Moim ulubionym Poetą jest Kazimierz Przerwa Tetmajer. Uważam, że jest to człowiek wybitny. Moim ulubionym jego utworem jest Widok ze Świnicy do Doliny Wierchcichej i Lubię, kiedy kobieta (świetny erotyk wybitny).
kajtek68 napisał(a): Zastanawiam się czasami, co by było, gdyby Philip Kindred Dick ... pisał wiersze.
W międzyczasie, poezja śpiewana po mojemu :)
W tzw.międzyczasie taką poezję po twojemu to wklejaj w innym stosownym temacie....... Tak jakby brakowało prawdziwej poezji..... Albo z Ciebie taki znafca Kajciuniu...... I :|
"Nie spodziewałbym się, że poczułeś się niezauważony i ignorowany.
Lepiej wznieść się ponad chmury,Niż być obcym w tłumie.
Wszystko, co chroniłeś, nie ma już żadnego znaczenia.
Raczej wyzbyj się całej swej dumy,
Niźli przyglądaj swoim porzuconym marzeniom.
Jesteś uwięziony we własnej grawitacji,
Wielbiąc gwiazdorstwo,
Wyśpiewując swoją chwałę.
Żyjesz bez wstydu,
Wykopujesz kopalnię złota,
Stojąc na uboczu,
Zaglądając na drugą stronę lustra.
Nie jesteś zadowolony z bycia bezimiennym i nieznanym,
Próbując wznieść się ponad bójki,
Chętnie poświęciłbyś to wszystko.
Niektórzy się nie przyznają, że ich piętnaście minut minęło.
Zbyt wiele uwagi, zbyt szybko,
Nie można dojrzeć cię, jak idziesz na Księżyc.
Jesteś złapany przez własne przyciąganie,
Kąpiąc się w światłach fleszy,
Imitując sławę.
Żyjesz bez wstydu,
Wykopujesz kopalnię złota,
Stojąc na linii autu,
Zaglądając przez lustro.
Jesteś uwięziony w polu swojej grawitacji,
Wielbiąc szaleństwo,
Wyśpiewując własną chwałę.
Żyjesz bez wstydu,
Wykopujesz kopalnię złota,
Stojąc na uboczu,
Zaglądając przez lustro.
Żyjesz bez wstydu,
Wykopujesz kopalnię złota,
Stojąc na linii autu,
Zaglądając na drugą stronę lustra."
kajtek68 napisał(a): Zastanawiam się czasami, co by było, gdyby Philip Kindred Dick ... pisał wiersze.
To by było ... ; ).
Wyobraź sobie
że nie żyjesz
ale jesteś jeszcze wrażliwy na bodźce
Widzisz i rozumujesz
ale poza tym jesteś martwy
Tylko patrzysz
Rozpoznajesz przedmioty
ale nie żyjesz
Człowiek może umrzeć
i mimo to dalej egzystować
Czasem bywa tak
że to co widać w oczach jakiegoś człowieka
umarło
kiedy ten ktoś był dzieckiem
To coś jest martwe
ale wciąż patrzy
Spogląda na ciebie
nie tylko puste ciało
ale jeszcze coś
co w nim jest
coś
co umarło
ale jeszcze patrzy
Patrzy
i nie może przestać.
Istoty od nicości odległość jest nieskończona
("Zabawy przyjemne i pożyteczne", 1776)
1
Pochyłe pola i trąbka.
Ten zmierzch i nisko leci ptak i błysły wody.
Rozwinęły się żagle na brzask za cieśniną.
Wchodziłem we wnętrze lilii mostem złotogłowiu.
Dane było życie ale niedosiężne.
Od dzieciństwa do starości ekstaza o wschodzie słońca.
2
Dużo, jak na jedno życie, tych poranków.
Z zamkniętymi oczami byłem wielki i mały,
Nosiłem pióra, jedwab, żaboty i zbroje,
Suknie kobiece, zlizywałem róż.
Unosiłem się nad każdym kwiatem od początku,
Stukałem w drzwi zamknięte sal bobra i kreta.
Niemożliwe żeby tyle głosów nie zapisanych
Między tubą pasty do zębów i zardzewiałą żyletką,
Tuż nad stołem w Wilnie, Warszawie, Brie, Montgeron, Kalifornii.
Niemożliwe żebym umarł dopóki nie sięgnę.
3
Od smaku i zapachu czeremchy nad rzekami
Idzie świadomość gąszczem laurów, hibiskusów
Zbierając w zieloną puszkę okazy Ziemi.
Nad nią czerwona kora sekwoi sempervirens
I sójki, inne niż za Morzem Beringa,
Otwierają skrzydła koloru indygo.
Sama jedna, bez przyjaciół i wrogów,
Obejmuje leśne zbocza, orle gniazdo.
Niezrozumiała dla węża z żółtą wypustką,
Nie rozumiejąca zasady węża i drzewa.
