6 października 2020r. godz. 15:30, odsłon: 1669, Bolec.InfoTajemnica szmaragdu - odcinek dwunasty
Kolejna część bolesławieckiej powieści w odcinkach.
Wieczór z herbatą i oknem (fot. Pixabay)
REKLAMA
Już jest dwunasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!
Ósma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Dziewiąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Jedenasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Szczególne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M. Zapraszamy do czytania:
Przeciwnie do stosunków między Julią a jej matką, stosunki między Julią, a jej córką były wzorowe, aż do pójścia Oli na studia medyczne. Do tego czasu były jak dwie papużki nierozłączki, jak dwie najlepsze psiapsiółki. Wszystko sobie opowiadały, wspólnie cieszyły się, płakały oraz wyjeżdżały na wakacje. Były dla siebie wręcz jak siostry, co było pewnie troszeczkę zasługą, a może winą Julii, która nigdy siostry nie miała. Ale odkąd Ola została studentką i wyjechała do akademika, coś się zaczęło między nimi zmieniać.
Niby Ola starała się zachowywać poprawnie, ale Julia wyraźnie czuła, że córka zaczyna się od niej jakoś tak odklejać. Julia nie wiedziała, czy to wina wejścia w inne środowisko, czy może zupełnie czegoś innego. W końcu Julia, jako matka, musiała zrozumieć, że ten nieźle opierzony już, śliczny i przygotowany do lotu ptaszek, po prostu musi wylecieć z gniazda mamy kwoki, inaczej nie nauczy się samodzielnie latać i nie uwije sobie gniazda z żadnym innym ptaszkiem.
Julia czuła, że nie będzie jej łatwo kiedyś przystosować się do nowej roli weekendowej mamy, a potem może i babci. Była za to pewna, że kiedy już pojawi się w życiu Oli ten jeden jedyny kandydat na zięcia, dla dobra córki stanie na wysokości zadania i stanie się dla niego cudowną, ukochaną, akceptującą bez zastrzeżeń wszystkie jego przyzwyczajenia i nałogi, acz pewnie w jego opinii wredną do szpiku kości, teściową.
- Oleńko, na szóstą idziesz do pracy, więc idź się już położyć. Daj, ać ja odkurzę, a ty poczywaj – próbowała zażartować Julia, kiedy Ola taszczyła wysłużonego Zelmera z wiszącym kablem, wyciągniętego ze schowka, znajdującego się pod schodami prowadzącymi na niewielki strych. W odkurzaczu już dawno popsuł się zwijacz, więc kabel zawsze pozostawał niezwinięty i co rusz plątał się z rurami. Nie było w ich domu złotej rączki, która potrafiłaby na bieżąco zająć się popsutym odkurzaczem. Problem był choćby z regularną wymianą żarówek, smarowaniem skrzypiących zawiasów, czy usuwaniem innych drobnych usterek.
- Mamo, proszę cię. Odkurzać też potrafisz lepiej? – ugryzienie Olki było zdaje się groźniejsze, niż się Julii wydawało, może nawet i zagrażające życiu. Robiła się coraz bardziej niegrzeczna, więc Julia postanowiła odpuścić. Wzięła tylko z łazienki szlafrok, po czym wkładając go i idąc w kierunku schodów rzekła jeszcze do córki:
- Dobra, nic nie mówiłam. Może tylko trochę bla, bla, bla. – Julia próbowała przedrzeźniać Olę - Ty posprzątaj, a ja zejdę na herbatkę z wujkiem, zanim się położy spać. – zatrzymała się jeszcze na moment u szczytu schodów, widząc jak Ola wkłada wtyczkę do ruszającego się gniazdka przy podłodze w korytarzu. To też ktoś powinien naprawić, stwierdziła Julia, ale sama za bardzo bała się grzebać w elektryce.
– I może też coś zjem, bo jestem jeszcze z kimś umówiona i przed północą wychodzę. Tym razem nie poproszę cię o podrzucenie, bo ktoś po mnie przyjeżdża. Pogadamy jutro. Na razie – poinformowała Olę tylko o tym, o czym uznała, że córka powinna wiedzieć. Już idąc po schodach postanowiła jeszcze dać Oli do zrozumienia, że nie podoba się jej tego typu zachowanie.
– Posmaruj też te miejsca, w które coś cię dzisiaj ugryzło! – rzuciła w powietrze, będąc już w połowie schodów.
