Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
REKLAMA Nowe domy!
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
13 stycznia 2021r. godz. 16:04, odsłon: 2316, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek 38

Część w której redaktor z aspirantem odnajdują ślady szwarccharakteru na zdjęciach z bolesławieckiego rynku.
Ławka ceramiczna
Ławka ceramiczna (fot. UM Bolesławiec)

Już jest trzydziesta ósma część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Trzydziesta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta szósta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzydziesta siódma część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Bolecnauta o pseudonimie M., wraz ze wszystkimi podpowiedziami od tajemniczego Bolecnauty podpisującego się (A) oraz innych czytelników i tym samym współtwórców, przedstawia nam dalsze losy krnąbrnych bohaterów.


- Dobrze, proszę przyjechać do redakcji za 20 minut, panie aspirancie. Zdążę wrócić z ratusza, właśnie skończyłam wywiad z prezydentem i zwijam sprzęt – odpowiedziała do trzymanego ramieniem telefonu redaktorka portalu wbolcu.net. Ręce miała zajęte rozplątywaniem kabla mikrofonu. – Nie mam dzisiaj więcej pracy w terenie, a wszystkie zdjęcia trzymam w redakcyjnym laptopie, więc zapraszam. Do zobaczenia.

Młoda pani redaktor siedziała na drewnianej ławce w holu ratusza. Zapakowała mikrofon, dyktafon, aparat fotograficzny i notes z zapiskami do wielokolorowego, lnianego plecaka z frędzlami i paciorkami, który towarzyszył jej od ukończenia gimnazjum. Przed chwilą opuściła gabinet prezydenta miasta, gdzie przeprowadzała wywiad na temat organizacji i przebiegu tegorocznego Święta Ceramiki, które miało mieć miejsce w nadchodzący weekend. Jak co roku stanie się ono wydarzeniem, które przez kilka dni niemal w całości wypełni strony, rubryki i szpalty wszystkich bolesławieckich portali i gazet. Sporo zamieszania i masa roboty dla wszystkich dziennikarzy, bez wyjątku.

Redaktor Skrętkowski jeszcze w piątek zlecił jej ten wywiad, a sam postanowił przez kilka dni zająć się zdobywaniem informacji na temat strzelaniny i usiłowania morderstwa na ulicy 1 Maja. Znając go, wkrótce może znać na ten temat więcej szczegółów niż sam prokurator i znów zaskoczy konkurencję super poczytnym artykułem o rekordowej klikalności powyżej dziesięciu tysięcy odsłon, o której ona mogła tylko pomarzyć.

Wywiady z lokalnymi władzami redaktor Gerard również uważał za przydatne i konieczne, ale gdy tylko pojawiała się na horyzoncie jakaś sensacja kryminalno-obyczajowa, nadstawiał nosa i węszył jak gończy, który rusza w poszukiwaniu zwierzyny do upolowania. I trzeba przyznać, że był w tym bardzo dobry, by nie powiedzieć najlepszy. I do tego bardzo skuteczny. Potrafił chytrze wyciągać potrzebne mu informacje, czasem posuwając się do prostego podszywania się pod inne osoby, innym razem spędzając godziny z aparatem na jakimś drzewie, a kiedy indziej śledząc swój cel całymi dniami i nawet nocami, koczując z lornetką w zaparkowanym aucie, skrytym gdzieś poza światłami lamp ulicznych. Niedawno nabył nawet drona. Aż strach pomyśleć, gdzie będzie nim latać i komu zaglądać do okien.

Wywiady nie są takie złe, nawet jeśli osoba, z którą się rozmawia nie nadaje się zbytnio do kontaktów z mediami. Trzeba się tylko do rozmowy dobrze przygotować, inaczej przepytywany od razu wyczuwa niekompetencję, zaczyna drwić z prowadzącego, uciekać od niewygodnych dla niego tematów i z wywiadu wychodzi totalna kicha. Jednak wywiady robiła nieco z przymusu. Najlepiej póki co czuła się w pisaniu o ludziach, o ich życiu, wykonywanych zawodach, posiadanych pasjach albo zakręconych hobby. Historie ludzkie, dramaty z przeszłości, codzienne życie, walka z przeciwnościami – takie prawdziwe tematy pociągały ją i wychodziły jej z tego całkiem niezłe artykuły. Ale podpisywała je wyłącznie przybranym pseudonimem Marcelina Piecyk, ponieważ trochę wstydziła się je jeszcze oficjalnie publikować pod swoim nazwiskiem.

Dość ciężko jest pełnić rolę początkującego dziennikarza, pomyślała zawiązując troczki plecaka. Kupa roboty, a profity niewielkie. Ciężko rozwinąć skrzydła i jeszcze to ciągłe odwalanie roboty za innych. Z drugiej strony to okazja na poznawanie wciąż nowych ludzi. Na studia dziennikarskie trafiła trochę z przypadku, ale w sumie jak dotąd nigdy tego nie żałowała. Szybko zorientowała się, że aby być dobrym dziennikarzem trzeba oprócz interesującego pióra przede wszystkim posiadać rozległą wiedzę. Redaktor Skrętkowski taką wiedzę już posiadał, a ona dopiero ją musiała zdobywać. Zapamiętała jego własne i często przytaczane przysłowie. Sparafrazował pewne rosyjskie powiedzenie modyfikując je dla potrzeb opisania cech dobrego dziennikarza: „Bolsze znajesz, dalsze budiesz”. Więcej wiesz, dalej zajdziesz. Dobrze powiedziane.

Wiedza, kto jest kim, kto kogo zna, kto kogo nie lubi, kto z kim sypiał, w jakim jest układzie, pod kogo jest podczepiony, gdzie go dotąd upychano i gdzie go potem wcisną, wcześniej czy później bardzo się przydaje w zawodzie, który sobie wybrała. Nazywała to deklinacją polityki na poziomie lokalnym. Przypadki, które chodzą po ludziach. Przypadki, których znajomość niejednemu wyżej postawionemu pomogła się ustawić. Politologia stosowana.

Na razie nie mogła realizować zbyt wielu własnych pomysłów, a pisała w większości teksty zlecone przez naczelnego albo Skrętkowskiego, którego szef wyznaczył na jej opiekuna w redakcji, twierdząc, że „od nikogo tak się nie nauczy tego fachu, jak właśnie od niego”. Tak jej powiedziano w pierwszy dzień, na pierwszym redakcyjnym spotkaniu, na którym niemal wszyscy obecni dwa razy z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Pierwszy raz kiedy ją zobaczyli, a drugi – ten mniej przyjemny – kiedy im się przedstawiła imieniem i nazwiskiem, które ją wyróżniały i z których wreszcie po wielu latach poniżania i wyśmiewania nauczyła się być dumna. Po ostrej reprymendzie od redaktora Gerarda pozostałym członkom zespołu zrobiło się jednak bardzo głupio i od tamtej pory nikt już jej absolutnie nie dokuczał. Skrętkowski jaki był, taki był, ale względem ludzi nie miał żadnych uprzedzeń. Zanim kogoś objechał, ten ktoś musiał najpierw solidnie sobie na to zapracować. A jak już na kogoś wsiadł, to temu ktosiowi należało tylko współczuć.

