Jest już czwarta część naszej bolesławieckiej letniej powieści w odcinkach!
Pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Kolejny - drugi odcinek możecie zobaczyć - TUTAJ
Trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Jak zwykle serdeczne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M. Dzisiejsza część jest w całości wynikiem jego kreatywności. To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!
Gdy nie wzbudzając niczyich podejrzeń, ani niczyjego niezdrowego zainteresowania, dotarli do bolkowego mercedesa, zauważyli, że zarówno parking, jak i kompleks wypoczynkowy zrobiły się puste. Złoty Potok o tej godzinie był już dawno zamknięty. Na szczęście również obsługa ośrodka zakończyła swoją pracę, pozostawiając w niemal idealnej czystości piaszczystą plażę i otaczające zbiornik wody tereny trawiaste. To niesamowite, pomyślała Julia, że w ciągu kilku lat z zarośniętych chaszczy można było wyczarować takie wypoczynkowe cudo. Julia pomyślała, że w innych okolicznościach chętnie spędziłaby tutaj upalne popołudnie. Ale najchętniej już nie sama.
Popatrzyła na Bolka otwierającego bagażnik, potem na jego nieco zaniedbany wehikuł w kolorze przypominającym jego dawną Gazelę i skonstatowała:
- A to z kolei cacko musi być mniej więcej w twoim wieku, co?
- No, może się nie wydaje, ale na pewno jest młodszy od ciebie – odgryzł się jak zwykle Bolesław. Po tym odgryzieniu szybko ugryzł się jednak w język, bo ponoć większa część, czyli jakieś 105% kobiet ma fioła na punkcie swojego wieku, więc postanowił inteligentnie wybrnąć z sytuacji.
- Jak widzisz lubię babki w sile wieku.
- Mercedes to raczej on. Samochód. Rodzaj męski. A co najwyżej nijaki. – próbowała go naprostować Julia. Załapała, że Bolesławowi chcący wypsnął się ten komplement.
- I tu się mylisz. Mercedes to imię żeńskie. W 1900 roku Emil Jellinek zamówił w firmie Daimler, później Daimler-Benz, serię automobili o mocy 8 koni, które nazwał Mercedes na cześć swojej słynącej z urody córki. – Po ostatnim słowie zauważył, że Jula aż podskoczyła, ale wziął to za odruch zdenerwowania jego próbą wymądrzania się. – Nie obrażaj się, ale na motoryzacji to ty się niestety, Jula, nie znasz.
Po włożeniu nesesera do auta, Bolesław musiał trzy razy trzaskać klapą, aby zamek bagażnika porządnie zaskoczył. Nie wspomniał Julii, że także kilka innych mechanizmów w jego aucie działało zupełnie podobnie. Albo gorzej. A co tam, niech się sama pomęczy z drzwiami. Jeżeli jest tak wyemancypowana, jak większość dzisiejszych kobiet, to nie pozwoli przecież, aby Bolesław z szarmanckim gestem otworzył przed nią i zamknął za nią drzwi po prawej stronie. Zobaczymy, może ma tyle siły i cierpliwości, co on.
Stał się jednak cud i po zajęciu w milczeniu miejsca na przednim siedzeniu pasażera Julia jednym trzaśnięciem zamknęła drzwi po swojej stronie.
Cóż, pomyślał Bolesław zajmując miejsce kierowcy, może auto o damskim imieniu reaguje inaczej na damskie ręce? Niestety jego drzwi wymagały więcej niż jednej głośnej próby zamknięcia, czego Julia wydała się jednak nie zauważyć. Nie przeczył, że z chęcią sprawdziłby w tym momencie, czy i dzisiaj trzymanie jej działającej cuda dłoni wywołałoby podobną reakcję, jak wtedy, gdy wreszcie po kilku minutach głębokiego snu, wybudził się po oberwaniu strzałką ze środkiem uspokajającym podczas szaleńczej ucieczki przed komarami. Może i miałby pewne obiekcje przed kilkakrotnym spoliczkowaniem, tak jak to wówczas cucąc go i nie poddając się panice uczyniła, ale gdyby już po wyplaskaniu go po twarzy zdarzyło się teraz, to co zrobiła wtedy, to zgodziłby się na każde tortury.
