purusza napisał(a): No i... ze swoją obłudą i fałszem, duś się we własnym sosie!!
Przypominam, że w tym temacie rozmawiamy o poezji, dzielimy się poezją. To że nie potrafisz trzymać się tematu, i nie wiesz co to jest poezja to z pewnością nie moja wina. Jeżeli masz jakimś z tym kłopot to nam wyjaśnij dokładnie o co Ci chodzi. Nie szukaj zaczepek, nie wszczynaj awantur, nie obrażaj. Jak dotąd niewiele miałaś do powiedzenia w temacie otaczającej nas poezji, więc może skup się na tym. :) pozdrawiam
Dopisane 28.01.2015r. o godz. 07:50:
Edward Stachura
*** (nie wszystko da się powiedzieć )
nie wszystko da się powiedzieć
gołoborza i halizny skamlały o śnieg
w skroniach łoskot wiecznie głodnego morza
chochoły w sadach wiatr targał za łono
jęknęła siódma z lewej deska w płocie
"Co warto"
Zwalić by można się z nóg
Co rusz,
Co krok.
Co noc,
To szloch
I rozpacz.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Raczej nie warto.
Nie, nie - nie warto.
Zginąć by można jak nic:
Do żył
Jest nóż.
Lub w dół
Na bruk
Z wysoka.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Chyba nie warto...
Nie, nie - nie warto.
Jechać by można do miast
Lub w las
Na błoń.
Na koń
I goń
Nieboskłon.
Ale czy warto?
Może nie warto?
Ech, chyba warto...
Tak, tak - warto.
Bardzo to warto.
O, tak - to warto.
Jeszcze jak warto!
Nie wstydź się tych przelotów
pełnych płomieni białych,
tych dźwięków a niestałych.
takich jak w burzy złoto.
One na drzew dotyku,
co stropu sięgać zda się,
są w cichym majestacie
Bogu - muzyką.
I obleczone w pióra
czy w przezroczysty niebyt,
każde są drogą w chmurach
albo po niebie
nazywaniem snów wrzących,
napełnieniem pachnącym
i krwią w powszednim chlebie.
Nie wstydź się cnoty. Ona,
choć jej nadali ciało
zbrodni - toć jej za mało,
czeka nie napełniona
Jak dzban - to kształt jej nadaj,
niech będzie czynom - waga.
Nie wstydź się wiary w sobie;
ona nie snów głupotą,
ale jak we krwi złoto
i krzew na grobie
wzrasta na tym, co płyta,
co gniecie - nie rozbita.
Nie wstydź się miłowania,
tworzenia, dorastania;
w żelaznej żądzy twojej
ona jest płomień nieba,
co sztabę tak rozgrzewa,
że kłując niepokojem
przemieniasz w wieżę pragnień,
do której czyn się nagnie.
Otoś mały, a taki
sam sobie jesteś rodzic,
że z głosu nawet - ptakiem
i anioł nawet w głodzie.
Jeno lotom nie wzbraniaj,
ogniom jeno daj imię,
czas cię wtedy nie minie
możności przerastania,
naczynie miłowania,
tonie w Bogu stawania,
człowieku.
K.K.Baczyński
Znużone zmierzchy, świateł łkające agonią,
Przykryły oczy moje bladą, szarą dłonią,
Otulają mnie ciszą znieczulenia mglistą
I dają takie tkliwe i miękkie pieszczenia,
Jak kochanka śmiertelnie chora, gdy wśród drżenia
Spragnionych ust przeczuwa rozłąkę wieczystą.
Martwa pustka i ciemne chmury, gdzie wzrok sięga.
Wszystko się we mnie wali, zmierzcha i rozprzęga...
Czy to niemoc jesienna, beznadziejna, starcza
Osłabłe skrzydła moje ołowiem obarcza?
Czy to już starość po mnie przyszła?... Już?... Tak wcześnie?...
Kiedy przyszła?... Gdym przestał czuwać?... Kiedy?... We śnie?...
Wszystko tak dziwnie inne, takie odmienione...
Prawdą-li to, żem niegdyś marzył sny szalone?
Rojenia me płomienne, zuchwałe, niesforne
Ktoś pognębił, podeptał, aż padły pokorne,
Złamane, na kolana i szatę pokutną
Przywdziały, i odeszły gdzieś w dal... Jak mi smutno...
Jak wszystko odmienione... Przystań morskich szlaków
Bezbrzeżnych - pełna smutnych, pobladłych rybaków,
Którzy na brzegu płaczą pereł zaginionych.
Nie widzę niecierpliwych łodzi burz spragnionych,
Rwących się wichrem żagli na grzmiące odmyty
Z płomieniem żądzy zwycięstw, z łon męskich poczętej...
Na skrajach lasów ludzie stanęli bezradnie
Z głowami zwieszonymi na piersi bezwładnie;
Przestali wierzyć sercu i tęsknoty marom,
Nie roją o wydarciu skarbów leśnym jarom...
Słychać poddańcze pieśni otroków bożyszcza,
Co wieże dumnej pychy zamienili w zgliszcza,
W proch i popiół pokory i w. swych świątyń ciemni
Padli na twarz struchlali, ugięci, nikczemni!...