Ola nie mogła usłyszeć tego ostatniego zdania, bo właśnie włączyła odkurzacz. Oj, Słowikowie mogą nie być zadowoleni, jeżeli właśnie próbują zasnąć, pomyślała. Zaczęła jednocześnie zastanawiać się, czy to aby nie ten sam tajemniczy facet przyjedzie po matkę przed północą, z którym szwendała się już dzisiaj chyba z pół dnia nie wiadomo po co, gdzieś przy Leśnym Potoku. Ola na prośbę matki podwiozła ją wcześniej tego dnia swoją żółtą wysłużoną polówką, tuż po powrocie ze szpitala. Kto to może być? Czyżby to jakiś dawny kolega, czy może zupełnie nowa znajomość?
Ola trochę zazdrościła matce, bo co by tu nie mówić, Julia tak jak wcześniej, wciąż miała powodzenie u mężczyzn, ale jakoś z żadnym nie chciała się dotąd dłużej prowadzać. A może to oni nie chcieli? Ola wiedziała, że trudny charakterek mamy wychodzi dopiero po jakimś czasie znajomości, więc przypuszczała, że właśnie to może odstraszać facetów, którzy wiedzeni zapachem perfum i feromonami po prostu tego nie wiedzieli. Mama zawsze mówiła, że nigdy nie stanie się taka jak jej matka, ale niestety taka się właśnie z upływem czasu stawała. Babcia Basia pewnie też tak mamie mówiła, zanim ich drogi się rozeszły, a losy nie pogmatwały. Ola miała nadzieję, że historia nie lubi się powtarzać i będzie jej w życiu trochę lżej niż mamie.
Coś się ostatnio jednak musiało wydarzyć, bo mama od dwóch tygodni wyraźnie się zmieniła. Ożywiła się, całkiem jakby wstąpiła w nią jakaś nowa energia. Ola zwróciła uwagę, że podczas niektórych rozmów telefonicznych mama zaczęła nawet wychodzić na podwórko, co jej się nigdy wcześniej nie zdarzało. Najwyraźniej próbowała coś przed Olą i wujkiem Zygmuntem ukrywać. Podejrzana sprawa. Musi ostrzec mamę przed tym nowym znajomym. Powinna się mieć na baczności, bo dzisiaj każdy może okazać się przestępcą albo oszustem, usiłującym manipulować kobiety dla kasy. Ola co prawda wiedziała, że na brak gotówki mama raczej nie narzeka i że nie jest też zbyt łatwowierną osobą, ale lepiej być przesadnie ostrożnym niż pewnego dnia znaleźć się na ulicy, bez pieniędzy i do tego z długami.
Ola miała nadzieję, że facet przynajmniej nie okaże się jakimś psychopatą polującym na atrakcyjne kobiety w średnim wieku, a ona nie stanie się tej nocy pełną sierotą.
Odkurzenie wykafelkowanej podłogi w łazience zajęło Oli piętnaście sekund, bo i łazienka była wyjątkowo mała. Mieściła tylko półokrągły prysznic 80x80, małą umywalkę, najmniejszy z oferowanych na rynku sedes dla krasnoludków oraz niedawno kupioną pralkę w wersji slim o szerokości 40 cm, ładowaną oczywiście od góry.
Całe piętro domu wujka Zygmunta i nieżyjącej cioci Alinki, który z mamą zamieszkiwały, było niewielkiego metrażu. A skosy w dwóch pokojach należących do nich, jeszcze ten metraż optycznie i użytkowo pomniejszały. Wujek Zygmunt mieszkał z kolei na parterze. Na dolnej kondygnacji, oprócz malutkiej sypialni wujka Zygmunta, znajdowały się jeszcze kuchnia, pokój dzienny z telewizorem, korytarz, trochę większa od tej na górze łazienka i zejście do niewielkiej piwnicy znajdujące się pod schodami.
Ola zwracała się do wujka mamy także po prostu „wujku”, bo niby jak by miała inaczej się do niego zwracać? Wujku-dziadku? Czy może samo „dziadku”? Wyjaśniając koligacje – ciocia Alina nie była ciocią Oli. Ciocia Alina była ciocią mamy Oli, czyli była ciocią Julii, a siostrą babci Oli - Basi, czyli mamy Julii. W zasadzie więc ciocia Alina była dla Oli nie babcią, tylko babcią-ciocią. Bardzo proste, nieprawdaż? Analogicznie wujek Zygmunt był mężem cioci Aliny, która była… A może pozostańmy po prostu przy „wujku Zygmuncie”. Wujku dla Julii i dla Oli.
Ciocia-babcia, czy po prostu ciocia Alinka mogłaby jeszcze żyć, pomyślała Ola, gdyby tylko nie zwlekała z pójściem na badania. Może gdyby Ola jako lekarz zamieszkała razem z mamą u wujostwa mamy wcześniej, to namówiłaby ciocię na dokładniejsze badania i wykryto by jej chorobę wtedy, kiedy jeszcze były szanse na rozpoczęcie leczenia? Ale Ola wtedy dopiero rozpoczynała studia medyczne i nie znała się dobrze na diagnostyce, a tym bardziej na leczeniu.