Wspominając swój pierwszy i nie taki znowu przyjemny dzień pracy sprzed niemal dwóch lat, redaktor Żaklina Sadza założyła hippisowski plecak na ramię i upewniwszy się, że żaden z guzików zapiętej pod samą szyję luźnej flanelowej koszuli się nie rozpiął, wyszła z ratusza stukając specjalnie w tym celu podkutymi u szewca glanami marki dr. Martens. Ruszyła pieszo w kierunku budynku starostwa przechodząc koło restauracyjki nazwanej Chatą Drwala, gdzie można było kupić najdłuższe zapiekanki nie tylko w Bolesławcu, ale pewnie i na świecie. Tym razem przeszła obok knajpy bez zachodzenia po „niedającąsięspałaszowaćzpowoduswojegorozmiaruprzekąskę”, aby dotrzeć na umówione z policjantem spotkanie w redakcji na czas.

Kiedy szła, stukanie metalowymi okuciami podeszew wywoływało zaciekawienie wszystkich bez wyjątku przechodniów rodzaju męskiego. Ale to nie z tego powodu oglądali się za nią praktycznie wszyscy faceci w wieku od czternastego do setnego roku życia włącznie. Powodem ich zainteresowania w przytłaczającej większości przypadków nie była również jej fryzura, chociaż nie co dzień zapewne widywali na ulicy osobę o żółtych, ściętych na jeża włosach i wygolonych bokach nad uszami, przez co wyglądała trochę jak Wesley Snipes w „Człowieku Demolce”, na którym prawdę mówiąc w dużej mierze się wzorowała, zamawiając to uczesanie w salonie fryzjerskim.

Powodem męskich spojrzeń, do których od piętnastego roku życia zdążyła się już przyzwyczaić, a które z reguły były powodem ostrego obsztorcowywania przez towarzyszące facetom żony, a chłopakom przez ich dziewczyny, był jej obfity biust, który próbowała wszelkimi sposobami i metodami ukrywać. Dlatego właśnie poprawne zapinanie guzików po szyję było równie ważne, jak jakiekolwiek inne elementy, które mogły odciągać wzrok gapiów od jej bujnych piersi. Stąd w zasadzie wzięły się także pomysły na tatuaże, kolczyki, nietypowe elementy ubioru, jak i dodatki do nich, które faktycznie w dużym stopniu spełniały przeznaczoną im rolę.

Ten kobiecy atut, który dla wielu dziewczyn mógł być obiektem marzeń, dla niej był jak dotąd życiowym, można by nawet rzec, dużej wagi problemem. Pominąwszy omawiane przez lekarzy możliwe następstwa nadmiernego, wieloletniego obciążenia kręgosłupa, problemy z doborem bielizny, bądź te z niemożnością uprawiania niektórych sportów, to przez ich rozmiar miała także od lat problemy z mężczyznami. Niestety faceci nie dysponują tak podzielną uwagą jak kobiety, więc wielu „aktualnych” stało się po bardzo krótkim okresie znajomości „byłymi”, gdyż zbytnio przedkładali jej fizyczność ponad jej intelekt. Nie do końca potrafili połączyć te dwa rodzaje zainteresowania. Wielu z nich musiała zatem rzec krótkie „sayonara” (tym średnio rozgarniętym) albo dłuższe „hasta la vista” (tym bardziej skupionym na konwersacji).

Na parkingu przed nowo wybudowanym budynkiem biurowym na ulicy Wesołej, w którym mieściła się redakcja, pomiędzy czterema innymi autami, z których wszystkie należały do jej redakcyjnych kolegów i koleżanek, stał oznakowany radiowóz. Za kierownicą siedział umundurowany funkcjonariusz i rozmawiał przez radiostację. Skierowała się na schody prowadzące do budynku. Domyśliła się, że aspirant musi już być w biurze, ponieważ pracownicy sekcji dochodzeniowo-śledczej w codziennej pracy używali wyłącznie cywilnych ubrań.

Otwierając przeszklone drzwi wejściowe do budynku kątem oka zauważyła jeszcze, że policjant zamarł ze słuchawką w ręce i jak zahipnotyzowany odprowadzał ją wzrokiem. Normalka. Pomyślała z obawą, że kiedyś ktoś przez nią zginie, kiedy się tak zagapi. A kto wie, może już nawet miała jakieś ofiary na sumieniu? Cholera, może to dlatego redaktor Gerard nigdy dotąd nie zabrał jej na robotę dziennikarsko-detektywistyczną, bo jednak za bardzo rzuca się w oczy? Trzeba będzie jeszcze przemyśleć fryzurę. I ogólnie sposób ubierania. Jej opiekun pewnie cierpliwie czekał, aż sama na to wpadnie.

Wchodząc po schodach na pierwsze piętro próbowała wyobrazić sobie, jak może wyglądać czekający na nią policjant. Sądząc po dość wysokim, piskliwym głosie usłyszanym przez telefon, wyobrażała sobie aspiranta Świgonia jako dość młodego, niskiego, tęgawego faceta z nadmiernym, nieleczonym trądzikiem, u którego proces mutacji zatrzymał się w trzech czwartych. Była pewna, że się nie myli.

Weszła do biura, przywitała się machnięciem ręki i krótkim „Hej, Kuba” z kolegą pełniącym redakcyjny dyżur przy telefonie i komputerze, a następnie spojrzała w kierunku swojego stanowiska pracy pod ostatnim oknem na końcu pomieszczenia. Oj, chyba nie ma co puszczać dzisiaj totka, pomyślała, nie do końca jednak zawiedziona, kiedy zobaczyła siedzącego przed jej biurkiem młodego, wysokiego mężczyznę w garniturze. Oceniając jego wygląd stwierdziła, że nie trafiła w ani jednym punkcie. Ciekawe, czy i on się rozczaruje, kiedy ją zobaczy w całej okazałości. Pewnie pomyśli, że jest jakąś szurniętą pod deklem, wydziaraną, zakolczykowaną, wyemancypowaną glaniarą. A przecież nie jest. To tylko maskowanie. Niezbędny kamuflaż, już próbowała tłumaczyć się mu w myślach.

- Przepraszam, że musiał pan czekać, panie aspirancie. Żaklina Sadza. Proszę mi mówić Żaklina – przedstawiła się podając siedzącemu rękę i odkładając swój wiekowy, kwiecisty plecak na dalszy koniec biurka.

- Aspirant Hieronim Świgoń – policjant na moment wstał i odwzajemnił silny, zdecydowany uścisk kobiecej, zadbanej dłoni.

Odwzajemnił także przez swoje szkła nieco zbyt długie jego zdaniem spojrzenie dziewczyny w jego oczy. Uznał ją od razu za bardzo atrakcyjną, mimo tych wszystkich udziwnień w wyglądzie, które na razie uznał za skutek jakichś kompleksów. Powodu tych kompleksów nie mógł się jednak dopatrzyć. Przecież nic jej nie brakowało, a wręcz odwrotnie. Kilka tatuaży, kolczyków, nietypowa fryzura, nieodpowiednie do pory roku buty i nieodpowiednia do pogody cała reszta garderoby. Nie dało się nie zauważyć też jej niesamowicie kobiecych proporcji. Usiadł, ponownie przytrzymując palcem na nosie zsuwające się okulary. Postanowił póki co nie komplementować, a już na pewno nie krytykować jej wyglądu. W tej kwestii jako facet łatwo mógłby popełnić nieodwracalny w skutkach nietakt towarzyski.

