Jest już szósta część naszej bolesławieckiej letniej powieści w odcinkach!
Pierwsza część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Kolejny - drugi odcinek możecie zobaczyć - TUTAJ
Trzecia część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Czwarta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
Cieszymy się, że tak chętnie bierzecie udział w zabawie. Jak zwykle serdeczne pozdrowienia kierujemy do tajemniczego pana M., który tym razem wymyślił też konkurs dla pamiętających lata '90, a więcej o tym na dole tekstu. Dzisiejsza część jest w całości wynikiem jego kreatywności. To dzięki Waszym pomysłom i zaangażowaniu akcja powieści toczy się w taki sposób. Zapraszamy do czytania!
Nieświadomy śledzącej ich pary oczu i śledzącej ich wóz aż od Złotego Potoku pary reflektorów, Bolesław także w końcu postanowił podzielić się podobnej wielkości strzępkiem informacji o sobie, jakim obdarowała go przed momentem Julia:
- A ja nadal mieszkam tam, gdzie mieszkałem, czyli na 1 Maja. Nazwy ulicy na szczęście dotąd nie zmieniono, chociaż dekomunizacja dotknęła wiele innych ulic w mieście.
A potem już nie wytrzymał tej zbyt długo trwającej, milczącej tortury ze strony Julii i pierwszy zaproponował dalszy plan działania przed nocną eskapadą poszukiwawczą. Ktoś musiał zająć się organizacją dalszej części operacji „WYDRA”. Tak ją na własne potrzeby, wracając myślami do historii z poszukiwaniem znikających wydr, nazwał w myślach Bolesław.
- Zajedziemy po drodze najpierw do mnie, a właściwie do mojego garażu. Dokładnie tam, gdzie jak pamiętasz „mieszkała” moja Gazela. Teraz nie poznasz już dawnej komórki dziadków. Zrobiłem tam niewielkie „odrestaurowanie”, że aż się zdziwisz. Zostawimy w garażu pod kluczem odkopaną skrzynkę. Będzie tam bezpieczna. Nie ma sensu jej wozić ze sobą. Zajmiemy się nią jutro i spróbujemy ją ostrożnie otworzyć. Tyle lat to ciężkie cholerstwo czekało na nas, więc paręnaście godzin nie zrobi nikomu różnicy.
Julia nadal milczała, choć widać było po niej ożywienie w słuchaniu i narastającą, gotującą się wręcz jak lawa, wewnętrzną chęć powrotu do paplania i strzelania dowcipami. Bolesław zaintrygowany zastanawiał się, kiedy dojdzie do erupcji. Jednak nadal musiał kontynuować ten dialog jednostronnie.
- Potem zawiozę cię do domu. Ogarniesz się migiem, jak każda kobieta, czyli w jakieś dwie godziny. – Tutaj Julia była tuż tuż od eksplozji, jednak wstrzymała ją, tak jak wstrzymuje się kichnięcie. - Sprawdź i przygotuj sprzęt do nurkowania. A ja zorganizuję coś dla siebie. Moje rzeczy powinny jeszcze na mnie pasować. – Bolesław poklepał się po brzuchu. - O północy przyjadę po ciebie. – Komenderował dalej jak dowódca zaplanowanej w szczegółach akcji. - I jedziemy na, nazwijmy to, niewielkie „wtargnięcie” na teren Złotego Potoku.
Tutaj Bolesław poczuł rosnące, wielokrotnie wcześniej odczuwane napięcie, identyczne jak przed każdą niebezpieczną operacją wojskową. Postanowił podzielić się swoim odczuciem:
- Jezu, Julka, czuję się trochę jak agent 007. Adrenalina zaczyna mi wariować. Szkoda, że nie mamy teraz czasu, ale z chęcią zaprosiłbym cię przed akcją do siebie na martini z oliwką. Wstrząśnięte, nie zmieszane. - wyszczerzył po swojemu zęby, starając się zajrzeć Julii prosto w oczy, ale nie zdołał.
Zauważył już prawie uśmiech u Julii. Jeszcze trochę podobnych prowokacji i będzie musiała mu się wreszcie jakoś zrewanżować.