Są starsi ludzie, którzy nałogowo przesiadują w przychodniach, ale są i tacy, którzy albo boją się iść na badania i usłyszeć złe wieści, albo nie mają na badania czasu, albo udają, że tego czasu nie mają. Ciocia Alinka należała do tej ostatniej grupy. Mimo emerytury była faktycznie wciąż bardzo zajęta i aby nie iść do lekarza zawsze zasłaniała się brakiem czasu. Złośliwy rak jajników zdiagnozowany został u cioci zbyt późno i w kolejne pół roku dokonał tyle nieodwracalnych spustoszeń w jej organizmie, że bardzo szybko wygrał nierówną batalię z tą wspaniałą, czułą, uczynną i ciepłą kobietą, jak ją z mamą zapamiętały.
Julia schodząc po schodach, usłyszała krótkie buczenie odkurzacza, potem trzaśnięcie drzwi schowka pod schodami na strych, a jeszcze chwilę później trzaśnięcie drzwi od pokoju Olki. Weszła do kuchni, gdzie wujek dopijał już swoją herbatkę do końca. Także i jej przygotował herbatę, a obok spoczywały na talerzyku trzy piękne kanapeczki. Z precyzyjnie dociętym do kształtu kromek żółtym serem na wierzchu każdej kanapki. Wędliny nie było widać spod plastrów sera, ale była pewna, że leżała tam jakaś kiełbaska, polędwiczka albo szyneczka, przyklejona do cienko rozsmarowanego masełka. W tym wujkowym daniu wędlinka zawsze była zagadką, rozwiązywaną dopiero po pierwszym gryzie.
Zdrobnienia używane były dość często przez wujka w stosunku do niej i do Oli, nawet odnośnie najprostszych przedmiotów codziennego użytku i przy zwykłych, domowych czynnościach. Rozczulało to Julię, bo wiedziała, że kiedy ciocia Alinka jeszcze żyła, zawsze tak do siebie się z wujkiem odnosili, co musiało niewątpliwie być ich niepisanym rytuałem i oczywistą oznaką obiecanej sobie podczas przysięgi małżeńskiej, dozgonnej miłości. Julia takiej przysięgi dotąd nie składała i nie była pewna, czy powinna tego żałować, czy może być za to wdzięczną, bo gdyby była mężatką, spotkanie Bolka po tylu latach mogłoby tylko niepotrzebnie skomplikować jej dotychczasowe życie. I nie tylko jej.
- Siadaj, Tosieńko – poprosił wujek i odsunął jej drugie krzesło, więc Julia usiadła koło niego. – Pewnie jesteś zmęczona. Widziałem, że Oleńka podrzucała cię dzisiaj swoim autkiem do miasta? Może mi jutro opowiesz, co dzisiaj robiłaś? – zapytał wujek, a Julka skinęła potwierdzająco głową. Spojrzała na zegar. 22:20. Kurczę, teraz to na pewno się już nie wyrobię, pomyślała. Prorok Bolesław będzie miał satysfakcję.
- Ola właśnie się położyła, więc i ty wujku idź już spać. – lekko podniesionym głosem poprosiła Julia.
- Dobrze, moja droga. Ty też nie siedź za długo. – odpowiedział wujek, dopijając ostatnie łyki napoju ze swojej szklanki. Wstał, cicho zasunął krzesło, odstawił szklankę do zlewozmywaka i położywszy po drodze rękę na ramieniu Julki, wyszedł z kuchni i udał się w kierunku łazienki.
- Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziała Julia i upiła kilka łyków swojej letniej już herbaty. Sięgnęła po pierwszą kanapkę i ugryzła. Pycha. Prosty i smaczny posiłek po ciężkim dniu był dla niej lepszy niż wytworna kolacja. Spojrzała z zainteresowaniem na półokrągły ślad po ugryzieniu. O, dzisiaj jednak polędwiczka, stwierdziła i popatrzyła przez okno.
Czy Wam polędwiczka w kanapce też rozjaśnia dzień? A może problemy rodzinne Julii wyglądają dla Was znajomo? Przypominamy, że Bolesław w garażu wciąż walczy na śmierć i życie, a to nie przelewki. Jak myślicie, czy Julia zdąży na umówione spotkanie? Cieszymy się, że jesteście z nami. Czekamy na Wasze opinie i pomysły, a kolejny odcinek jak zawsze już w sobotę o godzinie 15.30.