- Miło mi, Żaklino. Bardzo ładne imię. Widzę, że obojgu nam rodzice zrobili prezent wybierając dla nas dość rzadkie imiona. Możesz mi mówić Hirek. Lubię to zdrobnienie, chociaż kiedyś naśmiewali się ze mnie w szkole. Hirek Świrek. Ale ja nauczyłem się to ignorować i dla przeciwwagi rymowałem sobie to imię na inne sposoby. Hirek Żwirek, co ma humorek jak Muchomorek…

Redaktor Żaklina zaśmiała się donośnie, unosząc twarz do góry. Dawno nikt tak jej nie rozbawił. I dawno nikt tak jak Hirek Świrek nie próbował unikać opuszczania wzroku z jej twarzy ku niższym partiom. Sięgnęła do zamkniętego laptopa i uniosła jego pokrywę. Wpisując hasło zagadnęła do swojego gościa:

- Też lubiłam „Bajki z mchu i paproci”. Kreskówkę oglądali w dzieciństwie jeszcze nasi rodzice. Jest starsza od nas chyba ze dwadzieścia lat, prawda? – podniosła oczy i przyjrzała się lepiej uśmiechającemu się do niej policjantowi, który kolejny raz poprawiał okulary. Co jest nie tak z tymi jego oczami?

- Zgadza się, Żaklino, a może nawet i więcej. I jak, znalazłaś już te zdjęcia z uroczystości odsłonięcia ławek na Rynku? To było w poprzedni czwartek, szóstego sierpnia. Interesują mnie ludzie z laptopami albo tabletami. Nie ma co skupiać się na osobach ze smartfonami, bo wtedy wszyscy bylibyśmy podejrzani.

Żaklina obróciła laptopa w kierunku policjanta, a potem chwyciła swój fotel za siedzisko i pojechała na kółkach dokoła biurka, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów od lewego ramienia nowo poznanego kolegi z Policji. Hirek zachował zimną krew i wydawał się nie odnotować faktu fizycznego zbliżenia foteli z jakby nie było atrakcyjną, choć nietypowo wyglądającą i ubierającą się, niewiele od niego młodszą kobietą. Niewzruszony aspirant w oknie eksploratora Windows zauważył otwarty folder o nazwie 2020 08 06, wypełniony równo poukładanymi ikonami zdjęć. Żaklina puknęła palcem w ekran, po czym oparła się łokciami o krawędź biurka i obróciła głowę w jego stronę.

- Foldery ze zdjęciami zawsze nazywam datą. Łatwiej potem jest mi szukać i wybierać foty do artykułów – wyjaśniła. – Masz tutaj sto trzydzieści osiem zdjęć w wysokiej rozdzielczości wykonanych lustrzanką cyfrową. Jeśli chcesz je obejrzeć na większym ekranie możemy podłączyć się do jakiegoś wolnego komputera w redakcji albo w salce konferencyjnej wyświetlić je za pomocą projektora na białej, gładkiej ścianie.

- Nie trzeba. Zobaczmy cały folder w twoim laptopie – zaproponował Hirek i trzeci raz przesunął do góry okulary na nosie. Nacisnął Enter i pierwsze ze zdjęć znajdujących się w folderze powiększyło się na cały ekran. – Wiesz już, czego szukamy, więc będę wdzięczny, jeżeli będziesz mi towarzyszyć i analizować te fotki razem ze mną. Co dwie pary oczu to nie jedna.

Kiedyś pewnie zaproponowałby mi oglądanie znaczków w klaserach, pomyślała Żaklina. Ale zdjęcia też mogą być. Zamiast jednak z uwagą zacząć studiować zrobione przez siebie fotografie, zbliżyła swoją twarz do twarzy Hirka i przyjrzała się bliżej jego okularom. Sięgnęła ręką i szybkim ruchem, bez uprzedzenia, zdjęła mu je z nosa. Przerażony Hieronim musiał pomyśleć, że być może nachalna Żaklina właśnie zaczyna się do niego przystawiać, jak Marilyn Monroe do Tony’ego Curtisa w „Pół żartem, pół serio”. Nie żeby miał od razu stanowczo protestować, ale w redakcji znajdowali się świadkowie tej napaści. Przecież na to są paragrafy! Pozbawiony swoich szkieł szybko odsunął się od niej mocno zdezorientowany, a być może również lekko otumaniony zapachem jej delikatnych perfum. Spojrzał na Żaklinę bardzo dziwnym wzrokiem, a ona próbowała się jakoś usprawiedliwić:

- Przepraszam. Tylko mnie przypadkiem nie zastrzel ani nie skuj. Bez obaw, nic ci nie zrobię. Nie jestem kobietą wampem, chociaż nie zdziwiłabym się, jeśli byś tak o mnie pomyślał. Mogę? – uniosła do góry zarekwirowane mu przed chwilą okulary i spojrzała na okradzionego pytająco, przekrzywiając zalotnie głowę. Miała nadzieję, że bez okularów nadal potrafi zlokalizować jej twarz.

- Skoro już mi je zdjęłaś, to możesz. Tylko po co ci one? Masz jakiś fetysz odnośnie męskich okularów? Zaczynam się ciebie bać – z zawodową troską wydawał się niepokoić aspirant Świgoń, chociaż równie można to było odebrać jako kolejny koleżeński żart, ocierający się o flirt.

- Dobre, Hirek. Bardzo dobre – zachichotała Żaklina z celnego dowcipu aspiranta. – Wkurzają mnie po prostu te twoje ciągle zsuwające się okulary. Masz źle ustawione noski w oprawie. Moja mama pracuje w zakładzie optycznym, więc się na tym trochę znam – wyjaśniła wreszcie swój nagły, bezpardonowy atak na nietykalność cielesną funkcjonariusza na służbie. – Nikt ci tego dotąd nie podpowiedział?

Żaklina obejrzała okulary z każdej strony i wypróbowała mocowanie, zakładając je dwa razy na własny nos i zdejmując. Potem palcami odgięła w dół cienkie metalowe druciki, do których przymocowane były tak zwane noski, przekręciła je pod nieco innym kątem, przymierzyła ponownie na sobie, a następnie wręczyła naprawione jej zdaniem okulary właścicielowi. Hirek z daleka ostrożnie wziął je z ręki Żakliny, jakby wietrzył jakiś kolejny jej podstęp i obawiał się o swoje zdrowie albo życie. Najpierw obracając zreperowane w dziesięć sekund okulary w ręce przyjrzał się dokonanej zmianie konstrukcyjnej, a potem założył je na nos. Próbował poruszyć je do góry i na dół, do przodu i do tyłu. Szeroko otworzył oczy, jakby był świadkiem nagłego, nieoczekiwanego cudu.

- O rany! Ale super! Jesteś wielka… – aspirant ugryzł się w język i zamilkł, bo zrozumiał, że może to zostać przez dziewczynę dwojako odebrane. Na pewno była świadoma swoich atutów, ale jak dotąd taktownie usiłował nie dać po sobie poznać wzrokowego zainteresowania jej figurą. Postanowił szybko zmienić temat. Nachylił się szybko w kierunku biurka i nerwowo chrząkając wznowił przerwane przeglądanie zdjęć. – Ale my tu gadu gadu, czas ucieka, a obowiązki czekają.

- Dobra, dobra. Nic takiego nie zrobiłam – Żaklina musiała nie odnotować gafy aspiranta, ale zauważyła jego zakłopotanie. – Kiedyś może będziesz miał okazję się zrewanżować. Na początek wystarczy mi i będzie mi niezmiernie miło, jeżeli nasza współpraca na linii media – organa ścigania będzie po prostu układać nam się poprawnie. Wracajmy do zdjęć. Jak się nie pospieszysz, to będziemy się tu kisić do wieczora i będziesz musiał mnie odprowadzać po ciemku.

