołu, a obok Julii jakiegoś zielonego, nieowłosionego kosmity, zapewne przedstawiciela innej rasy zamieszkującej jakiś zapyziały zakątek galaktyki.
- …ysz? …yszysz? – Bolesław nie rozumiał tego szeleszczącego języka. Na pewno nie uczyli go w podstawówce, ani w liceum. – …yszysz mnie? – ponawiał próbę kontaktu kosmita. O, już lepiej.
- …yszę, …yszę. – próbował odpowiedzieć w tym samym dialekcie Bolesław. Leżał na plecach i nie czuł już na sobie komibinezonu. I Julka też go na sobie nie miała. Spojrzał z nadzieją poniżej jej szyi. A co to, już zdążyła się ubrać? Poczuł się zawiedziony, ale szybko spojrzał także i na swoje nogi i brzuch. Zajęczał, bo od tego ruchu zabolała go głowa.
- Ło Jezu, widzi pan? Chyba jest sparaliżowany od pasa w dół! Pokazuje, że nie może ruszyć nogami! – niemal załkała Julia, przerażona wizją Bolesława poruszającego się na wózku inwalidzkim w klasie maturalnej.
- Spokojnie, dziecko. To tylko opóźniony efekt działania środka nasennego. To także zaraz przejdzie. – zapewnił zielony kosmita z bronią wiszącą za jego plecami, jak u żółwia Ninja.
Jakoś tak jednak coraz bardziej przypominał Bolesławowi myśliwego z dubeltówką przełożoną przez ramię. Przez chwilę pomyślał, że może został postrzelony w kręgosłup i stąd ta niemoc w nogach. Z niepokojem popatrzył na Julię.
- O co tu, do diaska, chodzi? - wypowiedział, tym razem już głośno i wyraźnie, choć powoli, swoją narastającą ciekawość.
- Mówiłem, oszołomienie powoli mija. Już mówi z sensem. Dajmy mu jeszcze dwie minuty. – uspokajał Julię myśliwy. – Każda wydra po tym strzale szybko staje na nogi.
- Jaki strzał? Jaka wydra? – Bolesław z pomocą Julii zaczął rzeczywiście stawać na jeszcze roztrzęsione nogi. Zdezorientowany za wszelką cenę zapragnął wysłuchać od Julii i myśliwego dalszych wyjaśnień. Obiecał im, że nie wydrze się przy tym na nikogo.
---------------------------
I jak? Może wreszcie jakiś komentarz?
Pozdrawiam,
wciąż ten sam M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piernikowy Heliotrop niezalogowany
31 sierpnia 2020r. o 14:10
Pięknie!! I do tego proszę bardzo - Panna chciał kosmos, to jest kosmos! Tylko EM nie spełniaj wszystkich życzeń, bo jutro szkoła, trzeba brać się za lekcje, więc czasu Ci nie starczy! he he
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
4335
#Pannazdzieckiem nieaktywny
31 sierpnia 2020r. o 14:18
Panna dziękuje EM . Tak trzymaj :)

Ludzie w zasadzie myślą logicznie. Problem polega na tym , że operują na nie pełnych , bądź fałszywych informacjach. I dlatego taką logikę trzeba w du... ży kapelusz włożyć . Krzysztof Karoń.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Morelowy Mikołajek niezalogowany
31 sierpnia 2020r. o 15:49
Czytam
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Pożółkły Cyprysik niezalogowany
1 września 2020r. o 1:05
c.d. (frapuje mnie cały czas ta śluza...)
----------------------------------------------
Siedzieli wszyscy na trawie w oczekiwaniu, aż Bolesław całkiem przyjdzie do siebie. Myśliwy zlikwidował swoje stanowisko obserwacyjne i przyniósł z gęstwiny koc termiczny, lornetkę, aparat fotograficzny, jakieś papierzyska oraz pudełka, po czym opowiedział ponownie, tylko bardziej szczegółowo, swoją wiarygodną wersję wydarzeń sprzed kilkunastu chwil, której finałem było upolowanie około 70 kilogramowego przedstawiciela homo sapiens Boleslaviens w pełnym biegu. Uspokoił ich też, że nigdy nie zamierzał wypruć wnętrzności Bolesława, wypchać jego truchła i powiesić jego nierogatego popiersia na ścianie tuż obok bogatej kolekcji trofeów łowieckich.
Bolesław uwierzył. Słuchał uważnie, Julia już mniej. Zajęta była teraz oczyszczaniem garderoby Bolesława z resztek trawy, igliwia i liści, które poprzyczepiały się do niego podczas upadku. Bolesławowi to małpie iskanie absolutnie nie przeszkadzało, a nawet powodowało przyjemne dreszczyki, bo od dziecka lubił drapanie, mizianie i smyranie, najbardziej po pleckach.