~~Ciemnopomarańczowy Pięciornik niezalogowany
8 października 2020r. o 20:01
c.d.
*********************************
Sięgająca im do pasa woda była zimniejsza w tunelu niż na zewnątrz. Julka i Bolek zaczynali odczuwać chłód i dreszcze. Posuwali się jednak cały czas powoli naprzód z okularami przesuniętymi wcześniej, tuż po wynurzeniu, z oczu na czoła. Wyglądali trochę jak jakieś czające się na niewinne ofiary, żarłoczne, nieziemskie istoty o dwóch parach oczu. Prawda była jednak taka, że w tych ciemnościach sami mogliby łatwo z myśliwych stać się łupem jakichś prehistorycznych potworów, od tysiącleci zamieszkujących te zapomniane podziemne czeluści.
Julka kroczyła zgarbiona tuż za Bolesławem i cały czas walczyła ze swoim strachem. Bolesław idąc z przodu starał się spokojnie mówić do Julii, co widzi przed sobą w świetle latarki. Wiedział, że musi Julkę zagadywać, aby znowu nie spanikowała. W panice człowiek przestaje rozsądnie myśleć, a jeśli Julka już na początku została ogarnięta przez strach, potem mogłoby być tylko gorzej.
Bolek przewidywał, że zdrowy rozsądek będzie im dzisiaj wyjątkowo przydatny. Teren był nieznany i być może niebezpieczny. To nie jakieś tam łażenie bez celu po starych ruinach na powierzchni ziemi. W takich warunkach, jakie panowały w tunelu, łatwo popełnić jakąś głupotę, której mogliby potem żałować. Musieli też zachować siły i spokój na późniejszą drogę powrotną przez zalaną śluzę. Miał nadzieję, że w latarkach wystarczy im baterii do końca podziemnej wycieczki i nie będą musieli wracać po omacku. Noc miała być bardzo ciemna, bo ledwo dobę temu księżyc wszedł w fazę nowiu.
Szybko doszli do miejsca, gdzie wypełniony wodą kanał skręcał pod kątem 90 stopni w prawo. Pamiętając i układając sobie w głowach położenie obiektów na powierzchni wywnioskowali, że korytarz ten musiałby za jakiś czas doprowadzić ich do ruin Waldschloss. Nie mieli dotąd pojęcia, że mogą tam istnieć jakieś piwnice czy podziemia, ale wydawało się to logiczne, bo właściwie każdy poniemiecki budynek był podpiwniczony, a w restauracji musiały znajdować się przecież jakieś chłodne pomieszczenia do przechowywania procentowych trunków, czy choćby warzyw. Oświetlili latarkami ginący w ciemności korytarz, lecz nie dostrzegli jego końca. Latarki świeciły zbyt słabym światłem. Tunel jednak ani się nie zwężał, ani nie poszerzał, ani się nie unosił, ani nie opadał. Nie było w nim żadnych wydr, węży, nietoperzy i innych równie przerażających, czy pożerających ludzi stworzeń. Julka już na dobre się uspokoiła.
Jeżeli chcieli prowadzić dalszą eksplorację, musieli kontynuować brodzenie w chłodnej wodzie. Julia bez nacisków ze strony Bolesława sama doszła do stwierdzenia, że mimo chłodu nie ma sensu teraz zawracać, skoro poruszanie się po tunelu nie jest aż tak bardzo utrudnione. Bolesław w tej samej chwili odwrócił się i popatrzył na Julię, jakby właśnie chciał ją o to zapytać, a ona ruchem głowy pokazała mu, że ma iść dalej. Dopóki da się w miarę możliwości poruszać na nogach, nie będzie Bolka więcej namawiać na powrót. Paniko, precz.
Przeszli jakieś 10 metrów od zakrętu. Piętnaście. Zauważyli, że co około pięć metrów na ścianach są zamontowane jakby klamry spinające mury. Być może tunel był składany z jakichś gotowych, łączonych elementów. Łatwo było więc dzięki tym klamrom ocenić odległości. Tuż po czwartej klamrze dotarli do miejsca, które było skrzyżowaniem w kształcie litery T. Mieli do wyboru – albo skradać się dalej prosto, albo spróbować wejść do odnogi. Jednak dopiero kiedy poświecili światłem latarek w głąb bocznego korytarza, zauważyli, że w odległości jakichś trzech metrów od nich dalsze przejście blokują duże stalowe drzwi o szerokości tylko nieco mniejszej od szerokości tunelu. Drzwi nie miały żadnych widocznych klamek, okienek, czy innych otworów. Jedynie w nadprożu widać było niewielką kratkę.