Pamiętał dokładnie, że kiedy środek nasenny po kilku minutach przestał działać, powoli otworzył oczy, a jakiś anioł o płomiennorudych włosach delikatnie ujął jego zamroczoną głowę w swoje wypielęgnowane dłonie. Anioł wpatrywał się w niego jak wierna i stęskniona Penelopa, która ujrzała Odyseusza po powrocie z jego wieloletniej wyprawy. Zorientował się, że nie jest w niebie, kiedy Julia dosłownie zalała go pocałunkami, bo anioły na pewno takich rzeczy nie czynią. Julia całowała ocuconego po ustach, policzkach, brodzie, powiekach, czole i setkach innych miejsc, składających się u każdego przeciętnego człowieka na część ciała, zwaną twarzą. Ciekawe, czy Penelopa witała męża tak gorąco z tęsknoty, czy też może z powodu przywiezionego jej z wyprawy złotego runa. A zaraz… Nie, od runa to był Jazon. I po powrocie do domu nie miał żony. Bolesław nigdy nie był dobry z mitów greckich. W ogóle do ukończenia liceum był na bakier z literaturą. Dopiero później w wyniku splotu wielu okoliczności został namiętnym bibliofilem. I nadrobił wiele braków, chociaż jak widać nie wszystkie.
Silnik zaskoczył, a jakże, też za pierwszym razem. No, zupełnie nie to auto. Wręcz jakby samochód po spotkaniu z Julią uległ jakiejś przemianie. Całkiem zresztą jak Bolesław. On, jego wysłużone auto i jego cały świat. I Julia, która po tylu latach mogła stać się ponownie częścią jego świata, najwyraźniej także, bo zamilkła jak nie ta znana mu dotąd Julia. Najwyraźniej coś jej nie dawało spokoju, a prowadzona w głowie myślowa batalia objawiała się na jej obliczu niemą, pantomimiczną i czasem dość dramatyczną grą mięśni, której Bolesław nie mógł jednak odgadnąć, ani zrozumieć. Co mogło wywołać tą nagłą zmianę? Chyba nie ta głupia uwaga o jej wieku?
Ruszyli, a Bolesław walczył z pokusą i z trudem opierał się chęci „przypadkowego” przerzucenia dłoni z gałki dźwigni biegów na lewe kolano Julii. Albo z rozmachem na prawe. Ukradkiem co kilka chwil spoglądał na jej, znany mu przecież na pamięć, profil. I na jej znane mu rude włosy też spoglądał. I na wypchany plecak, który przy wsiadaniu położyła pod nogami. I na to, po czym po drodze kilkakrotnie musiał się prześlizgnąć jego wzrok, także zerkał. Kto wie, jak może zakończyć się ten dzień?
Natychmiast zdał sobie sprawę, że nie wie dokąd ma jechać. Jechał więc bardzo powoli, narażając się na inwektywy innych kierowców, z których zapewne najłagodniejszymi były „zawalidroga”, „jakiś dziadek jedzie” i „no żesz, piiiiip, jedź!”. Mniemał, że dawny adres Julii jest już nieaktualny. Nie miał jednak odwagi zakłócać pytaniem toku myśli swojej milczącej pasażerki, a może podświadomie nawet nie chciał pytać, bo wtedy błądzenie po mieście i nadzieja na dalsze niewiadomoco będą mogły trwać o wiele dłużej. W tym momencie zdał sobie też sprawę, że dotąd nie zapytał nawet, w jaki sposób Julia dotarła na spotkanie przy Złotym Potoku. Przełknął ślinę. A co, jeśli to jakiś gach ją podrzucił? Teraz to już poczuł ścisk w żołądku. A co jeśli mąż? Może dlatego tak milczy, bo nie wie, jak ma mu to powiedzieć?
Julia nie mogła nie zauważyć ukradkowych spojrzeń Bolesława, które zapewne w jego mniemaniu miały być były przepisowym spoglądaniem w prawe lusterko przed manewrami podczas jazdy. Ale spojrzeń było kilka razy więcej niż niezbędnych manewrów. Bolek na pewno zauważył, że przestała do niego paplać, dziarmolić i dowcipkować. Nic na to nie mogła poradzić. Odkąd wsiadła do samochodu nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Zapewne Bolesław przestraszył się, że być może właśnie przeobrażała się z Pani Jekyll w Madame Hyde? Że zaraz zamorduje Bolesława szpadlem, wyciągnie zawartość nesesera, zapakuje tam jego rozczłonkowane ciało i zakopie w piwnicy. Im dłużej milczała, tym ciężej było jej jednak zacząć jakąś sensowną konwersację. A miała o czym opowiadać Bolkowi. Może jednak jeszcze nie teraz, może później.