Bolesław zwolnił, włączył kierunkowskaz, skręcił w zjazd między muzeum a apteką, zjechał w dół i nareszcie zatrzymał auto.Bolek zostawił włączone światła reflektorów i wysiadł. Julia nabrała uzasadnionych jej zdaniem podejrzeń, że leciwa Pani Mercedes nie będzie w stanie ponownie zagadać silnikiem, kiedy jej były chłopak ponownie zajmie miejsce kierowcy. Patrząc tak w ciemności na Bolesława krzątającego się pomiędzy samochodem, a rzeczywiście nowocześnie wykończonym garażem, Julia zastanawiała się, co pomyślą sąsiedzi Bolka widząc tę podejrzaną nocną bieganinę pod ich oknami. Pewnie będą go podejrzewali o jakiś nielegalny przemyt, albo co najmniej o bimbrownictwo na własny użytek.
W światłach reflektorów przez otwarte drzwi garażu widziała wiszące na ścianach uporządkowane narzędzia, pod ścianą komplet dodatkowych opon zakryty pokrowcem, a także powieszony na wieszakach ściennych nowiutki rower terenowy. Po przedpotopowym gracie nie było już ani śladu. Taki porządeczek nie był w stylu dawnego Bolesława. Czyli co? Zdaje się, że się zmienił. Może nawet dojrzał. Ale jak bardzo? A co , jeśli to jednak kobieca ręka? Eee, na pewno nie. Kobiece ręce nie są dopuszczane do porządków w królestwie facetów, nazywanym garażem albo warsztatem.
Podążając tropem swoich kolejnych myśli, Julia ponownie wróciła do wydarzeń sprzed ponad dwudziestu lat. W tamtym momencie, kiedy Bolesław doszedł do siebie, a myśliwy po wskazaniu im miejsca znikania wydr wreszcie ich opuścił, nie wiedzieli jeszcze, że jedno z nich jeszcze tej samej nocy niemal pożegna się z życiem. A całe ich dalsze życie pod wpływem nadchodzących wypadków ulegnie zmianom. Diametralnym i niestety dla nich obojga niekorzystnym. Ale teraz jest już zdecydowanie za późno na gderanie w stylu „Ciekawe co by było, gdyby…”.
Myśliwy poprowadził ich do miejsca znikania wydr. Następnie grzecznie pożegnał się i objuczony wszystkimi swoimi akcesoriami badawczymi, zostawił ich samych, po czym odszedł w kierunku skrzyżowania z drogą prowadzącą na Żeliszów. Pewnie tam gdzieś w bocznej drodze zostawił swój zabłocony samochód. Myśliwi zawsze jeżdżą ufajdanymi błotem samochodami. Z odręcznym napisem BRUDAS.
Julia i Bolek spędzili około godziny na obserwacji terenu i analizowaniu przebiegu byłej linii brzegowej dawnego zbiornika wodnego przy Waldschloss. Po obecnym przebiegu strumienia i widocznych jeszcze elementach nieco już zatartej rzeźby terenu, starali się zlokalizować miejsce wszystkich wybudowanych wtedy urządzeń służących do napełniania i spuszczania wody ze zbiornika. Na piachu za pomocą długiego patyka rozrysowali, co i gdzie się ich zdaniem znajdowało. Na koniec za pomocą szyszki Bolesław zaznaczył na rysunku miejsce znikania wydr.
Nie zdziwili się, że miejsce to właściwie dokładnie pokrywa się z lokalizacją śluzy. Ale zdziwili się za to, że zamiast jak najbliżej drogi, co byłoby logiczne, gdyż w dalszej części strumień przepływał dokładnie pod drogą, śluza znajdowała się w tej części wału spiętrzającego wody strumienia, która znajdowała się najdalej od drogi prowadzącej do Jeleniej Góry. W ten sposób jakby „wydłużono” bieg strumienia, zakrywając szerokim wałem jego uregulowane koryto aż do przepustu pod drogą, ale Julia i Bolesław nie wnikali w przyczyny takiego rozwiązania. Zastanowiło ich zupełnie co innego.
