Jest już kolejny odcinek naszej bolesławieckiej powieści!
Indeks bohaterów - kto jest kim?
Osiemdziesiąta trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Osiemdziesiąta piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Zapraszamy do lektury:
Sylwia szybko i sprawnie zerwała się na nogi i mierząc w leżącą, oświetloną łuną pożaru postać, przeszła ostatnie kilka kroków dzielących ją od celu z wyciągniętym przed siebie pistoletem Walther P99. Trzymała go pewnie i mocno, jakby oswajała się z tą bronią już od dzieciństwa, choć wcale tak nie było. Dopiero Dymitr pokazał jej jak chwycić rękojeść, aby dobrze leżała w dłoni. Na twarzy Sylwii malowała się determinacja, a usta miała zaciśnięte w grymasie złości, a może nawet i nienawiści. Jedno drgnięcie palca, jeden niewielki wstrząs sejsmiczny, zwykłe kichnięcie… i nikt już „Taśmy” nie poskleja.
- Sylwia, nie baw się tym pistoletem, mówię. Przecież może ci przypadkiem wystrzelić… – „Szef” Wiewiórski przekręcił się i chwilowo spoczywał na plecach podparty łokciami. Twarz miał zwróconą w stronę wejścia do budowli, a widok na zewnątrz przesłaniała mu niebezpieczna, bo uzbrojona kobieta. Mimo że zamilkł, jego siwiejąca broda wyglądała, jakby nadal bezgłośnie poruszał ustami, a była to tylko gra mrugających jaskrawych płomieni, odbijających swój blask w dość krótko przystrzyżonym zaroście. Jakieś trzy metry na lewo od „Szefa” leżała jego broń, która wypadła mu z rąk podczas upadku spowodowanego podmuchem fali uderzeniowej, powstałej od wybuchu samochodu przed hangarem. Nie miał zamiaru po nią sięgać. Ba, nawet nie spojrzał w stronę swojego utraconego pistoletu.
- Jeżeli wystrzeli, to dlatego, że ja tego zechcę… – cedząc słowa, powoli odpowiedziała Sylwia.
- Przecież nie wiesz, jak posługiwać się bronią. Nigdy cię tego nie uczyłem – bezbronny „Szef” zaczął się unosić i machnął dłonią, jakby opędzał się od natrętnego komara.
Podwinął nogi i usiadł wyprostowany, jak Indianin w wigwamie na naradzie plemiennej starszyzny. Można było wyobrazić sobie, że wódz Siedzący Kameleon wyciągnie zaraz fajkę pokoju i zaproponuje swojemu wrogowi dymka, prowadzącego w następstwie do zakopania topora wojennego. Jednak mina celującej w niego Rączej Łani, sugerowała, że wyjątkowej urody blada twarz raczej odmówi uczynienia tego przyjaznego gestu.
Wódz Wiewiórski oparł przedramiona na kolanach i wbijając w Sylwię wzrok, opuścił brwi. Ciężko sapnął. Tuż potem wykonał głęboki wdech nosem, a jego nozdrza powiększyły się, jakby próbował wyczuć węchem niesiony podmuchem wiatru zapach swojej niedoszłej ofiary, która po wybuchu gdzieś nagle mu się zapodziała. Jako myśliwego denerwowało go, że nie może kontynuować swojego niedokończonego polowania. A jeszcze bardziej stresowało go, że nie kontroluje sytuacji za swoimi plecami, a właśnie stamtąd spodziewał się dużo większego niebezpieczeństwa, niż trzymająca go na muszce zjawiskowa, wielce seksowna rudowłosa squaw. Zdawał sobie doskonale sprawę, że jego strzelcy na zewnątrz przez płonące samochody nie są w stanie dostrzec, co się dzieje w środku hangaru. Kto wie, może uradowani nawet smażą już przy tym ogniu kiełbaski i piją jego zdrowie, uznawszy go za martwego?
Póki co, musiał spróbować okiełznać mordercze zapędy niespodziewanego agresora. Zastygłego w bezruchu z naładowaną i gotową do strzału bronią pięknego drapieżnika, który nie tylko nie krył swoich zamiarów, ale jeszcze pokrzyżował mu jego własne plany. Zmarszczone czoło mogło oznaczać, że Wiewiórski analizował wachlarz możliwości zachowania zdrowia, bądź życia w swojej beznadziejnej sytuacji. A może tylko nie podobało mu się, że ktoś śmiał go zmuszać do uległości?