4
Gwiazdy Filemona, gwiazdy Baucis
Nad ich domem oplecionym korzeniami dębu.
I bóg wędrowny śpiący na łożu z rzemieni,
Twardo, mający pięść za wezgłowie.
Ryjkonosy chrząszczyk napotkał jego sandał
I dąży z trudem przez płaskowyż wygładzony stopą.
Słyszę także dźwięki fortepianu.
Podkradam się mokrą czernią pod dżunglą spirei
Gdzie leżą butle gliniane po holenderskich wódkach.
Ukazuje się panna z kosmykiem na uchu.
Ale mnie, kiedy szedłem na czworakach, wyrosła broda
I mój łuk indiański spróchniał od deszczów i śniegów.
Ona gra i równocześnie, mała, siada na nocniczek,
Złażąc z huśtawki podnosi sukienkę
I ze mną albo swoim kuzynem robi rzeczy nieprzyzwoite.
A już zaraz bardzo siwa na wychudłym przedmieściu
I odjeżdża nie zwlekając tam gdzie jadą wszystkie panny.
Niech stanie się wyspa - i wyspa dźwiga się z morza.
Różowość jej skał ma odcień fiołkowy.
Nasiona kiełkują, na pagórkach i kasztan i cedr,
Źródło chwieje paprocią tuż koło przystani.
Na płaskich głazach nad wodą jodłową zatoki
Wylegują się duchy podobne do nurków z butelkami tlenu.
Jedyna córka czarodzieja, Miranda,
Na osiołku jedzie w stronę groty
Ścieżką usłaną skrzypiącymi liśćmi.
Widzi trójnóg i kocioł i naręcza chrustu.
Zniknij wyspo. Albo silniej: wyspo, zniknij się.
5
Lubiłem go, bo nie szukał idealnego przedmiotu.
Kiedy słyszał jak mówią: "Tylko przedmiot którego nie ma
Jest doskonały i czysty", rumienił się i odwracał głowę.
W każdej kieszeni nosił ołówki, szkicowniki,
Z okruchami bułki, akcydensami życia.
Rok za rokiem okrążał grube drzewo
Przykładając dłoń do oka i mrucząc w podziwie.
Jak zazdrościł tym co drzewo rysują jedną kreską!
Ale przenośnia wydawała mu się czymś nieskromnym.
Symbole zostawiał dumnym, zajętym własną sprawą.
Z patrzenia chciał wyprowadzić nazwę samej rzeczy.
Kiedy był stary, targał brodę żółtą od tytoniu:
"Wolę tak przegrać, niż wygrać jak oni".
Jak Peter Breughel ojciec przewrócił się nagle
Próbując spojrzeć w tył przez rozstawione nogi.
I wznosiło się dalej drzewo niedosiężne.
O iste, o istliwe aż do rdzenia. Było.
6
Zarzucano mu, że ożenił się z jedną kobietą a żyje z inną.
Gdzie czas - odpowiadał - na głupstwa, rozwód i tak dalej.
Ledwo człowiek wstanie, machnie parę razy pędzlem a już wieczór.
7
Gucio, niegrzeczny chłopczyk, został zamieniony w muchę.
Mył się według obrządku much pod skałą cukru
I prostopadle biegał po jaskiniach sera.
Leciał przez okno w jarzący się ogród.
I tam, nieposkromione promy liści
Wiozły kroplę napiętą od nadmiaru tęczy,
Mszyste parki z krynicami światła rosły w górach kory,
Sypał się cierpki pył z giętkich kolumn w środku cynobrowych kwiatów.
A choć trwało to nie dłużej niż od podwieczorku do kolacji,
Zawsze potem, kiedy miał prasowane spodnie i strzyżone wąsy,
Myślał, trzymając szkło z alkoholem, że ich oszukuje,
Bo mucha nie powinna rozmawiać o narodzie i wysokości produkcji.
Kobieta naprzeciwko była wulkanicznym szczytem
Gdzie wąwozy, kratery i w kotlinach lawy
Ruch ziemi pochyla skręcone pnie sosen.
8
Między mną i nią był stół, na stole szklanka.
Spierzchnięta skóra jej łokci dotykała lśniącej powierzchni
W której odbijał się zarys cienia pod pachą.
Kropla potu gęstniała nad falistą wargą.
A przestrzeń między mną i nią dzieliła się nieskończenie,
Hucząca pierzastymi strzałami Eleatów,
Nie wyczerpie jej rok ni sto lat podróży.
Gdybym przewrócił stół, co byśmy spełnili.
Ten akt, nie-akt, bo zawsze potencjalny
Jak zamiar wejścia w drzewo, w wodę, w minerały.
Ale ona też patrzyła na mnie jak na pierścienie Saturna
I wiedziała, że wiem jak nikt nie dosięga.
Tak stanowiona była człowieczość i tkliwość.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku.
Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.