- Trzeba by obejrzeć te drzwi. – postanowił Bolek. – Klamka czy uchwyt mogą znajdować się pod powierzchnią wody. Poczekaj tu, sam to sprawdzę.
Zszedł, a właściwie spłynął z progu podpierającego stopy i o dziwo, trafił tym razem na twarde podłoże. Mógł chodzić na nogach, lecz zanurzony prawie do ramion. Widocznie dno podniosło się w tej części tunelu.
- Julka, ty też możesz zejść. Tyle, że będziesz miała wody gdzieś pod brodę. Dasz radę? – zapytał Bolek. Wzrostem różnili się troszkę ponad dziesięć centymetrów. No chyba, że Julia założyłaby wysokie obcasy, to wtedy by nawet Bolka przerosła. Ale takich butów Bolek jak żyje u niej nie widział. Lubiła i nosiła buty tylko na płaskich obcasach, bo mówiła, że tak jej wygodniej.
- Wolę na razie zostać na tym stopniu. Potem się zobaczy. – odpowiedziała Julia nie ruszając się z miejsca. Bo co by było, gdyby jakieś wijące się wężowidło wpełzło jej do czaszki przez dziurki w nosie? Lepiej nie ryzykować wyjedzenia mózgu przez jakieś oślizłe wije czy inne krocionogi. Skoro dotąd nie widziała nietoperzy, póki co wolała jednak iść z głową wyżej niż niżej.
Bolesław zaczął powoli iść po dnie w kierunku tajemniczych drzwi. Przed drzwiami zatrzymał się i przesunął światłem latarki po ich krawędziach, jakby szukał jakichś szczelin, czy może zawiasów. Sięgnął ręką do kratki nad drzwiami i musiał coś poczuć, bo powiedział:
- Tędy powietrze dostaje się do tunelu. Dalej musi być jakiś komin wentylacyjny, albo jakieś wyjście na powierzchnię. Dobra nasza. Musimy tylko obcykać, jak się tam dostać. Za te drzwi znaczy. – Oho, poziom entuzjazmu u Bolka zaczyna się niebezpiecznie podnosić, stwierdziła Julka. Zdarzało się, że ponosiła go wyobraźnia, a kiedy się już do czegoś zapalił, bywał to jednak nader często słomiany zapał. Może kiedyś jednak dorośnie i zacznie najpierw myśleć, a potem działać, a nie na odwrót, pomyślała z płonną nadzieją Julia.
Bolek opuścił z czoła na nos okulary, poprawił je i dopasował, po czym nabrał powietrza i powoli zanurzył głowę. Na powierzchni widać było lekko falującą wodę i łamiące się na falach odblaski promienia latarki nurkującego Bolka. Julia na głos liczyła sekundy. Siedem… Dwanaście… Osiemnaście… Wreszcie głowa Bolesława wyłoniła się spod wody. Potrzepał nią w prawo i w lewo, przesunął ponownie okulary na czoło i przetarł twarz ręką. Zamrugał szybko kilka razy i krótko opisał, co zobaczył pod wodą:
- Drzwi są jednoskrzydłowe, na pewno dość ciężkie. Zawiasów nie widać. Pod wodą blisko lewej krawędzi jest takie duże pokrętło. Próbowałem pokręcić, ale nie idzie w żadną stronę. Widać za słaby jestem. Może ty spróbujesz? – zażartował Bolek.
- Jasne, pokręcę paluchem lewej stopy. – odbiła piłeczkę Julia. – No to na razie odpuszczamy te drzwi. Może później coś wymyślimy. Teraz idźmy dalej prosto. – zdecydowała Julia, a Bolek gorliwie przytaknął, zanim mogłaby się rozmyślić.
Bolek postanowił iść środkiem tunelu po pachy w wodzie, a Julia upierała się przemieszczać nadal zgarbiona po stopniu przy prawej ścianie. Ruszyli dalej, odliczając klamry na ścianach. Po przejściu łącznie czternastu klamer od zakrętu, czyli w sumie około 70 metrów, z ciemności wyłoniły się kolejne drzwi. Także zamknięte. I także z małą poziomą kratką w nadprożu. Bolek miał tutaj wody już tylko po pępek, co oznaczało, że dno nadal się w tym kierunku podnosiło. Julia postanowiła zatem zejść ze stopnia. Tym razem już obydwoje dokładnie zlustrowali te drugie drzwi z bliska, świecąc sobie latarkami w poszukiwaniu klamek, pokręteł, czy chociażby jakiejś wajchy, która umożliwiłaby przedostanie się na drugą stronę.
Przy tym poziomie zanurzenia, co obecnie, Bolesław nie bawił się już w nurkowanie, tylko lekko kucnął i po chwili jedną zanurzoną ręką wymacał coś, co go zainteresowało.