- Nie uczyłeś, ponieważ myślałeś, że jestem na to za głupia, tato. Na studia też mnie nie wysłałeś, bo miałam sobie nie poradzić. A przecież w liceum miałam niezłe stopnie! – Sylwia na przedostatnim słowie w każdym zdaniu podnosiła głos niemal do krzyku. Ewidentna oznaka narastającej frustracji.
- Jeśli tak bardzo zależy ci na tym papierku, kupię ci go, księżniczko – tym razem „Szef” uniósł brwi w geście zainteresowania jakimś naprędce wymyślonym pomysłem. – Może by tak od razu doktorat?
- O tym właśnie mówię, tato – Sylwia przełożyła broń do lewej ręki, a prawą przesunęła za ucho opadający jej na twarz kosmyk włosów. Po tym zabiegu poprawiającym urodę, broń wróciła do ręki prawej. Gdyby naprzeciwko nie siedział jej własny, nieuzbrojony ojciec, zapewne byłby to ostatni, rozpraszający uwagę mężczyzn flirciarski gest w jej życiu. – Tymi niewinnymi żartami zawsze mnie poniżałeś, a ja traciłam wiarę w siebie…
- Trochę aby nie przesadzasz, księżniczko? Znasz mnie, żarty nieustannie się mnie trzymają. Ale przyznasz chyba, że nigdy ci niczego nie brakowało, co nie?
- Prezenty i ciuchy to nie wszystko, tato. Ale te absurdalne zakazy mogłeś sobie darować. Na imprezy nie mogłam chodzić, bo mi wrzucą coś do szklanki. Koleżanek nie mogłam zapraszać, bo wciągną mnie do ćpania i alkoholu. Z chłopakami nie mogłam się spotykać, bo… bo tylko jedno im było w głowie. A do tego ten za niski, tamten za chudy, albo pochodzenie nie nasze…
- Żaden nie był dla ciebie dobry. Przecież wiesz, że to gówniarzeria była, mleko pod nosem, maminsynki zafajdane… Fajnych, umięśnionych i opalonych chłopaków to mogłaś spotkać… – palec wskazujący lewej dłoni Wiewiórskiego uniósł się do góry, ale dłoń pozostała na swoim miejscu. – O, na Ibizie na przykład, tyle, że tam głównie to wypachnione i napalone samce były, więc i tak trzeba ich było trzymać na dystans. Ale przecież przyznasz, że i bez nich świetnie się bawiłaś w tych wszystkich hotelach, kurortach, resortach…
- Myślisz, że można tak naprawdę odpocząć z ciągle narzekającym ojcem albo tymi twoimi krótkoszyjcami za plecami? „Samej cię nie puszczę, księżniczko”, słyszałam za każdym razem. Przecież na te wszystkie wakacje wyjeżdżałam tylko z tobą, albo wcale… – Wyrzucając z siebie nagromadzone przez lata pretensje Sylwia musiała niemal doprowadzić się do płaczu, bo głos zaczął się jej łamać. – Kto tak miał, oprócz mnie? Kto, powiedz? Jak można było tak żyć, będąc nastolatką? Spieprzyłeś mi najlepsze lata mojego życia… Ale teraz mam Dymitra i tylko on się dla mnie liczy. A ty już nigdy więcej nie staniesz mi na drodze…
- Ale, ale… Przecież za mąż sobie wyszłaś! I to bez mojego pozwolenia! – Wiewiórski przerwał szybko swojej córce. Tym razem jego prawy palec wskazujący powędrował do góry razem z całą ręką, a potem został skierowany w stronę dziewczyny, jakby punktował ten jej jeden, jak dotąd jedyny grzech nieposłuszeństwa. W ogóle nie okazywał przy tym strachu, jakby był pewny, że jej groźna gadka to tylko czcze pogróżki. Kilkakrotnie pstryknął palcami, po czym znów wycelował w córkę palec. – Za tego, co z nim wtedy uciekłaś. Jak mu tam było… no ten… Seba?