Sądząc po rozmiarach usypanego wału nabrali przekonania graniczącego z pewnością, że wał jest na tyle szeroki, że może kryć w sobie nie tylko spory tunel odprowadzający wody strumienia w kierunku drogi. Wał od strony lasu, po drugiej stronie śluzy mimo, że nie było takiej potrzeby, był także na tyle szeroki, że mógł równie dobrze służyć do zasilania wodą czegoś jeszcze, może nawet jakiegoś podziemnego zbiornika zlokalizowanego po tej samej stronie dawnego stawu, po której stał budynek Waldschloss. Po tej samej stronie, gdzie ledwo 200 metrów dalej w linii prostej, w środku lasu znajdowały się też przecież dawne poniemieckie i obecne tereny wojskowe. Kiedyś ktoś, kto tam miał okazję zajrzeć, opowiadał im, że stoją tam jeszcze do dziś jakieś tajemnicze poniemieckie magazyny, być może nawet z częścią podziemną.
Wlepiali oczy w piaszczystą mapę z szyszką przez kilka długich minut. Wreszcie popatrzyli po sobie i poczuli jednoczesny przypływ adrenaliny, zapewne taki sam jak Schliemann przed pierwszym wbiciem łopaty w prawdopodobnym miejscu istnienia Troi.
- To co? Chyba ponurkujemy z wydrami? – właściwie Bolesław nie musiał o to pytać. Odpowiedź bowiem była obojgu już znana. Pobiegli po rowery.
- Bolek? Wiesz, że nie możemy wejść pod wodę tak jak stoimy. – oceniła Julia, kiedy stanęli już z rowerami przy dawnej śluzie.
- Jasne, Jula, teraz tylko zbadamy teren. – Zapewnił Bolek, chociaż nie udawało mu się ukryć zniecierpliwienia. – Chwilę popatrzymy, powęszymy, bo jak tu wrócimy w nocy…
- Jak to, w nocy, Bolek? Dobrze wiesz, że moi starzy nigdzie mnie nie puszczą po dwudziestej drugiej. Tacy nowocześni, to oni niestety jeszcze nie są, chociaż mamy już japoński telewizor na pilota.
- Wykradniesz się, Julka. Ja będę czekał z rowerem pod twoją klatką. Wyjdziesz przez balkon i pojedziemy razem moją Gazelą… - Bolek układał już szczegółowy, choć nie do końca realny i przemyślany plan dla nich obojga na dzisiejszy wieczór. Julia przerwała mu stanowczo w pół zdania.
- Zwariowałeś? Co ty, Romeo jakiś jesteś? Ja mam skakać z balkonu? Poza tym z Bielskiej do Waldschloss w środku nocy jednym rowerem? Przez pół miasta chcesz jechać z kumpelą i torbami na bagażniku i myślisz, że nikomu nie wydamy się podejrzani? Chcesz trafić na dołek, czy jak? Przez ciebie i te twoje pomysły kiedyś zgnijemy w kryminale! – ostro zasypała Bolka pytaniami, a raczej oskarżeniami Julia.
- Jula, przecież ty mieszkasz na parterze. Ot, po prostu przejdziesz przez balustradę, a ja chwycę cię w me umięśnione ramiony i pomogę ci zejść. Pierwszy raz tak zrobimy? – bronił się Bolesław.
- No, niby zdarzyło się parę razy. Ale proszę cię, nie dzisiaj. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Ledwo uniknąłeś śmierci z rąk myśliwego, a już ponownie chcesz się narażać? Umówmy się na jutro. Rodzice idą do znajomych na imieniny, to pewnie będę mogła wyjść normalnie, czyli drzwiami i pojedziemy normalnie, czyli dwoma rowerami. – Już ze spokojem w głosie zaproponowała idealne, wydawałoby się rozwiązanie Julia. Dobrze, że jej rodzice tego nie słyszeli.
Bolesław długo rozważał tę nową opcję. Całą wieczność ofiarnie walczył sam ze sobą i dopiero po około dwóch sekundach z niesłabnącym entuzjazmem zawołał:
- Dobra! Umowa stoi. – I nie byłby sobą, gdyby nie dodał czegoś od siebie. – Akcja „NAUTILIUS” jutro, dwudziesta pierwsza trzydzieści pod twoją klatką. A teraz zsynchronizujmy zegarki! – naigrawał się Bolesław i postawił palec wskazujący prawej ręki pionowo na nadgarstku lewej ręki, jakby chciał odczytać godzinę z tarczy zegara słonecznego. Bolek nigdy nie nosił zegarka, chociaż twierdził, że u komunii był. Tyle, że u niego w rodzinie od chrzestnych dostawało się złoty łańcuszek ze złotym krzyżykiem. Którego także zresztą nie nosił, ale już nie wyjaśnił dlaczego.