- Nawet jakbym chciał, to nie dam rady. Na dole czeka na mnie kolega. Niestety jeszcze dzisiaj muszę jechać do Środy Śląskiej w jednej służbowej sprawie – aspirant nie chciał dać do zrozumienia, że zrozumiał aluzję. Z tkwiącymi wreszcie już nieruchomo okularami na nosie wrócił do przeglądania jedno po drugim zdjęć, naciskając co kilka lub kilkanaście sekund klawisz strzałki w prawo.

Siedzieli tak ramię w ramię, tylko od czasu do czasu zatrzymując się dłużej przy którymś ze zdjęć. Obydwoje czuli się trochę jakby byli w kinie na ich pierwszej randce. Po jakichś dwudziestu minutach, które nie tylko aspirantowi minęły jak z bicza strzelił, osiągnęli koniec listy plików. Redaktor Żaklina postanowiła się nie poddawać. Fajnie by było, gdyby dzięki jej zdjęciom udało się rozwikłać jakąś kryminalną zagadkę.

- Spróbujmy jeszcze raz. Może teraz zacznijmy od końca. Co ty na to? – zapytała z nadzieją na kolejne chwile spędzone w jego towarzystwie. Ciekawe ile tak jeszcze wytrzyma bez lustrowania jej od stóp do głów i z powrotem?

- Dobrze – Hieronim Świgoń widocznie także nie miał nic przeciwko dalszej wspólnej analizie potencjalnych dowodów rzeczowych. – Facet musi tam być. Dzień i pora się zgadzają. Zamawianie na allegro nie trwa przecież kilku sekund. Może będziemy mieć dzisiaj szczęście i go w końcu wypatrzymy.

Rozpoczął ponowne naciskanie klawisza na klawiaturze laptopa, ale tym razem była to strzałka w lewo. O dziwo, zdjęcie, które wydało mu się tym najbardziej interesującym musieli oglądać wcześniej, tuż przy końcu poprzedniego przeszukiwania, ale pewnie ze znużenia lub zawiedzeni brakiem rezultatów musieli je przeoczyć.

- Jest! – krzyknął aspirant, aż Żaklina podskoczyła tak, że o mało nie spadła z obrotowego fotela. Sam odsunął się nieco do tyłu i wskazał z daleka palcem na fotografię. – Nie mogę uwierzyć! To na 99 procent nasz delikwent!

Wyświetlone zdjęcie nie wyróżniało się niczym szczególnym pośród innych. Ujęcie było ogólne, z nieco dalszego planu. Obiektyw aparatu skierowany był na kilka zdobnych kamienic, w tym na tą z przejściem zwanym Bramą Piastowską. Na połowie obszaru fotografii, po lewej stronie widać było gęsty tłum gapiów. Widocznie tam następowało uroczyste „otwarcie” nowej, ceramicznej ławki. Gdzieś z tyłu na kilkunastu stolikach pod lodziarnią i pizzerią siedziało dość sporo ludzi. Objadali się lodami i trójkątnymi kawałkami pizzy popijanej piwem i colą, mając najwyraźniej w nosie ich wartość energetyczną. Poza tym po płycie rynku poruszało się kilkanaście osób nie zainteresowanych samym wydarzeniem, ani ofertą gastronomiczną miejscowych lokali.

- Skąd wiesz, który z nich to ten twój podejrzany? – próbowała dociekać redaktor Żaklina.

Aspirant był tak podekscytowany swoim odkryciem, że sięgając po telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki zignorował jej pytanie. Wybrał numer i po drugiej stronie ktoś się musiał zgłosić dosłownie po jednym sygnale:

- Jeszcze raz dzień dobry, panie podkomisarzu – jego głos stał się jeszcze bardziej piskliwy niż zwykle. – Nie uwierzy pan. Zamiast portretu pamięciowego być może będziemy mieć prawdziwy… Tak… Jestem w redakcji… Nie, jest tylko jedno… – śledczy zakrył na moment mikrofon telefonu i zwrócił się do Żakliny. – To format JPG czy RAW?

- RAW, mój Nikon jest ustawiony na bezstratny zapis obrazu – odparła fachowo redaktor.

- Całe szczęście! – ucieszył się aspirant. Gdyby nie trzymał słuchawki, zapewne ucałowałby swoją nową koleżankę. Ponownie odsłonił słuchawkę. – RAW, panie podkomisarzu. Może nie idealnie en face, ale będziemy mieć dość dobre ujęcie jego twarzy… Naprawdę… Widać nawet, że ma jakieś blizny na lewym policzku… Dobrze, niezwłocznie przesyłamy to zdjęcie do pana.

Śledczy rozłączył się, a Żaklina nie wytrzymała. Chwyciła go za ramię i lekko potrząsnęła, przywracając z powrotem do rzeczywistości i ściągając jego myśli z powrotem do redakcji.

- No powiedz wreszcie, skąd wiesz, kto na tym zdjęciu jest tym twoim bandytą?

Aspirant bez słowa lewą ręką chwycił i przytrzymał ją z tyłu za szyję, lekko popchnął w kierunku ekranu i przybliżył jej twarz do prawej dolnej części zdjęcia. Opuścił rękę z szyi w dół, objął ją w talii i nie wyczuwając oporu przytrzymywał ją tak, podczas kiedy palcem prawej ręki wskazywał na jedną z widocznych na pierwszym planie postaci. Lekko przygarbieni wspólnie analizowali detale zdjęcia.

Na innej, postawionej tam mniej więcej rok wcześniej ceramicznej, fantazyjnie ukształtowanej w formę wieloryba ławce, siedział mężczyzna z niewielkim, srebrnym netbookiem na kolanach.

- Widzisz? Gościu trzyma na kolanach laptopa albo netbooka – objaśnił jej cichym głosem prawie do ucha Hirek.

- No to co, przecież to nie jest zabronione, tym bardziej, że działa tam szybkie Wi-Fi – Żaklina wstydziła się, ale nadal nie chwytała. Chyba nie mogłaby być detektywem. Powstrzymała się, żeby nie obrócić twarzy w jego stronę, bo wtedy z pewnością odebrałby to jako pocałunek.

- Ale zobacz jak jest ubrany, moja droga. Wtedy było przecież ponad trzydzieści stopni w cieniu! – nadal próbował ją naprowadzać śledczy.

Faktycznie! Żaklina chciała się puknąć w czoło albo zapaść pod ziemię z powodu swojego gapiostwa, ale była zbyt skrępowana w objęciach stróża prawa. Siedzący facet z bliznami na twarzy był ubrany w długi, ciemny płaszcz. A kto normalny nosi w upał taki prochowiec?


Czy od tego momentu praca detektywów przebiegnie sprawniej? Jak rozwinie się relacja Żakliny i Hieronima? Czy połączy ich zbrodnia? Co się teraz dzieje z Julią i wujkiem? Czy szklana kopia szmaragdu spowolni na chwilę działania szwarccharakteru? Oraz jedno z ważniejszych pytań: czy Bolesław przez otumanienie środkami przeciwbólowymi zacznie podrywać pielęgniarki?