Kędyż butna przechwałka śmiałków, którzy drogom
Ludnym wieszczą, że idą ogień wykraść bogom?...
Ujścia rzek lecą w morze wśród głuchego łkania...
Beznadziejnymi jęki wiecznego konania
Zawodzi ciemna rozpacz i smutek bezkresny
Rozpłakanych delt rzecznych, mrących wśród bolesnej
Skargi fal w morzu...
Wszędzie kres...
Kędyż kraina
Ożywczych źródeł, która odradza, poczyna?...
Padły odwiecznie stare, tysiącletnie bory...
Na kłodach drzew zwalonych dzikimi topory
Siadły wichry, jak mnichy ponure przy marach,
I grają na zrąbanych drzew uschłych konarach
Posępną pieśń ginących, zmierzchających czasów,
Żałobną pieśń konania starych puszcz i lasów...
Wszystko tak odmienione, inne... Jak mi smutno...
Wszystko zmierzcha i gaśnie, i w gruz się roztrąca...
Ktoś idzie... Żałobnicy niosą czarne płótno...
Całun mi niesie trwoga i troska trująca...
Czy to już koniec?... Koniec wszystkiego?... Ktoś płacze...
Cicho! Cicho!... Kto płacze?... Za mną?... Czy nade mną?...
Czy płacze, że już koniec?... Nie widzę nic... ciemno...
Gdzieś w zwalonych ruinach puchają puchacze...
Nadchodzi czarna, głucha noc...
Niczego w życiu nie należy się bać, należy to tylko zrozumieć. M.S.C.
Wieczna sromota i nienagrodzona
Szkoda, Polaku! Ziemia spustoszona
Podolska leży, a pohaniec sprosny,
Nad Niestrem siedząc, dzieli łup żałosny!
Niewierny Turczyn psy zapuścił swoje,
Którzy zagnali piękne łanie twoje
Z dziećmi pospołu, a nie masz nadzieje,
By kiedy miały nawiedzić swe knieje.
Jedny za Dunaj Turkom zaprzedano,
Drugie do hordy dalekiej zagnano;
Córy szlacheckie (żal się mocny Boże!)
Psom bisurmańskim brzydkie ścielą łoże.
Zbójce, niestety, zbójce nas wojują,
Którzy ani miast, ani wsi budują,
Pod kotarzami tylko w polach siedzą,
A nas nierządne, ach, nierządne, jedzą.
Tak odbieżałe stado więc drapają
Rozbojce wilcy, gdy po woli mają,
Że ani pasterz nad owcami chodzi,
Ani ostrożnych psów za sobą wodzi.
Jakiego serca Turkowi dodamy,
Jesli tak lekkim ludziom nie zdołamy?
Ledwieć nam i tak króla nie podawa;
Kto sie przypatrzy, mała nie dostawa.
Zetrzy sen z oczu, a czuj w czas o sobie,
Cny Lachu! Kto wie, jemu czyli tobie
Szczęście chce służyć? A dokąd wyroku
Mars nie uczyni, nie ustępuj kroku!
A teraz k temu obróć myśli swoje,
Jakobyć szkody nieprzyjaciel twoje
Krwią swą nagrodził i omył tę zmazę,
Którą dziś niesiesz prze swej ziemie skazę.
Wsiadamy? Czy nas półmiski trzymają?
Biedne półmiski, czego te czekają?
To pan, i jadać na śrebrze godniejszy,
Komu żelazny Mars będzie chętniejszy.
Skujmy talerze na talery, skujmy,
A żołnierzowi pieniądze gotujmy!
Inszy to darmo po drogach miotali,
A my nie damy, bychmy w cale trwali?
Dajmy; a naprzód dajmy! Sami siebie
Ku gwałtowniejszej chowajmy potrzebie.
Tarczej niż piersi pierwej nastawiają,
Pozno puklerza przebici macają.
Cieszy mię ten rym: "Polak mądr po szkodzie";
Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.
Królu co berło dumnie trzymasz w dłoni
Ty, co od dawna jesteś błaznem
Ty, co na głowie masz koronę
Zapada cisza gdy wchodzisz na salę
I wszyscy milkną gdy siadasz na tronie
Ty, co błaznowi za marną garść dukatów
Każesz do stóp padać sobie
Być może jeszcze o tym nie wiesz
Że masz to wszystko, masz to właśnie
I nawet jeśli jesteś królem
To zawsze będziesz tylko błaznem
Błaźnie co dzwonki masz na czapce
Wiedz, że gdybyś zechciał mógłbyś być królem
Wesoła maska, co skrywa smutek
Kiedy zmęczony siadasz na ławce
Kiedy zhańbiony uśniesz wieczorem
Smutny rozśmieszasz swoim bólem
Błaźnie, co serce masz jak dzwonek…
Dla kogoś innego zawsze będziesz królem
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal - różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
Witkacy - [Z chwilą kiedy poezja wyzwoliła się...]