Julia podchwyciła temat, zaśmiała się wyjątkowo głośno i przepięknie, aż roześmiało się także leśne echo, po czym zasalutowała do rudej, rozwichrzonej już nieco czupryny:
- Tak jest, kapitanie Nemo! Ruszajmy w podróż. Przed nami dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi!
Pokręcili się jeszcze chwilę, chodząc raz w lewo, raz w prawo, zaglądając z brzegu jak najdalej przez trzciny i wypatrując jakiejkolwiek wskazówki, w którym miejscu wejść jutrzejszego dnia do wody i próbować znaleźć ukryte ich zdaniem wejście do tajemniczego tunelu. Najbardziej podejrzane miejsce postanowili oznaczyć, wbijając w ziemię znalezioną pustą, zieloną butelkę po piwie szyjką w dół. Po tym znaku poznają w nocy, gdzie należy zejść pod wodę i zacząć poszukiwania.
Odjeżdżając na pełnej prędkości w kierunku Bolesławca nie zauważyli, że na wodzie tuż przy brzegu pojawiły się bąbelki, a po chwili spod powierzchni wody wyłoniła się głowa wydry z małą rybką w pysku. Na malutkim uchu wydry widniał malutki kolczyk. Wydra wydostała się na brzeg, weszła między trzciny i wychodząc z sitowia na ścieżkę, nie zauważywszy nowej przeszkody na swojej drodze z powodu niesionej zdobyczy, trafiła łebkiem centralnie w wystającą zieloną butelkę, upuszczając na ziemię swoje niesione, upolowane kilka chwil wcześniej trofeum. Musiała najwyraźniej szybko zdecydować, że zamiast wałęsać się z pożywieniem, lepiej będzie posilić się na miejscu, bo mlaszcząc niezwłocznie przystąpiła do konsumpcji.
Bolesław schował wykopaną wcześniej tego dnia ciężką skrzynkę w solidnej zamykanej na szyfr szafce, w którą nie omieszkał wyposażyć swój pięknie utrzymany garaż. Zgasił światło, zamknął pilotem jeżdżące cicho do góry i na dół drzwi segmentowe, po czym użył jeszcze jednego pilota, jak domyśliła się Julia – pilota od alarmu. Zapobiegliwy ten Bolek, dba o swoją własność, z zadowoleniem podsumowała to, co właśnie zobaczyła. Ciekawe, czy jego mieszkanie również jest takie nowoczesne, zadbane i zabezpieczone? Z chęcią by to sprawdziła, gdyby tylko Bolek ponowił wcześniejsze zaproszenie, a drinka z oliwką to na pewno by już nie odmówiła. Dzień był długi, a zmęczenie dawało o sobie znać. Nie byli wszak już tacy niezmordowani, jak kiedyś.
Bolek wsiadł do samochodu, znów trzy razy trzasnął drzwiami zanim dały się domknąć (Jak ci sąsiedzi to znoszą?), a przed uruchomieniem silnika zgasił reflektory, aby akumulator był w stanie pokręcić rozrusznikiem. Silnik babci Mercedes zaskoczył, po czym wyjechali z podwórka i podążając ulicami miasta najkrótszą drogą zmierzali do Julki, na ulicę Graniczną.
Julka postanowiła przemóc się i znów patrząc na mijane, puste już o tej porze ulice, cicho zaczęła:
- Bolek?
- No? - Zachęcił Bolesław. I znów cisza.
Julia najwyraźniej miała coś ważnego do powiedzenia, ale nie wiedziała prawdopodobnie od czego zacząć. No i, pomyślał Bolesław, już się nagadali. Po kolejnej milczącej chwili Bolesław znów nabrał wątpliwości, czy Julce jeszcze kiedykolwiek wróci chęć na rozmowę. Tak bardzo mu jej i jej głosu brakowało, ale nie chciał absolutnie naciskać. Wszystko musi się wydarzyć samo.
- Chcesz mnie o coś zapytać? – zaczęła Julia. Nie było to dokładnie to, co chciała powiedzieć, ale nie znalazła innych zdań w swojej głowie.