- Julka, tu jest taka jakby… zasuwa, czy sztaba. Płytko pod powierzchnią. Chyba musimy ją przesunąć, aby otworzyć drzwi. – Bolek oddał Julce latarkę, po czym chwycił pod wodą oburącz za coś, czego Julia nie mogła zobaczyć z miejsca, w którym stała. Mocno zacisnął na zasuwie dłonie, a jego strój w kilku miejscach się wybrzuszył. Niby chudzielec, a sporo ma tych mięśni, pomyślała Julka, ale nie zdążyła nawet pomyśleć, jakie to partie Bolkowi tak się napięły, gdy usłyszeli głośny zgrzyt metalu o metal.
- I jak? Poszło?! – Julii chyba zaświeciły się oczy, jakby właśnie zobaczyła siebie sławną i bogatą, koło sławnego i bogatego Bolesława, odkrywcy „skarbu z Waldschloss”.
- Jak po maśle! Raz, dwa, …i już! – niemal krzyknął z entuzjazmem Bolek, bo udało mu się przesunąć zasuwę na tyle, że odblokowane drzwi same się uchyliły tak, że wystarczyło tylko chwycić za ich krawędź, by je otworzyć. Bolek wyprostował się, odebrał od Julii swoją latarkę, cofnął się i wolną ręką przystąpił do otwierania wrót. Wyobraził sobie zapewne, że odgrywa rolę jakiegoś literackiego czy filmowego bohatera i że za chwilę wejdą do skarbca pełnego ogromnych ilości złota i kosztowności. Julia wywnioskowała to po tym, że wyprostował się, wypiął dumnie pierś, uniósł brodę i krzyknął na cały tunel. – Sezamie, otwórz się! – Po czym mocno pociągnął za ciężkie drzwi, które skrzypiąc i wywołując na wodzie lekkie fale, powoli otworzyły się na oścież.
*************************************
Tym razem udało się uniknąć wadliwych przenośni z pogranicza ornitologii...
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
~~Ciemnopomarańczowy Pięciornik niezalogowany
9 października 2020r. o 8:28
c.d.
*******************************
Zmarzniętymi już nieco dłońmi, Julia wspólnie z Bolkiem trzymali swoje latarki, którymi próbowali oświetlić tajemnicze pomieszczenie za szarymi, stalowymi drzwiami. Na razie nie widzieli nic więcej prócz kilku metalowych, ażurowych stopni, wynurzających się z wody i prowadzących ku górze. U szczytu tych schodów znajdowało się jakieś ciemne, suche już pomieszczenie. Aby tam zajrzeć i sprawdzić, co skrywa, musieli tylko wejść po schodkach. Nie zastanawiali się nawet sekundy. Pierwszy ruszył Bolesław. Jeśli zmory mają tu kogoś zjeść, to niech skosztują mnie pierwszego, pomyślał i po pięciu pokonanych łącznie stopniach, trzech pod i dwóch nad wodą, znalazł się w nowym pomieszczeniu. Julia natychmiast podążyła za nim.
Stanęli obok siebie w niezbyt wysokiej sali o betonowych ścianach, w kształcie kwadratu o boku długości mniej więcej cztery metry. Całą podłogę pokrywała metalowa krata, pod którą widać było niemal nieruchomą taflę wody. Zupełnie jakby stali nad jakimś basenem albo cysterną. Pomieszczenie właściwie było puste, nie licząc kolejnych metalowych drzwi na wprost nich i dwóch metalowych, okrągłych zbiorników po bokach, stojących naprzeciwko siebie pod lewą i prawą ścianą. Zbiorniki stały na stelażach kilkadziesiąt centymetrów nad okratowaną podłogą. Pod zbiornikami widać było wychodzące z nich po dwie rury średnicy około 10 cm każda.
Jedna z rur każdego ze zbiorników zakręcała pod kątem prostym, a następnie biegła tuż nad podłogą w kierunku ściany z metalowymi drzwiami, gdzie przez wywiercony otwór przechodziła na drugą stronę. Druga z rur skierowana była pionowo w dół i przechodząc przez kratę znikała w wodzie pod zbiornikami. Do ścian obu zbiorników były przykręcone albo przyspawane jakby szafki sterownicze, od których odchodziły wiązki grubych, czarnych kabli, które poprowadzone po ścianach również prowadziły gdzieś za ścianę z drzwiami. Zbiorniki ewidentnie wyglądem przypominały Bolesławowi bojlery na wodę, ustawione pionowo. Zmarszczył czoło, jakby intensywnie próbował coś wymyślić i po chwili wysnuł ciekawą i całkiem prawdopodobną teorię.