- Przepraszam cię synu, za tą głupią sytuację. Mam nadzieję, że szybko puścisz to w niepamięć. – teraz już przeprosiny myśliwego zabrzmiały dużo bardziej szczerze. Może bał się konsekwencji, w razie gdyby wieść się rozeszła? – Zaręczam ci, że już za niedługo nie będziesz odczuwał żadnych konsekwencji mojego postrzału. To co, zgoda? – myśliwy w pojednawczym geście wyciągnął rękę do Bolesława.
- Nie ma sprawy. – Bolek odwzajemnił uścisk dłoni, po czym zwrócił się do Julii. – Ale miałem sen! Muszę ci opowiedzieć w szczegółach. Ale to później.
- A co, może momenty były? – zażartowała Julia nieopatrznie.
- A skąd wiesz? – palnął Bolek z głupia frant i zobaczył, że Julia dość mocno się zarumieniła. Ciekawe, co by się mogło wydarzyć w restauracji, znaczy - do jakiego dania by doszli, gdyby nie nagły atak komarów?
- To ja idę sprawdzić, czy rowery jeszcze stoją. – rumiana Julia chrząknęła i wstała, ewidentnie uciekając wzrokiem byle dalej i byle w inną stronę. I w tamtą stronę też się udała.
- Coś mi się zdaje się, że przeszkodziłem wam w czymś ważnym? – powiedział cicho i w konfidencji myśliwy pochylając się w kierunku Bolesława, kiedy Julia oddaliła się już poza zasięg szeptu, po czym mrugnął znacząco do niego lewym okiem. – Też byłem kiedyś młody.
- To nie pan, to komary. Ale wie pan co, my mamy jeszcze na to czas. – zapewnił starszego pana Bolek. – Takie mamy postanowienie.
Wiadomo, że niektóre postanowienia są trudne do spełnienia. Czasem pewne okoliczności zaskakują, a potem to już bywa tak, że sprawy toczą się po swojemu. Julia z Bolesławem zwykle rozmawiali o wszystkim szczerze. Kiedyś postanowili, że do osiągnięcia pełnoletności będą kończyć tylko na pocałunkach i spacerach za rączkę. No, może i za bioderka też. I jak dotąd się tego trzymali. Obydwoje będą obchodzić jednak swoje osiemnaste urodziny po wakacjach. Czy jesienią sprawy się zmienią?

Julia wróciła, już mniej rumiana. Siadając przy Bolku, dla odwrócenia uwagi skierowała pytanie do myśliwego:
- A ile wydr Pan już tutaj skatalogował?
- Cztery, nie licząc tego tutaj osobnika. – odpowiedział myśliwy i wskazał palcem na Bolesława, po czym wszyscy głośno się roześmiali. – Raczej nietrudno w tym miejscu spotkać wydrę, kiedy się człowiek dobrze zakamufluje i poczeka – kontynuował myśliwy – To jest teren idealny dla nich. Mokry, porośnięty drzewami, trudno dostępny. Muszę wam jednak powiedzieć, że zaobserwowałem w tym miejscu coś, czego nie mogę jak na razie zrozumieć. – dodał tajemniczo. – Wszystkie wydry znikają w takim jednym miejscu na dłuższy czas. To nie jest związane z ich norami, bo wydry z różnych rodzin nigdy nie budują swoich legowisk blisko siebie. Zupełnie jakby znalazły jakieś fajne miejsce do polowań albo zabawy. Obserwowałem to miejsce przez wiele dni przez lornetkę. To niedaleko. O tam. Przy dawnej śluzie. Chcecie? To wam pokażę.
- Jasne, że chcemy! – niemal jednocześnie zapalili się do tego pomysłu Julia i Bolesław. Popatrzyli po sobie. Może uda im się dzisiaj odkryć jakąś tajemnicę? Choćby niewielką i związaną ze znikającymi wydrami.
--------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Orzechowy Rabarbar niezalogowany
4 września 2020r. o 21:04
Kurczę, nadużyłem na końcu wyrazu "miejsce"... Możemoderacja poprawi :)
Pozdrawiam
M.

Zastosowana autokorekta

Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Orzechowy Rabarbar niezalogowany
5 września 2020r. o 9:57
Nie napisałem słowa "moderacja", tylko "c_enzur_a". Ciekawe, że słowo "c_enzur_a" jest "c_enzur_owane" :)
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).