„Jasne, mój ty kochany rudzielcu! Chcę cię zapytać o tysiąc spraw naraz! Tu i teraz! Chcę dowiedzieć się o tobie wszystkiego, czego jeszcze nie wiem! Wszystkiego, co mnie przez te ponad dwadzieścia naszych osobnych lat ominęło! Mów do mnie! Peplaj do mnie! Rechocz się ze mną, żabko ty moja!” – chciał wykrzyczeć infantylnie Bolesław na pełne gardło, nie zważając na późną porę i zbliżającą się ciszę nocną.
- Ty pierwsza. – zamiast tego wszystkiego zaproponował jednak wymijająco i także po cichu Bolesław.
Przejechali koło pustego dworca PKS. Nikt już donikąd nie chciał stąd dzisiaj odjechać. Po lewej minęli też remizę - miejsce pracy Julii, ale o tym jakoś nie wspomniała, pochłonięta innymi myślami.
- Masz kogoś? Czeka gdzieś ktoś na ciebie? – pierwsze pytanie Julii należało do rodzaju tych prosto z mostu. Rzadko kiedy kluczyła, najczęściej można się było po niej spodziewać prawdomówności, prostolinijności i z reguły trafiania krótkimi wypowiedziami w sedno lub też w czuły punkt rozmówcy. Dlatego nie każdy wytrzymywał z Julią dłuższe, a nawet krótsze konwersacje. Oczywiście Bolesław był tu wyjątkiem. Potwierdzającym regułę.
- Teraz już nie mam. Zresztą żonaty nie byłem nigdy. Same przelotne znajomości. A Ty? – Bolesław sam nie wiedział, czy chce znać odpowiedź. Za chwilę może być już bowiem, jak to mówią, „po fruktach”. Julia zaś znów długo kazała Bolesławowi czekać na odpowiedź.
- Też nie byłam żonata. Ani razu. Przysięgam! – zaręczyła przekonująco Julia, podniosła w górę dwa palce lewej dłoni, a prawą stuknęła się dwa razy prawą pięścią w klatkę piersiową, aż zadudniło. No, pomyślał Bolesław, wreszcie wraca moja Julia, cała i zdrowa!
Gruchnęli śmiechem, aż zatrzęsło autem. Stali właśnie na światłach przy sądzie, przed zjazdem na Staszica. Śmiali się tak długo, aż zapaliło się zielone, ale Bolesław przeoczył to światło i drugie, trzecie i kolejnych kilka zmian też. Nie mogli opanować śmiechu, jakby chcieli się wyśmiać za te wszystkie lata rozłąki. Z tyłu na szczęście nie nadjeżdżał żaden inny pojazd, więc nie blokowali nikomu przejazdu.
Ktoś kto widziałby to trzęsące się auto, nie ruszające spod świateł mimo ich kilkakrotnej zielonej zmiany, pomyślałby zapewne, że albo kierowca ma atak epilepsji, albo może grają w nim w karty i właśnie wybuchła między graczami bójka o asy schowane w rękawie.
W końcu zapłakany ze śmiechu Bolesław ruszył i skręcił w lewo. Na czerwonym.
Czarne kombi marki audi czekało na pustym parkingu przy cukierni Malinka. Zwracało na siebie uwagę choćby tylko tym, że stało tam jako jedyne, pominąwszy fakt, iż cukiernia już dawno o tej porze była zamknięta, a dziecięce przyjęcia z tortem i klaunem raczej kończą się o takiej porze, niż zaczynają. Mężczyzna siedzący w środku zapalił papierosa i kilkusekundowy blask płomienia oświetlił przez moment jego twarz. Uważne oczy na pokrytej bliznami twarzy czujnie, niemal bez mrugania i bez ustanku obserwowały wjazd na podwórko pomiędzy muzeum a apteką. Świecący jasno zielony neon w kształcie krzyża wiszący nad wejściem do apteki rzucał naokoło złowrogą poświatę, jakby ostrzegał, że tutaj wkrótce zostanie popełnione przestępstwo.