Cieszymy się, że jesteście z nami i czytacie uważnie! Jak słusznie zauważył jeden z czytelników, klejnot jeszcze nie trafił fizycznie do jubilera, a był jedynie oceniany przez niego na zdjęciu. Czy jubiler był w stanie zrobić to z taką dokładnością? Cóż... co jeżeli był to kolejny blef typów spod ciemnej gwiazdy?

Czekamy na Wasze pomysły i opinie, pozostając w głębokim zachwycie dla Waszej wyobraźni, Drodzy Czytelnicy! Kolejny odcinek już w sobotę w godzinach popołudniowych!

Tajemnica szmaragdu - odcinek 38

~Chaber niezalogowany
13 stycznia 2021r. o 16:20
Ale się porobiło!!
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Bławatny Miłek niezalogowany
14 stycznia 2021r. o 6:24
Errata.
Żaklina ma na myśli zsuwające się okulary, a nie oczy aspiranta. Dlatego pyta się w myślach "Co jest nie tak z tymi jego patrzałkami?"
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Brązowoszara Runianka niezalogowany
14 stycznia 2021r. o 23:39
Blef? Oj, kręcisz jak pies ogonem w sprawie kamyczka, M.
Bardzo mnie ucieszył ten flashback Dymitra, chciałoby się więcej ale są sprawy pilniejsze, jak półprzytomne karesy Bolka.
Może Pietrzak powinien lekko przycisnąć Julię, jeśli ta nie dozna amnezji pourazowej? Chyba stało się dla niego oczywiste to, że nie powiedziała mu wszystkiego o tej feralnej nocy, a namierzenie Złego, nawet mając zdjęcie, to nie będzie spacer po plaży na Zanzibarze.
(A)
PS. Żaklina, bez względu na koafiurę, jest cudowna.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Ciemnoturkusowa Truskawka niezalogowany
16 stycznia 2021r. o 10:16
c.d. Pani Redaktor, z powodu pośpiechu proszę o edycję (odstępy akapitowe)
------------------------