Z chwilą kiedy poezja wyzwoliła się powoli z utartych form rytmicznych i przestała być szeregiem wypracowań na zadane tematy, jak również bebechowo-wstrząsowym krzykiem, czy nawet rykiem na temat różnych uczuć życiowych, otworzył się niezmiernie szeroki horyzont czystej formy, podobnie jak to się stało w malarstwie przez pozwolenie sobie na dowolną deformację świata zewnętrznego. Wprowadzenie życiowego i logicznego bezsensu w zdania całe wzbogaca formę w sposób przrażający. Nawet dadaiści, chcący absolutnie wylecieć po stycznej z orbity, tworzą formę i tylko formę, mimo programowej bezsensowności, dopóki operują wyrazami artykułowanymi. Cóż dopiero, jeśli wyrazy te połączone są ze sobą w muzyczne całości i całe ich kompleksy, zdania, które otwierają niezbadane obszary znaczeń leżących na granicach zupełnego, z punktu widzenia życia, bezsensu, lub też wprost wewnątrz tej sfery, gdzie bezsens życiowy zmienia się w najwyższy sens formalny. Nie wyrażają zdania te nowych uczuć, których nie znali nasi przodkowie, jak to twierdzą niektórzy teoretycy futuryzmu (co do uczuć, to jesteśmy w istocie bardzo podobni do nich i między sobą i niezdolni do wytworzenia nowych), one wywołują w nas tylko w i n n y s p o s ó b metafizyczne uczucie, przez swoje właściwości czysto formalne.
Witkacy - [W samych słowach bogactwo jest nieprzebrane...]
W samych słowach bogactwo jest nieprzebrane, jeśli włączymy jeszcze wszystkie możliwe słowa nieokreślonego znaczenia, zgodnie z duchem danego języka, lub zachodzących w nim transformacji słów obcych. W kombinacjach wszystkich słów tych w zdaniach, mimo pozornej ograniczoności w sferze dźwięków i faktycznej ograniczoności w sferze obrazów, zdają się leżeć niewyczerpane bogactwa kompozycyjne. Pomyślmy teraz, jak piekielną wprost wartość mają te pojęcia, o ile tworzymy z nich całe zdania, dając im przez łączniki odpowiednie stosunki. Sens ich jako taki zatraca się, niekoniecznie są to pojęcia określające przedmioty i działania. Działają tu całe ich kompleksy przez swoje wewnętrzne napięcie, które zmienia się zależnie od charakteru zdań poprzednich i łączników. Np.:
Żywy trup, zmieniając bykołaków nicość,
W żywe koło przetopił kalamarapaksę*
W zdaniu tym wpływ wzajemny słów zmienia nawet słowa skonikąd znane w zupełnie inne, nieznane i pełne nowego znaczenia. Właśnie dlatego, że całość tego zdania nie odpowiada żadnym międzygwiezdnym ani ziemskim stosunkom, że to co się dzieje, zachodzi w świecie kompletnie urojonym i w dodatku nieokreślonym, zostaje tylko to napięcie wewnętrzne użytych pojęć i czysto formalny charakter całego kompleksu, jako taki zupełnie ściśle określony. Stosuje się to nawet do słowa "kalamarapaksa", którego możliwość znaczeń przez sąsiedztwo i związanie z innymi znaczeniami została znacznie zmniejszona. Ale to zmniejszenie nieokreślonego zakresu dzieje się w wypadku tym nie tak, jak w określeniu się słowa, czyli oznaczaniu jego zakresu, tylko inaczej, przy jednoczesnym zwiększeniu się jego wewnętrznej prężności, co nadaje mu właśnie specjalną wartość jako elementowi czystej formy. Weźmy teraz ustęp jakiegoś fikcyjnego poematu:
O praco, która uszlachetniasz ducha,
Jesteś jak słońce, co w nas ciepłem chucha.**
* Zaznaczamy, że dalecy jesteśmy w tej chwili od tworzenia najskromniejszego choćby poematu. Dajemy pierwsze lepsze zdanie pozbawione wszelkiego napięcia twórczego, dla przykładu.
Proszę o nieogłaszanie tego "utworu" podobnie jak i "Kalamarapaksy", jako przykładu mojej "twórczości". Będę uważał to za nieuczciwe.
Dopisane 01.02.2015r. o godz. 22:59:
Witkacy - Dla Chorych Diabłów
Dla chorych diabłów, przewrotnych aniołów
Szpital wariatów, za którego próg
Nie przejdzie mędrzec ani książę liczb.
Tam już na wieki oddać się czarnemu
Którego zrodziła góra ognista,
i tam pozostać - biała jako glista
Pozostać wierną bóstwu nieznanemu
W przepięknej małpy uściskach się miotać
Słuchając ciszy międzygwiezdnych ech
Patrzeć na męki i krew czarną żłopać
W bebechy krawawe puszczać zimny śmiech.
Kwiczeć z rozkoszy i rozkosz tę kopać
Aż póki nie przyjdzie ostatni zdech.
Dopisane 01.02.2015r. o godz. 23:10:
Witkacy - "Do przyjaciół gówniarzy" / Niezwykle aktualny tekst :)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku.
Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.