Mężczyzna zobaczył wreszcie smugi świateł starego mercedesa wyjeżdżającego z powrotem na ulicę 1 Maja. Samochód powoli wdrapał się pod górę, oświetlając przy okazji okna pierwszego piętra przeciwległej kamienicy, skręcił w prawo i potem drugi raz w prawo wjeżdżając na krótko w ulicę Kutuzowa. Światła reflektorów omiotły zaparkowane czarne kombi, a mężczyzna siedzący w nim na chwilę obniżył się w siedzeniu. Kierowca i pasażerka mercedesa w ogóle nie zwrócili na niego uwagi, chociaż nie wydawali się byli zbyt zajęci jakąkolwiek dysputą. Za chwilę po raz trzeci raz skręcili w prawo, w ulicę Kubika, po czym zniknęli z pola widzenia.
Mężczyzna nie spiesząc się wysiadł. Miał na sobie długi, ciemny płaszcz, raczej zbyt ciepły jak na tę porę roku. Ostatni raz zaciągnął się głęboko papierosem, po czym rzucił niedopałek na chodnik i zadeptał, nie dbając o środowisko, ani o estetykę przestrzeni publicznej. Wydmuchał z płuc ostatni obłok gęstego dymu i nie zaprzątając sobie głowy zamknięciem auta, ruszył tam, skąd przed chwilą wyjechał leciwy mercedes.
Postawa i sprężysty, równy krok zdradzały wojskowe wyszkolenie. Wykonać zadanie i szybko się wycofać, najlepiej bez zwracania na siebie większej uwagi. Szybko dotarł do apteki, zszedł w dół i znalazł się na zapleczu kamienic stojących przy ulicy 1 Maja. Ukrywając się w cieniu, poza zasięgiem słabego światła jedynej lampy oświetlającej podwórko, rozejrzał się po garażach przyklejonych tylnymi ścianami do średniowiecznego muru miejskiego. Bez trudności rozpoznał ten, którego szukał. Tak jak na otrzymanym na telefon wcześniej zdjęciu, obiekt był świeżo po remoncie i był jedynym, nad którego bramą wisiała lampa milczącego alarmu. Mężczyzna rozpoznał markę i typ urządzenia alarmowego. Bułka z masłem, pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.
Jeszcze przez chwilę postał w cieniu, jakby szacował moment rozpoczęcia i czas potrzebny na ukończenie zadania. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w polu widzenia, sięgnął pod poły płaszcza i wyłuskał spod niego płaską aluminiową walizeczkę, wielkości i grubości netbooka. Ukląkł, położył ją na kolanach i otworzył. Rozciągnął z boku niewielką teleskopową antenkę, wcisnął kilka przycisków i na wyświetlaczu z ogromną prędkością zaczęły się zmieniać kombinacje cyfr, prawdopodobnie oznaczające przeczesywane częstotliwości. Nie minęła nawet minuta, kiedy z wnętrza zabezpieczonego instalacją alarmową garażu rozległo się podwójne piknięcie oznaczające zdalne rozbrojenie urządzenia.
Złożywszy i schowawszy z powrotem urządzenie pod płaszcz, mężczyzna wyjął jednocześnie inne, nie mniej nowoczesne, choć bardziej tradycyjne, aczkolwiek także bardzo pomocne mniej zinformatyzowanym amatorom cudzej własności. Rozejrzał się uważnie i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, ruszył w kierunku garażu. Pewnie włożył łom niemal idealnie pośrodku drzwi pomiędzy posadzkę a uszczelkę. Rozstawił szerzej stopy wyposażone w wojskowe buty na grubych podeszwach, po czym wyćwiczonym ruchem pociągnął łom szybko i wyjątkowo mocno w górę, aż usłyszał, jak plastikowy łańcuch chrupie na plastikowych zębatkach i drzwi się uniosły. Po cholerę komu skanery częstotliwości pilotów, pomyślał włamywacz i podniósł drzwi jedynie na tyle, aby schyliwszy się móc pod nimi wejść do środka.
Po wejściu do garażu opuścił ręcznie drzwi z powrotem na dół, chociaż nie domknęły się one do samego końca, ale nie dbał już o to. Wyciągnął z kieszeni latarkę czołową, wsunął na głowę i zapalił. Od razu zobaczył szafkę zamykaną na klucz i bez zastanowienia podszedł do niej, ignorując wszystkie inne cenne znajdujące się na wyciągnięcie ręki rzeczy, które zwykły złodziej natychmiast zacząłby pakować do przepastnego wora. Popatrzył na trzymany nadal w ręce łom i postanowił nie bawić się w zgadywanie szyfru.