Kiedy Julia po obdarowaniu w niedzielny wieczór wybudzonego Bolesława pieszczotami i napełniającą jego serce deklaracją zatrzymania go przy sobie na wieczność, oznaczającą teraz już na pewno początek nowego etapu w ich życiu, opuściła salę na oddziale intensywnej opieki medycznej, wokół Bolesława Wilczyńskiego zaczęła się intensywna krzątanina personelu. Jak zwykle po wyprowadzeniu pacjenta ze śpiączki konieczne były pilne wizyty i konsultacje lekarzy o kluczowych specjalizacjach. Konsekwencje kilkudniowego przebywania człowieka w tym stanie mogą być brzemienne w skutkach. Tylko na podstawie wyników badań i diagnostyki stwierdzającej poprawę stanu zdrowia można będzie też podjąć decyzję o ewentualnym przeniesieniu chorego na inny oddział szpitalny w celu kontynuowania leczenia i dalszej jego rekonwalescencji. Ale póki co, nikt postrzelonego trzy dni wcześniej pacjenta, nie zamierzał uwolnić spod opieki sympatycznych sióstr pełniących zamiennie dyżury na OIOM-ie.
Zdaniem lekarzy, których Bolesław tylko słyszał, ale nie mógł jeszcze zobaczyć, wewnętrzne narządy po chirurgicznym zreperowaniu pracowały poprawnie, choć nie idealnie. Wydawało się, że wstrząs hipowolemiczny nie doprowadził do nieodwracalnych uszkodzeń któregokolwiek z organów, czego najbardziej można było się spodziewać po długotrwałym niedotlenieniu. A to dzięki bardzo szybkiemu dowiezieniu na stół operacyjny. Poinformowano go, że oprócz pozszywania poharatanych mięśni wycięto mu niewielki odcinek rozerwanego jelita grubego, że draśnięta została lewa nerka, a na ścianie żołądka zauważono małe pęknięcie związane z chwilowym ogromnym ciśnieniem, wywołanym przez przelatującą kulę.
Ale nie były to sprawy, z którymi chirurdzy nie mogliby sobie sprawnie poradzić w trakcie jednej kilkugodzinnej operacji, wykonanej w noc napadu. Ogólnie Bolesław mógł więc mówić, gdyby tylko już mówić mógł, o dużym szczęściu w nieszczęściu.
Wytłumaczono mu, że obfite krwawienie nastąpiło z uszkodzonej tętnicy w obrębie okrężnicy jakiejś tam i czegoś jeszcze innego, których to nazw Bolesław nie był w stanie zapamiętać. Zrozumiał jedynie to, że konsekwencją postrzału będzie konieczność zmiany diety przez najbliższe kilka miesięcy. Ostrzeżono go przed nadmiernym objadaniem się oraz obciążaniem układu pokarmowego trudnostrawnymi potrawami po wyjściu ze szpitala. Kiedy zapowiedziano mu, że z tego powodu straci trochę na wadze, to nawet się nieco ucieszył. Będzie jak znalazł, żeby Julce nie przyszło do głowy zarzucać mu przerostu mięśnia piwnego. Julka na pewno doceni ten zbieg okoliczności i już sobie wyobrażał, jak się będzie wymądrzać: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.
Niepokojące były natomiast informacje na temat problemu ze wzrokiem, jakie zasygnalizował odpowiadając na pytania specjalistów od oczu i układu nerwowego. Oczywiście z powodu problemu z mówieniem, na ich pytania musiał odpowiadać głównie ruchami głowy bądź niewyraźnie mrucząc, a nie czystą mową paszczękową. Lekarz okulista i lekarz neurolog, wezwani na konsultację, pocieszyli go, że kłopoty z widzeniem po tego typu zdarzeniach mogą wystąpić, choć są raczej rzadkością, a wynikają z neuropatii, czyli niedokrwienia nerwu wzrokowego. Bolesław pomyślał, że jeszcze kilka takich rozmów i będzie mógł sam starać się o specjalistyczny dyplom lekarski.
Okulista zapewnił Bolesława, że objawy powinny wkrótce ustąpić, ale zalecił pielęgniarkom przygotowanie dla pacjenta specjalnej ciemnej opaski, aby póki co wzrok nie był narażony na zbyt ostre światło. Bolesna nadwrażliwość na bodźce będzie stopniowo mijać, ale na razie trzeba dać oczom odpoczywać.
Kiedy konsylia lekarskie skończyły wykonywanie swoich obowiązków, w sali zrobiło się wreszcie dużo ciszej i spokojniej. Pielęgniarki, które otrzymały polecenie nie odłączać jeszcze żadnego z urządzeń oprócz wspomagającego oddychanie respiratora, krzątając się koło niego pełniły swoje obowiązki niezwykle troskliwie. Nie bez powodu. Bolesław nie był tego świadomy, ale wszystkie jak jedna znały już wyciskającą łzy, pełną dramatycznych zwrotów, romantyczną historię jego związku z Julią. Oczywiście historią tą podzieliła się z koleżankami siostra Żaneta, która dość dokładnie zapamiętała ckliwą opowieść Julii w odcinkach. Żadna z pielęgniarek nie chciała i nie mogła dopuścić, aby takiemu z trudem odzyskanemu facetowi miałoby czegoś zabraknąć. W poczuciu kobiecej solidarności traktowały Bolesława z nieco nadmierną atencją i nadopiekuńczością godną świeżo upieczonej matki albo zakochanej w jedynym wnuczku babuni.
Bolesław jeszcze przed zaśnięciem, tym razem nie wywołanym wyłącznie działaniem środków farmakologicznych, odzyskał zdolność mówienia po podaniu niewielkich ilości wody do picia. Okazało się, że nawilżenie warg i nawodnienie jamy ustnej po kilku godzinach od odzyskania świadomości, pozwoliło Bolesławowi reaktywować narząd mowy na tyle, że Bolesław podjął pierwsze sprawniejsze próby konwersacji. Wdzięczny swoim opiekunkom za tak ciepłe i przemiłe traktowanie, stał się bardzo rozmowny i zaczął wdawać się w coraz śmielsze i coraz dłuższe pogaduszki z medycznym personelem. Nie mogąc zobaczyć na własne oczy żadnej z sióstr, starał się z każdą prowadzić jednakowo uprzejme i przyjacielskie pogawędki, starając się jednak nie wychodzić poza ramy dobrze pojętej przyzwoitości i nie wkraczać na pole podrywu. W jego mniemaniu, oczywiście.
Zanim oddał się ponownie w ramiona Morfeusza, usłyszał kolejne kroki. Rozpoznał, że do sali weszła tylko jedna osoba. Wydawało mu się, że podeszła do niego i tylko mu się przypatrywała. Bolesław nie mógł zobaczyć, kto to jest, ale domyślił się, że może to być ostatnia przed północą wizyta kontrolna którejś z sióstr. Biorąc pod uwagę późną porę założył bowiem, że limit wizyt lekarzy na ten dzień już się wyczerpał. Po cichych odgłosach obuwia, lekkości stawianych kroków i delikatnym zapachu słodkich perfum, stwierdził, że to musi być jakaś nowa, lecz nieznana mu jeszcze pielęgniarka, której być może wydawało się, że pacjent już zasnął i dlatego nie odzywała się ani słowem.
- Dobry wieczór, siostro – Bolesław starał się wymawiać głoski powoli i wyraźnie.
- Och! – lekko wystraszonym, a na pewno mocno zaskoczonym głosem odpowiedziała zagadnięta, nie spodziewając się chyba, że nieruchomo leżący pacjent jeszcze nie śpi. - Dobry wieczór…
Młody, czysty i dźwięczny głos, który Bolesław usłyszał niemal dźgnął go jak nożem w samo serce. Coś takiego Bolesław poczuł pierwszy raz w życiu. Przysiągłby, że właśnie doznał bardzo potężnego i wyraźnego déjà vu. Natychmiast przeniósł się w czasie i wrócił do pewnego wrześniowego dnia w roku 1987, kiedy czekał na swoją wyraźnie spóźniającą się na randkę sympatię...
***
- Dobry wieczór! – kuksnęła go w plecy roześmiana Julia, kiedy stał zaczytany w plakatach filmów wyświetlanych aktualnie w kinoteatrze Forum. Niczego takiego się nie spodziewając, aż podskoczył ze strachu. Zdenerwowany za ten żart obliczony na zaskoczenie obrócił się, chcąc wytarmosić Julię choćby i za chustę, którą założyła tego chłodnego wieczora, w jednym z ostatnich dni zbliżającego się ku końcowi kalendarzowego lata. Ale ona, spodziewając się krwawego odwetu, już uciekła mu i schowała się za jedną z kolumn podpierających pasaż, będący przejściem między dwoma częściami budynku. Bolek tylko pogroził jej z daleka pięścią, a ona potulnie wróciła i pocałowała go na powitanie jak należy, w policzek. Który zresztą bez słowa wskazał jej palcem, bezgłośnie tym samym żądając oficjalnych przeprosin.