Zaczęła się zastanawiać, kiedy ten gamoń zapyta ją wreszcie o adres. Bolesław jechał tak powoli, że Julia pomyślała, czy jego ukochana Mercedes to nie jest aby jakiś wyklepany w warsztacie powypadkowy walec drogowy. A ponieważ uznała, że dobrze im się razem milczy, postanowiła dać Bolkowi pojeździć bez celu. I pozerkać w prawe lusterko. A niech się chłop napatrzy.
Obserwując zapalone mijane latarnie oraz światła w kamienicach i blokach, ponownie wróciła wspomnieniami do dnia, w którym Bolesław został upolowany i jak ten rozpędzony ustrzelony nosorożec zarył całym przodem w miękką na szczęście trawę. Kiedy przerażona podbiegła do niego, szybko wyrwała mu lotkę z szyi i odwróciła go na plecy. Pomyślała, że jeżeli to trucizna, to i tak dla Bolka już jest za późno. Sprawdziła, tak jak ją uczono na zajęciach z przysposobienia obronnego, tętno na szyi za pomocą dwóch palców i bicie serca za pomocą ucha. Tętno było, serce biło. Bolek znaczy spał, nie udawał martwego. Bała się nim potrząsać, bo co jeśli sobie coś połamał przy upadku?
Nagle za plecami usłyszała szelest krzaków i krzyk „Jezus, Maria! Co ja narobiłem?!”, odwróciła się i zamiast przerażającego, polującego na ludzi mordercy, zobaczyła podnoszącego się i wychodzącego z gęstej kępy człowieka w wojskowych spodniach, ciemnym swetrze i narzuconej pałatce moro. Miał na pewno powyżej pięćdziesiątki, był łysawy i wyglądał niegroźnie, mimo niesionej dubeltówki. Przerzucił broń fachowo do tyłu i zawiesił lufą w dół na pasku naramiennym. Ewidentnie prawdziwy myśliwy.
- No, właśnie! Co żeś pan najlepszego narobił? – wściekła się Julia. We wzburzeniu przez chwilę nawet chciała podbiec do myśliwego i gołymi rękami go rozszarpać. Opanowała się jednak, bo myśliwy mógł mieć przecież w drugiej lufie drugi nabój. I to nie usypiający.
- Przepraszam! Rany boskie, przepraszam! Gdzie dostał? – rzucił gorączkowo myśliwy mijając Julię i zmierzając do leżącego, zapewne niezaplanowanego trofeum. W tym pytaniu Julia nie usłyszała jednak prawdziwej troski.
- O tu, w szyję. – Julia ponownie uklęknęła przy Bolku i wskazała na mały czerwony punkcik na jego szyi. – Ale niestety nie ma farby. – Zakpiła sobie szyderczo, używając myśliwskiego określenia na krew zwierzyny.
- Aha, to dlatego go ścięło natychmiast. Gdyby dostał w inne miejsce, środek zadziałałby nieco później. – wyjaśnił myśliwy. – To na szczęście była dawka na małego zwierza.
- Jak pan śmie! To mój chłopak, proszę pana myśliwego, żaden zwierz! - Julia aż zapiszczała. Nie docierało do niej jeszcze, że życie Bolka nie jest zagrożone.
- Proszę się nie denerwować, moje dziecko. – poprosił myśliwy pojednawczym tonem. - Ocknie się najdalej za pięć minut. Ale jak będziesz się tak drzeć, to na pewno szybciej.
- Pozostaje mi pogratulować celności! – nie mogła się oprzeć ironii Julia. – Dlaczego pan tutaj w ogóle poluje?
- Drogie dziecko, ja tutaj nie poluję. W uzgodnieniu z Lasami Państwowymi i Ministerstwem Środowiska, koła łowieckie pomagają w realizacji programu badań nad populacją wydr. Strzelamy, kiedy są na lądzie, usypiamy, robimy zdjęcia, zapisujemy obserwacje i kolczykujemy. A tutaj, na tych mokradłach, mamy ich aż kilka osobników. – spokojnie wyjaśnił myśliwy, chociaż nie przypuszczał, że może to w tej chwili zainteresować zdenerwowaną rudowłosą dziewczynę.