Zanim jednak dokonał otwarcia zamka z szyfrem za pomocą długiego metalowego „wytrychu”, mężczyzna wyjął z innej kieszeni smartfon, wpisał do niego kod i wyświetlił specjalną aplikację z mapą. Zobaczył poruszającą się po ulicach miasta czerwoną kropkę. Przesuwała się powoli z wieloma postojami, mniej więcej na północ. Stwierdził więc, że może działać bez pośpiechu, bo wliczając równie ślamazarny powrót śledzonego obiektu, bez problemu zdąży opuścić garaż z przedmiotem zlecenia.
Nie miał pojęcia, co zawiera skrzynka, ale wiedział, że będzie niezbyt duża, za to dosyć ciężka. To dobrze, łatwo będzie ją schować pod płaszczem i zanieść do samochodu. Tajemniczy zleceniodawca zakazał mu jednak jej zniszczenia, a tym bardziej uszkodzenia czy otwierania, inaczej z zapłatą będzie się musiał pożegnać. Nigdy dotąd nie pracował za darmo. A to miała być naprawdę intratna fucha.
Przed otwarciem szafki musiał szybko przeanalizować, czy rozwalenie drzwiczek łomem nie naruszy warunków umowy. Obejrzał szafkę w świetle czołowej latarki od dołu do góry i już wiedział, gdzie wykonać pierwsze uderzenie, a gdzie następne. Miał nadzieję, że o tej porze nikt już nie wyjdzie z pieskiem na wieczorny spacer, bo bez niewielkiego hałasu przy otwieraniu skrytki się nie obejdzie. Nie chciał zbędnych komplikacji, a z ukryciem ciała zawsze są jakieś problemy.
Postanowił sprawdzić na wszelki wypadek, czy broń, schowana dotąd w kaburze pod płaszczem, jest przygotowana, na wypadek gdyby jakieś komplikacje miały jednak ochotę przed snem podlać jedno z wyschniętych drzewek na niewielkim podwórku. Wyjął pistolet, dokręcił do niego tłumik i położył na idealnie wysprzątanym stole warsztatowym.
Uniósł łom i energicznie wykonał pierwsze uderzenie w szczelinę między drzwiczkami, a korpusem szafki. Już to pierwsze uderzenie pokazało, że robota nie będzie wymagać wiele wysiłku. Po czwartym uderzeniu drzwiczki się poddały i zobaczył wnętrze szafki. Była właściwie pusta. Trochę buteleczek z chemikaliami, jakieś papiery, puste łuski i kilka drogich diamentowych wierteł znanej marki.
- A gdzie skrzynka, do cholery! – zaklął mężczyzna sam do siebie niskim, schrypniętym głosem.
Szybko rozejrzał się po garażu i zaklął drugi raz. Dużo jednak szpetniej, niż przed chwilą, za to jakby bardziej po rosyjsku. Przeoczył drugą szafkę z szyfrem, wsuniętą dość głęboko pod stół z drugiej jego strony. Na tyle głęboko, że na pierwszy rzut oka w ciemności trudno było ją zauważyć. Nerwy zaczęły brać górę, chociaż zdarzało mu się to dość rzadko. Klął raz po raz głośno to po polsku, to po rosyjsku, zły na siebie za stracony czas. Ostatni raz zaklął wtedy, kiedy klęknął i zobaczył, że ta druga szafka to właściwie sejf. Może niezbyt solidny, ale sejf to zawsze sejf. Łom mógł sobie wsadzić w… No, podarować sobie jego dalsze użycie. Dalsze przeklinanie też nie miało większego sensu, więc zamilkł. Trzeba się opanować, dostosować i działać dalej. A więc jaki był plan B?
Mężczyzna nie miał zdolności kryptograficznych. Nie był w stanie obliczyć ilości możliwych układów liczb i do rana na śpiąco, opierając się o stół, ustawiać wszystkich możliwych kombinacji, eliminując te już zapisane i wykorzystane. Preferował i był zresztą dużo lepszy w rozwiązaniach siłowych, lecz tym razem nie mógł skorzystać ze swojego cennego doświadczenia. Wiedział, że nie będzie miał też szansy na powtórną wizytę w tym garażu kolejnej nocy. Niepotrzebnie stracił cenny czas przy pierwszej szafce. Jego błąd. Nie zbadał terenu.