- Wygląda to na system chłodzący. Rurami mogła płynąć jakaś ciecz, która była ochładzana przez wodę z tunelu, wypełniającą ten zbiornik pod nami. Schłodzona ciecz pewnie była potem pompowana do drugiego pomieszczenia. A więc za tamtymi drzwiami prawdopodobnie jest chłodnia, która być może służyła restauracji za coś w rodzaju lodówki. Sprytne, nie powiem.
- To co, Bolek? Sugerujesz, że po to narażamy tutaj swoje życie, żeby zapisać się na kartach historii odnalezieniem jakichś starych, zapleśniałych kartofli? – zapytała Julia nieco zawiedzionym głosem.
- No wiesz, Jula. Nikt nam nie obiecywał odnalezienia bursztynowej komnaty. Może to i nie jest też zaginiona Atlantyda, ale zawsze coś. Pan profesor Rybka będzie zaskoczony tym odkryciem, jak się dowie. – Bolek wspomniał lubianego przez nich nauczyciela fizyki, który czasem zamiast o prawach Ohma czy Pascala, opowiadał im na lekcjach o miejscowych legendach i tajemnicach, jako że był wielkim pasjonatem historii Bolesławca i okolic. – Widocznie po zburzeniu Waldschloss, podziemne pomieszczenia należące do restauracji zostały zasypane i zapomniane. – domyślił się Bolek.
- Pewnie masz rację. – odparła Julia. – Wiesz co, Bolek, późno się robi. Jak tu nie ma nic ciekawego, to wracamy. Chciałabym wrócić do domu przed północą. Lepiej, żeby się mama nie zorientowała, że wychodziłam z tobą tak późno, kiedy jej i taty nie było w domu. Wiesz, że niechętnie na to patrzy. Mam potem tydzień gderania, a czasem dodatkowo szlaban.
- Jasne, Jula. Nie ma sprawy. Wiem, że nie jestem w twoim domu lubiany. Sprawdźmy jeszcze tylko, czy następne pomieszczenie nie jest aby zasypane. Jeśli nie jest, to może uda się stąd wyjść jakoś inaczej? Może tam są jakieś schody? Wtedy nie będziemy musieli nurkować z powrotem przez śluzę. – i Bolek ruszył na bosaka po metalowej kracie ku kolejnym drzwiom. Tuż przed nimi nagle zatrzymał się i pociągnął kilka razy nosem.
- Co jest? – zainteresowała się Julia. – Kartofle tak capią?
- A ty tego nie czujesz? To nie kartofle. – Bolek jeszcze parę razy wolno i subtelnie wciągnął powietrze nosem. - Normalnie kawą mieloną mi czuć. Podejdź tu i powąchaj. – poprosił Julię.
Julia zbliżyła się i stanęła przy Bolku. Wzięła także kilka powolnych i długich wdechów przez nos. Potem podeszła bardzo blisko drzwi, przykładając nos do szczeliny przy ich krawędzi. I jeszcze raz wąchała krótkimi niuchami, zupełnie jak pies, który obwąchuje uliczny słupek zaznaczony przez innego czworonoga.
- Masz rację, jak nic kawa. Zupełnie jakby świeżo mielona. O co chodzi? Ty, a może to są drzwi przenoszące w czasie, co? Może przechodząc przez te drzwi natrafimy na eleganckie towarzystwo, właśnie raczące się popołudniową kawą w restauracji Waldschloss? – Julia przypomniała sobie odegraną dzień wcześniej przez siebie rolę w ruinach. – Panie generale! Może zaprosi mnie pan na filiżankę aromatycznego napoju, zanim udamy się na przejażdżkę łódką?
- Ależ oczywiście, pani generałowo. - Młyn na wyobraźnię Bolka rozkręcił się. Bolek podniósł zgięty łokieć do góry, jakby chciał, żeby młoda małżonka ujęła go pod ramię. – Czy zechce mi pani towarzyszyć? – I oboje gruchnęli śmiechem, aż echo poniosło po całym pomieszczeniu i po tunelu również. Bolek poświecił na drzwi. – A tak na serio, co jeśli faktycznie trafiliśmy na tunel czasoprzestrzenny? Pisali o tym w książkach, że podróże w czasie są możliwe.
- Ja tam nie wierzę w takie rzeczy. – Julia oświetlała drzwi od dołu do góry i z powrotem. - Zobacz, Bolek. Te drzwi są jakieś inne. Nie mają zawiasów po bokach. Ale tu na górze i na dole mają coś, co przypomina bolce wpuszczone w ościeżnicę.
