~ niezalogowany
19 kwietnia 2015r. o 22:07
Panno i Ty Gosiu... Ten temat, to temat, który nic nie wnosi. O, sorki... Może daje możliwość PUBLICZNEGO odreagowania własnej traumy. Skoro ktoś ma taką potrzebę i pomaga mu to, to OK... Współczuję Gosi i wszystkim, którzy stracili poprzez raka Kogoś Bliskiego... W czasie swojego chorowania pożegnałem wielu Znajomych, a nawet Przyjaciół... Zatem Twój wniosek Panno, że nie rozumiem Gosi jest bezzasadny. Bo rozumiem Ją i potrafię wczuć się w jej uczucia... Nie mam się jednak zamiaru rejestrować Panno. Nie ma po co. Nie mam potrzeby apostolstwa... Zwłaszcza, że ten, kto zechce "złapać" ze mną kontakt - da sobie radę i znajdzie sposób, by nawiązać znajomość... A pseudo rady tu, na forum... No, żarty sobie robicie... Poznań, Wrocław, Gliwice, Katowice, Bolesławiec... Diety, wyjazdy, słońce, kuracje australijskie, argentyńskie, chińskie, owocowe, warzywne... Personalia lekarzy onkologów i innych... ble, ble, ble. I bez założenia tego tematu ludzie o czymś takim gadają. Ci zainteresowani i ci mniej zainteresowani, a i ci, którzy mają na dziś gdzieś raka i jego leczenie... Wiem co mi pomogło (czy raczej - pomaga), ale nie wiem, czy to samo pomoże innym. NIKT - żaden lekarz, znachor, czy inny "uzdrowiciel" nie ma uniwersalnej porady - powiedzmy - anty rakowej. Są lekarze trzymający się leczenia standardowego, są i tacy, którzy starają się eksperymentować (w ramach możliwości prawnych i medycznych), a i jednym i drugim udaje się pomóc pacjentom. Jednak i jednym i drugim się to nie udaje... Czy pomogą więc czy zaszkodzą każdemu ze zdiagnozowanym nowotworem? NIE!!! Podobnie, jak ludzie zajmujący się leczeniem innych metodami para medycznymi czy uzdrowicielskimi... Napisałem już wcześniej - jak każdy chory jest inny, tak i inna jest każda choroba. Jeśli Was - Panno i Gosiu - interesuje moja kuracja, moje podejście do raka, to służę prywatnym wyjaśnieniem... Ogólnie powiem tylko, że w mojej opinii i moim zdaniem, by zrozumieć śmierć, trzeba najpierw zrozumieć życie doczesne i zaakceptować jego prawa. Kto się rodzi, ten umiera. Koniec, kropka. Jeden - zdrowy i silny - traci życie w wypadku, inny ginie na wojnie, ktoś dożywa 100 lat, a ktoś 50, a jeszcze inny odchodzi w jakimś tam wieku z powodu nowotworu, czy innej choroby. Każdy z nas ma swój początek na tym świecie i swój koniec. Określony ściśle przez wiele, bardzo wiele determinantów. Wynikają one z fizyczności naszego jestestwa, jak i ze sfery niematerialno-duchowej. Nie ucieknie się od kresu, jak i nie przeciągnie czasu danego nam do doczesnego przeżycia. Nie oznacza to jednak, że dowiadując się o chorobie (swojej, czy kogoś innego), nie powinno się jej leczyć. Przeciwnie, trzeba korzystać z wszelkich możliwości... a Boga (jakkolwiek Go pojmujemy) prosić należy o danie nam zrozumienia powodu utraty zdrowia (swojego czy kogoś innego - jeśli chcemy temu komuś pomagać), a nie o likwidację schorzenia, bo taka prośba jest bezsensowna (straciłeś zdrowie, to znaczy, że taka jest twoja karma, twój Los)...