Sięgnął do jeszcze jednej wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął ni mniej ni więcej, tylko lekarski stetoskop. Był przygotowany na dużą ilość opcji. Włożył miękkie końcówki, zwane oliwkami, do uszu, zupełnie jak lekarz, który zaraz będzie osłuchiwał pacjenta. Brakowało mu tylko białego kitla.
- Do roboty, panie Kwinto – powiedział do siebie, przytknąwszy głowicę stetoskopu w pobliżu zamka szyfrowego. Na zewnątrz nadal było bardzo cicho. Pomyślał, że mimo drobnych problemów, szczęście mu tej nocy jednak dopisze. Wytężył słuch i zaczął kręcić pokrętłami z cyframi.
Szkoda, że tym razem nie sprawdził mapy na smartfonie. Zobaczyłby, że czerwona kropka po krótkim postoju, bezzwłocznie i dużo szybciej rozpoczęła podróż powrotną.
Mężczyzna szybko ustawił już prawidłowo dwie z czterech cyfr szyfru: dwa i osiem. Zadowolony, całkowicie skupiony na słuchaniu, nie zauważył jednak chwilowej jasnej poświaty w pozostawionej szparze pod uszkodzonymi drzwiami, oznaczającej, że na podwórko wjechał jakiś pojazd.
- Co to ma być, do diaska! Kto tu jest! - usłyszał gromki krzyk na zewnątrz. Ktoś podniósł bramę gwałtownie góry i w otworze stanęła zwalista, choć dobrze zbudowana postać, wyraźnie gotowa na niezbyt przyjazną konfrontację.
Kolejny odcinek już za tydzień w kolejną sobotę. Jak myślicie, jak ta historia potoczy się dalej? Kto może stać w drzwiach garażowych? Dajcie znać w komentarzu co sądzicie i jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Cieszymy się, że jesteście z nami!
Tymczasem w komentarzu pod poprzednim odcinkiem tajemniczy Pan M. rzucił Wam wyzwanie! Sprawdźcie koniecznie i podnieście rękawicę!
Piąta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ
~~Różowy Len napisał(a):~~Ceglastoróżowy Agrest napisał(a): a gdzie niby są takie podziemia
Po I Wojnie Światowej na Niemcy nałożono embargo na produkcje broni. A Niemcy przecież jak sobie jakiejś bombki nie zrobią to żyć nie potrafią. Zaczęli więc produkować zakazane wyroby tu na Dolnym Śląsku, który był traktowany przez nich podobnie jak Syberia przez Rosjan. Teren dziki i mało zbadany. Dla pewności, wszelką produkcje prowadzono w ukrytych fabrykach, najczęściej podziemnych.
W latach 80-tych mieliśmy w Polsce sławnego przestępcę Zdzisława Najmrodzkiego, który wielokrotnie wymykał się ówczesnej Milicji. Upodobał sobie okolice Bolesławca. Podobno dlatego że miał tu podziemne kryjówki.
~Bakłażanowa Trytoma napisał(a): Dziękuję! I takie komentarze właśnie zachęcają mnie do dalszego wysiłku.
Pozdrawiam
M.
~~Brązowawożółty Wielosił napisał(a):
Proszę o więcej - usychamy z żoną z niecierpliwości.
~~Złotorudy Len napisał(a): Dzięki Różowy Len, za inspirację. W samą porę, bo za chwilę Julia i Bolek muszą przecież na coś natrafić w tym tunelu...
Pozdrawiam
M.
~~Różowy Len napisał(a):~~Złotorudy Len napisał(a): Dzięki Różowy Len, za inspirację. W samą porę, bo za chwilę Julia i Bolek muszą przecież na coś natrafić w tym tunelu...
Pozdrawiam
M.
Poloneza, nówkę sztukę. Bo tylko te auta wtedy kradł. Ewentualnie spory zapasik jeansów, wyniesionych z naszego bolesławieckiego PEWEX-u, metodą "na plakat".
Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!
Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).