- Wyłącznie tobie na złość. Kiedy uciekłam z domu, on mnie zabrał do Stanów. Łaknęłam wolności, chciałam poznać świat, spotkać prawdziwych ludzi. A tam… poczułam się wolna. Poszaleliśmy, a w Vegas ten głupek mi się oświadczył. No i dałam się ponieść, bo dlaczego nie? Tatuś daleko, jaj mu nie odstrzeli…
- Wiesz, co? W sumie z tymi jajami to byłby dobry pomysł. Dałbym ci rozwód i pozbyłbym się tego wrzoda jednocześnie. Jak to mówią, dwie pieczenie na jednym… – Wiewiórski przechylił głowę i spojrzał na gorejące pojazdy za plecami Sylwii – … ogniu. Musisz wiedzieć, że w pewnym sensie to tam, w tym Bolesławcu, zaczęła mi przez niego wyrastać konkurencja. A to przecież dzięki mnie ten fajfus wszedł kiedyś do biznesu. Niedługo potem zachciało mu się kręcić własne lody. Co prawda tylko lokalnie, ale za to na boku. No i przestał płacić składki na moją ubezpieczalnię. O wiele jednak gorsze było to, że zakręcił ci w głowie. Gnojek zabrał mi moją małą księżniczkę. Dotąd przymykałem oko, ale miarka się przebrała. Możesz już czuć się wdową…
- Nie pozwolę ci na to! I skrzywdzić Dymitra też ci nie pozwolę! Nie będziesz więcej ingerował w moje życie. Bo moje życie, to…. to… moje życie, po prostu…
- Ej, tam – Wiewiórski znów machnął ręką na siedząco. Należał widocznie do tych, co najpierw się nagadają, a potem ich ręce bolą. – Jakie to życie? Z pewnością nie życie księżniczki... A przy mnie to by ci nigdy niczego nie brakowało, Sylwuś moja kochana…
- Niczego, oprócz poczucia bezpieczeństwa i wolności, chciałeś powiedzieć…
- A do czego babom niby pragnienie wolności? Same kłopoty tylko przez to potem są. Wróć do domu, proszę… – tym razem ręce Wiewiórskiego złożyły się jak do modlitwy. – Po co ci się po świecie włóczyć z jakimiś obcymi oprychami, kiedy w domu za płotem swoje, córeczko…
- Nie mów tak do mnie! – podniosła nagle głos Sylwia i cofnęła się o krok. Potrząsnęła lufą grożącym gestem. Gdyby nawet w tym momencie wystrzelała cały magazynek, żaden z pocisków nie trafiłby jej rodzonego tatusia. Chyba, że w urażoną dumę. – Tylko mama mogła tak do mnie mówić!
- Mamą to ty sobie gęby nie wycieraj! – wybuch Wiewiórskiego był bezpośrednim następstwem wybuchu Sylwii. Chciał jeszcze coś wykrzyczeć, ale po kilku sekundach namysłu popatrzył gdzieś w bok i kolejne słowa wypowiedział do któregoś z betonowych filarów, wspierających łukowaty dach. – Przecież nie możesz jej pamiętać. Byłaś jeszcze malutka, jak odeszła...
- Nie odeszła, tato, tylko zginęła. Zginęła przez ciebie i te twoje szemrane interesy…
- Ja powiedziałbym raczej, że zginęła przypadkowo – Wiewiórski przeniósł wzrok z powrotem na swoją córkę. – Chyba pora, żebyś wreszcie poznała prawdę.
- Nigdy dotąd mi tej prawdy nie chciałeś objawić. Ale z chęcią posłuchałabym twojej kolejnej bajeczki, jak z serii „Poczytaj mi, tato”. No, dawaj!
- Jak miałaś trzy latka, źli bandyci napadli na nasz dom…
- Aha, czyli są jeszcze bandyci dobrzy? – Sylwia nie mogła się powstrzymać ze złośliwościami. – A ty do których się zaliczasz?
- … kiedy mnie nie było… – Wiewiórski kompletnie zignorował i uwagę Sylwii, i zadane przez nią pytania – … napadli na nasz dom i chcieli porwać ciebie i mamę dla okupu. Ale twoja mama nie chciała im na to pozwolić. Wywiązała się szamotanina i zasłoniła cię swoim ciałem. Poświęciła się dla ciebie.
- Rzewna bajka, muszę przyznać. Zaraz jeszcze się dowiem, że to przeze mnie nie żyje – pokręciła głową Sylwia. – Wiesz co? Nie kłam. Zastrzelili ją źli bandyci, bo ich sam do domu zaprosiłeś, żeby cię bronili przed innymi złymi bandytami, których przewaliłeś na dużą kasę...