- No wie pan, jakoś mój kolega do wydry nijak nie jest podobny. – rzekła Julia, rzuciwszy spojrzenie na nadal nieruchomo śpiącego Bolesława. A spał pięknie i spokojnie jak niemowlak.
- Otóż, dziecko, muszę ci się przyznać, że siedziałem tam, o w tamtych krzakach, całą noc. Przygotowałem sobie wczoraj dobrze ukryte stanowisko. I nad ranem zasnąłem, niestety z palcem na spuście. Kiedy nadbiegliście, nagle obudziłem się i przypadkiem pociągnąłem za spust. A że broń się przekrzywiła jak spałem, to lotka poleciała za wysoko. Moja wina. I niestety głupota. Jeszcze raz przepraszam – kajał się myśliwy. Nie do końca jakoś przekonywająco.
- Jego se niech pan przeprosi, jak się obudzi. À propos. Nie za długo już aby śpi? - zaniepokoiła się Julia.
- Myślę, że należy mu trochę pomóc. – zaproponował myśliwy. - Chyba uczyli cię w szkole jak się cuci człowieka?
- Uczyli, proszę pana. Ale co innego dać w papę manekinowi, a co innego dać z liścia własnemu koledze. Być może przyszłemu mężowi i ojcu swoich dzieci. Trudno, nie ma co czekać, trzeba spróbować. – zdecydowała Julia. - Żeby tylko podziałało. Bolek! – Podniosła głos. I podniosła lewą dłoń. Bo już od przedszkola była leworęczna.
Balansując gdzieś na granicy jawy i snu, samego plaskania po twarzy Bolesław dokładnie nie zapamiętał, ale serię na oko tysiąca i jednego pocałunków jak najbardziej zarejestrował w formie jakby nagrania VHS i mniej więcej w tej samej jakości, które obok wcześniejszego nagrania namiętnego pocałunku w zbyt licznym gronie komarów, odtwarzał sobie potem w głowie przez całe życie, w różnych jego gorszych i lepszych momentach. Od tej właśnie chwili nabrał także przekonania, że w relacjach damsko-męskich tego rodzaju zachowania, jakie okazała mu tego dnia Julia, stanowią miarodajny wyznacznik siły uczuć dwojga ludzi.
Nie wiadomo dlaczego, ale zapamiętał też, że podczas tych kilku minut bezprzytomności miał bardzo, bardzo dziwny sen, ocierający się wręcz o jakąś wizję kosmiczno-narkotyczną. Śnił, że leci w przestrzeni kosmicznej, zupełnie jak Superman, tylko w puszystym jak ludzik Michelin skafandrze kosmonauty, ale bez hełmu. Obok w drugim puszystym skafandrze, także bez hełmu (jak to w ogóle możliwe?), frunęła sobie w nieważkości jego ukochana kosmonautka Julia. Pod nimi przesuwała się Ziemia, taka piękna niebiesko-zielono-pochmurna wielka piłka. Lecieli tak sobie i lecieli, i lecieli. Robili już chyba trzecie okrążenie błękitnej planety, kiedy poczuł nerwowe pukanie w ramię. Julia napuchnięta i z wytrzeszczonymi oczami pokazywała na jego plecy i swoje usta.
Zorientował się, że Julia pokazuje mu, że jej butla tlenowa się wyczerpała! Podanie jej ustnika było technicznie niemożliwe ze względu specyficzną konstrukcję i wielkość kombinezonu oraz lokalizację ustnika na pierścieniu tuż przy brodzie. Za chwilę ani chybi mu się Julia zadusi! I co mu po takiej narzeczonej, która w ten banalny sposób zakończy żywot, odpłynie w krainę wiecznych łowów, czy uda się w eternistyczną podróż, jak zwał tak zwał. Czuł jednak także, że nie ma pod kombinezonem żadnej bielizny (nawet przemknęło mu przez myśl, że Julka także, ale co z tego? Co z tego?), więc kosmiczny striptiz wykonany na widoku wszystkich mieszkańców Ziemi i całego Kosmosu, raczej odpadał. Tym bardziej w duecie. A tlenu u Julki coraz mniej! Wpadł na jedyny możliwy w tej sytuacji pomysł. Zaciągnął tlen z ustnika, obrócił się w jej kierunku i podał jej tlen swoimi ustami. Zadziałało! Oczy Julki wróciły do oczodołów, po czym po tych samych oczach zorientował się, że jest mu dozgonnie wdzięczna za uratowanie życia. Najpierw zapiekł go policzek a potem w dowód wdzięczności Julia zaczęła składać na jego twarzy dziesiątki, czy nawet setki pocałunków. Trudno było je zliczyć.