Kilkanaście dni wcześniej zaczęli drugi rok nauki w bolesławieckim liceum. Jeszcze przed końcem klasy pierwszej obydwoje wspólnie i zgodnie przyznali sobie status „chodzącej ze sobą pary”. Otoczenie szkolne również zaakceptowało, że już nie należy podrywać Julki, ani nie należy się przyklejać do Bolka. Tylko jej rodzice, a w szczególności mama, jakoś nie kwapili się by nazywać Bolka chłopakiem, czy choćby „sympatią” swojej jedynej córki.
- Znowu prawie się spóźniłaś… - z pretensją stwierdził niezaprzeczalny fakt Bolek, chwytając Julię za rękę i splatając swoje palce z jej palcami.
- Ale tylko prawie – odpowiedziała Julka mrugając rzęsami jak firankami i pociągnęła go w kierunku wejścia do kina. – Dawaj, Bolek, bo na pewno jest kolejka za biletami.
Mieli właśnie za chwilę trzeci raz obejrzeć w kinie film pod dziwacznie brzmiącym tytułem „Wirujący seks”. Był to kolejny, po „Elektronicznym mordercy”, wyświetlanym pół roku wcześniej, „genialnie” przetłumaczony tytuł kasowego przeboju prosto z Hollywood, których w polskich kinach było naówczas jak na lekarstwo. Ktoś, kto uznawał, że to co z Zachodu od razu musi być złe, musiał się strasznie nad tymi fatalnymi tłumaczeniami z języka angielskiego nagłowić, a i tak wszyscy używali oryginalnej angielskiej wersji tytułów „Dirty Dancing” i „Terminator”.
Bolkowi wystarczyło obejrzeć „Wirujący seks” raz. A Julka trzeci dzień z rzędu ciągnęła go na ten młodzieżowy, taneczny wyciskacz łez. Dobrze, że grają to tylko tydzień, to może te siedem seansów nie zrujnuje mojego kieszonkowego budżetu, pomyślał. Chociaż i tak Julka uparła się, aby każdy płacił za swój bilet. Tak naprawdę jednak plątała mu się po głowie myśl, że to ona powinna płacić za oba. Kto to widział, żeby płacić za własne tortury.
Niezrozumienie dla gustów filmowych działało niestety w obie strony. W kwietniu próbował zaciągnąć Julkę na genialny film z Arnoldem Schwarzeneggerem, siedmiokrotnym zdobywcą tytułu Mister Olimpia, bożyszczem i idolem nastoletnich, wychudzonych smarkaczy, którym zamarzyło się ruszać na podbój piękniejszej połowy wszechświata za pomocą podrasowanej tężyzny fizycznej. Większość chłopaków, których znał, tak się zachwyciła ponad 50-centymetrowym bicepsem terminatora T-101, cyborga z przyszłości, że w wielu piwnicach czy garażach powstały naprędce, z byle czego i byle jak skonstruowane urządzenia do ćwiczeń. Tak właśnie nastała moda na amatorską kulturystykę, która, czemu nie da się zaprzeczyć, przydawała się od czasu do czasu na dyskotekach.
Wtedy, wiosną, kiedy grali „Terminatora”, to on próbował zaciągnąć Julkę do kina, ale nie udało mu się ani razu. Być może zbyt krótko jeszcze wtedy się znali, a być może któraś z jej życzliwych koleżanek opowiedziała jej fabułę i szczerze jej to arcydzieło sztuki filmowej odradziła. Sama Julka pytana, dlaczego nie chce iść z nim na „Elektronicznego mordercę”, odpowiedziała mu, że to tylko jakaś strzelanina, że to nie o miłości, no i najważniejsze - nie grał tam Patrick Swayze, ani żaden inny przystojniak.
Co się porobiło z tymi dziewczynami? Każda z nich marzyła o zajęciu miejsce Jennifer Grey. Jeden film, a rozpętało się jakieś młodzieżowe wariactwo na całą Polskę. Bolek miał już dość stwierdzeń „jest taki przystojny”, „a jak świetnie tańczy” i temu podobnych ochowo-achowych zachwytów. Owszem, ten aktor dobrze grał i nieźle się ruszał, ale który facet wytrzyma to ciągłe „Patrick to”, „Patrick tamto”? Mało to u nas chłopaków świetnie tańczy do „Tarzan Boy”, „Only you” albo „Slice me nice”?
Zdążyli usiąść na swoich miejscach zanim jeszcze Baby z rodziną dotarła do ośrodka wypoczynkowego Kellermanów. Julia od razu zapadła się w fotel, użyczając Bolkowi łaskawie swojej dłoni na cały film, chociaż myśli i wyobraźnię poświęciła w całości oczywiście komuś innemu, występującemu na dużym ekranie. Bolek trzymał się dzielnie aż do sceny, w której John i Frances uczą się tańczyć do taktów „Hungry Eyes”. I to były ostatnie kadry, które wtedy zapamiętał przed zaśnięciem przy ładnej, ale niestety skutecznie usypiającej muzyce. Na szczęście Julka, wciągnięta całkowicie przez tę miłosną historię, nawet tego nie zauważyła. Nie zauważyła też niczego na pozostałych czterech seansach, na których z własnej, choć przymuszonej woli zdarzało się Bolkowi niezbyt dokładnie śledzić wydarzenia fabuły…
***
Bolesław wróciwszy z kina do szpitalnego łóżka miał zamiar zapytać pielęgniarkę o głosie przywołującym te wspomnienia, czy i ona po obejrzeniu „Dirty Dancing” rzuciła się w taneczny wir ucząc się kroków do mambo, ale zdał sobie sprawę, że musiałaby być w jego wieku, aby pamiętać polską premierę tego babskiego muzycznego romansidła. Zamiast tego postanowił poprosić jedynie o dwa małe łyczki wody.
- Siostro? – pytanie Bolesława trafiło w pustą przestrzeń. Pielęgniarka musiała opuścić pomieszczenie, kiedy szesnastoletni Bolek cierpiał katusze podczas retrospektywnego seansu w kinie Forum.
Usłyszał za to jakieś kroki. Były całkiem inne niż poprzednie. Cięższe i głośniejsze. Może to Julia wróciła? Może czegoś zapomniała? Chciał zapytać „Julia?”, ale głos uwiązł mu w przesuszonym gardle.
- Cześć, Bolek. Ano była tu kilka minut temu. Poprawiła ci rozkopane pielesze, przygładziła poduszeczkę, ale niestety już wyszła. Mówiła, że musi jeszcze dzisiaj jechać w jakiejś sprawie do Wrocławia…
Usłyszana surrealistyczna treść niespodziewanej odpowiedzi, jak i udzielający jej głos zaskoczyły go tak bardzo, że zaczął u siebie podejrzewać jakieś omamy albo pomieszanie klepek. O tych możliwych powikłaniach lekarze nic nie wspominali. Cholera, może nie chcieli go na razie dodatkowo denerwować. Głos z łatwością i bezbłędnie przypisał do znanego mu osobiście, choć nie aż od tak dawna jego właściciela.
- Adam? To ty? Skąd się tu wziąłeś, do diaska? I to w środku nocy? – Bolesławowi wydawało się, że nie tylko wzrok, ale też i słuch mu poważnie zaszwankował. – Kto musi jechać do Wrocławia?
- Bolek, coś ty chyba bredzisz, chłopie. Musiało ci się nieźle poprzestawiać pod kopułą, a przecież żeś w bebechy kulkę dostał, a nie w czachę. Jest niemal siódma trzydzieści, a nie północ! Może mam zawołać lekarza? – Alan Mleczko, który dotąd tylko Bolesławowi przedstawił się swoim prawdziwym imieniem, nie bardzo wiedział jak ma się zachować w sytuacji kompletnej dezorientacji chorego kolegi z jednostki, który przed trzema dniami ledwie przeżył postrzał.
Bolesław faktycznie doznał niewielkiego zamętu w głowie, ale wreszcie zdał sobie sprawę, że powrót do przeszłości musiał mu się ewidentnie przedłużyć na całą, długą noc. Widać umysł sam się postanowił wyłączyć w nieoczekiwanym momencie, a organizm nadal potrzebował bardzo dużo odpoczynku. Ucieszył się jednak, że po porannej pobudce usłyszał akurat ten znajomy głos. Dlatego, że mimo pewnych zastrzeżeń, lubił swojego kolegę z pracy. Ale także dlatego, że miał zamiar wcześniej czy później zadać mu parę pytań w jeszcze jednej, nietypowej sprawie, od której podejrzewał, że to wszystko się zaczęło.
Po zakończeniu czynnej służby poza granicami kraju i rozpoczęciu pracy w bolesławieckiej jednostce wojskowej, mimo powrotu do rodzinnego miasta, Bolesław czuł się na początku trochę obcy i jakby odstawiony na boczny tor. Przystosowanie do nowego miejsca, nowego środowiska i nowych zajęć zajęło mu trochę czasu. Ale wiele się zaczęło zmieniać, kiedy zapoznał Adama i innych nowych kolegów, z których kilku okazało się być również dawnymi komandosami. Nowe znajomości przyniosły mu wiele korzyści. Podciągnął się między innymi w sztukach walki na indywidualnych lekcjach, nadrobił braki w przygotowaniu informatycznym oraz stopniowo poznawał aktualną sytuację polityczno-towarzyską sfer wyższych i niższych w swoim dawnym miejscu zamieszkania.