- Co za bzdury… – zdumiał się wyraźnie zaskoczony Wiewiórski. – Skąd ty masz takie informacje?
- Anton mi opowiedział, kiedy miałam czternaście, może piętnaście lat – wzruszyła ramionami Sylwia. – A co ty? Myślałeś, że nigdy się nie dowiem?
- Przysięgam, że mu ten jęzor wyrwę i przybiję widelcem do tablicy z jego nekrologiem…
- Czego byś nie zrobił, zły czy dobry gangsterze, nazywający się moim ojcem, nie zmieni to faktu, że to przez ciebie zginęła, a nie przeze mnie…
Oskarżenie było bardzo mocne, ale Wiewiórski nie dał tego po sobie poznać. Musiał prawdopodobnie sam zmagać się przez wiele lat z tą traumą. Zapewne czas wyleczył rany, choć niewątpliwie blizny na jego duszy pozostały. Zamiast zareagować nerwowo, spokojnie i powoli odpowiedział:
- Nie chciałem tego. Kochałem twoją mamę. Była taka piękna… Była dla mnie wszystkim… – wyznanie człowieka, którego sumienie dotąd było czyste, bo rzadko używane, musiało go mimo wszystko sporo kosztować, jak zresztą i kolejne jego słowa. – I kocham ciebie, jedyny namacalny ślad, że ona w ogóle istniała… Tak szybko musiałem ci zastąpić twoją mamę, która traktowała cię jak oczko w głowie, więc i ja może trochę zwariowałem na twoim punkcie. Nie zaprzeczysz, że potem opiekowałem się tobą najlepiej, jak umiałem?
Sylwia milczała przez kilka chwil. Po policzkach leciały jej łzy i nawet załkała kilka razy. W ciszy panującej wewnątrz hangaru padły wreszcie z jej ust ciche słowa:
- Być może chciałeś dla mnie dobrze, ale…
- Ale sknociłeś sprawę, Taśma… – niespodziewanie za plecami siedzącego po indiańsku seniora gangsterskiego rodu stanął mężczyzna, którego Sylwia miała okazję tego dnia przelotnie zobaczyć w biurze. – Mam nadzieję, że skończyliście z tymi waszymi ckliwymi pierdołami, bo jeszcze przed północą chciałbym cię ponownie zapuszkować i skreślić z mojej listy, panie tatuś.
Mężczyzna był dość przystojny, a w tej jasnej koszuli i szelkach z przyczepionymi dwiema kaburami, to już z pewnością mógł kojarzyć się z agentem 007. Dość powiedzieć, że facet oprócz pewności siebie i bijącej z jego oczu inteligencji, emanował urodą któregoś z tych znanych amerykańskich aktorów, ale Sylwia za Chiny nie mogła sobie przypomnieć jego nazwiska. W każdym razie ani razu nie grał Bonda.
Nienajmłodszy już elegant celował jednym z dwóch posiadanych pistoletów w trzymającego skrępowane ręce za plecami, a idącego obok niego po jego prawej stronie Dymitra. Drugi przyłożył do głowy niegdyś najbardziej poszukiwanego gangstera w Peerelu, co ten musiał poczuć i odczuć tym razem już jako prawdziwe zagrożenie. Jak zwykle jednak nie dał po sobie poznać strachu. I jak zwykle przybrał odpowiednią na taką okazję maskę błazna. Jak mu się wydawało, całkiem odpowiednią w tym towarzystwie.
- Waldek, jak pragnę swojej śmierci! Kopę lat! – głos nie zmienia się tak mocno z wiekiem, jak inne cechy wyglądu, charakteru, czy choćby pseudonimy. Wiewiórski nie miał więc najmniejszego problemu z rozpoznaniem niespodziewanego świadka ich rodzinnych reminiscencji. – Gienek już się w grobie przewraca! Dla kogo teraz kablujesz, farbowany lisie?
Po czyjej stronie opowie się Sylwia? Prawa, rodziny, czy miłości? Jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów? Dajcie znać!
Bolecnauta Pan M. pisze i wymyśla, zaskakując czytelników swoimi pomysłami i nadając bohaterom dwie i więcej twarzy. Jak zauważa autor: nigdy nie należy oceniać książki po okładce! Naszą redakcję zaskoczyła ogromnie historia Sylwii. Czy Was też?
Kolejny odcinek już w środę w godzinach popołudniowych!
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).