- Rzeczywiście. Wiesz, Julka, co ja myślę? To są po prostu drzwi obrotowe! Musimy spróbować popchnąć którąś ze stron. Przesuń się, ja to zrobię. Gdyby coś poszło nie tak, to lepiej, żebym na razie tylko ja został wciągnięty do lat dwudziestych albo trzydziestych gdzieś na wschodnich kresach trzeciej Rzeszy. – Bolek odsunął Julię nieco na prawo od siebie i dał jej swoją latarkę. – Świeć, a ja spróbuję popchnąć.
Podszedł do prawej strony drzwi, zaparł się nogami i zaczął mocno pchać, spodziewając się, że drzwi stawią duży opór, bo będą nie wiadomo jak ciężkie. Ku zaskoczeniu obojga poszukiwaczy skarbów, drzwi pod naporem Bolesława drgnęły i faktycznie prawa połowa zaczęła przesuwać się do przodu, a lewa jednocześnie zaczęła się cofać do pomieszczenia, w którym stali. Tak jak domyślała się wcześniej Julia, oś obrotu znajdowała się dokładne pośrodku drzwi.
Bolek pchając drzwi przesuwał się razem z nimi i dreptał małymi kroczkami do przodu, powoli pogrążając się w ciemności. Julia postanowiła sprawdzić powstający jednocześnie po lewej stronie otwór przy cofaniu drzwi do wnętrza pomieszczenia z kratą. Przeszła na lewą stronę otwierającego się skrzydła drzwi i spojrzała tam świecąc sobie obiema latarkami naraz.
- Niesamowite, zupełnie jak tajemne przejście w jakimś starym zamczysku! – powiedziała bardziej do siebie niż do Bolka. A potem krzyknęła do kolegi nie dbając o to, że może przy okazji wystraszyć jakieś wiszące pod sufitem gacki, nocki czy mroczki. – Wystarczy, Bolek, chodź tu i zobacz!
Kiedy drzwi ustawiły się w pozycji prostopadłej do ściany, Bolek przestał je dalej pchać. Mogli teraz przejść dalej jedną lub drugą stroną. Julia odsunęła się, aby i Bolek mógł obejrzeć oświetloną przez nią drugą stronę drzwi, która wyłoniła się z ciemności. W świetle latarek zobaczyli, że ta przeciwna strona drzwi była drewnianym regałem. Ale nie takim zwykłym, lecz specjalnie zbudowanym systemem półek, przeznaczonych do fachowego magazynowania wina w piwnicy. Deseczki przymocowane do półek regału posiadały specjalne wycięcia po to, aby butelki, które były na nich ustawione, leżały pochylone szyjkami do dołu, bo wtedy wino zakrywało korek. Na regale nie znajdowała się jednak ani jedna pełna butelka wina. Nie było tam także żadnej pustej butelki po winie.
Julia oddała jedną latarkę Bolkowi i obydwoje naraz poświecili teraz w głąb nowoodkrytego pomieszczenia, począwszy od podłogi. Od razu zwrócili uwagę na dziesiątki stojących i poprzewracanych tuż za drzwiami pustych butelek, a obok nich dziesiątki bezładnie porozrzucanych korków. Najwyraźniej ktoś zdegustował wszystkie co do jednego trunki, które musiały znajdować się wcześniej na pustym teraz regale.
- Rany, musiała tu być niezła biba! – stwierdził zaskoczony Bolek, przesuwając promień latarki po butelkach i próbując je bezskutecznie zliczyć. – Wygląda na to, że się nie załapaliśmy. Wszystkie granaty odbezpieczone. – użył zasłyszanego kiedyś określenia na butelki taniego alkoholu, chociaż przypuszczał, że wypite wino do tanich raczej nie należało. W eleganckich restauracjach, a Waldschloss zapewne do takich należał, na pewno nie podawano win w rodzaju „Czar PGRu”.
Julia podniosła nieco swoją latarkę i nagle podskoczyła, chwyciła Bolka za ramię i schowała się trochę za niego, bo jakieś dwa metry za butelkami w strumieniu światła zobaczyła buty. W butach tkwiły stopy jakiegoś osobnika, leżącego na byle jak poskładanych, drewnianych skrzynkach. Osobnik nie ruszał się.
- Bolek, Jezus Maria! Tym razem to już na pewno trup! – nie krzyknęła, lecz raczej cienko pisnęła Julia, ale po chwili obydwoje usłyszeli głośne chrapnięcie i mlaśnięcie przez sen.
Chrapiący i mlaszczący denat spokojnie obrócił się na drugi bok, nie przerywając swojej pośmiertnej, a może pijackiej drzemki.
***********************************
c.d.n. Teraz odezwie się pewnie jakiś znawca nietoperzy, albo znawca win...
Pozdrawiam,
M.