Kapitan Alan Mleczko, młody kawaler o aparycji Alaina Delona był, można powiedzieć, wręcz rozchwytywany przez zdecydowaną większość napotkanych na swojej drodze kobiet. Alan, a naprawdę Adam, miał tę cechę, że będąc świadomym swojej wizualnej przewagi nad innymi facetami, w sposób bezwzględny przymilał się do wszystkich bez wyjątku niewiast, które spotykał. Niektóre się temu poddawały, inne reagowały na niego alergicznie, a zdarzały się i takie, które tylko udawały brak zainteresowania, zależnie od ich stanu ducha i oczywiście od ich aktualnego stanu cywilnego. W oczach większości kobiet nie był typem oczytanego okularnika, tylko raczej bawidamka i lekkoducha, a to mogło je pociągać. Na Bolesławie także z początku wywarł mylne, jak się potem okazało, wrażenie, że był sposobny tylko do flirtu, ale już absolutnie nie do czegoś poważnego.
Znajomość z Adamem vel. Alanem Mleczką wbrew pozorom okazała się Bolesławowi niezmiernie przydatna, kiedy skontaktowała się z nim Julia i zaproponowała mu odgrzebanie starej, niemal już przez niego zapomnianej, dramatycznej historii sprzed prawie trzydziestu lat i odszukanie zakopanej skrzynki w celu sprawdzenia jej tajemniczej zawartości. To, że zapoznał się z Adamem i nawet, można powiedzieć, po koleżeńsku się polubili, pozwoliło bowiem Bolesławowi uzyskać dostęp do starych, nieco przykurzonych, zarówno poniemieckich jak i bardziej aktualnych polskich map terenów wokół bolesławieckiej jednostki wojskowej. Adam był bowiem szefem archiwum oraz dwóch pracujących tam archiwistek.
Bolesław dał się Julii namówić do współpracy i do przejrzenia czeluści wojskowych archiwów wiedziony nie tylko chęcią poznania finału nierozwiązanej wówczas tragicznej w skutkach przygody ze zwiedzaniem podziemi danego Waldschloss, zakończonej strzelaniną i zakopaniem podejrzanej, świśniętej przez świrniętą Julkę skrzynki. Był także bardzo ciekawy dalszego rozwoju sytuacji i zachowania swojej byłej sympatii po tylu latach od rozdzielenia dwóch połówek jabłka. Chciał poddać się losowi i był niezmiernie ciekawy, co też mu fortuna przyniesie tym razem.
Mimo upływu czasu i rozmywania się wspomnień, przez całe lata tkwiło wewnątrz Bolesława przeczucie, że wtedy, w czerwcu 1990 roku, przeoczyli z Julią coś ważnego. A teraz w udostępnionym mu po znajomości archiwum miał nadzieję znaleźć wskazówki, które pozwoliłyby odkryć związek pomiędzy spenetrowanymi przez nich podziemiami przy dawnych basenach wojskowych, a wywożonymi wtedy przez radzieckie wojsko niemieckimi skrzyniami. Zwłaszcza z tą jedną, którą udało się Julii wyrzucić z ciężarówki, zanim sama została postrzelona przez któregoś z żołnierzy.
Przeglądając i analizując stare, dokładne, w tym także i poniemieckie mapy wierzył, że jeżeli tylko odpowiednio długo i głęboko pogrzebie w tych papierach, to natrafi w końcu na jakieś ważne tropy, które doprowadzą do odkrycia przeznaczenia niezbadanej wówczas odnogi tunelu. No i natrafił. Na jednej z map zostały naniesione jakieś podziemne instalacje, które łączyły istniejący wtedy rekreacyjny zbiornik wodny i należące jeszcze w tamtym czasie do Wojska Polskiego budynki magazynów, obecnie ogrodzone i znajdujące się w rękach prywatnych.
Dlatego właśnie zgodził się spotkać w czwartek z Julią przy Złotym Potoku, aby wskazać miejsce zakopania ukradzionej Rosjanom skrzynki i pojeździć rekreacyjnie z georadarem po lesie. Tysiąc razy by się nad tym poważnie zastanowił, gdyby tylko wiedział, że tym razem to on niemal straci życie przez te ich wariackie pomysły i przez wygadanego złodzieja o lekko wschodnim akcencie…
Bolesław postanowił, że koniecznie musi opowiedzieć Julii o wydarzeniach w garażu, o ukrytym w walizce sześcianie i ostrzec ją po potencjalnym niebezpieczeństwie, gdyby bandyta uparł się jednak wejść w posiadanie zawartości ukradzionej z pewnością przez niego z sejfu pustej skrzynki. Musiał to zrobić jeszcze zanim przyjdzie Policja i wydusi z niego wszystko, co wie na ten temat. Przecież będą go musieli bardzo szczegółowo przesłuchać, kiedy tylko dowiedzą się, że odzyskał świadomość. Z drugiej strony może lepiej powiedzieć wszystko Policji, a Julię utrzymywać w niewiedzy? Może dadzą jej wtedy jakąś ochronę? Najważniejsze będzie bezpieczeństwo Julii.
- Jest poniedziałek, a Ty jeszcze nie w pracy, Adaś? – spytał prowokacyjnie Bolek. Wiedział, że w przeciwieństwie do kobiet, Adam do obowiązków w pracy podchodzi bardzo poważnie.
- Aj, co mi tam. Czego się nie robi dla kumpla. Dowiedziałem się, że wróciłeś do żywych, to wpadłem się przywitać po drodze do roboty. Jak się czujesz, drogi przyjacielu? – Alan nie czekając na odpowiedź, zbliżył się do wezgłowia łóżka. – A po co ci ta opaska, Bolek? Lepiej ci się w niej śpi na tych wywczasach, czy nie możesz już patrzyć na kobitki? – tu Alan zniżył głos do szeptu. – Muszę ci powiedzieć w tajemnicy, że masz tutaj cały przekrój babeczek w uniformach do swojej wyłącznej dyspozycji. Ino pozazdrościć, szczęściarzu! Chyba też się dam postrzelić, sam nie wiem.
- Daj spokój, nie widzisz, że ja bardzo chory jestem? Współczuć mi trzeba, a nie zazdrościć. – odrzekł Bolesław. – A ta opaska to dlatego, że ponoć światło na razie mi szkodzi.
- W razie gdybyś jednak oślepł i potrzebował psa przewodnika, to pamiętaj, że niedługo moja sunia będzie się szczenić. – Bolesław nie wiedział, czy Adam mówił na poważnie, czy po prostu tryskał jak zwykle czarnym humorem. – Zatrzymam jednego faflaka dla ciebie, na wszelki wypadek. A w jednostce zrobimy ściepę na białą laskę dla kombatanta.
- Adam, boksery się na przewodników nie nadają – odparował ze śmiechem Bolesław. – Chyba, że chcesz żeby mnie wciągnął pod pociąg, kiedy tylko kota zobaczy.
- Wiem, wiem. Znam i kocham te bestie. Koty to jedno. Ale dla mojej Kory tylko piłeczka się liczy. I to, jak daleko jesteś w stanie tą piłeczką rzucić – stwierdził Alan. – Ciekawe, czy się zmieni i uspokoi, kiedy urodzi wreszcie te szczeniaki. Jeszcze jakiś tydzień, może dwa i zostanę ojcem. Ha ha ha – zaśmiał się kolega Bolka.
- Przestań, Adam, bo mnie trzewia bolą, jak się śmieję. Podobno coś mi tam połatali i muszę się oszczędzać.
- Dobra, przyjacielu. Czas goni, więc będę leciał – Alan klepnął Bolka po przedramieniu. – Potrzebujesz może czegoś? Daj tylko znać, to ci podrzucę – znów ściszył głos. – Może jakieś fajki, marihuanę leczniczą albo chociaż małpeczkę?
- Wiesz co, Adam? Idź ty już sobie, bo mi się zaraz pogorszy, a nie chcę żebyś musiał na mnie siadać i robić mi usta-usta – Bolesław postanowił przejść do słownego kontrataku. – Chociaż jestem przekonany, że by ci się to spodobało. Siostry mówią, że nieźle całuję!
- Ajajaj, jaki całuśny Casanova. Myślałby kto. Tylkoś w gębie taki mocarny. Wiem przecież, że nie masz żadnej laski na stałe. Z tą białą laską to chyba naprawdę niezły pomysł, żebyś miał jakąkolwiek i nie był więcej samotny… I więcej w życiu nie błądził – Alan nie mógł pozostać Bolesławowi dłużny i musiał mieć ostatnie zdanie. Skierował się do wyjścia. Stanął na chwilę w progu i odwrócił się w kierunku leżącego na łóżku Bolesława, który nadal trząsł się i próbował opanować śmiech.
– Jeszcze jedno, zanim uronisz za mną pożegnalną łzę, Bolek. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, abym się spotykał z twoją siostrą? – i wyszedł zostawiając zdziwionego pytaniem Bolesława samego bez dalszych wyjaśnień.
A wyjaśnienia jak najbardziej się Bolesławowi należały. Miał wrażenie, że się przesłyszał.
Adam chce się spotykać z pielęgniarką i prosi go o pozwolenie? Ależ bardzo proszę, nie ma problemu! Spotykaj się, ile chcesz, Romeo! Ciekawe, którą to z sióstr postanowił omotać swoją wyszukaną gadką?
-----------------------------------
c.d.n.
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).