Mimo dziwnego pieczenia prawego policzka, zauważył, że gwiazdy jakby przyspieszają i zamieniają się w linie ciągłe, zupełnie jak w scenie żywcem wyjętej z Gwiezdnych Wojen. Zdaje się, że właśnie przeszedł w prędkość nadświetlną. Kiedy wyleciał z tego intergalaktycznego tunelu, zaczął rejestrować najpierw plamiaste, a potem coraz wyraźniejsze kontury Julii, drzew widzianych od dołu, a obok Julii jakiegoś zielonego, nieowłosionego kosmity, zapewne przedstawiciela innej rasy zamieszkującej jakiś zapyziały zakątek galaktyki.
- …ysz? …yszysz? – Bolesław nie rozumiał tego szeleszczącego języka. Na pewno nie uczyli go w podstawówce, ani w liceum. – …yszysz mnie? – ponawiał próbę kontaktu kosmita. O, już lepiej.
- …yszę, …yszę. – próbował odpowiedzieć w tym samym dialekcie Bolesław. Leżał na plecach i nie czuł już na sobie komibinezonu. I Julka też go na sobie nie miała. Spojrzał z nadzieją poniżej jej szyi. A co to, już zdążyła się ubrać? Poczuł się zawiedziony, ale szybko spojrzał także i na swoje nogi i brzuch. Zajęczał, bo od tego ruchu zabolała go głowa.
- Jezu, widzi pan? Chyba jest sparaliżowany od pasa w dół! Pokazuje, że nie może ruszyć nogami! – niemal załkała Julia, przerażona wizją Bolesława poruszającego się na wózku inwalidzkim w klasie maturalnej.
- Spokojnie, dziecko. To tylko opóźniony efekt działania środka nasennego. To także zaraz przejdzie. – zapewnił zielony kosmita z bronią wiszącą za jego plecami, jak u żółwia Ninja.
Jakoś tak jednak coraz bardziej przypominał Bolesławowi myśliwego z dubeltówką przełożoną przez ramię. Przez chwilę pomyślał, że może został postrzelony w kręgosłup i stąd ta niemoc w nogach. Z niepokojem popatrzył na Julię.
- O co tu, do diaska, chodzi? - wypowiedział, tym razem już głośno i wyraźnie, choć powoli, swoją narastającą ciekawość.
- Mówiłem, oszołomienie powoli mija. Już mówi z sensem. Dajmy mu jeszcze dwie minuty. – uspokajał Julię myśliwy. – Każda wydra po tym strzale szybko staje na nogi.
- Jaki strzał? Jaka wydra? – Bolesław z pomocą Julii zaczął rzeczywiście stawać na jeszcze roztrzęsione nogi. Zdezorientowany za wszelką cenę zapragnął wysłuchać od Julii i myśliwego dalszych wyjaśnień. Obiecał im, że nie wydrze się przy tym na nikogo.
Siedzieli wszyscy na trawie w oczekiwaniu, aż Bolesław całkiem przyjdzie do siebie. Myśliwy zlikwidował swoje stanowisko obserwacyjne i przyniósł z gęstwiny koc termiczny, lornetkę, aparat fotograficzny, jakieś papierzyska oraz pudełka, po czym opowiedział ponownie, tylko bardziej szczegółowo, swoją wiarygodną wersję wydarzeń sprzed kilkunastu chwil, której finałem było upolowanie około 70 kilogramowego przedstawiciela homo sapiens Boleslaviens w pełnym biegu. Uspokoił ich też, że nigdy nie zamierzał wypruć wnętrzności Bolesława, wypchać jego truchła i powiesić jego nierogatego popiersia na ścianie tuż obok bogatej kolekcji trofeów łowieckich.
Bolesław uwierzył. Słuchał uważnie, Julia już mniej. Zajęta była teraz oczyszczaniem garderoby Bolesława z resztek trawy, igliwia i liści, które poprzyczepiały się do niego podczas upadku. Bolesławowi to małpie iskanie absolutnie nie przeszkadzało, a nawet powodowało przyjemne dreszczyki, bo od dziecka lubił drapanie, mizianie i smyranie, najbardziej po pleckach.
- Przepraszam cię synu, za tą głupią sytuację. Mam nadzieję, że szybko puścisz to w niepamięć. – teraz już przeprosiny myśliwego zabrzmiały dużo bardziej szczerze. Może bał się konsekwencji, w razie gdyby wieść się rozeszła? – Zaręczam ci, że już za niedługo nie będziesz odczuwał żadnych konsekwencji mojego postrzału. To co, zgoda? – myśliwy w pojednawczym geście wyciągnął rękę do Bolesława.
- Nie ma sprawy. – Bolek odwzajemnił uścisk dłoni, po czym zwrócił się do Julii. – Ale miałem sen! Muszę ci opowiedzieć w szczegółach. Ale to później.
- A co, może momenty były? – zażartowała Julia nieopatrznie.
- A skąd wiesz? – palnął Bolek z głupia frant i zobaczył, że Julia dość mocno się zarumieniła. Ciekawe, co by się mogło wydarzyć w restauracji, znaczy - do jakiego dania by doszli, gdyby nie nagły atak komarów?
- To ja idę sprawdzić, czy rowery jeszcze stoją. – rumiana Julia chrząknęła i wstała, ewidentnie uciekając wzrokiem byle dalej i byle w inną stronę. I w tamtą stronę też się udała.
- Coś mi się zdaje się, że przeszkodziłem wam w czymś ważnym? – powiedział cicho i w konfidencji myśliwy pochylając się w kierunku Bolesława, kiedy Julia oddaliła się już poza zasięg szeptu, po czym mrugnął znacząco do niego lewym okiem. – Też byłem kiedyś młody.
- To nie pan, to komary. Ale wie pan co, my mamy jeszcze na to czas. – zapewnił starszego pana Bolek. – Takie mamy postanowienie.
Wiadomo, że niektóre postanowienia są trudne do spełnienia. Czasem pewne okoliczności zaskakują, a potem to już bywa tak, że sprawy toczą się po swojemu. Czy jesienią sprawy się zmienią?
Julia wróciła, już mniej rumiana. Siadając przy Bolku, dla odwrócenia uwagi skierowała pytanie do myśliwego:
- A ile wydr Pan już tutaj skatalogował?
- Cztery, nie licząc tego tutaj osobnika. – odpowiedział myśliwy i wskazał palcem na Bolesława, po czym wszyscy głośno się roześmiali. – Raczej nietrudno w tym miejscu spotkać wydrę, kiedy się człowiek dobrze zakamufluje i poczeka – kontynuował myśliwy – To jest teren idealny dla nich. Mokry, porośnięty drzewami, trudno dostępny. Muszę wam jednak powiedzieć, że zaobserwowałem w tym miejscu coś, czego nie mogę jak na razie zrozumieć. – dodał tajemniczo. – Wszystkie wydry znikają w takim jednym miejscu na dłuższy czas. To nie jest związane z ich norami, bo wydry z różnych rodzin nigdy nie budują swoich legowisk blisko siebie. Zupełnie jakby znalazły jakieś fajne miejsce do polowań albo zabawy. Obserwowałem to miejsce przez wiele dni przez lornetkę. To niedaleko. O tam. Przy dawnej śluzie. Chcecie? To wam pokażę.
- Jasne, że chcemy! – niemal jednocześnie zapalili się do tego pomysłu Julia i Bolesław. Popatrzyli po sobie. Może uda im się dzisiaj odkryć jakąś tajemnicę? Choćby niewielką i związaną ze znikającymi wydrami.
Przy kolejnym okrążeniu Julia postanowiła działać. Spojrzała w prawe lusterko i uśmiechnęła się do swojego odbicia.
- Wiesz, teraz mieszkam na Granicznej.
- Ekchm no tak tak, jadę przez objazdy, bo są korki. - Bolesław podrapał się po głowie. Cieszył się, że do Granicznej jest odpowiednio daleko i zdąży jeszcze przez chwilę popatrzeć na Julię.
I rzeczywiście na nią patrzył. Gdyby jednak miast jej twarzy, przyglądał się odbiciu w lusterku samochodowym, dostrzegłby istotny szczegół. Za nimi wolno sunęło czarne combi.
Kolejny odcinek już za tydzień w kolejną sobotę. Jak myślicie, jak ta historia potoczy się dalej? Czy Julia powinna zaprosić Bolesława na herbatkę? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Cieszymy się, że jesteście z nami!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).